Facebook
From Botched Ibis, 5 Years ago, written in Plain Text.
Embed
Download Paste or View Raw
Hits: 254
  1. Podanie na WL
  2. ========OOC======
  3. Imie:Karol
  4. Wiek:16lat
  5. Cos o sobie: Lubie gry komputerowe, jestem kreatywny, mam duże doświadczenie w role play.
  6. =========IC======
  7. Imie: Ethan
  8. Wiek: Dust
  9. Historia postaci: Urodzony w lipcu 91 roku. Ojciec rosjanin, matka amerykanka.
  10.  
  11. Ojciec przybył do LS w roku 85 jako uchodźca polityczny z Rosji. Był człowiekiem wykształconym o szerokich horyzontach. Nauka przychodziła mu lekko i przyjemnie, w przeciwieństwie do mnie. Był przeciwnikiem partii rządzącej w Rosji, podczas wygłaszania postulatu został zaatakowany przez służby bezpieczeństwa, na szczęście dzięki swojej otwartości potrafił zjednywać sobie ludzi co pozwoliło mu uzyskać bezpieczny transport poza granice kraju. Przez 3 lata błąkał się po całej Europie jednak ukojenie przyniosło przeniesienie się na zupełnie inny kontynent. Tu wykładał prawo na uniwersytecie gdzie poznał moją matkę. Matka była wcieleniem radości, inteligentna i atrakcyjna potrafiła okiełznać nawet najbardziej choleryczny charakter i często łagodziła zaognione sytuacje. Gdy przyszedłem na świat, wszystko wydawało się istnym rajem. Ojciec uciekł od reperkusji przeszłości, matka zaś była obiecującym doktorem na uczelnii. Pierwsze kłopoty pojawiły się w szkole, niestety nie odziedziczyłem po ojcu zdolności przyswajania tak ogromnej ilości wedzy co było powodem jego rozczarowania, i pasmem udręki dla mnie. Odwiedziny u psychologa rozwiały wszelkie wątpliwości – iloraz inteligencji poniżej przeciętnej wartości. Nauczyciele kategorycznie starali uprzykrzyć mi życie, co im się z powodzeniem udawało. Mimo godzin spędzonych nad książkami dalej miałem pustkę w głowie, moje małe przekleństwo. W wieku 12 lat poznałem zgraną szajkę rówieśników, którzy o dziwo nie robili mi przytyków z moich problemów. Była to dość przyjemna odmiana od codzienności. Wałęsaliśmy się całymi dniami po okolicy robiąc rózne głupoty typowe dla naszego wieku. Pewnego dnia i ta sielanka zakończyła swoje istnienie. Przechadzając się wieczorem w okolicy parku naśmiewając się i kopiąc piłkę wyskoczyła na nas jakaś druga banda próbując ją nam odebrać . Zrobiła się wrzawa, okładanie pięściami, wyzwiska i tu cała historia otrzymała swój początek, przypadek chciał, że jeden z tych osiłków popchnął Marcusa w tak nieszczęśliwy sposób, że ten upadł uderzając głową o róg krawężnika. Obca banda zmyła się w mgnieniu oka, gdy my próbowaliśmy mu pomóc. Starałem się jakoś zatrzymać krwawienie, wszystko było we krwi. Will pobiegł po pomoc, a całą reszta siedziała pochylona nad Marcusem starając się jakoś opanować sytuację. Po 10 minutach przybiegli prawie wszyscy rodzice. Ojciec odtrącił nas robiąc sobie miejsce do pomocy, w końcu w Rosji służba wojskowa to obowiązek i pierwsza pomoc to jedna z podstawowych umiejętności, zaraz obok strzelania do wroga. Wezwali karetkę jednak zanim ta dotarła na miejsce Marcus stracił przytomność i nigdy więcej jej już nie odzyskał. To było punkt zapalny, gdy o tym myślę zaciskam zęby ze złości tak mocno, że ich zgrzyt słychać kilka metrów dalej. Do czego może doprowadzić chęć odebrania kawałka napompowanej szmaty. Taka niestety jest tutaj rzeczywistość. Od tego momentu tak jakby ulice w okolicy ucichły, nie było już zabaw tylko chęć odegrania się. Minęło kilka lat bezowocnego poszukiwania, obitych twarzy, złamanych rąk. W okolicach moich 16 urodzin przechodząc starymi tunelami kanałowymi usłyszeliśmy ten sam, znienawidzony ale jakże zapadający głos. To była ta sama osoba, która popchnęła Marcusa. Nie zastanawiałem się długo. Ojciec zawsze miał w domu pistolet i z niego właśnie postanowiłem zrobić użytek. Wieczorem gdy rodzice już spali wymknąłem się zabierając broń ojca z szuflady i poszedłem na spotkanie z oprawcą przyjaciela. Gdy doszedłem do miejsca ostatniego spotkania, niestety już go tam nie było. Przeszukałem całą okolicę jednak po dwóch godzinach chodzenia w koło zrezygnowany postanowiłem wracać. W połowie drogi, koło miejsca gdzie zostaliśmy zaatakowani tamtego wieczoru znowu przeszył mnie ten znienawidzony dźwięk jego głosu. Schowałem się za drzewo i czekałem, czekałem aż banda mnie minie. Wyszedłem na ulicę za nimi i wycelowałem broń w stronę właściciela głosu krzycząc, że ma się odwrócić. Postąpił jak mu nakazałem, chwilę śmiechu przerwał moment w którym zobaczył wycelowaną w jego stronę broń. Zamarł. Byłem pewny czego chcę, zapytałem czy pamięta wypadek, który spowodował jednak żadne słowo z jego ust się nie wydobyło. Ogarnęła mnie frustracja i gniew na widok jego postawy. Wycelowałem broń z jeszcze większą pewnością i pociągnąłem za spust.
  12.  
  13. Ta jednak nie wypaliła, szarpałem spust raz za razem ale nic się nie działo. Popatrzyli na mnie przez chwilę poczym roześmiali się na głos. Właściciel głosu zaczął iść w moją stronę. Nie wiedziałem co robić i dalej jak idiota naciskałem ten cholerny spust jednak bezskutecznie. W jednym momencie poczułem uderzenie w twarz i ciepłą krew spływającą po niej. To był ten nieznajomy chłopak z uniesionymi pięściami, wyprowadzał cios za ciosem, w pewnym momencie miałem już dość i obaliłem się na ziemię. Ten jednak nie przestawał, kopał, bił i śmiał się. Śmiał tak donośnie że w jednym momencie zdawało się jakby ten jego szyderczy śmiech był jedynym dźwiękiem jaki znam. Po chwili jeden z chłopaków z jego ekipy podszedł do niego i powiedział, że muszą uciekać. I tak zostawili mnie tam, w nocy, samego, półżywego z bronią w ręku, bronią która nie chciała wypalić. Jeszcze przed świtem zostałem znaleziony przez ojca Willa, który bez wahania zabrał mnie do domu i opowiedział wszystko mojemu ojcu. I wtedy nastąpiło coś czego się nie spodziewałem, wział broń i prawie natychmiast ją odłożył. Kazał mi wstać.
  14.  
  15. I w tym momencie zdzielił mnie w twarz z taką siłą, że kolejny raz w ciągu kilku godzin leżałem na ziemi. Skierował wtedy do mnie te słowa – rozumiem Twój żal i postępowanie, rozumiem też, że zbyt bystry nie jesteś, ale nie rozumiem dlaczego chcesz dać się zamknąć albo zginąć za bycie idiotą, który nawet nie potrafił sprawdzić czy w pistolecie jest magazynek. Po tych słowach wyszedł z pokoju i tego dnia już nie rozmawialiśmy.
  16.  
  17. Następnego ranka zaprosił mnie na rozmowę i powiedział, że nie nadaję się do tego społeczeństwa dlatego wysyła mnie do szkoły policyjnej z internatem. Była to dla mnie tragedia być z dala od ojca i matki w tym dziwnym świecie, w którym sobie nie radziłem. Ale stało się, wylądowałem w tej szkole, pierwsze kilka miesięcy to było ciągłe zbieranie batów. Któregoś dnia otrzymałem telefon o wypadku ojca. Będąc w sklepie obuwniczym, zaraz obok miała miejsce jakaś akcja, która nie poszła zbyt dobrze, gdy ten chciał wyjść i sprawdzić co się dzieje, nie zdążył zareagować, i w momencie przekroczenia progu budynku został potrącony i przejechany przez jeden z pojazdów. Nie miał szczęścia. Upadł potrącony tak tragicznie, że drugie koło furgonetki przejechało mu po karku natychmiastowo go łamiąc. To był najgorszy dzień w naszym życiu. Od tego momentu złość we mnie urosła jeszcze bardziej jednak musiałem dokończyć szkołę. Po wielu latach w końcu udało mi się ukończyć szkołę policyjną, a zaraz później akademię. Powiedzieli tam, że może nie nadaję się do górnolotnych zadań ale kominiarz byłby ze mnie świetny. Nie rozumiem jak można być kominiarzem po szkole policyjnej – no ale mniejsza. Jednak w czasie studiów los sprawił, że nowotwór odebrał mi matkę i trzeba było sobie poradzić. Chwytałem się różnych prac, jednak musiałem od czasu do czasu złamać prawo żeby dorobić na utrzymanie. Chyba jak nikt nie patrzy to prawo nieobowiązuje – prawda? No ale udało mi się dotrzeć do końca opowieści – teraz czas znaleźć pracę, żonę i dwóch frajerów co namieszali mi w życiu.