Facebook
From Subtle Bison, 3 Years ago, written in Plain Text.
This paste is a reply to Re: Syntezator mowy ,Online. from Toxic Terrapin - view diff
Embed
Download Paste or View Raw
Hits: 317
  1. Aby móc  cieszyć się rezultatami morsowania należy rozpocząć od wizyty u lekarza, aby wykluczyć przeciwskazania. Zimnych kąpieli i zabiegów krioterapii ogólnej powinny unikać osoby  z niewydolnością krążeniowo-oddechową, ciężkimi przypadkami dusznicy bolesnej spontanicznej, przeciekami żylno-tętniczymi w płucach, ostrymi schorzeniami dróg oddechowych, destabilizacją układu krążeniowego oraz mózgowego, cierpiący na padaczkę,  kobiety w ciąży oraz i osoby powyżej 65 roku życia.Wilbur Smith
  2. Płomienie gniewu
  3. Tom I
  4. (Rage)
  5. Przekład
  6. Paweł Józefowicz
  7. Monika Szymanowska
  8. Tara Courtney nie ubierała się na biało od dnia swojego
  9. ślubu. Jej ulubionym kolorem był zielony, gdyż najlepiej
  10. podkreślał gęste, kasztanowe włosy.
  11. Była lekko zaniepokojona, ale cieszyła się i wierzyła
  12. w słuszność tego, co robi. Rękawy i dekolt sukni były delikatnie
  13. przyozdobione kremową koronką, a na gładko uczesanych
  14. włosach słońce zapalało czerwone błyski. Podniecenie zaróżowiło
  15. jej policzki, a choć była matką czworga dzieci, miała talię
  16. smukłą jak młoda dziewczyna. Przez ramię przewiesiła szeroką,
  17. żałobną czarną szarfę, ostro kontrastującą z młodością i pięknem
  18. jej twarzy. Pomimo niepokoju, jaki odczuwała, stała cicho
  19. i spokojnie z założonymi rękoma i opuszczoną głową.
  20. Była jedną z blisko pięćdziesięciu ubranych na biało
  21. i przepasanych czarnymi szarfami kobiet, stojących w żałobnym
  22. milczeniu, w ściśle odmierzonych odstępach na chodniku
  23. naprzeciw głównego wejścia do parlamentu Związku Południowej
  24. Afryki.
  25. Prawie wszystkie kobiety należały do tej samej
  26. uprzywilejowanej sfery, co Tara: były bogate i znudzone łatwym
  27. trybem życia. Wiele z nich przyłączyło się do protestu, gdyż
  28. podniecało je sprzeciwianie się władzy i występowanie przeciwko
  29. ludziom z własnej sfery. Niektóre chciały ponownie zwrócić na
  30. siebie uwagę własnych mężów, którym, po na przykład –
  31. dziesięciu latach, znudziło się pożycie małżeńskie i teraz
  32. zajmowali się raczej interesami, golfem lub czymkolwiek innym.
  33. Ruch miał jednak swoich przywódców – parę starszych kobiet,
  34. a także kilka młodszych, jak Tara i Molly Broadhurst. Kierował
  35. nimi wyłącznie wstręt do niesprawiedliwości. Rano, na
  36. konferencji prasowej Tara starała się wyrazić swoje uczucia, gdy
  37. na pytanie reporterki „Dlaczego pani to robi?” odpowiedziała:
  38. „Bo nie lubię tyranów i nie znoszę oszustw”. Jej zdaniem taka
  39. postawa była teraz szczególnie uzasadniona.
  40. – Nadjeżdża duży, zły wilk – powiedziała cicho kobieta
  41. stojąca o pięć kroków na prawo od Tary. – Trzymajcie się
  42. dziewczyny!
  43. Molly Broadhurst, jedna z założycielek Czarnej Szarfy, była
  44. niską, trzydziestoparoletnią kobietą o twardym charakterze. Tara
  45. podziwiała ją i starała się naśladować.
  46. Czarny chevrolet z rządową tablicą rejestracyjną wjechał na
  47. Parliament Square. Wysiadło z niego czterech mężczyzn. Jeden
  48. z nich był fotografem policyjnym. Wyposażony w aparat
  49. Hasselblad szedł szybko wzdłuż szeregu ubranych na biało,
  50. przepasanych szarfami kobiet, robiąc każdej zdjęcie. Zaraz za
  51. nim szło dwóch następnych, wymachując notatnikami. Byli
  52. ubrani w ciemne garnitury o nie najlepszym kroju, mieli na sobie
  53. ciężkie buty policyjne. Przechodząc wzdłuż szeregu i pytając
  54. protestujące kobiety o nazwiska oraz adresy, zachowywali się
  55. rzeczowo i szorstko. Tara miała już pewne doświadczenie
  56. i domyślała się, że to sierżanci z wydziału specjalnego. Jednak,
  57. podobnie jak większość kobiet, znała zarówno twarz, jak
  58. i nazwisko czwartego mężczyzny.
  59. Miał na sobie jasnoszary, letni garnitur, brązowe trzewiki,
  60. ciemnobrązowy krawat i szary kapelusz. Był średniego wzrostu
  61. i niczym się nie wyróżniał, a kiedy uchylając kapelusza zwrócił
  62. się do Molly, uśmiechał się szeroko i przyjaźnie.
  63. – Dzień dobry, pani Broadhurst. Jesteście wcześnie.
  64. Kawalkada nie przyjedzie wcześniej niż za godzinę.
  65. – Czy zamierza pan nas znów zaaresztować, inspektorze? –
  66. spytała cierpko Molly.
  67. – Ani mi to w głowie – inspektor uniósł lekko brew. – Wie
  68. pani, że to wolny kraj.
  69. – Prawie w to uwierzyłam.
  70. – Ależ pani Broadhurst! – potrząsnął głową. – Chce mnie
  71. pani sprowokować.
  72. Mówił doskonale po angielsku, z ledwie wyczuwalnym
  73. akcentem afrykanerskim.
  74. – Nie, panie inspektorze. Protestujemy przeciwko coraz
  75. liczniejszym manipulacjom tego przewrotnego rządu, upadkowi
  76. prawa i odmawianiu podstawowych praw ludzkich naszym
  77. południowoafrykańskim współobywatelom tylko na podstawie
  78. koloru skóry.
  79. – Wydaje mi się, że pani się powtarza, pani Broadhurst.
  80. Powiedziała mi to pani podczas naszego poprzedniego spotkania
  81. – roześmiał się inspektor. – Zaraz pani zażąda, bym znów
  82. panią aresztował. Nie zakłócajmy tej wspaniałej uroczystości...
  83. – Otwarcie sesji parlamentu popierającego niesprawiedliwość
  84. i ucisk powinno być opłakiwane, a nie świętowane.
  85. Inspektor dotknął rąbka kapelusza, ale pod jego kpiącym
  86. sposobem bycia krył się prawdziwy szacunek, a może nawet
  87. nieco podziwu.
  88. – Tylko tak dalej, pani Broadhurst – mruknął. –
  89. Z pewnością niedługo się spotkamy.
  90. Przeszedł dalej i zatrzymał się przed Tarą.
  91. – Dzień dobry, pani Courtney.
  92. Tym razem jego podziw był nie ukrywany.
  93. – A co sądzi o pani zdradzieckim zachowaniu pani wybitny
  94. małżonek?
  95. – Czy jest zdradą sprzeciwianie się nadużyciom Partii
  96. Narodowej oraz wprowadzonym przez nią prawom opierającym
  97. się na rasie i kolorze skóry, inspektorze?
  98. Musnął wzrokiem jej duży, kształtny, okryty białą koronką
  99. biust, po czym zwrócił spojrzenie na jej twarz.
  100. – Jest pani zbyt ładna, żeby zajmować się takimi
  101. głupstwami – powiedział. – Niech pani to zostawi starszym
  102. i brzydszym babom. Niech pani idzie do swego domu i opiekuje
  103. się dziećmi.
  104. – Jest pan wyjątkowo arogancki, inspektorze – wybuchnęła,
  105. zarumieniona z gniewu, nie zdając sobie sprawy, że stała się
  106. przez to jeszcze ładniejsza.
  107. – Chciałbym, żeby wszystkie zdrajczynie tak wyglądały. Moja
  108. praca byłaby wtedy dużo przyjemniejsza. Dziękuję, pani
  109. Courtney. – Uśmiechnął się prowokująco i odszedł.
  110. – Nie daj się wyprowadzić z równowagi, moja droga –
  111. powiedziała cicho Molly. – On jest specjalistą w tej dziedzinie.
  112. Protestujemy biernie. Pamiętaj o tym, co głosił Mahatma Gandhi.
  113. Tara z trudem odzyskała panowanie nad sobą i powiedzmy,
  114. pokorę. Na chodniku za nią zaczął się gromadzić tłum gapiów.
  115. Rząd biało odzianych kobiet wzbudzał zaciekawienie,
  116. rozbawienie, nieco życzliwego zainteresowania, lecz przede
  117. wszystkim wrogość.
  118. – Przeklęte komunistki – warknął zjadliwie mężczyzna
  119. w średnim wieku. – Chcecie oddać władzę w kraju bandzie
  120. dzikusów. Powinni was zamknąć. Wszystkie!
  121. Był dobrze ubrany i mówił z dobrym akcentem. W klapę
  122. marynarki miał nawet wpięty mały miedziany hełm, oznakę, że
  123. w czasie wojny walczył ochotniczo przeciw faszystom. Jego
  124. postawa przypominała o tym, jak wielkie poparcie miała
  125. rządząca Partia Narodowa, nawet pośród anglojęzycznej białej
  126. społeczności.
  127. Tara zagryzła wargi i stojąc ze spuszczoną głową zmusiła się,
  128. by zachować spokój, nawet wtedy, gdy obelgi wywołały
  129. ironiczne uwagi niektórych kolorowych znajdujących się wśród
  130. rosnącego tłumu.
  131. Robiło się już gorąco, słońce miało biały, śródziemnomorski
  132. blask i choć wał chmur zbliżał się od strony spłaszczonych Gór
  133. Stołowych, zwiastując nadejście wiatru południowo-wschodniego,
  134. w mieście powietrze było jeszcze nieruchome. Wokół gromadziło
  135. się już coraz więcej ludzi, narastał zgiełk i Tara czuła, że jest
  136. popychana, jak podejrzewała, celowo. Zachowała jednak spokój
  137. i całą swoją uwagę skupiła na budynku stojącym po przeciwnej
  138. stronie ulicy.
  139. Zaprojektowany przez Sir Roberta Bakera, wybitnego
  140. architekta Imperium, masywny, imponujący budynek z czerwonej
  141. cegły z białą kolumnadą był perłą architektury kolonialnej.
  142. Odbiegał daleko od gustu Tary, która lubiła otwarte przestrzenie
  143. i linie, szkło i jasne sosnowe meble skandynawskie. Budynek
  144. wydawał się symbolizować wszystko to, co niezmienne
  145. i przestarzałe, wszystko to, co Tara chciałaby zburzyć i zmienić.
  146. Jej zadumę przerwał wzmagający się zgiełk oczekującego
  147. tłumu.
  148. – Nadjeżdżają – zawołała Molly.
  149. Tłum zafalował, zakołysał się i zaczai wiwatować. Rozległ się
  150. szczęk podków końskich na twardej nawierzchni i oddział policji
  151. przekłusował aleją z wesołym trzepotem chorągiewek
  152. powiewających na czubkach lanc. Wspaniali jeźdźcy na
  153. dobranych wierzchowcach o bokach lśniących w słońcu jak
  154. polerowany metal.
  155. Za nimi jechały otwarte powozy. W pierwszym z nich
  156. znajdowali się gubernator generalny i premier. Oto on, Daniel
  157. Malan, przywódca Afrykanerów, człowiek o odpychającej, niemal
  158. żabiej twarzy, którego jedyną troską i deklarowanym celem było
  159. zachowanie przez tysiąc lat nadrzędnej pozycji swojego Volk
  160. w Afryce. Gotów był zapłacić za to każdą cenę.
  161. Tara patrzyła na niego z jawną nienawiścią, gdyż uosabiał
  162. wszystko to, co było dla niej wstrętne w rządzie władającym
  163. teraz krajem i ludźmi, których tak kochała. Gdy powóz
  164. przejeżdżał koło niej, ich oczy spotkały się na chwilę i starała
  165. się przekazać siłę swoich uczuć. W jego zamyślonym, jakby
  166. nieobecnym spojrzeniu nie było cienia zawstydzenia. Patrzył na
  167. nią, ale jej nie widział. Jej wściekłość zmieniła się w rozpacz.
  168. – Co trzeba zrobić, żeby ci ludzie zaczęli chociaż słuchać? –
  169. zastanawiała się.
  170. Dygnitarze wysiedli już z powozów i stali poważni, słuchając
  171. hymnów narodowych. I choć wtedy nie mogła tego wiedzieć,
  172. hymn „Boże zachowaj króla” był grany po raz ostatni na
  173. otwarciu sesji parlamentu Południowej Afryki.
  174. Orkiestra zakończyła grę dźwiękami trąbek i gabinet
  175. ministrów, poprzedzany przez gubernatora generalnego
  176. i premiera, wszedł do parlamentu przez potężne drzwi
  177. wejściowe. Za nimi szli przywódcy opozycji. Tara bała się tej
  178. chwili, gdyż byli wśród nich członkowie jej bliskiej rodziny. Za
  179. przywódcą opozycji szedł ojciec Tary z jej macochą; byli
  180. najbardziej wyróżniającą się parą w długim rzędzie ludzi. Ojciec
  181. był wysoki i pełen godności, o dostojnym wyglądzie patriarchy,
  182. a u jego boku Centaine de Thiry Courtney-Malcomess, szczupła,
  183. delikatna, w żółtej, połyskliwej sukni odpowiedniej na te okazję
  184. i w lekkim kapeluszu bez ronda z woalką przesłaniającą jedno
  185. oko. Można by sądzić, że była rówieśnicą Tary, choć wszyscy
  186. wiedzieli, że nadano jej imię Centaine, dlatego że urodziła się
  187. pierwszego dnia dwudziestego wieku.
  188. Tara sądziła, że jej nie zauważono, gdyż żadne z nich nie
  189. wiedziało, iż zamierza przyłączyć się do protestu, ale u szczytu
  190. schodów wchodzący zostali na chwilę zatrzymani i Centaine,
  191. zanim weszła do środka, odwróciła się z rozmysłem i spojrzała
  192. w tył. Z tej wysokości mogła patrzeć ponad głowami strażników
  193. i dostojników i przez chwilę popatrzyła Tarze prosto w oczy.
  194. Choć nie zmieniła wyrazu twarzy, Tara nawet z tej odległości
  195. dojrzała ostrą naganę w jej wzroku. Dla Centaine honor,
  196. godność i dobre imię rodziny były rzeczami najważniejszymi.
  197. Niejednokrotnie ostrzegała Tarę przed publicznymi wystąpieniami,
  198. a przeciwstawianie się Centaine było sprawą niebezpieczną, gdyż
  199. była nie tylko macochą Tary, ale także teściową i głową rodziny
  200. Courtney.
  201. Z wysokości połowy schodów Shasa Courtney dostrzegł ostre
  202. spojrzenie matki. Podążając za jej wzrokiem odwrócił się.
  203. Pośród przepasanych czarnymi szarfami kobiet zobaczył swoją
  204. żonę, Tarę. Kiedy rano przy śniadaniu powiedziała mu, że nie
  205. będzie z nim na ceremonii otwarcia parlamentu, ledwie podniósł
  206. głowę znad gazety.
  207. – Jak sobie życzysz, kochanie; to będzie dość nudne –
  208. mruknął. – Gdybyś mogła, chciałbym jeszcze filiżankę kawy.
  209. Teraz, gdy ją rozpoznał, uśmiechnął się lekko i kpiąco
  210. potrząsnął głową tak, jakby przyłapał niegrzeczne dziecko na
  211. psocie. Po chwili odwrócił się i wszedł z innymi po schodach.
  212. Był wyjątkowo przystojny, a czarna opaska przykrywająca
  213. jedno oko nadawała mu wygląd pirata, co dla większości kobiet
  214. było intrygującym wyzwaniem. Razem tworzyli najpiękniejszą
  215. młodą parę w Kapsztadzie. Lecz w dziwny sposób w ciągu kilku
  216. krótkich lat ich płomienna miłość przemieniła się w kupkę
  217. popiołu.
  218. – Jak sobie życzysz, kochanie – powiedział, powtarzając to,
  219. co mówił ostatnio bardzo często.
  220. Ostatni posłowie zniknęli w drzwiach parlamentu, oddział
  221. policji i puste powozy odjechały i ludzie zaczęli się rozchodzić.
  222. Demonstracja była skończona.
  223. – Idziesz, Taro? – spytała Molly, ale Tara potrząsnęła
  224. głową.
  225. – Muszę się spotkać z Shasą – powiedziała. – Do
  226. zobaczenia w piątek.
  227. Tara zdjęła przez głowę czarną szarfę, złożyła ją i,
  228. przeciskając się wśród rozchodzącego się tłumu, schowała ją do
  229. torebki. Przeszła na drugą stronę ulicy.
  230. Pokazała przepustkę do parlamentu strażnikowi przy wejściu
  231. dla gości, nie dostrzegając ironii w tym, że wchodzi do budynku
  232. instytucji, przeciwko której przed chwilą tak żywo protestowała.
  233. Weszła bocznymi schodami i rzuciła wzrokiem na galerię dla
  234. gości. Siedziało tam wiele żon posłów i ważnych osobistości;
  235. spojrzała w dół ponad ich głowami, do wyłożonej boazerią sali
  236. parlamentu, gdzie poważnie ubrani posłowie siedzieli na
  237. pokrytych skórą, zielonych ławach, uczestnicząc w uroczystości
  238. otwarcia sesji. Wiedziała jednak, że przemówienia będą banalne
  239. i śmiertelnie nudne, a już cały ranek spędziła stojąc przed
  240. parlamentem. Musiała teraz szybko udać się do toalety.
  241. Uśmiechnęła się do woźnego i wymknęła ukradkiem, po
  242. czym odwróciła i odeszła szybko szerokim korytarzem. Kiedy
  243. opuściła toaletę, skierowała się do biura swego ojca.
  244. Wychodząc zza rogu, niemal zderzyła się z mężczyzną idącym
  245. z przeciwka. Omijając go w ostatniej chwili zobaczyła, że był to
  246. wysoki Murzyn ubrany w strój służby parlamentu. Już chciała
  247. przejść obok niego z uśmiechem, gdy nagle zdała sobie sprawę,
  248. że służący nie powinien przebywać w tej części budynku
  249. w trakcie obrad parlamentu, gdyż na końcu korytarza
  250. znajdowały się biura premiera i przywódcy opozycji. Poza tym,
  251. chociaż niósł szczotkę i kubeł, w jego twarzy nie było śladu
  252. uniżoności ani służalczości. Przyjrzała mu się uważnie.
  253. Poznała go. To było dawno temu, ale nie mogła zapomnieć
  254. tej twarzy o rysach egipskiego faraona, dostojnej i dzikiej,
  255. z ciemnymi oczami ożywionymi inteligencją. Był jednym
  256. z najpiękniejszych mężczyzn, jakich kiedykolwiek spotkała.
  257. Pamiętała jego głos, tak głęboki i przejmujący, że teraz lekko
  258. zadrżała na samo wspomnienie. Pamiętała nawet jego słowa:
  259. – Nadchodzi pokolenie o zębach ostrych jak miecze... by
  260. oczyścić ten świat z nędzy.
  261. Dzięki niemu zdała sobie sprawę, co to znaczy urodzić się
  262. czarnym w Południowej Afryce. To odległe spotkanie było
  263. początkiem jej zaangażowania. Ów człowiek kilkoma słowami
  264. zmienił jej życie.
  265. Zatrzymała się zagradzając mu drogę i chcąc przekazać jakoś
  266. swe uczucia, ale on był już bardzo blisko i poczuła, że jest zbyt
  267. poruszona, by mówić. W chwili, gdy odkrył, że go rozpoznano,
  268. stał się niczym leopard, który dostrzegł myśliwych. Na jego
  269. twarzy pojawił się wyraz afrykańskiego okrucieństwa i Tara
  270. wyczuła, że jest w niebezpieczeństwie, ale nie bała się.
  271. – Jestem przyjaciółką – powiedziała cicho i zeszła mu
  272. z drogi. – Walczymy za tę samą sprawę.
  273. Przez chwilę patrzył na nią i nie ruszał się. Jego badawcze
  274. spojrzenie paliło ją, wiedziała, że zapamięta ją na zawsze. Po
  275. chwili skinął głową.
  276. – Znam panią – odrzekł. Zadrżała słysząc jego głęboki
  277. melodyjny głos, w którym brzmiała Afryka. – Spotkamy się
  278. jeszcze.
  279. Przeszedł koło niej i nie odwracając się zniknął za zakrętem
  280. korytarza. Stała nieruchomo, patrząc w ślad za nim z bijącym
  281. mocno sercem.
  282. – Moses Gama – wyszeptała jego imię. – Mesjasz
  283. i wojownik Afryki – przerwała i potrząsnęła głową. – Co ty tu,
  284. właśnie tu, robisz?
  285. Odpowiedź na to pytanie intrygowała ją i podniecała, gdyż
  286. teraz instynktownie wiedziała już, że walka się toczy i że ona
  287. weźmie w niej udział. Chciała robić więcej, niż tylko stać na
  288. rogu ulicy z przewieszoną przez ramię czarną szarfą. Wiedziała,
  289. że wystarczy, by Moses Gama skinął palcem, a pójdzie za nim,
  290. podobnie jak miliony innych.
  291. – Spotkamy się jeszcze – obiecał. Uwierzyła mu.
  292. Uradowana poszła dalej korytarzem. Miała własny klucz do
  293. biura ojca i otwierając drzwi bezwiednie spojrzała na
  294. umieszczoną na nich, wykonaną z brązu tabliczkę:
  295. PUŁKOWNIK BLAINE MALCOMESS ZASTĘPCA
  296. PRZYWÓDCY OPOZYCJI
  297. Drzwi nie były zamknięte na klucz. Zdziwiona tym popchnęła
  298. je i weszła do środka.
  299. Centaine Courtney-Malcomess odwróciła się od okna
  300. i spojrzała na nią.
  301. – Czekałam na ciebie, młoda damo.
  302. Sztuczny akcent francuski Centaine irytował Tarę. Centaine
  303. była we Francji tylko raz w ciągu trzydziestu pięciu lat,
  304. pomyślała. Wyzywająco podniosła głowę.
  305. – Tara, cherie, nie kręć głową – mówiła dalej Centaine. –
  306. Skoro zachowujesz się jak dziecko, musisz zdawać sobie
  307. sprawę, że będziesz traktowana jak dziecko.
  308. – Nie, matko, nie masz racji. Nie życzę sobie, by mnie
  309. traktowano jak dziecko, ani teraz, ani w przyszłości. Mam
  310. trzydzieści trzy lata, jestem mężatką, matką czworga dzieci
  311. i panią domu.
  312. Centaine westchnęła.
  313. – No, dobrze – skinęła głową. – Przepraszam, że w trosce
  314. o ciebie stałam się nieuprzejma. Ta rozmowa i tak będzie dla
  315. nas trudna, więc nie utrudniajmy jej bardziej.
  316. – Nie wiedziałam, że mamy coś do omówienia.
  317. – Usiądź, Taro – rozkazała Centaine; Tara instynktownie
  318. posłuchała, i zaraz ją to rozzłościło. Centaine usiadła w fotelu
  319. ojca Tary i to ją także rozgniewało – to było miejsce ojca i ta
  320. kobieta nie miała do niego prawa.
  321. – Właśnie powiedziałaś mi, że jesteś żoną i matką czworga
  322. dzieci – powiedziała spokojnie Centaine. – Zgodzisz się chyba,
  323. że masz obowiązki.
  324. – Moje dzieci są pod dobrą opieką – ostro przerwała Tara.
  325. – Nie możesz mnie o nic oskarżyć.
  326. – A co z twoim mężem i waszym małżeństwem?
  327. – Co takiego z Shasą? – Tara zaczęła się bronić.
  328. – Proszę, powiedz mi – zachęciła Centaine.
  329. – To nie twoja sprawa.
  330. – A jednak to moja sprawa – zaprotestowała Centaine. –
  331. Poświęciłam mu całe życie. Dążę do tego, by był jednym
  332. z przywódców tego narodu. – Przerwała i na chwilę przymknęła
  333. oczy o rozmarzonym spojrzeniu.
  334. Tara widywała u niej wcześniej taki wyraz twarzy zawsze
  335. wtedy, gdy Centaine była głęboko zamyślona. Teraz chciała
  336. zakłócić ten nastrój tak gwałtownie, jak tylko mogła.
  337. – To niemożliwe i zdajesz sobie z tego sprawę. Centaine
  338. spojrzała na Tarę przytomnym już wzrokiem.
  339. – Nic nie jest niemożliwe – nie dla mnie, nie dla nas.
  340. – Owszem, to jest niemożliwe – upierała się Tara. – Wiesz
  341. tak samo dobrze, jak ja, że nacjonaliści manipulują elektoratem
  342. i że nawet w senacie mają swoich popleczników. Na zawsze
  343. pozostaną przy władzy. Już nigdy nikt, kto nie jest jednym
  344. z nich, nie jest afrykanerskim nacjonalistą, nie będzie przywódcą
  345. tego kraju – nigdy, aż do rewolucji, a po rewolucji przywódcą
  346. będzie czarny.
  347. Tara przerwała i pomyślała o Mosesie Gamie.
  348. – Jesteś naiwna – powiedziała ostro Centaine. – Nie
  349. rozumiesz tych spraw. To, co mówisz o rewolucji, jest dziecinne
  350. i nieodpowiedzialne.
  351. – Niech tak będzie, matko. Ale w głębi i ty masz
  352. świadomość, że tak jest. Twój ukochany Shasa nigdy nie spełni
  353. twoich marzeń. Nawet on zaczyna odczuwać bezsens tego, że
  354. wiecznie jest w opozycji. To, co niemożliwe, przestaje go
  355. interesować. Nie byłabym zdziwiona, gdyby wycofał swoją
  356. kandydaturę w następnych wyborach, porzucił zaszczepione mu
  357. przez ciebie aspiracje polityczne i po prostu zajął się robieniem
  358. następnego tryliona funtów.
  359. – Nie – Centaine potrząsnęła głową. – On się nie podda.
  360. Lubi walczyć, podobnie jak ja.
  361. – Nie tylko nie zostanie premierem, ale nawet ministrem –
  362. odrzekła spokojnie Tara.
  363. – Jeżeli tak sądzisz, nie jesteś odpowiednią żoną dla mojego
  364. syna – powiedziała Centaine.
  365. – To ty powiedziałaś – odparła cicho Tara. – Ty, nie ja.
  366. – Och, Taro, kochanie, przepraszam – Centaine sięgnęła
  367. przez biurko, zbyt szerokie, by mogła dotknąć ręki Tary. –
  368. Wybacz mi. Straciłam panowanie nad sobą. To wszystko jest
  369. dla mnie bardzo ważne. Głęboko to odczuwam, ale nie chcę cię
  370. urazić. Chcę ci tylko pomóc – tak się martwię o ciebie i Shasę.
  371. Chcę pomóc, Taro. Czy pozwolisz sobie pomóc?
  372. – Nie sądzę, byśmy potrzebowali pomocy – skłamała gładko
  373. Tara. – Shasa i ja jesteśmy szczęśliwi. Mamy czwórkę
  374. cudownych dzieci. Centaine wykonała gest zniecierpliwienia.
  375. – Taro, nigdy nie zgadzałyśmy się ze sobą. Ale mimo
  376. wszystko naprawdę jestem twoją przyjaciółką. Chcę tylko dobra
  377. twojego, Shasy i dzieci. Czy pozwolisz sobie pomóc?
  378. – Jak, matko? Dając nam pieniądze? Już nam dałaś
  379. dziesięć czy dwadzieścia, a może to było trzydzieści milionów
  380. funtów. Czasami już się w tym gubię.
  381. – Czy pozwolisz, że podzielę się z tobą moimi
  382. doświadczeniami? Czy wysłuchasz moich rad?
  383. – Tak, matko, wysłucham. Nie obiecuję, że się im
  384. podporządkuję, ale wysłucham.
  385. – Po pierwsze, kochana Taro, musisz porzucić tę
  386. zwariowaną działalność lewicową. Narażasz na szwank reputację
  387. całej rodziny. Przebierając się i wychodząc na ulicę robisz
  388. z siebie – a także z nas – przedstawienie. Poza tym, to
  389. naprawdę niebezpieczne. Ustawa o zwalczaniu komunizmu jest
  390. obowiązującym prawem. Możesz być uznana za komunistkę
  391. i objęta tym prawem. Pomyśl o tym, staniesz się nikim,
  392. zostaniesz pozbawiona wszelkich praw i godności. A kariera
  393. polityczna Shasy? To, co robisz, odbija się na nim.
  394. – Matko, obiecałam, że cię wysłucham – powiedziała Tara
  395. lodowatym tonem. – Ale wycofuję obietnicę. Wiem, co robię.
  396. Podniosła się, podeszła do drzwi i odwróciła się.
  397. – Czy kiedykolwiek pomyślałaś o tym, Centaine
  398. Courtney-Malcomess, iż moja matka zmarła dlatego, że twój
  399. bezwstydny romans z moim ojcem złamał jej serce? I jeszcze
  400. masz czelność radzić mi, jak postępować w życiu, by nie okryć
  401. hańbą ciebie i twojego bezcennego syna!
  402. Wyszła i delikatnie zamknęła za sobą ciężkie drewniane
  403. drzwi.
  404. Shasa Courtney rozsiadł się wygodnie w pierwszej ławie
  405. opozycji, z rękami głęboko w kieszeniach i wysuniętymi nogami.
  406. Uważnie słuchał ministra spraw wewnętrznych, tłumaczącego
  407. ustawę, którą chciał poddać pod głosowanie podczas tej sesji.
  408. Minister spraw wewnętrznych, najmłodszy członek gabinetu,
  409. miał mniej więcej tyle samo lat, co Shasa. Było to rzadkością,
  410. gdyż Afrykanerzy szanowali wiek i nie dowierzali brakowi
  411. doświadczenia i zapalczywości młodych. Shasa zdał sobie sprawę,
  412. że średni wiek pozostałych członków gabinetu nie może być
  413. mniejszy niż sześćdziesiąt pięć lat, ale oto stał przed nimi
  414. Manfred De La Rey, człowiek, który nie przekroczył
  415. czterdziestki, i przedstawiał ogólne zarysy Poprawki do Prawa
  416. Karnego, którą zaproponuje i będzie się starał prowadzić przez
  417. wszystkie etapy.
  418. – Żąda ustanowienia prawa do ogłaszania stanu
  419. wyjątkowego, stawiającego policję ponad prawem, bez
  420. odwoływania się do sądów – mruknął siedzący obok Blaine
  421. Malcomess. Shasa skinął głową, nie patrząc na teścia. Patrzył
  422. na mężczyznę stojącego przed nim.
  423. Manfred De La Rey przemawiał, tak jak zwykle, w języku
  424. afrykanerskim. Po angielsku mówił z silnym akcentem,
  425. niewprawnie, i niechętnie go używał robiąc jedynie niezbędne
  426. gesty, dla podkreślenia dwujęzyczności parlamentu. Natomiast
  427. gdy mówił w swoim ojczystym języku, był elokwentny, potrafił
  428. przekonywać, i wysławiał się tak umiejętnie i naturalnie, że
  429. podczas jego wystąpień nieraz rozlegał się śmiech zakłopotania
  430. ze strony ławy opozycji i okrzyki Hoor, hoor! jego własnej
  431. partii.
  432. – Ten facet ma tupet – Blaine Malcomess potrząsnął głową.
  433. – Chce, by rządząca partia mogła na każde życzenie zawieszać
  434. prawo i wprowadzać stan wyjątkowy. Będziemy musieli z tym
  435. walczyć wszystkimi siłami.
  436. – Racja – gładko zgodził się Shasa. Manfred De La Rey
  437. budził jego zazdrość, ale przyciągał ku sobie jakąś tajemniczą
  438. siłą. Zastanawiające było, jak silnie splotły się ich losy.
  439. Pierwszy raz spotkał Manfreda De La Reya dwadzieścia lat
  440. temu. Bez żadnych wyraźnych powodów skoczyli sobie do oczu
  441. jak dwa koguty i zaczęli się bić. Shasa skrzywił się
  442. przypominając sobie, jak się to skończyło: dostał takie lanie, że
  443. pamiętał je do dziś. Odtąd ich drogi często się przecinały.
  444. W 1936 roku, w czasie zorganizowanej przez Hitlera
  445. olimpiady w Berlinie obaj byli członkami drużyny narodowej, ale
  446. to Manfred De La Rey wywalczył na ringu bokserskim jedyny
  447. złoty medal dla drużyny, a Shasa powrócił z pustymi rękoma.
  448. Zapalczywie i zaciekle walczyli o ten sam mandat w wyborach
  449. 1948 roku, kiedy Partia Narodowa zyskała przygniatające
  450. poparcie i to Manfred De La Rey wszedł do parlamentu. Shasa
  451. musiał natomiast poczekać na wybory dodatkowe w okręgu
  452. zdominowanym przez Partię Zjednoczoną i dopiero potem zajął
  453. miejsce w ławie opozycji, by z tego miejsca znów stanąć oko
  454. w oko ze swoim rywalem. Teraz Manfred piastował stanowisko
  455. ministra, tak bardzo pożądane przez Shasę, co razem
  456. z niezaprzeczalną inteligencją, umiejętnościami oratorskimi,
  457. wzrastającym doświadczeniem politycznym i silnym poparciem
  458. własnej partii rokowało mu dobrą przyszłość.
  459. Zawiść, podziw i wrogość – te uczucia gościły w sercu Shasy,
  460. gdy przysłuchiwał się mężczyźnie stojącemu przed nim.
  461. Przyglądał mu się uważnie.
  462. Manfred De La Rey wciąż wyglądał jak bokser. Był szeroki
  463. w ramionach, miał silny kark, lecz zaczynał już mieć wydatny
  464. brzuch i tłusty podbródek. Nie dbał o formę i twarde niegdyś
  465. mięśnie z wolna wiotczały. Shasa popatrzył z zadowoleniem na
  466. własną szczupłą sylwetkę, po czym znów skoncentrował uwagę
  467. na przeciwniku.
  468. Złamany nos, biała blizna przecinająca ciemną brew, to
  469. ślady, jakie na twarzy Manfreda De La Reya zostawiła walka
  470. na ringu bokserskim. Jego oczy miały dziwny, jasny kolor, były
  471. niczym żółte topazy, okrutne jak oczy kota, z błyskami bystrej
  472. inteligencji. Podobnie jak inni ministrowie, poza premierem, był
  473. człowiekiem bardzo wykształconym i mądrym, gorliwym
  474. i oddanym, całkowicie przekonanym o boskim posłannictwie
  475. swojej partii i swojego Volk. „Oni naprawdę wierzą, że są
  476. boskimi narzędziami na ziemi. Właśnie dlatego są tak cholernie
  477. niebezpieczni”. Shasa uśmiechnął się ponuro, gdy Manfred De
  478. La Rey skończył mówić i usiadł, a część sali, w której siedzieli
  479. jego zwolennicy, oklaskiwała go z zapałem. Premier pochylił się
  480. do Manfreda i poklepał go po ramieniu, a z tylnych ław
  481. przesłano mu kilkanaście liścików gratulacyjnych.
  482. Shasa wykorzystał tę przerwę i szepnął do teścia:
  483. – Nie będziesz mnie potrzebował przez resztę dnia, ale
  484. gdyby coś się stało, to wiesz, gdzie mnie szukać.
  485. Wstał, dyskretnie skłonił się marszałkowi parlamentu
  486. i skierował się ku wyjściu. Jednak Shasa miał sześć stóp i jeden
  487. cal wzrostu. Czarna opaska na oku, ciemne falujące włosy
  488. i piękna twarz skupiły na nim wzrok młodszych kobiet z galerii
  489. dla gości i wrogie spojrzenia posłów z ław rządowych.
  490. Gdy Shasa przechodził obok Manfreda De La Reya, ten
  491. podniósł wzrok znad liściku, który czytał, i wymienili czujne,
  492. enigmatyczne spojrzenia. Po chwili Shasa był już poza izbą
  493. parlamentu, skinął kłaniającemu się odźwiernemu, zdjął
  494. marynarkę i przewiesiwszy ją sobie przez ramię wyszedł
  495. z gmachu na ulicę zalaną jasnym światłem słonecznym.
  496. Shasa nie miał biura w gmachu parlamentu, gdyż
  497. siedmiopiętrowy Centaine House, siedziba Courtney Mining and
  498. Finance Co. Ltd. był odległy zaledwie o dwie minuty spaceru
  499. przez park. Idąc pod dębami zdjął w myślach cylinder polityka,
  500. zamieniając go na filcowy kapelusz biznesmena. Shasa trzymał
  501. różne dziedziny swojego życia w oddzielnych przegródkach
  502. i nauczył się koncentrować kolejno na każdej z nich, nie
  503. marnując energii na myślenie o kilku sprawach jednocześnie.
  504. Przechodząc ulicę przed katedrą Świętego Jerzego i wchodząc
  505. przez szklane obrotowe drzwi do Centaine House, myślał już
  506. o finansach i górnictwie, żonglował liczbami i możliwościami,
  507. przeciwstawiał raporty swoim instynktom i ta gra pociągała go
  508. równie silnie, co uroczystości i spory w parlamencie.
  509. Dwie ładne dziewczyny w recepcji wykładanego marmurem
  510. hallu wejściowego uśmiechnęły się do niego promiennie.
  511. – Dzień dobry panu – powiedziały jednocześnie, a on
  512. uśmiechnął się do nich uwodzicielsko, podchodząc do wind.
  513. Jego zachowanie było instynktowne. Lubił, by go otaczały ładne
  514. kobiety, choć nigdy nie tknąłby żadnej z tych, które u niego
  515. pracowały. Byłoby to bliskie kazirodztwa i niesportowe, podobne
  516. do strzelania do siedzącego ptaka, gdyż żadna z nich nie
  517. mogłaby go odtrącić. Pomimo to, gdy zamykały się już za nim
  518. drzwi windy, dziewczyny westchnęły.
  519. Jego sekretarka, Janet słyszała windę i gdy otworzyły się
  520. drzwi, już czekała. Była bardziej w typie Shasy – dojrzała
  521. i zrównoważona, wypielęgnowana i sprawna, i choć nie starała się
  522. ukryć swojego uwielbienia dla Shasy, narzucone przez niego
  523. reguły obowiązywały także w tym przypadku.
  524. – Co tam mamy, Janet? – spytał, a ona, idąc za nim do
  525. jego gabinetu przez pokój recepcyjny, czytała, co miał do
  526. zrobienia przez resztę popołudnia.
  527. Podszedł do telegrafu w rogu gabinetu i odczytał kursy
  528. giełdowe. Akcje firmy Anglos spadły o dwa szylingi, już niedługo
  529. znów będzie można kupować.
  530. – Zadzwoń do Allena i odłóż spotkanie. Nie jestem jeszcze
  531. przygotowany do rozmowy z nim – powiedział Janet i podszedł
  532. do biurka. – Za piętnaście minut połącz mnie z Davidem
  533. Abrahamsem.
  534. Gdy Janet wyszła z gabinetu, Shasa zaczął przeglądać plik
  535. teleksów i pilnych wiadomości, jakie zostawiła mu na biurku.
  536. Przeglądał je szybko, nie zwracając uwagi na wspaniały widok
  537. Gór Stołowych, jaki roztaczał się za oknem. Gdy zadzwonił
  538. telefon, był już gotów do rozmowy z Davidem.
  539. – Dzień dobry, Davie, co słychać w Johannesburgu? – Było
  540. to pytanie retoryczne, gdyż dobrze wiedział, co się dzieje
  541. w Johannesburgu i jak zamierza na to zareagować. Dzienne
  542. raporty i oceny leżały pośród innych papierów na biurku, lecz
  543. słuchał uważnie sprawozdania Davida.
  544. David był dyrektorem firmy. Znali się od czasów studenckich
  545. i był mu bliższy niż ktokolwiek inny, poza Centaine.
  546. Kopalnia diamentów H’ani, znajdująca się na północy kraju,
  547. koło Windhoek, była podstawą potęgi firmy od momentu, kiedy
  548. złoże zostało odkryte przez Centaine Courtney trzydzieści dwa
  549. lata temu. Jednak pod rządami Shasy firma się rozwinęła,
  550. rozszerzyła swoją działalność i trzeba było przenieść dyrekcję
  551. firmy z Windhoek do Johannesburga, który był najważniejszym
  552. ośrodkiem handlowym w kraju. Jednak było to miasto ponure
  553. i nieatrakcyjne, więc Centaine Courtney-Malcomess nie chciała się
  554. tam przenieść z pięknego Przylądka Dobrej Nadziei. Zarząd
  555. finansowy i administracyjny firmy musiał więc pozostać
  556. w Kapsztadzie. Było to bardzo niewygodne i kosztowne, ale
  557. Centaine potrafiła postawić na swoim. Co więcej, sąsiedztwo
  558. parlamentu było dla Shasy wygodne, a ponieważ on także lubił
  559. Kapsztad, nie próbował jej od tego odwodzić.
  560. Shasa i David rozmawiali przez dziesięć minut, po czym
  561. Shasa powiedział:
  562. – Dobrze, nie możemy podjąć decyzji, rozmawiając przez
  563. telefon. Przyjadę do ciebie.
  564. – Kiedy?
  565. – Jutro po południu. Sean będzie grał w rugby o dziesiątej
  566. rano. Nie mogę nie pójść na mecz. Obiecałem mu.
  567. David nic nie mówił przez chwilę, zastanawiając się, co jest
  568. ważniejsze – osiągnięcia sportowe chłopca, czy zainwestowanie
  569. ponad dziesięciu milionów funtów w kopalnie złota w Oranii.
  570. – Zadzwoń do mnie, zanim wystartujesz – zgodził się
  571. niechętnie. – Wyjadę po ciebie na lotnisko.
  572. Shasa odłożył słuchawkę i spojrzał na zegarek. Chciał wrócić
  573. do Welteyreden na tyle wcześnie, by spędzić godzinę z dziećmi,
  574. zanim pójdą się kąpać i zjedzą kolację. Mógł dokończyć pracę
  575. po kolacji. W chwili, gdy zaczął pakować leżące na biurku
  576. papiery do teczki z krokodylowej skóry, Janet zapukała i weszła
  577. do gabinetu.
  578. – Przepraszam, że przeszkadzam. Przed chwilą goniec
  579. z parlamentu doręczył mi pismo i powiedział, że jest bardzo
  580. pilne.
  581. Shasa wziął od niej elegancką kopertę, jakich używali tylko
  582. członkowie gabinetu. Na odwrocie miała wytłoczone godło
  583. Związku: antylopy podtrzymujące przedzieloną na czworo tarczę.
  584. Niżej znajdowała się wstęga z napisem Ex Unitate Vires – Siła
  585. w Jedności.
  586. – Dziękuję, Janet – otworzył kopertę i wyjął pojedynczą
  587. kartkę. Na papierze firmowym ministra spraw wewnętrznych
  588. napisano odręcznie w języku Afrykanerów:
  589. Szanowny Panie!
  590. Znając pańskie zamiłowanie do polowania, ważna
  591. osobistość zwróciła się do mnie, bym zaprosił pana na
  592. polowanie na gazele w najbliższy weekend. Na terenie
  593. posiadłości jest lądowisko o współrzędnych 28°32’S 26°16’E.
  594. Zapewniam Pana, że zarówno polowanie, jak
  595. i towarzystwo będą interesujące. Proszę mnie powiadomić,
  596. czy będzie pan mógł przybyć.
  597. Łączę wyrazy szacunku Manfred De La Rey
  598. Shasa uśmiechnął się i cicho gwizdnął przez zęby. Podszedł
  599. do dużej mapy wiszącej na ścianie. List należało traktować jak
  600. polecenie i mógł się tylko domyślać, kim była ta „ważna
  601. osobistość”. Posiadłość leżała w Oranii, nieco na południe od
  602. złóż złota w Welkom, więc wracając z Johannesburga będzie
  603. musiał tylko nieznacznie zboczyć z trasy, by tam dotrzeć.
  604. Ciekawe, co oni knują, zastanawiał się i bardzo go to
  605. zaciekawiło.
  606. Lubił tego rodzaju zagadki. Napisał odpowiedź na papierze
  607. z wydrukowanym swoim nazwiskiem:
  608. Dziękuję za zaproszenie na polowanie w czasie tego
  609. weekendu. Proszę przekazać, że przybędę. Do zobaczenia na
  610. polowaniu.
  611. Zaklejając kopertę mruknął:
  612. – Musiałbyś mnie przykuć do ziemi, żebym tam nie
  613. pojechał.
  614. Do Welteyreden prowadziła pomalowana na biało brama,
  615. prawdziwe dzieło sztuki, zaprojektowane i wykonane w 1790
  616. roku przez Antona Anreitha, architekta i rzeźbiarza
  617. Holenderskich Indii Wschodnich, znakomicie pasująca do reszty
  618. posiadłości. Shasa wjechał do środka swoim zielonym,
  619. sportowym jaguarem SS.
  620. Odkąd Centaine, przenosząc się do Blaine’a Malcomessa na
  621. drugą stronę gór Constantia Berg, oddała im Welteyreden,
  622. Shasa pokochał posiadłość równie mocno jak ona, i otoczył ją
  623. równie staranną opieką. Nazwa „Welteyreden” znaczy po
  624. holendersku „Bardzo zadowolony” i tak właśnie czuł się Shasa.
  625. Zwolnił, by nie wzbijać kurzu – jechał przez winnice.
  626. Winobranie było w pełni. Wśród rzędów niezbyt wysokich
  627. winorośli barwne plamy chustek pracujących kobiet odróżniały
  628. się kolorami od czerwonych i złotych liści. Gdy Shasa
  629. przejeżdżał koło nich, kobiety prostowały się i machały do
  630. niego, a mężczyźni, zgięci pod ciężarem koszy wypełnionych
  631. czerwonymi winogronami, witali go uśmiechem.
  632. Mały Sean jechał powoli środkiem pola, jednym
  633. z zaprzężonych w konie pociągowe wozów, starając się nie
  634. wyprzedzać pozostałych. Wóz był już wypełniony dojrzałymi
  635. winogronami, lśniącymi niczym rubiny w miejscach, gdzie ze
  636. skórki starł się pyłek.
  637. Gdy Sean zobaczył ojca, oddał lejce woźnicy, który
  638. dyskretnie go pilnował, zeskoczył z wozu i pobiegł przez rzędy
  639. winorośli, by przeciąć drogę zielonemu jaguarowi. Miał tylko
  640. jedenaście lat, lecz jak na swój wiek był wysoki. Po matce
  641. odziedziczył jasną karnację, ale był podobny do ojca; miał silne
  642. nogi i biegł lekko i szybko, niczym antylopa. Patrząc na niego
  643. Shasa poczuł, jak serce przepełnia mu duma.
  644. Sean gwałtownie otworzył drzwi jaguara i wskoczył na
  645. siedzenie.
  646. – Dobry wieczór, tato – powiedział poważnie i Shasa objął
  647. go i przytulił.
  648. – Cześć, smyku. Co się dzisiaj działo?
  649. Minęli magazyn, w którym składowano winogrona, i stajnie.
  650. Shasa zaparkował samochód w zamienionej na garaż szopie,
  651. gdzie stało kilka jego starych, cennych samochodów. Jaguar był
  652. prezentem od Centaine i wolał go nawet od rolls-royce’a
  653. phantoma z 1928 roku, koło którego zaparkował.
  654. Pozostałe dzieci spostrzegły jego przyjazd z okna pokoju
  655. dziecinnego i pędziły przez trawnik, by się z nim przywitać.
  656. Pierwszy biegł Michael, najmłodszy, a w sporej odległości za nim
  657. Garrick, starszy od Michaela o niecały rok i młodszy o niecały
  658. rok od Seana. Michael był rodzinnym marzycielem,
  659. romantykiem, który w wieku dziewięciu lat mógł godzinami
  660. zaczytywać się Wyspą Skarbów, lub, zapominając o reszcie
  661. świata, spędzać całe popołudnia malując akwarelami. Shasa
  662. przytulił go równie czule jak najstarszego. Potem, sapiąc
  663. astmatycznie, podszedł Garrick, blady i chudy, z rzadkimi,
  664. sterczącymi kosmykami włosów.
  665. – Dzień dobry, tato – wyjąkał.
  666. To naprawdę mały, wstrętny dzieciak, pomyślał Shasa, i gdzie
  667. się nabawił tej astmy i jąkania?
  668. – Cześć, Garrick.
  669. Shasa nigdy nie mówił do niego, tak jak do dwu
  670. pozostałych, „synku”, „mój chłopcze” czy „smyku”. Jak zawsze
  671. powiedział po prostu „Garrick” i poklepał go po głowie. Nigdy
  672. nie przyszło mu do głowy, by go przytulić. Maluch miał już
  673. dziesięć lat, a wciąż moczył łóżko!
  674. Shasa odwrócił się z ulgą, by powitać córeczkę.
  675. – Chodź, aniołku, chodź do taty!
  676. Rzuciła mu się w ramiona, pisnęła głośno, gdy ją podniósł,
  677. objęła rękami za szyję i obsypała pocałunkami.
  678. – Czego chce mój aniołek? – spytał Shasa trzymając ją na
  679. rękach.
  680. – Chcę psejazdzki – powiedziała Isabella. Miała już na sobie
  681. nowe bryczesy.
  682. – No to pojedziemy na psejazdzkę – zgodził się Shasa. Gdy
  683. Tara tłumaczyła mu, że jeśli będzie tak robił, Isabella będzie
  684. nadal seplenić, protestował:
  685. – To tylko małe dziecko.
  686. – To mała, wyrachowana spryciara, która doskonale wie, jak
  687. owinąć sobie ciebie dookoła palca, a ty jej na to pozwalasz.
  688. Podniósł ją do góry powyżej ramion i posadził sobie na
  689. karku, a ona trzymając go za włosy podskakiwała i wołała:
  690. – Kocham mojego tatusia!
  691. – Jedziemy wszyscy na psejazdzkę przed kolacją – rozkazał
  692. Shasa.
  693. Sean, już zbyt duży, by trzymać ojca za rękę, zazdrośnie
  694. szedł tuż przy jego prawym boku; Michael szedł po prawej
  695. stronie Shasy, trzymając go za rękę, a Garrick podążał za nimi
  696. kilka kroków z tyłu, patrząc z uwielbieniem na ojca.
  697. – Tato, byłem dzisiaj najlepszy z arytmetyki – powiedział
  698. cicho Garrick, ale Shasa nie usłyszał go wśród ogólnego zgiełku.
  699. Stajenni osiodłali już konie, gdyż wieczorna przejażdżka była
  700. rodzinnym rytuałem. W pomieszczeniu, w którym trzymano
  701. siodła, Shasa zdjął półbuty i założył starannie wyglansowane
  702. buty do konnej jazdy, po czym posadził Isabellę na jej małym,
  703. tłustym kucyku. Wsiadł na swojego ogiera i wziął od stajennego
  704. lonżę kucyka Isabelli.
  705. – Kompania! Naprzód kłusem marsz!
  706. Wydał kawaleryjską komendę i podniósł rękę do góry, co
  707. zawsze wywoływało piski zachwytu Isabelli, i wyjechali ze stajni.
  708. Zrobili dobrze znaną rundę po posiadłości, zatrzymując się,
  709. by porozmawiać ze spotkanymi ciemnoskórymi rządcami
  710. i wymieniając głośne pozdrowienia z powracającymi z winnic
  711. grupami robotników. Sean, siedząc prosto w siodle, poważnie
  712. rozmawiał z ojcem o winobraniu, aż Isabella, widząc, że o niej
  713. zapomniano, przerwała im i Shasa natychmiast pochylił się, by
  714. uważnie wysłuchać, co ma do powiedzenia.
  715. Chłopcy jak zwykle skończyli przejażdżkę szalonym galopem
  716. przez boisko do polo, pod górę do stajen. Sean, jadąc niczym
  717. centaur, wysunął się do przodu. Michael był zbyt delikatny, by
  718. używać pejcza, a Garrick niezgrabnie podskakiwał w siodle.
  719. Pomimo lekcji udzielanych mu przez Shasę, fatalnie trzymał się
  720. na koniu, a stopy i łokcie latały mu na wszystkie strony.
  721. – Jeździ jak worek kartofli – pomyślał Shasa z irytacją,
  722. jadąc za nimi w tempie określonym przez kucyka Isabelli. Shasa
  723. był międzynarodowym graczem w polo i to, że Garrick był tak
  724. marnym jeźdźcem, stanowiło dla niego osobistą obrazę.
  725. Gdy całą gromadą weszli do domu, Tara nadzorowała
  726. ostatnie przygotowania do kolacji. Spojrzała na Shasę
  727. i przywitała się z nim zdawkowo:
  728. – Co słychać?
  729. Shasa nie lubił okropnych, wytartych dżinsów, jakie miała na
  730. sobie. Lubił, by kobiety podkreślały swoją kobiecość.
  731. – W porządku – odpowiedział, starając się uwolnić od
  732. Isabelli, która znów obejmowała go za szyję. Oderwał ją od
  733. siebie i podał niani.
  734. – Na kolacji będzie dwanaście osób – Tara powróciła do
  735. rozmowy z malajskim kucharzem, czekającym na polecenia.
  736. – Dwanaście? – spytał szorstko Shasa.
  737. – W ostatniej chwili zaprosiłam Broadhurstów.
  738. – O Boże – jęknął Shasa.
  739. – Chciałam, byśmy dla odmiany porozmawiali przy stole
  740. o czymś bardziej interesującym niż konie, polowanie czy interesy.
  741. – Gdy ostatni raz Molly była na kolacji, wasza interesująca
  742. rozmowa przerwała przyjęcie przed dziewiątą. Shasa spojrzał na
  743. zegarek.
  744. – Chyba już się przebiorę.
  745. – Tatusiu, nakarmisz mnie? – zawołała Isabella z jadalni dla
  746. dzieci znajdującej się za kuchnią.
  747. – Jesteś już za dużą dziewczynką, skarbie – odpowiedział. –
  748. Musisz się nauczyć jeść sama.
  749. – Umiem jeść sama, ale lubię, gdy ty mnie karmisz. Tatusiu,
  750. proszę cię trylion razy.
  751. – Trylion? – spytał Shasa. – Proponują mi trylion, a gdzie
  752. zaliczka?
  753. Jednak podszedł do niej.
  754. – Psujesz ją – powiedziała Tara. – Robi się niemożliwa.
  755. – Wiem – powiedział Shasa. – Ciągle mi to powtarzasz.
  756. Shasa ogolił się szybko, a ciemnoskóry służący przygotował
  757. w garderobie jego smoking i ozdobił wieczorową koszulę
  758. platynowymi spinkami z szafirami. Pomimo gwałtownych
  759. protestów Tary, do kolacji zawsze ubierał się uroczyście.
  760. – To takie nadęte, staromodne i próżne.
  761. – To cywilizowane – odpowiadał.
  762. Kiedy się ubrał, przeszedł szerokim korytarzem w kierunku
  763. sypialni Tary. Korytarz był wyścielony wschodnimi dywanami,
  764. a na ścianach wisiały akwarele Thomasa Bainesa. Zapukał
  765. i wszedł do środka, gdy zaprosiła.
  766. Tara przeniosła się do tego pokoju, gdy spodziewała się
  767. Isabelli. W zeszłym roku zmieniła jego wystrój: usunęła
  768. aksamitne zasłony, meble z okresu Jerzego II i Ludwika XIV,
  769. wschodnie kilimy i wspaniałe obrazy olejne pędzla de Jonga
  770. i Naude, zerwała wzorzystą tapetę i wycyklinowała ściemniały ze
  771. starości parkiet z drzewa satynowego, dzięki czemu wyglądał jak
  772. zwykła sosna.
  773. Teraz nic nie zdobiło białych ścian, poza jednym ogromnym
  774. obrazem powieszonym naprzeciwko łóżka. Przedstawiał on
  775. jakiegoś kolorowego potwora o geometrycznych kształtach.
  776. Przypominał stylem obrazy Miro, lecz namalował go jakiś
  777. nieznany student z Cape Town University Art School; nie
  778. przedstawiał żadnej wartości rynkowej. Zdaniem Shasy obrazy
  779. powinny nie tylko cieszyć oko, lecz być także lokatą kapitału.
  780. Ten nie spełniał żadnego z wymagań.
  781. Tara wstawiła do swojej sypialni trochę mebli z nierdzewnej
  782. stali i szkła. Niskie łóżko leżało niemal na gołych deskach
  783. podłogi.
  784. – To szwedzki styl – wyjaśniła.
  785. – Odeślij je do Szwecji – doradził.
  786. Teraz przysiadł na stalowym krześle i zapalił papierosa.
  787. Ujrzał w lustrze, że zmarszczyła brwi.
  788. – Wybacz mi – wstał, podszedł do okna i wyrzucił
  789. papierosa. – Będę pracował do późna w nocy – odwrócił się
  790. do niej – i chcę cię uprzedzić, zanim zapomnę, że jutro po
  791. południu jadę do Johannesburga i nie będzie mnie przez pięć,
  792. sześć dni.
  793. – Dobrze.
  794. Wysunęła wargi malując je szminką w bladoróżowym
  795. odcieniu, którego tak nie lubił.
  796. – Tara, jeszcze jedno. Bank lorda Littletona przygotowuje się
  797. do wypuszczenia pakietu akcji w związku z naszym zamiarem
  798. eksploatacji złóż złota w Oranii. Byłbym ci niezwykle
  799. zobowiązany, gdybyście, ty i Molly, powstrzymały się od
  800. machania mu przed nosem czarnymi szarfami i nie opowiadały
  801. bajeczek o niesprawiedliwości białych i krwawej rewolucji
  802. czarnych.
  803. – Nie mogę mówić w imieniu Molly, ale obiecuję być
  804. grzeczna.
  805. – Dlaczego nie nałożyłaś diamentów? – zmienił temat. –
  806. Tak dobrze w nich wyglądasz.
  807. Tara nie nosiła naszyjnika z żółtych diamentów z kopalni
  808. H’ani, odkąd zaangażowała się w ruch Sash. Czuła się w nich
  809. jak Maria Antonina.
  810. – Nie dzisiaj. Są dość krzykliwe, a to właściwie kolacja
  811. rodzinna. Upudrowała nos i spojrzała na jego odbicie w lustrze.
  812. – Kochanie, może zejdź już na dół. Twój bezcenny lord
  813. Littleton przyjedzie lada chwila.
  814. – Chciałem jeszcze powiedzieć Belli dobranoc.
  815. Stanął za nią.
  816. Poważnie popatrzyli na siebie w lustrze.
  817. – Co się z nami stało, Tara? – spytał cicho.
  818. – Nie wiem, o co ci chodzi, kochanie – odpowiedziała, ale
  819. spuściła wzrok i zaczęła uważnie poprawiać suknię.
  820. – Do zobaczenia na dole – powiedział. – Przyjdź niedługo
  821. i bądź uprzejma dla Littletona. On jest ważny i lubi dziewczynki.
  822. Gdy zamknął drzwi, patrzyła przez chwilę na nie, a potem
  823. powtórzyła głośno pytanie Shasy.
  824. – Co się z nami stało, Shasa? To zupełnie proste. Po prostu
  825. dorosłam i mam już dość tych bzdur, jakimi wypełniasz swoje
  826. życie.
  827. Idąc na dół do gości zajrzała do dzieci. Isabella spała ze
  828. swoim misiem na twarzy. Tara uratowała dziewczynkę od
  829. uduszenia i przeszła do pokoju chłopców. Tylko Michael jeszcze
  830. nie spał. Czytał.
  831. – Zgaś światło! – poleciła.
  832. – Och, mamo, tylko do końca rozdziału.
  833. – Zgaś!
  834. – Do końca strony!
  835. – Powiedziałam zgaś!
  836. I pocałowała go czule.
  837. Schodząc na dół wzięła głęboki oddech jak nurek na
  838. trampolinie, uśmiechnęła się promiennie i weszła do niebieskiego
  839. salonu, gdzie pierwsi goście sączyli już sherry.
  840. Lord Littleton okazał się znacznie bardziej interesujący, niż
  841. przypuszczała. Był wysoki, siwawy i dobrotliwy.
  842. – Czy lubi pan polować? – spytała przy pierwszej
  843. nadarzającej się okazji.
  844. – Nie mogę znieść widoku krwi, droga pani.
  845. – Czy lubi pan jazdę konną?
  846. – Konie? – prychnął. – Głupie bydlaki.
  847. – Chyba będziemy dobrymi przyjaciółmi – powiedziała.
  848. W Welteyreden było dużo pokojów, których Tara nie lubiła.
  849. Jadalni natomiast wprost nienawidziła, gdyż na ścianach wisiały
  850. głowy zwierząt, zastrzelonych dawno temu przez Shasę
  851. i patrzących z góry szklanymi oczami. Dziś wieczór zaryzykowała
  852. i posadziła Molly po drugiej stronie Littletona i już po kilku
  853. minutach Molly rozbawiła go do łez.
  854. Gdy po kolacji zostawiły panów ze szklaneczkami porto
  855. i cygarami, a same przeszły do innego pokoju, Molly, kipiąc
  856. z podniecenia, wyszeptała:
  857. – Nie mogłam się doczekać, by porozmawiać z tobą na
  858. osobności. Nie zgadniesz, kto jest teraz w Kapsztadzie.
  859. – Powiedz.
  860. – Sekretarz Afrykańskiego Kongresu Narodowego, sam
  861. Moses Gama.
  862. Tara, pobladła i znieruchomiała, spojrzała na Molly.
  863. – Przyjdzie do mojego domu, by porozmawiać z nami
  864. w ścisłym gronie. Zaprosiłam go, a on nalegał na to, żebyś ty
  865. była obecna. Nie wiedziałam, że go znasz.
  866. – Spotkałam go raz... dwa razy – poprawiła się.
  867. – Możesz przyjść? – nalegała Molly. – Rozumiesz, że
  868. byłoby dobrze, gdyby Shasa o tym nie wiedział.
  869. – Kiedy?
  870. – W sobotę, o ósmej wieczorem.
  871. – Shasy nie będzie w domu, przyjdę. Nie opuściłabym tego
  872. spotkania za nic.
  873. Sean Courtney był rozgrywającym pierwszej drużyny
  874. Western Province Preparatory School, czyli Mokrych
  875. Szczeniaków, jak nazywano szkołę. Był szybki i silny.
  876. Dopingowany okrzykami ojca i młodszych braci, stojących na
  877. linii boiska, samotnie okiwał czterech przeciwników, chłopców
  878. z Rondenbosch.
  879. Po końcowym gwizdku Shasa pozostał tylko na chwilę, by
  880. pogratulować synowi. Z trudem powstrzymał się, by nie uściskać
  881. ubrudzonego trawą i podrapanego, lecz roześmianego chłopaka.
  882. Takie publiczne okazywanie uczuć naraziłoby go na straszną
  883. hańbę. Zamiast tego po męsku uścisnął mu dłoń.
  884. – Wspaniale grałeś, smyku. Jestem z ciebie dumny. Przykro
  885. mi, że mnie nie będzie w weekend. Wynagrodzimy to sobie
  886. kiedy indziej.
  887. Chociaż rzeczywiście było mu trochę żal, w drodze na
  888. lotnisko rozpierała go radość życia. Jego pracownik Dick już
  889. wyprowadził samolot z hangaru i przygotował do lotu.
  890. Wyskoczył z jaguara, wsadził ręce do kieszeni i trzymając
  891. papierosa w kąciku ust patrzył z zachwytem na lśniącą maszynę.
  892. Był to myśliwiec bombardujący Mosquito DH 98. Shasa
  893. kupił go na jednej z wyprzedaży RAF-u w Biggin Hill. Następnie
  894. samolot został rozłożony na części i gruntownie sprawdzony
  895. przez świetnych mechaników De Havillanda. Rozebrali nawet
  896. drewnianą konstrukcję kadłuba i ponownie ją zmontowali
  897. używając nowego, znakomitego kleju Araidite. Fabryczny klej
  898. Rodux nie zdawał egzaminu w warunkach tropikalnych.
  899. Pozbawiony wyposażenia mosquito stał się jeszcze zwrotniejszy
  900. i szybszy. Nawet taka firma jak Courtney Mining nie mogła
  901. sobie pozwolić na kupno pasażerskiego odrzutowca, ale
  902. mosquito znakomicie go zastępował. Wspaniała maszyna stała
  903. na płycie lotniska niczym gotujący się do lotu sokół. Dwa silniki
  904. Rolls-Royce’a Merlin mogły w każdej chwili obudzić się do życia
  905. i wznieść go wysoko w powietrze. Był niebieski jak niebo,
  906. a gdzieniegdzie połyskiwał srebrem. Na kadłubie, w miejscu gdzie
  907. niegdyś umieszczono okrągły znak RAF-u, teraz widniał symbol
  908. Courtney Company, stylizowany srebrny diament z inicjałami
  909. firmy.
  910. – Co z drugim przepustem w iskrowniku? – spytał Shasa
  911. Dicka podchodzącego do samolotu w zabrudzonym
  912. kombinezonie. Dick wzruszył ramionami.
  913. – Chodzi jak maszyna do szycia – odpowiedział. Kochał
  914. samolot jeszcze mocniej niż Shasa i każde, nawet najdrobniejsze
  915. uszkodzenie sprawiało mu osobistą przykrość. Gdy Shasa coś
  916. zgłaszał, Dick był bardzo zmartwiony. Załadowali walizkę, torbę
  917. podróżną i futerał z bronią do luku bombowego,
  918. przekształconego w komorę bagażową.
  919. – Wszystkie zbiorniki napełnione – powiedział Dick patrząc
  920. dumnie, jak Shasa sprawdza wszystko sam.
  921. – W porządku – zgodził się w końcu Shasa i dotknął
  922. skrzydła z taką czułością, jakby to była ręka pięknej kobiety.
  923. Shasa włączył tlen na wysokości dziesięciu tysięcy stóp
  924. i wyrównał na dwudziestu tysiącach, komentując to w żargonie
  925. pilotów wojskowych. Sprawdził temperaturę spalin i obroty
  926. silnika, wszedł na właściwy kurs i rozsiadł się wygodnie, by
  927. cieszyć się lotem.
  928. To nie była zwykła radość. Dla niego latanie było czymś
  929. znacznie więcej, triumfem ducha, wrzeniem krwi. Ogromny,
  930. płowy, spalony słońcem, wysmagany wiatrami kontynent
  931. przesuwał się pod nim. Jego powierzchnia, poryta wąwozami,
  932. kanionami i wyschniętymi korytami rzek wyglądała niczym
  933. pomarszczona, pocięta, wiekowa skóra. Dopiero tu, w górze,
  934. Shasa zdawał sobie sprawę, jak bardzo należał do tej ziemi, jak
  935. bardzo ją kochał. Jednak była to ziemia okrutna i twarda,
  936. rodziła twardych ludzi, białych i czarnych, Shasa wiedział, że jest
  937. jednym z nich. Nie ma tu miejsca dla mięczaków, pomyślał,
  938. tylko silni mogą przeżyć.
  939. Możliwe, że było to działanie czystego tlenu, którym
  940. oddychał, wzmocnione uniesieniem, jakie dawał lot, ale
  941. wydawało mu się, że unosząc się w powietrzu myśli jaśniej.
  942. Sprawy, które były skomplikowane, stawały się proste, znikały
  943. niepewności, godziny mijały tak szybko, jak szybko jego
  944. wspaniała maszyna przecinała błękit i gdy wylądował na lotnisku
  945. cywilnym w Johannesburgu, wiedział już dokładnie, co trzeba
  946. zrobić. Oczekiwał go David Abrahams, chudy i blady,
  947. z przerzedzonymi włosami. Złote okulary, które zwykle nosił,
  948. nadawały mu wygląd wiecznie zdziwionego. Shasa zeskoczył ze
  949. skrzydła samolotu i przywitał się z nim serdecznie. Byli sobie
  950. bliżsi niż bracia.
  951. – Kiedy będę mógł nim znów polatać? – spytał tęsknie
  952. David poklepując skrzydło samolotu.
  953. David został odznaczony DFC – Distinguished Flying Cross
  954. na pustyni zachodniej, a później zdobył jeszcze belkę we
  955. Włoszech. Miał dziewięć pewnych zestrzeleń na swoim koncie
  956. i skończył wojnę jako podpułkownik, natomiast Shasa, który
  957. stracił oko w Abisynii i został odesłany do domu jako inwalida,
  958. był tylko dowódcą eskadry.
  959. – Szkoda go dla ciebie – powiedział Shasa i włożył bagaż
  960. do bagażnika cadillaca Davida.
  961. Wyjeżdżali z lotniska dzieląc się wiadomościami rodzinnymi.
  962. David był mężem Mathildy Janine, młodszej siostry Tary,
  963. „Shasa był więc jego szwagrem. Shasa opowiadał z dumą
  964. o Seanie i Isabelli, nie wspominając słowem o pozostałych synach.
  965. Później zaczęli rozmawiać o tym, co stanowiło właściwy cel ich
  966. spotkania.
  967. Najważniejszą sprawą było podjęcie decyzji, czy nabyć opcję
  968. na nową kopalnię w Silver River, w Oranii. Następnie były
  969. pewne problemy z należącą do firmy fabryką chemiczną na
  970. wybrzeżu Natal. Lokalna społeczność protestowała przeciwko
  971. zatruwaniu dna morskiego i rafy w miejscu, gdzie spuszczano
  972. ścieki z fabryki. I wreszcie było to wariackie przekonanie Davida,
  973. od którego trudno go było odwieść, że powinien kupić jeden
  974. z tych ogromnych kalkulatorów elektrycznych za ponad ćwierć
  975. miliona funtów.
  976. – Konstruując bombę atomową Amerykanie zrobili wszystkie
  977. obliczenia na jednym z nich – przekonywał David. – I nazywają
  978. je komputerami, a nie kalkulatorami – poprawił Shasę.
  979. – Daj spokój, David, co chcesz wysadzić w powietrze? –
  980. zaprotestował Shasa. – Nie buduję bomby atomowej.
  981. – Ale firma Anglo-American ma komputer. W tym leży
  982. przyszłość, Shasa. Musimy go mieć.
  983. – Przyjacielu, ta przyszłość kosztuje ćwierć miliona funtów –
  984. przypomniał Shasa. – I to teraz, gdy potrzebujemy każdego
  985. grosza na Silver River.
  986. – Gdyby jedno z tych urządzeń analizowało dane z wierceń
  987. geologicznych w Silver River, oszczędzilibyśmy już niemal cały
  988. jego koszt i mielibyśmy dużo więcej danych do podjęcia
  989. ostatecznej decyzji, niż mamy teraz.
  990. – Czy maszyna może być sprawniejsza niż ludzki umysł?
  991. – Zobacz chociaż – prosił David. – Uniwersytet właśnie
  992. zainstalował IBM 701. Na dzisiejsze popołudnie przygotowałem
  993. dla ciebie pokaz.
  994. – Dobrze, zobaczę – zgodził się Shasa – ale to nie znaczy,
  995. że kupuję.
  996. Pracownica obsługująca komputer stojący w suterenie
  997. wydziału inżynierii miała nie więcej niż dwadzieścia sześć lat.
  998. – To wszystko dzieciaki – wyjaśnił David. – To nauka,
  999. którą zajmują się młodzi.
  1000. Dziewczyna przywitała się z Shasa i zdjęła okulary w rogowej
  1001. oprawie. Jego zainteresowanie komputerami nagle wzrosło. Miała
  1002. jasnozielone oczy i włosy koloru miodu. Była ubrana w obcisły
  1003. zielony sweter z angory i szkocką spódniczkę, odsłaniającą
  1004. smukłe, opalone łydki. Bez wahania odpowiadała na pytania
  1005. Shasy i od razu było widać, że doskonale zna się na
  1006. komputerach. Mówiła z prowokacyjnym, południowym akcentem.
  1007. – Marylee ma dyplom MIT z elektroniki – mruknął David
  1008. i Shasa, oprócz zainteresowania poczuł dla niej także podziw.
  1009. – Jest bardzo duży – zaprotestował. – Zajmuje całą
  1010. piwnicę. To cholerne urządzenie jest wielkości sporego domu.
  1011. – To systemy chłodzące – wyjaśniła. – Strasznie się
  1012. nagrzewa. Większość objętości to olejowe systemy chłodzące.
  1013. – Co pani teraz opracowuje?
  1014. – Dane archeologiczne profesora Dartas z jaskiń Sterfontem.
  1015. Porównujemy około dwustu tysięcy obserwacji z ponad milionem
  1016. innych z wykopalisk we Wschodniej Afryce.
  1017. – Ile czasu to zajmie?
  1018. – Zaczęliśmy dwadzieścia minut temu, a skończymy przed
  1019. zamknięciem, to znaczy przed piątą.
  1020. – Czyli za piętnaście minut – zaśmiał się Shasa. – Chyba
  1021. mnie macie!
  1022. – Nie miałabym nic przeciwko temu – mruknęła wolno
  1023. i uśmiechnęła się, jej usta były duże, wilgotne, kuszące.
  1024. – Powiedziała pani, że kończycie o piątej? – spytał. –
  1025. A kiedy zaczynacie?
  1026. – Jutro rano o ósmej.
  1027. – I maszyna stoi bezczynnie całą noc?
  1028. Marylee rozejrzała się. David stał w drugim końcu pokoju
  1029. i obserwował wydruki, a szum komputera zagłuszał ich głosy.
  1030. – Tak. Będzie stała bezczynnie całą noc. Zupełnie jak ja.
  1031. Widać było, że ta kobieta dokładnie wie, czego chce i jak to
  1032. zdobyć. Patrzyła mu wyzywająco prosto w oczy.
  1033. – Nie możemy go kupić – Shasa poważnie potrząsnął
  1034. głową. – Moja mama zawsze mi mówiła: „Nie trwoń, a nie
  1035. będziesz w biedzie”. Znam tu pewien lokal, nazywa się
  1036. „Stardust”. Mają tam znakomitą orkiestrę. Stawiam funta
  1037. przeciwko weekendowi w Paryżu, że będę z panią tańczył tak
  1038. długo, aż będzie pani błagać o litość.
  1039. – To zakład – zgodziła się niby poważnie. – Ale czy pan
  1040. żartuje?
  1041. – Oczywiście – odpowiedział.
  1042. David zbliżył się do nich, więc Shasa gładko wrócił do
  1043. interesów:
  1044. – Jakie są koszty eksploatacji?
  1045. – Nieco poniżej czterech tysięcy funtów miesięcznie, wliczając
  1046. ubezpieczenie i amortyzację – odpowiedziała fachowo.
  1047. Gdy żegnając się uścisnęli sobie ręce, wsunęła karteczkę
  1048. w dłoń Shasy.
  1049. – To mój adres – mruknęła.
  1050. – O ósmej? – spytał.
  1051. – Dobrze – zgodziła się.
  1052. W samochodzie Shasa zapalił papierosa i wypuścił kółko
  1053. dymu, które po chwili zderzyło się z szybą samochodu.
  1054. – No dobrze, Davie, jutro rano porozmawiaj z dziekanem
  1055. inżynierii. Zaproponuj, że wydzierżawimy tego potwora od piątej
  1056. po południu do ósmej rano i w weekendy. Zaoferuj mu cztery
  1057. tysiące funtów i powiedz, że w ten sposób będzie mógł go
  1058. używać za darmo. Będziemy płacić wszystkie koszty.
  1059. David odwrócił się do niego zaskoczony i wjechaliby na
  1060. chodnik, gdyby w ostatniej chwili nie skręcił wykonując
  1061. gwałtowny ruch kierownicą.
  1062. – Dlaczego o tym nie pomyślałem? – zastanawiał się, gdy
  1063. już odzyskał kontrolę nad samochodem.
  1064. – Musisz wstawać wcześniej – zaśmiał się Shasa. – Kiedy
  1065. już będziemy wiedzieli, na jak długo potrzebujemy tej maszyny,
  1066. pozostały czas będziemy mogli wydzierżawiać innym, nie
  1067. konkurującym z nami firmom, które też muszą myśleć o kupnie
  1068. komputera. W ten sposób sami będziemy go używać za darmo,
  1069. a kiedy IBM poprawi konstrukcję i zmniejszy to piekielne
  1070. urządzenie, kupimy je.
  1071. – Szatan – David potrząsnął głową z podziwem. – Szatan. –
  1072. Po czym powiedział z ożywieniem: – Wciągnę młodą Marylee
  1073. na naszą listę płac.
  1074. – Nie – powiedział David. – Weź kogoś innego. David
  1075. zerknął na niego i jego podniecenie znikło. Zbyt dobrze znał
  1076. szwagra.
  1077. – Nie przyjmiesz zaproszenia Matty na kolację dzisiejszego
  1078. wieczora? – spytał cierpko.
  1079. – Dzisiaj nie – zgodził się Shasa. – Przeproś ją i przekaż jej
  1080. moje pozdrowienia.
  1081. – Uważaj. To małe miasto, a ty jesteś znaną postacią –
  1082. ostrzegł go David podjeżdżając do hotelu „Carlton”, gdzie firma
  1083. na stałe wynajmowała apartament. – Sądzisz, że będziesz jutro
  1084. gotów do pracy?
  1085. – Punktualnie o ósmej – odpowiedział Shasa.
  1086. Obie strony uznały, że konkurs taneczny w „Stardust”
  1087. zakończył się remisem i nieco po północy Shasa wrócił
  1088. z Marylee do swojego apartamentu w „Carltonie”.
  1089. Miała młode, smukłe, twarde ciało. Leżąc obok niego
  1090. z gęstymi włosami koloru miodu rozrzuconymi na jego piersi
  1091. szepnęła tuż przed zaśnięciem:
  1092. – To chyba jedyna rzecz, jakiej nie może zrobić mój IBM
  1093. 701.
  1094. Następnego ranka Shasa był w biurze piętnaście minut przed
  1095. Davidem. Lubił utrzymywać dyscyplinę w firmie. Biuro zajmowało
  1096. całe piętro w budynku Standard Bank na Commissioner Street.
  1097. Choć Shasa był właścicielem dużej parceli położonej na rogu
  1098. Diagonal Street, naprzeciwko giełdy, w odległości paruset jardów
  1099. od siedziby Anglo-American Company, nie zaczął tam jeszcze
  1100. budować. Wszystkie pieniądze w firmie zawsze były inwestowane
  1101. w górnictwo, rozbudowę kopalni lub innego rodzaju działalność
  1102. przynoszącą zyski.
  1103. W zarządzie firmy Courtney młoda krew była w rozsądny
  1104. sposób wymieszana ze starymi wyjadaczami. Członkiem zarządu
  1105. był nadal Twentyman-Jones. Nosił staromodną marynarkę
  1106. z alpaki i wąski krawat i maskował poważną miną przywiązanie
  1107. do Shasy. Kierował pracami na pierwszej działce złotonośnej
  1108. kopalni H’ani w początkach lat dwudziestych, kiedy firma
  1109. należała do Centaine, i był jednym z najbardziej doświadczonych
  1110. konsultantów górniczych w Południowej Afryce, a tym samym
  1111. i na świecie.
  1112. Ojciec Davida, Abraham Abrahams, był głównym doradcą
  1113. prawnym firmy. Siedział obok syna, żywy i bystry niczym mały,
  1114. srebrny wróbel. Na stole przed nim piętrzyły się sterty
  1115. papierów, ale rzadko do nich zaglądał. Oprócz nich przy stole
  1116. siedziało jeszcze sześciu młodszych ludzi, starannie dobranych
  1117. przez Centaine i Shasę, był to bardzo sprawny zespół.
  1118. – Zajmijmy się najpierw sprawą fabryki chemicznej w Chaka
  1119. Bay – rozpoczął Shasa. – Abe, czego oni właściwie od nas
  1120. chcą?
  1121. – Wypuszczamy od jedenastu do szesnastu ton dziennie
  1122. gorącego kwasu siarkowego o stężeniu jeden do dziesięciu
  1123. tysięcy – powiedział rzeczowo Abe Abrahams. – Zamówiłem
  1124. niezależny raport o stanie skażenia morza. – Położył rękę na
  1125. dokumencie. – Nie wygląda to dobrze. Zmieniliśmy współczynnik
  1126. pH wody na długości pięciu mil wzdłuż wybrzeża.
  1127. – Nie ujawniłeś raportu?
  1128. – Co ty sobie myślisz? – oburzył się Abe.
  1129. – Dobrze. David, ile kosztowałoby zmodyfikowanie procesu
  1130. produkcyjnego wydziału nawozów sztucznych tak, by w jakiś
  1131. inny sposób pozbywać się kwasu?
  1132. – Są dwie możliwości – powiedział David. – Łatwiejsza
  1133. i tańsza to pompowanie ścieków do tankowców, ale wtedy
  1134. musimy znaleźć jakieś inne miejsce, gdzie moglibyśmy je
  1135. spuszczać. Idealnym rozwiązaniem byłoby ponowne używanie
  1136. kwasu.
  1137. – Jakie koszty?
  1138. – Tankowce kosztowałyby sto tysięcy funtów rocznie,
  1139. a drugie rozwiązanie prawie trzysta tysięcy jednorazowo.
  1140. – Roczny zysk wyrzucony w błoto – powiedział Shasa. – To
  1141. nie do przyjęcia. Kim jest ta Pearson, która przewodzi
  1142. protestującym? Czy nie możemy się z nią dogadać?
  1143. Abe potrząsnął głową.
  1144. – Próbowaliśmy. Trzyma w garści cały komitet. Bez niej
  1145. poszliby w rozsypkę.
  1146. – Kim ona jest?
  1147. – Jej mąż jest właścicielem miejscowej piekarni.
  1148. – Kupmy ją – powiedział Shasa. – Jeżeli nie sprzeda,
  1149. dajmy mu dyskretnie do zrozumienia, że otworzymy
  1150. konkurencyjną piekarnię i będziemy sprzedawać poniżej kosztów.
  1151. Nie chcę, żeby ta kobieta wchodziła nam w drogę. Czy są jakieś
  1152. pytania?
  1153. Popatrzył na zebranych. Wszyscy pracowicie coś notowali
  1154. i nikt na niego nie spojrzał. Chciał, by się nad tym zastanowili.
  1155. – No dobrze, panowie, czy chcecie kosztem trzystu tysięcy
  1156. funtów zapewnić spokojne życie ostrygom i innym morskim
  1157. jeżowcom w Chaka’s Bay? Nie ma pytań? – Skinął głową. –
  1158. Dobrze, przejdźmy do sprawy najważniejszej. Silver River.
  1159. Wszyscy się wyprostowali i słychać było, jak odetchnęli z ulgą.
  1160. – Panowie, wszyscy pilnie przeczytaliśmy raport geologiczny
  1161. doktora Twentyman-Jonesa sporządzony na podstawie wierceń
  1162. w tej posiadłości. Doktor Twentyman-Jones wykonał kawał
  1163. świetnej roboty i nie muszę chyba was przekonywać, że to
  1164. najbardziej wiarygodna opinia na całej Harley Street. Chcę,
  1165. byście panowie, jako szefowie działów, powiedzieli, co o tym
  1166. sądzicie. Czy możemy zacząć od pana, Rupert?
  1167. Rupert Horn był najmłodszym członkiem zarządu. Ponieważ
  1168. był skarbnikiem i głównym księgowym, przedstawił sytuację
  1169. finansową.
  1170. – Jeżeli dopuścimy do tego, żeby opcja wygasła, spiszemy
  1171. na straty dwa i trzy dziesiąte miliona, jakie wydaliśmy na
  1172. badania przez ostatnie półtora roku. Biorąc opcję, musimy
  1173. zapłacić cztery miliony.
  1174. – Możemy zapłacić z funduszu rezerwowego – przerwał
  1175. Shasa.
  1176. – Mamy cztery i trzy dziesiąte miliona rezerw – zgodził się
  1177. Rupert. – W tej chwili trzymamy je na siedmioprocentowym
  1178. koncie Escom, ale jeżeli je wypłacimy, będziemy w bardzo
  1179. ryzykownej sytuacji.
  1180. Przedstawiali kolejno swoje poglądy, od najmłodszych
  1181. w hierarchii zaczynając, wypowiadali się jako szefowie
  1182. poszczególnych działów firmy. Na końcu wszystko podsumował
  1183. David:
  1184. – Do wygaśnięcia opcji mamy jeszcze dwadzieścia sześć dni,
  1185. a jeżeli zdecydujemy się ją wykupić, musimy zapłacić cztery
  1186. miliony. Zostaniemy bez grosza, a chcąc za cztery lata, w 1956
  1187. roku, rozpocząć produkcję, będziemy jeszcze musieli zapłacić
  1188. trzy miliony za sam główny szyb, pięć milionów za fabrykę,
  1189. procenty i koszty eksploatacji.
  1190. Skończył i wszyscy spojrzeli uważnie na Shasę, a on wyjął
  1191. papierosa i lekko postukał nim w złotą papierośnicę.
  1192. Był bardzo poważny. Wiedział lepiej niż ktokolwiek inny, że
  1193. decyzja, jaką podejmie, może zniszczyć firmę lub doprowadzić
  1194. ją do rozkwitu i że nikt nie może za niego zadecydować. Stał
  1195. samotnie na stanowisku dowodzenia.
  1196. – Wiemy, że tam jest złoto – zaczął w końcu. – Duże,
  1197. bogate złoże. Jeżeli się do niego dostaniemy, starczy go na
  1198. pięćdziesiąt lat. Jednakże cena złota na giełdzie wynosi
  1199. trzydzieści pięć dolarów za uncję. Amerykanie utrzymują ją na
  1200. tym poziomie i zapowiedzieli, że od tego nie odejdą. Trzydzieści
  1201. pięć dolarów, a wydobycie złota z takiej głębokości będzie nas
  1202. kosztowało od dwudziestu do dwudziestu pięciu dolarów za
  1203. uncję. Zostaje mały margines, panowie, zbyt mały.
  1204. Zapalił papierosa, a wszyscy odetchnęli i odprężyli się. Byli
  1205. rozczarowani, ale i uspokojeni. Byłoby wspaniale wygrać, ale
  1206. przegrana oznaczałaby klęskę. Nie musieli się już denerwować.
  1207. Lecz Shasa jeszcze nie skończył. Wypuścił wirujące kółko dymu
  1208. wzdłuż stołu i mówił dalej:
  1209. – Nie sądzę jednak, by Amerykanie mogli dłużej
  1210. utrzymywać tak niską cenę złota. Ich niechęć do złota jest
  1211. irracjonalna, nie ma podstaw ekonomicznych. Jestem głęboko
  1212. przekonany, że już niedługo złoto będzie kosztowało
  1213. sześćdziesiąt dolarów, a pewnego dnia, szybciej niż możemy się
  1214. tego spodziewać, będzie kosztowało sto pięćdziesiąt dolarów,
  1215. może nawet dwieście!
  1216. Kręcili głowami z niedowierzaniem, a Twentyman-Jones
  1217. wyglądał, jakby się miał załamać i wybuchnąć płaczem w obliczu
  1218. takiego optymizmu. Shasa nie zwracał jednak na niego uwagi
  1219. i powiedział do Abe Abrahamsa:
  1220. – Abe, osiemnastego następnego miesiąca, w południe, na
  1221. dwanaście godzin przed wygaśnięciem opcji, wręczysz
  1222. właścicielom farm Silver River czek na cztery miliony i weźmiesz
  1223. je w posiadanie w imieniu firmy, jaką utworzymy.
  1224. Shasa zwrócił się teraz do Davida.
  1225. – W tym samym czasie otworzymy na giełdach
  1226. w Johannesburgu i Londynie subskrypcję dziesięciu milionów
  1227. jednofuntowych akcji kopalni złota w Silver River. Dzisiaj
  1228. zaczniesz z doktorem Twentyman-Jonesem przygotowywać
  1229. prospekt. Courtney Mining zarejestruje posiadłość na nową
  1230. firmę, w zamian za przekazanie nam pięciu milionów akcji.
  1231. Będziemy także odpowiedzialni za zarządzanie i rozwój. Shasa
  1232. przedstawił szybko i sprawnie strukturę, finanse i sposób
  1233. zarządzania nową firmą. Schemat, jaki im przedstawił, był tak
  1234. spójny i dopracowany w szczegółach, że ci doświadczeni, chytrzy
  1235. gracze kilkakrotnie podnosili wzrok znad notatników, by
  1236. popatrzeć na niego z podziwem.
  1237. – Czy coś opuściłem? – spytał na koniec Shasa, a gdy
  1238. zaprzeczyli, uśmiechnął się. Ta scena przypominała Davidowi
  1239. „The Sea Hawk”, film, jaki widział z Matty i dziećmi poprzedniej
  1240. soboty, choć Shasa z opaską na oku bardziej przypominał pirata
  1241. niż Errol Flynn w roli tytułowej.
  1242. – Założycielka naszej firmy, pani Centaine de Thiry
  1243. Courtney-Malcomess, nigdy nie zezwalała na spożywanie
  1244. alkoholu w sali konferencyjnej. Jednakże... – Shasa uśmiechając
  1245. się, skinął na Davida, by otworzył główne drzwi sali. Sekretarka
  1246. wtoczyła barek, na którym pobrzękiwały kieliszki, a w srebrnych
  1247. wiaderkach z lodem lśniły zielono butelki szampana Dom
  1248. Perignon. – Stare zwyczaje ustępują nowym – powiedział Shasa
  1249. i ze stłumionym wystrzałem korka otworzył pierwszą butelkę.
  1250. Shasa zwolnił obroty silników rolls-royce’a i mosquito
  1251. pomknął w dół przez porozrzucane po niebie strzępy chmur na
  1252. spotkanie z bezkresnymi, złotymi płaskowyżami Afryki. Na
  1253. zachodzie widać było teraz ciasno stłoczone budynki miasta
  1254. górniczego Welkom, znajdującego się w centrum złóż złota
  1255. w Oranii. Miasto powstało zaledwie kilka lat temu, gdy
  1256. Anglo-American Corporation zaczęła eksploatować te złoża,
  1257. a teraz miało już ponad sto tysięcy mieszkańców.
  1258. Shasa zdjął maskę tlenową, opuścił ją wolno na piersi,
  1259. wychylił się do przodu tak daleko, jak mu na to pozwalały
  1260. pasy, i wpatrywał się w przestrzeń przed niebieskim dziobem
  1261. mosquito.
  1262. Wypatrzył wysoką stalową wieżę wiertniczą, niemal zagubioną
  1263. wśród pokrytych pyłem budynków i używając jej jako
  1264. drogowskazu odszukał pajęczą nić parkanów odgradzających
  1265. farmy Silver River – jedenaście tysięcy akrów, z czego większość
  1266. stanowiły prawie nie zagospodarowane nieużytki. Trudno było
  1267. uwierzyć, że geologowie z wielkich firm przeoczyli ten mały
  1268. skrawek ziemi, ale nikt nie przypuszczał, by mogło się tam
  1269. znajdować złoto. Nikt oprócz Twentyman-Jonesa i Shasy
  1270. Courtneya.
  1271. Jednakże złoże było tak głęboko pod ziemią, jak wysoko
  1272. ponad nią krążył teraz mosquito. Wydawało się, że wkopanie
  1273. się tak głęboko w ziemię leży poza zasięgiem ludzkich
  1274. możliwości, ale Shasa widział już oczyma wyobraźni, jak nad
  1275. wcinającym się ku podziemnej rzece cennego metalu, głębokim
  1276. na pięćdziesiąt stóp szybem, stoi ponad dwudziestostopowa
  1277. wieża.
  1278. A Jankesi nie mogą wiecznie utrzymywać ceny złota, będą
  1279. zmuszeni wypuścić ją spod kontroli.
  1280. Przechylił mosquito na skrzydło i żyroskop na tablicy
  1281. zegarowej obrócił się powoli. Wyprostował samolot i postawił na
  1282. kursie sto dwadzieścia pięć stopni.
  1283. – Piętnaście minut przy tym wietrze – mruknął patrząc na
  1284. dokładną mapę rozłożoną na kolanach. Przez resztę lotu czuł
  1285. się wspaniale. W pewnej chwili dostrzegł w oddali samotny słup
  1286. dymu, znak, który miał go prowadzić.
  1287. Przed hangarem z błyszczącej, stalowej blachy stała dakota
  1288. ze znakami lotnictwa wojskowego. Pas startowy był zrobiony
  1289. z żółtej, starannie wywalcowanej gliny. Shasa wylądował gładko.
  1290. Po utracie oka musiał bardzo wiele ćwiczyć, by nauczyć się tak
  1291. dobrze oceniać odległość.
  1292. Opuścił osłonę kabiny i skierował samolot w stronę hangaru.
  1293. Przy maszcie z rękawem stała półciężarówka Forda, a koło niej,
  1294. przy stojaku ze świecą dymną, stał samotny mężczyzna ubrany
  1295. w szorty i koszulę koloru khaki. Z rękoma wspartymi na biodrach
  1296. patrzył, jak samolot kołuje w kierunku hangaru i staje. Shasa
  1297. zgasił silniki, wyskoczył z maszyny, podszedł parę kroków
  1298. i wyciągnął rękę. Z tym przyjaznym gestem kontrastował wyraz
  1299. jego twarzy, uroczysty i poważny.
  1300. – Dzień dobry, panie ministrze – powiedział bez uśmiechu
  1301. Shasa i wymienili krótki, mocny uścisk dłoni. Gdy Shasa spojrzał
  1302. uważnie w jasne oczy Manfreda De La Reya, miał dziwne
  1303. uczucie deja vu, jakby już kiedyś w jakichś dramatycznych
  1304. okolicznościach patrzył w te oczy. Musiał lekko potrząsnąć
  1305. głową, by się go pozbyć.
  1306. – Miło mi, że mógł pan przyjechać. Myślę, że będzie to
  1307. korzystne dla nas obu. Czy mogę panu pomóc wyładować
  1308. bagaże? – spytał Manfred De La Rey.
  1309. – Dziękuję, dam sobie radę.
  1310. Shasa cofnął się do samolotu, zabezpieczył go i wyjął bagaże
  1311. z komory bombowej. Manfred zgasił świecę dymną.
  1312. – Przywiózł pan swoją broń – zauważył Manfred. – Co to
  1313. jest?
  1314. – Remington magnum, siedem milimetrów.
  1315. Shasa wrzucił bagaż na tył samochodu i usiadł w szoferce.
  1316. – Znakomita do tego rodzaju polowania – pochwalił
  1317. Manfred, uruchamiając samochód. – Dalekie strzały w płaskim
  1318. terenie.
  1319. Ruszył i przez kilka minut jechali w milczeniu.
  1320. – Premier nie mógł przyjechać. Zamierzał tu być, ale
  1321. przysłał do pana list. Potwierdza w nim, że mówię z jego
  1322. upoważnienia.
  1323. – Doskonale – powiedział Shasa, nie zmieniając wyrazu
  1324. twarzy.
  1325. – Jest tu minister finansów, a naszym gospodarzem jest
  1326. minister rolnictwa, to jego farma. Jedna z największych w Oranii.
  1327. – Robi wrażenie.
  1328. – Tak – skinął głową Manfred – myślę, że ma pan rację.
  1329. – Popatrzył twardo na Shasę. – Czy nie wydaje się panu
  1330. dziwne, że zawsze musimy ze sobą walczyć?
  1331. – Także o tym myślałem – przyznał Shasa.
  1332. – Czy sądzi pan, że ma to jakieś podstawy, z których nie
  1333. zdajemy sobie sprawy? – dopytywał Manfred. Shasa wzruszył
  1334. ramionami.
  1335. – Nie sądzę, to chyba tylko przypadek. Odpowiedź nie
  1336. zadowoliła Manfreda.
  1337. – Czy pańska matka nigdy panu o mnie nie mówiła? Shasa
  1338. był zaskoczony.
  1339. – Moja matka? Na Boga, nie! Możliwe, że wspomniała coś
  1340. o panu przypadkiem, ale dlaczego pan pyta?
  1341. Manfred patrzył prosto przed siebie udając, że nie dosłyszał
  1342. pytania.
  1343. – Tam jest dom – uciął rozmowę.
  1344. Droga wspinała się teraz ku brzegowi płytkiej doliny, gdzie
  1345. był położony dom. Woda musiała się znajdować tuż pod
  1346. warstwą gruntu, gdyż pastwiska były zielone i bujne. Kilkanaście
  1347. stalowych wiatraków stało w różnych miejscach doliny. Dom
  1348. otoczony był ogrodem eukaliptusowym, za nim widać było
  1349. porządne, świeżo odmalowane zabudowania gospodarskie. Przed
  1350. jednym z długich garaży stało ze dwadzieścia nowych traktorów,
  1351. a na pastwiskach pasły się stada pięknych owiec. Rozciągająca
  1352. się od domu aż po horyzont równina była już zaorana; tysiące
  1353. akrów ciemnej, ciężkiej ziemi, przygotowanej pod zasiew
  1354. kukurydzy. To było samo serce ziemi Afrykanerów, to właśnie
  1355. tu Partia Narodowa miała całkowite poparcie, co spowodowało,
  1356. że za jej rządów tak zmieniono granice obwodów wyborczych,
  1357. żeby osłabić wpływy dużych miast, a wzmocnić okręgi rolnicze.
  1358. I właśnie dlatego nacjonaliści pozostaną na zawsze u władzy,
  1359. uśmiechnął się kwaśno Shasa. Manfred spojrzał na niego, ale
  1360. Shasa nic nie powiedział. Podjechali pod dom i zatrzymali się na
  1361. dziedzińcu.
  1362. Przy długim sosnowym stole kuchennym siedziało kilkunastu
  1363. mężczyzn. Palili, pili kawę i rozmawiali; usługiwały im kobiety. Na
  1364. widok przyjeżdżających wstali i Shasa przywitał się z każdym
  1365. z nich, pozdrawiając uprzejmie, niemal serdecznie.
  1366. Znał wszystkich obecnych przy stole. Wielu z nich oskarżał
  1367. w parlamencie, przez każdego był atakowany i obwiniany. Teraz
  1368. jednak zrobili mu miejsce przy stole, a pani domu nalała mu
  1369. mocnej, czarnej kawy i postawiła przed nim talerz ze słodkimi
  1370. ciasteczkami i mocno wypieczonymi sucharami. Wszyscy
  1371. traktowali go z wyszukaną kurtuazją i gościnnością, tak
  1372. charakterystyczną dla Afrykanerów. Ubrani w proste ubrania
  1373. myśliwskie udawali prostodusznych, rubasznych farmerów, lecz
  1374. w rzeczywistości byli zręcznymi i przebiegłymi politykami
  1375. należącymi do grupy najbogatszych i najpotężniejszych ludzi
  1376. w kraju.
  1377. Shasa doskonale mówił ich językiem, rozumiał najbardziej
  1378. zawoalowane aluzje i śmiał się z ich żartów, ale nie był jednym
  1379. z nich. Był rooinek, tradycyjnym wrogiem, i dawało się wyczuć,
  1380. że zwarli przeciw niemu szeregi.
  1381. Kiedy wypił kawę, gospodarz, minister rolnictwa, zwrócił się
  1382. do niego:
  1383. – Zaprowadzę pana do pańskiego pokoju. Będzie się pan
  1384. mógł przebrać i rozpakować broń. Pójdziemy na polowanie, gdy
  1385. tylko się ochłodzi.
  1386. Trochę po czwartej wyjechali kilkoma półciężarówkami. Starsi,
  1387. wyżsi rangą mężczyźni zajęli miejsca w kabinach, a inni stali
  1388. z tyłu w otwartej części samochodów. Sznur pojazdów wyjechał
  1389. z doliny, minął zaoraną połać ziemi i skierował się ku linii
  1390. wzgórz na horyzoncie.
  1391. Zobaczyli teraz zwierzynę: małe stadka gazeli tańczących na
  1392. równinie niczym pyłki cynamonu na płowej ziemi. Samochody
  1393. jechały jednak dalej, aż do chwili gdy zbliżyli się do podnóża
  1394. skalistych wzgórz. Pierwszy samochód zatrzymał się na chwilę
  1395. i zeskoczyło z niego dwóch myśliwych, kierując się w stronę
  1396. płytkiego wąwozu.
  1397. – Powodzenia – wołali do nich mężczyźni z przejeżdżających
  1398. samochodów. Kilkaset jardów dalej konwój znów się zatrzymał
  1399. i następna para zajęła swoje stanowisko.
  1400. W ciągu pół godziny wszyscy myśliwi zostali rozstawieni,
  1401. tworząc nieregularną linię poniżej poszarpanego pasma wzgórz.
  1402. Manfred De La Rey i Shasa zajęli stanowisko pośród
  1403. popękanych, szarych głazów. Usadowili się wygodnie z bronią na
  1404. kolanach, obserwując bacznie równinę pokrytą plamami
  1405. ciemnych zarośli.
  1406. Samochody, kierowane przez synów gospodarza, zawróciły,
  1407. zatoczyły szerokie koło i po chwili były tylko małymi punkcikami
  1408. na horyzoncie; za każdym z nich wznosił się tuman kurzu.
  1409. Potem zawróciły ku wzgórzom i jadąc teraz znacznie wolniej
  1410. płoszyły przed sobą stada gazeli.
  1411. Shasa i Manfred mieli niemal godzinę oczekiwania na chwilę,
  1412. gdy zwierzyna zbliży się do ich stanowiska na odległość strzału.
  1413. Gawędzili swobodnie, pozornie bez żadnego celu, początkowo
  1414. ocierając się tylko o politykę, mówiąc głównie o gospodarzu,
  1415. ministrze rolnictwa i o gościach. Potem Manfred delikatnie zmienił
  1416. kierunek rozmowy rzucając uwagę, iż między rządzącą Partią
  1417. Narodową a opozycyjną Partią Zjednoczoną Shasy nie ma
  1418. istotnych różnic.
  1419. – Jeżeli przyjrzy się pan temu uważnie, dostrzeże pan, że
  1420. różnimy się tylko stylem i poziomem. Zarówno wy, jak i my,
  1421. chcemy, by Afryka Południowa była bezpiecznym schronieniem
  1422. dla białych i cywilizacji europejskiej. Apartheid jest dla nas
  1423. sprawą życia i śmierci, bez niego utonęlibyśmy w czarnym
  1424. morzu. Od śmierci Smutsa stanowisko pańskiej partii bardzo
  1425. zbliżyło się do naszego, a lewicowcy i liberałowie zaczęli od was
  1426. odchodzić.
  1427. To, co powiedział Manfred, było bolesną prawdą, ale Shasa
  1428. zachował spokój. W jego partii rysowały się liczne i wyraźne
  1429. podziały, każdego dnia stawało się coraz bardziej oczywiste, że
  1430. już nigdy nie utworzą rządu. Był jednak bardzo ciekaw, dokąd
  1431. zmierza Manfred. Nauczył się doceniać swojego przeciwnika
  1432. i wyczuł, że Manfred zaczyna stopniowo przedstawiać prawdziwy
  1433. cel zaproszenia Shasy na polowanie. Było oczywiste, że
  1434. gospodarz celowo umieścił ich razem i że wszyscy inni goście
  1435. byli wtajemniczeni w całą sprawę. Shasa mówił niewiele, do
  1436. niczego się nie przyznawał, i czekał z rosnącym zniecierpliwieniem
  1437. na moment, w którym bestia pokaże pazury.
  1438. – Wie pan, że chronimy język i kulturę anglojęzycznych
  1439. mieszkańców Południowej Afryki. Nigdy nie będziemy próbowali
  1440. tego zmienić, wszyscy nasi rodacy dobrej woli mówiący po
  1441. angielsku są naszymi braćmi. Nasze losy są połączone stalowymi
  1442. łańcuchami.
  1443. Manfred przerwał i podniósł lornetkę do oczu.
  1444. – Zbliżają się – wyszeptał – przygotujmy się. Opuścił
  1445. lornetkę i z uśmiechem spojrzał na Shasę.
  1446. – Słyszałem, że jest pan dobrym strzelcem. Mam nadzieję,
  1447. że będę się mógł o tym przekonać.
  1448. Shasa był rozczarowany. Chciał wiedzieć, jaki jest cel tego
  1449. starannie przygotowanego przedstawienia, ale teraz pokrył
  1450. irytację swoim ujmującym uśmiechem i otwierając zamek
  1451. sztucera powiedział:
  1452. – Co do jednego ma pan rację, panie ministrze. Jesteśmy
  1453. połączeni stalowymi łańcuchami. Miejmy nadzieję, że ich ciężar
  1454. nie pociągnie nas w dół.
  1455. W żółtawych oczach Manfreda zobaczył dziwny błysk, nie
  1456. wiadomo, gniewu czy triumfu, lecz ponieważ trwał tylko chwilę,
  1457. Shasa nie był pewien, czy wyrażał gniew, czy satysfakcję.
  1458. – Będę strzelał do zwierząt, które znajdują się po prawej
  1459. stronie linii idącej ku horyzontowi, a pan do tych, które będą
  1460. po lewej, zgoda?
  1461. – Zgoda – skinął Shasa, choć był nieco zły, gdyż Manfred
  1462. od razu wyznaczył sobie łatwiejsze zadanie. Prawą stronę,
  1463. korzystniejszą dla praworęcznego strzelca, z rozmysłem
  1464. przeznaczył dla siebie.
  1465. Potrzebujesz ułatwień, pomyślał Shasa zjadliwie, a głośno
  1466. powiedział:
  1467. – Słyszałem, że pan także jest znakomitym strzelcem.
  1468. A może się założymy, kto więcej upoluje?
  1469. – Nie zakładam się. To pomysł szatana; ale będę uważnie
  1470. patrzył, jakie będą wyniki – Manfred spokojnie przypomniał
  1471. Shasy, jak bardzo purytański był kalwinizm, który wyznawał.
  1472. Shasa uważnie załadował broń. Własnoręcznie przygotował
  1473. ładunki, których używał, gdyż nie dowierzał seryjnie
  1474. produkowanej amunicji. Lśniące miedziane łuski były nabite
  1475. prochem Norma, wystrzeliwującym rozpryskowy pocisk Noslera
  1476. z prędkością ponad tysiąca metrów na sekundę. Specjalna
  1477. konstrukcja pocisku sprawiała, że przy trafieniu jego działanie
  1478. było piorunujące.
  1479. Zaryglował zamek, podniósł sztucer do ramienia i przez
  1480. celownik optyczny zlustrował równinę. Odległe o milę
  1481. półciężarówki jechały szerokimi zakosami i nie pozwalały
  1482. wymknąć się zwierzynie kierując ją w stronę wzgórz, ku
  1483. ukrytym u ich stóp myśliwym. Shasa zmrużył oko, by lepiej
  1484. widzieć, i mógł teraz rozróżnić pojedyncze zwierzęta w biegnącym
  1485. przed samochodami stadzie gazeli.
  1486. Były zwiewne jak dym i mknęły przez równinę niczym cień
  1487. rzucany przez chmurę. Biegły zgrabnie, trzymając wysoko głowy
  1488. ozdobione rogami w kształcie doskonałych lir, pełne wdzięku
  1489. i nieopisanie piękne.
  1490. Dla Shasy ocena odległości nie była łatwa, gdyż był
  1491. pozbawiony stereoskopowego widzenia, lecz nauczył się określać
  1492. wielkość różnych przedmiotów, a oprócz tego wyrobił w sobie
  1493. szósty zmysł, dzięki któremu mógł pilotować samolot, grać
  1494. w polo i strzelać równie dobrze jak każdy, kto widział normalnie.
  1495. Najbliższa gazela była już niemal w zasięgu strzału, gdy nagle
  1496. rozległy się strzały pierwszej pary myśliwych i stado rozpierzchło
  1497. się w powietrznej gonitwie. Skakały w górę i tańczyły na długich
  1498. nogach, nie grubszych niż kciuk mężczyzny. Wydawało się, że
  1499. nie są skrępowane prawem ciążenia. Opadały w dół i odbijając
  1500. się od spękanej ziemi śmigały w rozedrgane powietrze płynnymi
  1501. susami, dając wspaniały popis zręczności, z której były znane.
  1502. Sierść na ich grzbietach nastroszyła się i połyskiwała w słońcu.
  1503. Polowanie na gazele było trudniejsze niż strzelanie do
  1504. zrywających się kuropatw, gdyż uchwycenie w celowniku
  1505. śmigających, zwiewnych kształtów było prawie niemożliwe.
  1506. Należało raczej mierzyć w pustą przestrzeń przed nimi, gdzie
  1507. znajdą się w ułamek sekundy później, w chwili, gdy dosięgnie je
  1508. lecący z ponaddźwiękową prędkością pocisk.
  1509. Niektórzy mężczyźni opanowują sztukę strzelania dzięki
  1510. długim ćwiczeniom i koncentracji. Dla Shasy natomiast była to
  1511. umiejętność wrodzona. Kiedy obracał się górną częścią ciała,
  1512. długa lufa sztucera była skierowana dokładnie tam, gdzie
  1513. patrzył, a krzyżyk celownika optycznego przesuwał się gładko na
  1514. środek pola widzenia i znajdował się na skaczącym wysoko
  1515. w powietrze gibkim ciele gazeli. Shasa nie zdawał sobie sprawy,
  1516. że naciska spust, wydawało się, że sztucer strzela sam z siebie,
  1517. a odrzut uderza go w ramię dokładnie wtedy, kiedy powinien.
  1518. Pocisk trafił kozła w serce, gdy był w powietrzu. Impet małej
  1519. bryłki metalu obrócił go i biały jak śnieg brzuch zalśnił przez
  1520. moment w słońcu, po czym martwe już zwierzę spadło na
  1521. ziemię, uderzając rogami o delikatne kopyta i znieruchomiało.
  1522. Wprowadził następny nabój do komory, zaryglował zamek,
  1523. wybrał następne pędzące zwierzę, strzelił, i poczuł ostry zapach
  1524. spalonego prochu. Strzelał do momentu, gdy lufa była tak
  1525. gorąca, że aż parzyła, a uszy bolały go od huku wystrzałów.
  1526. Ostatnie stadko antylop schowało się za wzgórzami i strzały
  1527. umilkły. Shasa wyjął z magazynka naboje, których nie zużył,
  1528. i spojrzał na Manfreda.
  1529. – Osiem – powiedział Manfred – i dwie zranione.
  1530. Te delikatne zwierzęta mogły biec zaskakująco długo, ranione
  1531. niecelnym strzałem. Będą musieli za nimi podążyć. Nie do
  1532. pomyślenia było, by zwierzęta zranione cierpiały niepotrzebnie.
  1533. – Osiem to dobry wynik – odpowiedział Shasa. – Może pan
  1534. być zadowolony.
  1535. – A pan ile upolował? – spytał Manfred.
  1536. – Dwanaście – odpowiedział Shasa beznamiętnie.
  1537. – A ile pan zranił?
  1538. Manfred umiejętnie maskował upokorzenie.
  1539. – Och – uśmiechnął się w końcu Shasa – nie ranie
  1540. zwierząt. Trafiam tam, gdzie mierzę.
  1541. To wystarczyło. Nie chciał drażnić Manfreda.
  1542. Shasa zostawił go i podszedł do najbliższej sztuki. Martwa
  1543. gazela leżała na boku, z postawioną sierścią. Shasa przykucnął
  1544. i pogładził wspaniałe futro. Gruczoły ukryte w fałdach skóry
  1545. wydzielały ciemnoczerwone piżmo. Shasa odsunął długie pasmo
  1546. białego futra, dotknął wydzieliny palcem, zbliżył go do nosa
  1547. i delektował się miodowym aromatem. Był to raczej zapach
  1548. kwiatu, nie zwierzęcia. Spłynął na niego smutek myśliwego i żal
  1549. mu było pięknego stworzenia, które sam zabił.
  1550. – Dziękuję, że umarłeś dla mnie – wyszeptał pradawną
  1551. modlitwę Buszmenów, jakiej nauczyła go wiele lat temu
  1552. Centaine. Napawał się tym smutkiem w głębi duszy
  1553. i atawistyczna namiętność myśliwska owładnęła nim całkowicie.
  1554. W chłodzie wieczoru mężczyźni zebrali się przed domem
  1555. wokół ognisk żarzących się przed frontem. Zawsze po
  1556. polowaniu odbywało się rytualne braaivleis, pieczenie mięsa.
  1557. Mężczyźni zajmowali się przyrządzaniem pieczeni, podczas gdy
  1558. kobiety przygotowywały sałatki i deser na ustawionych na
  1559. werandzie prostych stołach. Mięso ubitej zwierzyny marynowano,
  1560. zatapiano w tłuszczu lub przerabiano na ostre kiełbasy. Wątroby,
  1561. nerki i flaki przyrządzano wedle zazdrośnie strzeżonych recept,
  1562. a następnie kładziono na żarzących się węglach,
  1563. a kucharze-amatorzy nie pozwalali, by przypaliły się zbyt mocno,
  1564. i popijali powoli mampoer, mocną nalewkę z brzoskwiń.
  1565. Grupa ciemnoskórych robotników grała tradycyjne ludowe
  1566. melodie na banjo i harmonii i niektórzy goście zaczęli tańczyć na
  1567. dużej werandzie. Kilka spośród młodszych kobiet było naprawdę
  1568. ładnych, Shasa uważnie się im przyjrzał. Były opalone, tryskały
  1569. zdrowiem i naturalną zmysłowością, tym bardziej ujmującą, że
  1570. otrzymały zgodne z zasadami kalwinizmu wychowanie. Cnotliwość
  1571. oraz to, że prawdopodobnie były dziewicami, budziło w Shasie
  1572. namiętność, gdyż cenił sobie walkę na równi ze zwycięstwem.
  1573. Jednakże stawka była zbyt duża, by ryzykować
  1574. w najmniejszym nawet stopniu. Unikał nieśmiałych, choć
  1575. znaczących spojrzeń, jakie niektóre z dziewcząt rzucały w jego
  1576. kierunku. Wystrzegał się także nalewki i napełniał szklankę
  1577. piwem imbirowym. Wiedział, że tego wieczoru musi zachować
  1578. trzeźwość umysłu.
  1579. Kiedy już zaostrzone polowaniem apetyty gości zostały
  1580. zaspokojone pieczoną na ogniu dziczyzną, a resztki wyniesione
  1581. do pomieszczeń dla służby, Shasa zajął miejsce przy dużym
  1582. stole ustawionym daleko od orkiestry. Naprzeciw niego usiadł
  1583. Manfred De La Rey, a w fotelach po bokach rozsiadło się
  1584. wygodnie dwóch innych ministrów. Z ich swobodnym
  1585. zachowaniem kontrastowały baczne spojrzenia, jakie rzucali
  1586. w jego kierunku.
  1587. – Teraz wszystko się wyjaśni – domyślił się Shasa i niemal
  1588. w tej samej chwili Manfred zaczął mówić:
  1589. – Mówiłem, meneer Courtney, że pod wieloma względami
  1590. jesteśmy sobie bardzo bliscy – powiedział cicho, a jego koledzy
  1591. skinęli głowami. – Wszyscy chcemy chronić ten kraj i zachować
  1592. wszystko, co cenne i piękne. Bóg wybrał nas na strażników,
  1593. naszym obowiązkiem jest troszczyć się o wszystkich ludzi
  1594. żyjących w tym kraju i dbać o to, by tożsamość każdej grupy
  1595. i kultury nie była zagrożona, by trzymały się oddzielnie.
  1596. Pojęcie wiecznej separacji było częścią oficjalnej linii partii,
  1597. doskonale znanej Shasy. Choć potakująco kiwał głową, zaczynał
  1598. się już niecierpliwić.
  1599. – Wiele jeszcze trzeba zrobić – mówił dalej Manfred. – Po
  1600. wyborach czeka nas trudna praca. Jesteśmy budowniczymi
  1601. społeczeństwa, które przetrwa tysiąc lat. Będzie to społeczeństwo
  1602. wzorcowe, w którym każda grupa będzie miała swoje miejsce
  1603. i nie będzie naruszała przestrzeni należącej do innych.
  1604. Niepowtarzalne społeczeństwo będzie podobne do wielkiej,
  1605. stabilnej piramidy.
  1606. Manfred zamilkł i przez chwilę wszyscy zachwycali się w ciszy
  1607. pięknem tej wizji, a Shasa, choć nie zmienił wyrazu twarzy,
  1608. śmiał się w duchu z trafności tego porównania. Nikt z obecnych
  1609. nie miał bowiem żadnych wątpliwości co do tego, która grupa
  1610. miała po wsze czasy znajdować się na czubku piramidy.
  1611. – A jednak są jacyś wrogowie – zagadnął Manfreda minister
  1612. rolnictwa.
  1613. – Tak, są wrogowie, zarówno wewnętrzni, jak i zewnętrzni.
  1614. W miarę postępów naszej pracy będą coraz bardziej hałaśliwi
  1615. i niebezpieczni. Im bliżej będziemy zwycięstwa, tym bardziej będą
  1616. się starali nam przeszkodzić.
  1617. – Już się organizują.
  1618. – Tak – zgodził się Manfred. – I nawet starzy, wypróbowani
  1619. przyjaciele ostrzegają nas i chcą nas zastraszyć. Na przykład
  1620. Ameryka, choć właśnie tam wygórowane aspiracje Murzynów
  1621. przywiezionych z Afryki jako niewolnicy stwarzają poważny
  1622. problem. Nawet Wielka Brytania, która sama nie może przecież
  1623. dać sobie rady z ludem Mau Mau w Kenii i uniezależnieniem się
  1624. Indii, chce nam rozkazywać, jak mamy postępować i chce nas
  1625. zawrócić z obranego kursu.
  1626. – Myślą, że jesteśmy słabi i nieodporni.
  1627. – Wprowadzili już embargo na dostawy broni, przez co nie
  1628. możemy się bronić przeciw podstępnemu wrogowi,
  1629. ukrywającemu się w cieniu.
  1630. – Mają rację – przerwał Manfred ostro. – Jesteśmy słabi
  1631. i nie mamy sprawnej armii. Jesteśmy zdani na ich łaskę.
  1632. – Musimy to zmienić – powiedział surowo minister finansów.
  1633. – Musimy być mocni.
  1634. – W przyszłym roku wydamy na armię pięćdziesiąt milionów
  1635. funtów, a do końca dekady miliard.
  1636. – Musimy uniezależnić się od gróźb nałożenia na nas
  1637. sankcji, bojkotu czy embarga.
  1638. – Siła w jedności, ex unitate vires – powiedział Manfred De
  1639. La Rey. – Szanujący tradycję Afrykanerzy są farmerami, ludźmi
  1640. prostymi. Ponieważ dyskryminowano nas przez ponad sto lat,
  1641. nie mieliśmy styczności z handlem i przemysłem i nie mamy tych
  1642. umiejętności, które tak łatwo przychodzą naszym rodakom
  1643. mówiącym po angielsku.
  1644. Manfred przerwał i jakby szukając poparcia spojrzał na
  1645. swoich dwóch towarzyszy, po czym mówił dalej:
  1646. – Ten kraj rozpaczliwie potrzebuje środków, by nasza wizja
  1647. mogła zostać zrealizowana. Do przeprowadzenia tak ogromnego
  1648. przedsięwzięcia brak nam umiejętności. Potrzebujemy kogoś
  1649. zupełnie wyjątkowego.
  1650. Wszyscy patrzyli teraz przenikliwie na Shasę.
  1651. – Potrzebujemy człowieka z energią młodzieńca
  1652. i doświadczeniem, które przychodzi z wiekiem. Potrzebujemy
  1653. wybitnego finansisty, doskonałego organizatora. Wśród członków
  1654. naszej partii nie ma nikogo takiego.
  1655. Shasa patrzył na nich uważnie. To, co sugerowali, było
  1656. oburzające. Shasa wychował się w cieniu Jana Christiana
  1657. Smutsa, człowieka wielkiego formatu, i był w naturalny sposób
  1658. wierny jego partii. Otworzył już usta, by ostro odmówić, gdy
  1659. Manfred De La Rey podniósł rękę, by go powstrzymać.
  1660. – Niech pan posłucha – powiedział. – Osoba, której
  1661. powierzymy tę patriotyczną misję, otrzyma stanowisko, które
  1662. premier stworzy specjalnie dla niej. Zostanie ministrem górnictwa
  1663. i przemysłu.
  1664. Shasa powoli zamknął usta. Musieli zebrać dużo informacji
  1665. o nim, zanalizować je i ustalić właściwą cenę. Podstawy jego
  1666. przekonań i zasad politycznych zostały zburzone. Zaprowadzili go
  1667. na wysoką górę i pokazali, co może osiągnąć, jeżeli tylko zechce.
  1668. Na wysokości dwudziestu tysięcy stóp Shasa wyrównał
  1669. i wszedł na właściwy kurs. Zwiększył przepływ tlenu w masce,
  1670. by rozjaśnić umysł. Do Youngsfield miał cztery godziny lotu,
  1671. cztery godziny na dokładne przemyślenie wszystkiego, co
  1672. usłyszał. Chciał dokładnie wszystko rozważyć, odrzuciwszy
  1673. wszelkie emocje, ale podniecenie zakłócało jego rozmyślania.
  1674. Perspektywa posiadania dużej władzy, rozbudowywania potęgi
  1675. swojego kraju tak, by stał się najsilniejszy w Afryce i znaczący
  1676. w skali całego świata, nie dawała mu spokoju. To była władza!
  1677. Na myśl o tym z lekka kręciło mu się w głowie, gdyż to
  1678. wszystko, o czym marzył, było wreszcie dostępne. Musiał tylko
  1679. we właściwym momencie sięgnąć ręką. Ale czy nie było to
  1680. ujmą dla honoru, czy nie raniło jego dumy? Co miałby
  1681. powiedzieć ludziom, którzy mu zaufali?
  1682. Nagle pomyślał o Blaine’ie Malcomessie, swoim mentorze
  1683. i doradcy, człowieku, który przez te wszystkie lata zastępował
  1684. mu ojca. Jak oceni to zdradzieckie posunięcie?
  1685. – Blaine, mogę zrobić więcej dobrego przyłączając się do
  1686. nich – wyszeptał. – Działając razem z nimi mogę skuteczniej
  1687. łagodzić ich działania, niż będąc w opozycji, gdyż to ja będę
  1688. miał władzę...
  1689. Wiedział jednak, że usprawiedliwia tylko swój występek.
  1690. W końcu chodziło tylko o władzę, i choć wiedział, że Blaine
  1691. Malcomess nigdy nie pogodzi się z tym, co uzna za zdradę, był
  1692. ktoś inny, kto zrozumie go i udzieli wsparcia. To przecież
  1693. właśnie Centaine Courtney-Malcomess starannie uczyła swojego
  1694. syna, jak zdobywać pieniądze i władzę i jak ich używać.
  1695. – Mamo, to wszystko może się udać. Może niedokładnie
  1696. tak, jak planowaliśmy, ale może się udać.
  1697. Nagle przypomniał sobie o czymś innym i cień przesłonił jego
  1698. rozjaśniony triumfem umysł.
  1699. Spojrzał w dół na leżącą na sąsiednim siedzeniu czerwoną
  1700. teczkę, którą w chwili, gdy wsiadał do mosquito, dał mu na
  1701. lotnisku Manfred De La Rey, minister spraw wewnętrznych.
  1702. – Jeżeli przyjmie pan naszą ofertę, jest tylko jeden problem,
  1703. który będziemy musieli rozwiązać – powiedział Manfred
  1704. wręczając mu teczkę – i jest to poważny problem. Oto on.
  1705. Teczka zawierała raport specjalnego wydziału policji, a napis
  1706. na niej głosił:
  1707. TARA ISABELLA COURTNEY z domu MALCOMESS
  1708. Tara obchodziła część domu przeznaczoną dla dzieci,
  1709. zaglądając do sypialni każdego z nich. Niania otulała właśnie
  1710. Isabellę różową kołdrą, gdy mała zobaczywszy mamę zawołała:
  1711. – Mamusiu, mamusiu, miś był niegrzeczny. Chcę, by spał na
  1712. półce z innymi lalkami.
  1713. Tara przysiadła na łóżku córeczki i rozmawiając z nią o złym
  1714. zachowaniu misia przytuliła ją. Isabella była zaróżowiona, ciepła
  1715. i pachniała mydłem. Jej jedwabiste włosy głaskały policzek matki
  1716. i wymagało to od Tary pewnego wysiłku, by ucałowawszy
  1717. córeczkę, wstać i odejść.
  1718. – Kochanie, trzeba już spać.
  1719. Gdy zgasło światło, dziewczynka krzyknęła tak głośno, że
  1720. Tara wróciła przestraszona.
  1721. – Co się stało, kochanie? – spytała zapalając znów światło
  1722. i podchodząc do łóżka.
  1723. – Przebaczyłam już misiowi. Może spać ze mną. Miś został
  1724. ze wszystkimi honorami przeniesiony do łóżka Isabelli. Mała
  1725. objęła go jedną ręką, kciuk drugiej wsadzając sobie do buzi.
  1726. – A kiedy wróci tatuś? – spytała sennie, ale zamknęła już
  1727. oczy i zanim Tara podeszła do drzwi, spała.
  1728. Na środku pokoju Sean siedział Garrickowi na piersiach
  1729. i z sadystyczną przyjemnością szarpał go za włosy. Tara
  1730. rozdzieliła ich.
  1731. – Sean, w tej chwili wracaj do swojego pokoju, słyszysz?
  1732. Tyle razy mówiłam ci, żebyś się nie znęcał nad swoimi braćmi!
  1733. Powiem o tym tacie, gdy wróci do domu.
  1734. Przełykając łzy i głośno sapiąc, Garrick bronił brata:
  1735. – On się nie znęcał, mamo. Bawiliśmy się tylko.
  1736. Słuchając jego oddechu Tara wiedziała, że w każdej chwili
  1737. może dostać ataku astmy. Zawahała się. W takiej sytuacji nie
  1738. powinna wychodzić z domu, ale dzisiaj było to dla niej bardzo
  1739. ważne.
  1740. Przygotuję inhalator i powiem mani, by dopóki nie wrócę,
  1741. zaglądała do niego co godzinę, znalazła wyjście z sytuacji.
  1742. Michael czytał i ledwie spojrzał na nią, gdy go całowała na
  1743. dobranoc.
  1744. – Kochanie, obiecaj, że zgasisz światło o dziewiątej. Starała
  1745. się nie okazywać, że był jej ulubieńcem.
  1746. – Obiecuję, mamo – mruknął, jednocześnie krzyżując palce
  1747. pod kołdrą.
  1748. Schodząc po schodach spojrzała na zegarek; za pięć ósma.
  1749. Wiedziała, że się spóźni. Tłumiąc macierzyńskie poczucie winy,
  1750. wyszła z domu i wsiadła do swojego starego packarda.
  1751. Shasa nie lubił packarda, gdyż uważał, że wyblakły od
  1752. słońca, poplamiony lakier i zniszczona tapicerka są ujmą dla
  1753. honoru rodziny. Na ostatnie urodziny dostała od niego nowego
  1754. aston martina, ale zostawiła go w garażu. Packard lepiej pasował
  1755. do jej spartańskiego obrazu samej siebie. Ruszając zostawiał za
  1756. sobą kłęby dymu, a później, gdy przyspieszała na drodze
  1757. biegnącej przez starannie uprawiane winnice Shasy, wzbijał
  1758. w powietrze tumany pyłu, co sprawiało jej przewrotną
  1759. przyjemność. Aż dziwne, że po tylu latach mieszkania
  1760. w Welteyreden, wśród bogactw i staromodnych mebli, nadal czuła
  1761. się tu obco. Nawet jeżeli przyjdzie jej tu mieszkać jeszcze przez
  1762. pięćdziesiąt lat, nigdy nie będzie to jej dom, lecz dom Centaine
  1763. Courtney-Malcomess. Przypominały o tym urządzone przez
  1764. Centaine pokoje, których Shasa nigdy nie pozwoli jej
  1765. przemeblować.
  1766. Przez potężną bramę wymknęła się do realnego świata
  1767. cierpienia i niesprawiedliwości, gdzie płakali uciskani, walcząc
  1768. i żądając pomocy, gdzie czuła się pożyteczna i miała swoje
  1769. miejsce, gdzie ramię w ramię z innymi szła w kierunku
  1770. przyszłości, w stronę wyzwań i przemian.
  1771. Dom Broadhurstów leżał w średniozamożnej dzielnicy
  1772. Pinelands. Był to nowoczesny, niski i rozległy budynek, z płaskim
  1773. dachem i dużymi oknami, seryjnymi meblami i tanimi,
  1774. syntetycznymi dywanami. Na krzesłach można było znaleźć
  1775. sierść psa, zniszczone od czytania książki piętrzyły się stosami
  1776. w kątach lub leżały rozłożone na stole jadalnym, zabawki walały
  1777. się w korytarzu, a tanie, poplamione palcami dzieci reprodukcje
  1778. Picassa i Modiglianiego wisiały krzywo na ścianach. Tara czuła
  1779. się uwolniona od przepychu Welteyreden i było jej tu bardzo
  1780. dobrze.
  1781. Gdy parkowała packarda, Molly Broadhurst wybiegła, by ją
  1782. powitać. Była ubrana w piękny, wzorzysty kaftan.
  1783. – Spóźniłaś się!
  1784. Ucałowała Tarę gorąco i przez zagracony przedpokój
  1785. zaprowadziła do brzydkiego, dużego pokoju, zbudowanego
  1786. później niż reszta domu.
  1787. W środku znajdowało się wielu gości Molly, którzy zebrali się
  1788. tu, by wysłuchać Mosesa Gamy. Patrząc na nich Tara poczuła,
  1789. jak radość ogarnia jej serce. Ci ludzie robili coś wartościowego,
  1790. tryskała z nich energia i radość życia; byli pełni zapału, mieli
  1791. poczucie sprawiedliwości, byli poniżani i buntowali się przeciwko
  1792. temu.
  1793. Tego rodzaju zgromadzenie nie mogłoby się nigdy odbyć
  1794. w Welteyreden. Wśród gości było bowiem wielu czarnych:
  1795. studentów z uniwersytetu Fort Hare i niedawno utworzonego
  1796. uniwersytetu Western Cape, nauczycieli i prawników, nawet
  1797. lekarzy. Wszyscy byli działaczami politycznymi i choć nie mogli
  1798. brać udziału w wyborach do parlamentu ani przemawiać w nim,
  1799. często występowali publicznie i ich głos był już słyszalny. Był tu
  1800. także redaktor czarnego pisma Drum i miejscowy korespondent
  1801. Sowetan, które swój tytuł wzięło od nazwy szybko rozwijającego
  1802. się miasta czarnych.
  1803. Już sam fakt, że mogła się spotkać i normalnie porozmawiać
  1804. z czarnymi, bardzo ją ekscytował.
  1805. Biali goście byli także bardzo interesujący. Niektórzy z nich
  1806. byli członkami Komunistycznej Partii Afryki Południowej, zanim
  1807. ją zdelegalizowano kilka lat temu. Był tam także Harris, którego
  1808. spotkała już wcześniej w domu Molly. Walczył w Izraelu, u boku
  1809. Irguna, przeciwko Anglikom i Arabom. Jego wysoki wzrost
  1810. i gwałtowne zachowanie budziły w Tarze lęk, ale
  1811. i zainteresowanie. Molly twierdziła, że doskonale znał się na
  1812. walce partyzanckiej i sabotażu i że zawsze podróżuje potajemnie
  1813. po kraju i przekrada się przez granice, załatwiając jakieś
  1814. tajemnicze sprawy.
  1815. Mąż Molly rozmawiał poważnie z prawnikiem
  1816. z Johannesburga, Bramiem Fischerem, który specjalizował się
  1817. w bronieniu czarnych oskarżonych o przestępstwo na podstawie
  1818. prawa, które skonstruowano specjalnie tak, by zawsze znalazł
  1819. się paragraf ograniczający ich swobody. Molly mówiła, że Bram
  1820. organizuje sieć podziemnych komórek partii komunistycznej,
  1821. a Tara marzyła, że pewnego dnia i ona będzie mogła wstąpić do
  1822. jednej z nich.
  1823. Do tej samej grupy należał Marcus Archer, także były
  1824. członek partii komunistycznej. Pracował w Witwatersrand jako
  1825. psycholog zakładowy. Do jego zadań należało szkolenie tysięcy
  1826. czarnych pracowników kopalni złota i Molly twierdziła, że właśnie
  1827. dzięki niemu powstał wśród czarnych górników związek
  1828. zawodowy. Molly szepnęła jej na ucho, że jest homoseksualistą,
  1829. używając słowa, jakiego Tara nigdy przedtem nie słyszała:
  1830. – Oczywiste, że jest gejem.
  1831. Ponieważ w środowisku Tary było to coś zupełnie nie do
  1832. przyjęcia, uznała, że warto się interesować.
  1833. – Boże, Molly – szepnęła Tara. – To są wspaniali,
  1834. prawdziwi ludzie, będąc z nimi czuję wreszcie, że naprawdę żyję.
  1835. – Jest tam – uśmiechnęła się Molly słysząc wyznanie Tary
  1836. i wprowadziła ją w tłum gości.
  1837. Moses Gama stał oparty o ścianę i choć otaczało go grono
  1838. wielbicieli, górował nad nimi wzrostem. Molly przecisnęła się do
  1839. przodu.
  1840. Tara patrzyła z przejęciem na Mosesa Gamę i pomyślała, że
  1841. nawet w tak wspaniałym towarzystwie wyglądał jak pantera
  1842. wśród kotów podwórzowych. Jego piękna twarz wyglądała tak,
  1843. jakby wyrzeźbiono ją z bloku czarnego onyksu, a wewnętrzna
  1844. siła, jaka z niego promieniowała, wydawała się wypełniać cały
  1845. pokój. Tara czuła się tak, jakby stała na zboczach Wezuwiusza,
  1846. wiedząc, że w każdej chwili może zdarzyć się katastrofalny
  1847. wybuch.
  1848. Moses Gama spojrzał na Tarę. Nie uśmiechnął się, ale jego
  1849. głębokie spojrzenie zasnuł dziwny cień.
  1850. – Prosiłem Molly, żeby panią zaprosiła, pani Courtney.
  1851. – Proszę tak do mnie nie mówić. Mam na imię Tara.
  1852. – Taro, musimy później porozmawiać. Możesz zostać? Była
  1853. tak przejęta tym, że ją wyróżnił, iż nie mogła wymówić słowa
  1854. i tylko skinęła głową.
  1855. – Moses, jeżeli jesteś gotów, możemy zaczynać –
  1856. powiedziała Molly i odciągając go od grona słuchaczy
  1857. wprowadziła na podwyższenie, na którym stało pianino.
  1858. – Uwaga, uwaga! Prosimy o ciszę!
  1859. Molly klasnęła w ręce i ożywione rozmowy ucichły. Wszyscy
  1860. zwrócili się ku niej.
  1861. – Moses Gama jest jednym z najbardziej zdolnych
  1862. i szanowanych wśród nowej generacji czarnych przywódców
  1863. Afryki. Już przed wojną był członkiem Afrykańskiego Kongresu
  1864. Narodowego i najbardziej aktywnym działaczem Afrykańskiego
  1865. Związku Zawodowego Górników. Chociaż związki zawodowe
  1866. czarnych nie są uznawane przez obecny rząd, podziemny
  1867. związek zawodowy górników jest jedną z najbardziej
  1868. wiarygodnych i wpływowych organizacji czarnych i ma ponad sto
  1869. tysięcy członków regularnie płacących składki. W 1950 roku
  1870. Moses Gama został sekretarzem Kongresu i niestrudzenie,
  1871. bezinteresownie i bardzo skutecznie pracował nad tym, by
  1872. usłyszano płacz naszych czarnych braci, pozbawionych prawa
  1873. do decydowania o własnym losie. Przez krótki czas Moses
  1874. Gama był członkiem rządowej Rady Przedstawicieli Tubylców,
  1875. będącej próbą wyciszenia aspiracji politycznych czarnych, ale to
  1876. właśnie on zrezygnował z pełnienia tej funkcji, wypowiadając
  1877. słynną uwagę: „Rozmawiałem przez telefon, ale z drugiej strony
  1878. nikt mnie nie słuchał”.
  1879. Zgromadzeni wybuchnęli śmiechem i oklaskami, po czym
  1880. Molly zwróciła się do Mosesa:
  1881. – Wiem, że nie powiesz nam nic przyjemnego ani
  1882. uspokajającego, ale na tej sali jest wiele serc bijących razem
  1883. z twoim i gotowych krwawić razem z nim.
  1884. Tara klaskała tak długo, aż rozbolały ją dłonie, i pochyliła się
  1885. do przodu, by pilnie słuchać Mosesa Gamy, który wyszedł na
  1886. środek sceny.
  1887. Miał na sobie elegancki niebieski garnitur, białą koszulę
  1888. i granatowy krawat. Tak się dziwnie złożyło, że on był ubrany
  1889. uroczyście, a inni przyszli w porozciąganych swetrach lub starych
  1890. tweedowych marynarkach ze skórzanymi łatami na łokciach
  1891. i plamami na klapach. Garnitur Mosesa był prosty w kroju
  1892. i doskonale leżał na jego atletycznej figurze. Jednocześnie Gama
  1893. wyglądał tak dostojnie, że wydawało się, iż ma na sobie
  1894. królewski płaszcz z lamparta i pióra czapli wetknięte w krótko
  1895. obcięte włosy. Mówił głębokim, przejmującym głosem:
  1896. – Przyjaciele, jest tylko jedna idea, której jestem wierny
  1897. i której zawsze będę bronił ze wszystkich sił. Uważam
  1898. mianowicie, że każdy Afrykańczyk ma pierwotne, wrodzone, nie
  1899. dające się podważyć prawo do Afryki, gdyż jest to jego
  1900. kontynent i jego jedyna ojczyzna.
  1901. Tara słuchała jak zauroczona, gdy mówił, jak łamano
  1902. wrodzone prawo przez trzysta lat i jak w czasie ostatnich kilku
  1903. lat, odkąd nacjonaliści objęli władzę, usankcjonowano to,
  1904. konstruując zbiór praw, przepisów i zakazów, tworząc politykę
  1905. apartheidu.
  1906. – Wszyscy wiemy, że sama idea apartheidu jest tak
  1907. groteskowa, tak obłąkana, że nie może się sprawdzić
  1908. w praktyce. Ale chciałbym was ostrzec, przyjaciele, że ludzie,
  1909. którzy tworzyli ten szalony system, są tak fanatyczni, tak
  1910. zatwardziali i tak przekonani o swoim boskim posłannictwie, iż
  1911. zrobią wszystko, by ją wprowadzić w życie. Już utworzyli całą
  1912. armię urzędników, których zadaniem jest realizowanie tego
  1913. szaleństwa, a mogą wykorzystać wszelkie bogactwa tej ziemi,
  1914. zasobnej w złoto i minerały. Nie zawahają się roztrwonić tych
  1915. dóbr, budując swoje ideologiczne monstrum. Nie ma takiej
  1916. ceny, ani w sferze duchowej, ani w materialnej, która była by
  1917. dla nich za wysoka.
  1918. Moses Gama przerwał i spojrzał na słuchaczy, a Tarze
  1919. wydawało się, że sam osobiście odczuwał wszelkie udręki
  1920. swojego ludu i że było w nim więcej cierpienia, niż człowiek
  1921. może znieść.
  1922. – Jeżeli się ich nie powstrzyma, zamienią tę piękną ziemię
  1923. w odrażającą ruinę; będzie to kraj nie znający litości
  1924. i sprawiedliwości, kraj zniszczony materialnie i duchowo.
  1925. Moses rozłożył szeroko ręce.
  1926. – Ci ludzie nazywają zdrajcami tych spośród nas, którzy się
  1927. im przeciwstawiają. Przyjaciele, każdego, kto nie sprzeciwi się im,
  1928. ja nazwę zdrajcą – zdrajcą Afryki.
  1929. Zamilkł i to oskarżenie wisiało w powietrzu aż do chwili, gdy
  1930. zaczęto go oklaskiwać. Tylko Tara nie klaskała i nadal patrzyła
  1931. na niego. Nie mogła wydobyć z siebie głosu i drżała tak, jakby
  1932. była chora na malarię.
  1933. Moses wolno opuszczał głowę, aż dotknęła piersi i zebrani
  1934. myśleli, że skończył. Lecz on nagle wyprostował się, rozpostarł
  1935. ręce i mówił dalej:
  1936. – Przeciwstawić się im? Jak to zrobić? Odpowiem wam –
  1937. przeciwstawimy się im całą mocą, z całą stanowczością i całym
  1938. sercem. Jeżeli dla nich nie ma ceny, jakiej nie byliby w stanie
  1939. zapłacić, dla nas także nie może być takiej ceny. Muszę wam
  1940. powiedzieć, przyjaciele, że zrobię wszystko – przerwał, by
  1941. podkreślić – wszystko, by dalej prowadzić walkę. Dla niej
  1942. jestem gotów umrzeć i zabijać.
  1943. Po tych słowach w pokoju zrobiło się cicho. Dla tych
  1944. spośród zebranych, którzy jako salonowi intelektualiści zajmowali
  1945. się dialektyką socjalistyczną, takie oświadczenie było groźne
  1946. i niepokojące, gdyż można w nim było usłyszeć odgłos łamanych
  1947. kości i wyczuć zapach świeżo rozlanej krwi.
  1948. – Jesteśmy gotowi zrobić pierwszy krok i nasze plany są już
  1949. zaawansowane. Za kilka miesięcy rozpoczniemy ogólnokrajową
  1950. kampanię oporu przeciwko potwornym prawom apartheidu.
  1951. Będziemy palić dowody tożsamości, które musimy nosić na
  1952. mocy ustawy parlamentarnej, te znienawidzone dompas
  1953. podobne do gwiazdy, jaką musieli nosić Żydzi, dokumenty, które
  1954. oznaczają, że jesteśmy rasowo gorsi. Zrobimy z nich wielkie
  1955. ognisko, którego dym rozniesie się po całym cywilizowanym
  1956. świecie. Będziemy wchodzić do restauracji i kin przeznaczonych
  1957. tylko dla białych, będziemy jeździć w przeznaczonych tylko dla
  1958. białych wagonach i będziemy się kąpać na przeznaczonych tylko
  1959. dla białych plażach. Będziemy krzyczeć do faszystowskiej policji:
  1960. „Chodźcie! Aresztujcie nas!” I tysiącami ludzi zapełnimy więzienia
  1961. białych, zablokujemy im sądy, aż cały potężny system
  1962. apartheidu załamie się pod naszym naciskiem.
  1963. Tara została dłużej, tak jak prosił, a kiedy większość gości
  1964. już wyszła, Molly podeszła do niej i wzięła ją pod rękę.
  1965. – Taro, kochanie, czy podejmiesz ryzyko i spróbujesz mojego
  1966. spaghetti po bolońsku? Wiesz, że jestem najgorszą gospodynią
  1967. w całej Afryce, ale ty przecież jesteś odważną dziewczyną.
  1968. Tylko kilkoro gości zaproszono na późną kolację w ogrodzie.
  1969. Ponad ich głowami unosiły się roje komarów, a co jakiś czas
  1970. powiewy wiatru przynosiły zgniły zapach siarkowodoru
  1971. z oczyszczalni ścieków z drugiej strony Black River. Gościom nie
  1972. psuło to apetytu i podawane zawsze przez Molly spaghetti po
  1973. bolońsku szybko znikało z talerzy, Popijane szklankami taniego
  1974. czerwonego wina. Dla Tary było to przyjemną odmianą po
  1975. wyszukanych posiłkach podawanych w Welteyreden, połączonych
  1976. zawsze z uroczystą ceremonią degustowania wina, którego
  1977. butelka kosztowała tyle, co pensja robotnika. Tutaj jedzenie
  1978. i wino nie służyło temu, by się nim zachwycać, lecz miało
  1979. usprawnić pracę umysłów i rozwiązać języki.
  1980. Tara siedziała przy Mosesie. Jej sąsiad miał dobry apetyt,
  1981. ale pił bardzo mało wina. Jego maniery przy stole nie były
  1982. najlepsze – jadł głośno nie zamykając ust, jednak, rzecz
  1983. dziwna, nie raziło to Tary. W jakiś sposób podkreślało to jego
  1984. odrębność i pokrewieństwo z ludźmi, którym przewodził.
  1985. Początkowo Moses rozmawiał z innymi gośćmi, odpowiadając
  1986. na ich pytania i komentarze, jakie padały przy stole. Później
  1987. stopniowo coraz częściej zwracał się do Tary i prowokował ją
  1988. do wypowiedzi, a w końcu, gdy skończył jeść, obrócił się ku niej
  1989. i zniżył głos, wykluczając innych z rozmowy.
  1990. – Znam twoją rodzinę – powiedział. – Znam dobrze panią
  1991. Centaine Courtney, a zwłaszcza twojego męża, Shasę Courtneya.
  1992. Tara była zaskoczona.
  1993. – Nigdy nie słyszałam, by o tobie mówili.
  1994. – Dlaczego mieliby to robić? Dla nich nigdy nie byłem
  1995. ważny. Na pewno dawno o mnie zapomnieli.
  1996. – A gdzie i kiedy ich poznałeś?
  1997. – Dwadzieścia lat temu. Twój mąż był jeszcze dzieckiem.
  1998. Byłem wtedy nadzorcą w kopalni diamentów H’ani
  1999. w południowo-zachodniej Afryce.
  2000. – H’ani – skinęła głową Tara. – To początek fortuny
  2001. Courtneyów.
  2002. – Matka wysłała Shasę do tej kopalni, by nauczył się
  2003. wszystkiego, co się tam robi. Był przy mnie przez kilka tygodni
  2004. i pracowaliśmy razem. – Moses przerwał i uśmiechnął się.
  2005. – Dobrze nam było ze sobą, na tyle, na ile mały biały baas
  2006. może żyć w zgodzie z czarnym. Dał mi książkę, Historię Anglii
  2007. Macaulaya. Mam ją do dzisiaj. Pamiętam, że niektóre
  2008. zagadnienia, jakie poruszaliśmy w rozmowie, wprawiały go
  2009. w zakłopotanie i niepokoiły. Kiedyś powiedział mi tak: „Moses, to
  2010. jest polityka. Czarni nie powinni zajmować się polityką. To
  2011. sprawa białych”.
  2012. Moses zaśmiał się cicho na to wspomnienie, a Tara
  2013. zmarszczyła brwi.
  2014. – To do niego podobne – zgodziła się. – Przez ostatnie
  2015. dwadzieścia lat niewiele się zmienił. Moses przestał się śmiać.
  2016. – Twój mąż stał się potężnym człowiekiem. Jest bardzo
  2017. bogaty i wpływowy.
  2018. Tara wzruszyła ramionami.
  2019. – Jaki jest pożytek z potęgi i bogactwa, jeżeli się ich nie
  2020. używa mądrze i dobrze?
  2021. – Ale ty jesteś dobra, Taro – powiedział cicho. – Nawet
  2022. gdybym nie wiedział o tym, co robisz dla mojego ludu,
  2023. wyczułbym to w tobie.
  2024. Tara, słysząc tę pochwałę, spuściła wzrok.
  2025. – Mądrość – mówił jeszcze ciszej. – Wydaje mi się, że ją
  2026. także posiadasz. Bardzo mądrze postąpiłaś, nie mówiąc innym
  2027. o naszym ostatnim spotkaniu.
  2028. Tara podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
  2029. W natłoku myśli tego wieczoru niemal zapomniała o ich
  2030. spotkaniu w korytarzu parlamentu, tam, gdzie nie wolno mu
  2031. było przebywać.
  2032. – Dlaczego tam byłeś? – spytała szeptem.
  2033. – Kiedyś ci powiem – odpowiedział. – Wtedy, gdy staniemy
  2034. się przyjaciółmi.
  2035. – Jesteśmy przyjaciółmi – powiedziała, a on jej przytaknął.
  2036. – Tak, wydaje mi się, że jesteśmy przyjaciółmi, lecz przyjaźń
  2037. musi być poddana próbie, musi być sprawdzona. Ale powiedz
  2038. mi, co robisz.
  2039. – Tak mało jestem w stanie zrobić. – I zaczęła opowiadać
  2040. o klinice i systemie pomocy dzieciom i ludziom starszym, nie
  2041. uświadamiając sobie, z jakim entuzjazmem i ożywieniem mówi.
  2042. W końcu Moses uśmiechnął się.
  2043. – Miałem rację, jesteś dobra, Taro, bardzo dobra.
  2044. Chciałbym się przyjrzeć twojej pracy. Czy to możliwe?
  2045. – Och, to by było wspaniałe, gdybyś mógł przyjechać!
  2046. Molly przywiozła go do kliniki nazajutrz po południu. Klinika
  2047. leżała na południowym skraju murzyńskiej dzielnicy Nyanga, co
  2048. w języku Xhosa oznaczało „świt”. Nazwa nie oddawała jednak
  2049. rzeczywistości. Nyanga, podobnie jak wiele innych dzielnic
  2050. murzyńskich, składała się z rzędów identycznych, ceglanych
  2051. domków pokrytych azbestem, oddzielonych piaszczystymi
  2052. uliczkami. I chociaż te domki niczym się od siebie nie różniły
  2053. i były brzydkie, dawały pewną wygodę, gdyż była w nich bieżąca
  2054. woda i elektryczność. Jednak za nimi, na porośniętych krzakami
  2055. wzgórzach Cape Clats rozciągały się slumsy, w których żyli ludzie
  2056. przybyli do miasta z zagrożonych biedą regionów rolniczych.
  2057. Z nich głównie wywodzili się pacjenci Tary.
  2058. Tara z dumą oprowadzała Mosesa i Molly po niewielkim
  2059. budynku.
  2060. – Ponieważ jest weekend, nie ma tu żadnego z lekarzy
  2061. pracujących dla nas ochotniczo – wyjaśniła.
  2062. Moses zatrzymywał się, by porozmawiać z czarnymi
  2063. pielęgniarkami oraz matkami cierpliwie czekającymi na dziedzińcu
  2064. ze swoimi małymi dziećmi.
  2065. Później w swoim skromniutkim biurze zrobiła dla nich kawę.
  2066. Moses spytał ją, w jaki sposób utrzymuje klinikę.
  2067. – Och, wspiera nas finansowo lokalny rząd – odpowiedziała
  2068. Tara wymijająco, ale Molly przerwała jej.
  2069. – Nie daj się oszukiwać – większość wydatków pokrywa
  2070. z własnej kieszeni.
  2071. – Oszukuję męża co do wydatków domowych – zaśmiała
  2072. się Tara.
  2073. – Czy mogłabyś nas obwieźć po slumsach? Chciałbym je
  2074. zobaczyć. – Moses spojrzał na Molly, lecz ona zagryzła wargi
  2075. i spojrzała na zegarek:
  2076. – O cholera, muszę wracać. Tara odezwała się szybko.
  2077. – Nie martw się, Molly. Mogę zabrać Mosesa. Wracaj do
  2078. domu, a ja odwiozę go do ciebie wieczorem.
  2079. Pojechali starym packardem wyboistymi, piaszczystymi
  2080. drogami, przez porośnięte krzakami wzgórza, tam, gdzie wierzby
  2081. musiały ustąpić miejsca ruderom, skleconym z pordzewiałej
  2082. blachy falistej i tektury, pokrytych plastikowymi workami. Co
  2083. chwila zatrzymywali się i chodzili pomiędzy ruderami. Znad
  2084. zatoki, niosąc tumany kurzu, wiał południowo-wschodni wiatr,
  2085. pochylali się walcząc z nim.
  2086. Ludzie znali tu Tarę, uśmiechali się i pozdrawiali ją, gdy
  2087. przechodziła, a dzieci wybiegały, by ją powitać, tańczyły wokół
  2088. niej i prosiły o cukierki, które miała w kieszeni.
  2089. – Skąd biorą wodę? – spytał Moses.
  2090. Tara pokazała mu starą beczkę po ropie, na którą nałożono
  2091. zużyte opony samochodowe. Starsze dzieci napełniały ją wodą
  2092. z kranu znajdującego się na granicy obszaru zabudowanego,
  2093. odległego o półtora kilometra, i toczyły z powrotem.
  2094. – Wycinają wierzby, by mieć czym palić – powiedziała Tara
  2095. – ale zimą dzieci są wiecznie zaziębione, chorują na grypę
  2096. i zapalenie płuc. O kanalizację nie musisz pytać. – Wciągnęła
  2097. w nozdrza smród idący z latryn, osłoniętych kawałkami worków
  2098. jutowych.
  2099. Gdy Tara zatrzymała się przed tylnymi drzwiami kliniki
  2100. i wyłączyła silnik, zapadł już zmrok. Przez kilka chwil siedzieli
  2101. nic nie mówiąc.
  2102. – To, co widzieliśmy, nie różni się niczym od setek innych
  2103. slumsów, w których spędziłem większość mojego życia –
  2104. powiedział Moses.
  2105. – Przepraszam.
  2106. – Za co przepraszasz?
  2107. – Nie wiem, po prostu czuję się winna – powiedziała
  2108. wiedząc, że nie oddaje to istoty rzeczy. Otworzyła drzwi
  2109. packarda. – Chcę wziąć trochę papierów z biura. Wrócę za
  2110. chwilę i zawiozę cię do Molly.
  2111. W klinice nie było nikogo. Dwie pielęgniarki zamknęły drzwi
  2112. i poszły do domu godzinę temu. Tara otworzyła zamek swoim
  2113. kluczem i przez pokój przyjęć przeszła do swojego biura. Myjąc
  2114. ręce przejrzała się w lustrze nad umywalką umieszczoną w rogu
  2115. pokoju. Była zarumieniona i jej oczy błyszczały. Tak się
  2116. przyzwyczaiła do nędzy slumsów, że przebywanie tam nie
  2117. przygnębiało jej już tak jak kiedyś. Czuła się dziwnie ożywiona
  2118. i poruszona.
  2119. Wsadziła plik korespondencji i rachunków do swojej
  2120. skórzanej torebki, zamknęła szufladę, sprawdziła, czy elektryczny
  2121. czajnik jest wyłączony z kontaktu i czy okna są zamknięte,
  2122. zgasiła światła i wybiegła do pokoju przyjęć. Zatrzymała się
  2123. zaskoczona. Moses Gama wszedł za nią do kliniki i siedział
  2124. teraz na przykrytej białym prześcieradłem kozetce dla
  2125. pacjentów, stojącej pod przeciwległą ścianą.
  2126. – Och – wyszeptała odzyskując równowagę. – Przepraszam,
  2127. że to tak długo trwało.
  2128. Potrząsnął głową, wstał i podszedł do niej blisko. Uważnie się
  2129. jej przyglądał, aż poczuła się skrępowana i zakłopotana.
  2130. – Jesteś niezwykłą kobietą – rzekł głębokim, cichym głosem.
  2131. Nie słyszała wcześniej, by tak mówił. – Nigdy nie spotkałem
  2132. białej kobiety, która byłaby do ciebie podobna.
  2133. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, a on mówił cicho dalej:
  2134. – Jesteś bogata i uprzywilejowana. Masz wszystko, czego
  2135. mogłabyś chcieć od życia, a pomimo tego przychodzisz tutaj, do
  2136. nędzy i cierpienia.
  2137. Dotknął jej ramienia. Wewnętrzna część jego dłoni była
  2138. jasno-różowa i ostro kontrastowała z wierzchem i ciemnym,
  2139. muskularnym przedramieniem. Jego skóra była chłodna
  2140. w dotyku. Zastanawiała się, czy rzeczywiście tak jest, czy to jej
  2141. skóra była gorąca. Czuła, że płonie, czuła rozpalony żar
  2142. głęboko w sobie. Popatrzyła na jego rękę na swym gładkim,
  2143. jasnym ramieniu. Nigdy jeszcze czarny mężczyzna nie dotykał
  2144. jej tak długo i z rozmysłem.
  2145. Pasek ześlizgnął się z jej ramienia i torebka upadła z głuchym
  2146. odgłosem na wykładaną kafelkami podłogę. Broniąc się
  2147. instynktownie splotła przed sobą ręce, lecz teraz opuściła je
  2148. i niemal bezwiednie jej ciało wygięło się w łuk. Jednocześnie
  2149. podniosła głowę i popatrzyła mu prosto w oczy. Rozchyliła wargi
  2150. i zaczęła szybciej oddychać. Spostrzegła pożądanie w jego oczach,
  2151. i powiedziała:
  2152. – Tak.
  2153. Pogłaskał jej ramie, aż zadrżała, i zamknęła oczy. Dotknął jej
  2154. lewej piersi, a ona się nie cofnęła. Jej pierś stwardniała pod
  2155. jego dotykiem i wypełniła mu rękę, a brodawka nabrzmiała
  2156. i Moses czując ją w dłoni ścisnął mocniej. Doznanie było tak
  2157. silne, że niemal graniczyło z bólem, i gdy promieniście
  2158. rozchodziło się po całym ciele, jak fale wywołane kamieniem
  2159. rzuconym na spokojną wodę, wstrzymała oddech.
  2160. Nie sądziła, że to może dziać się tak szybko. Nigdy nie
  2161. uważała się za osobę namiętną. Shasa był jej jedynym
  2162. mężczyzną, a chcąc rozbudzić jej ciało musiał używać wszystkich
  2163. swoich umiejętności i być bardzo cierpliwy. Jednak pod dotykiem
  2164. Mosesa całe jej ciało było wypełnione pragnieniem, jej łono
  2165. topniało jak wosk w ogniu, nie mogła złapać oddechu, tak silnie
  2166. pragnęła tego mężczyzny.
  2167. – Drzwi – powiedziała. – Zamknij drzwi.
  2168. Zobaczyła jednak, że już wcześniej je zamknął, i była mu za
  2169. to wdzięczna, gdyż czuła, że nie mogłaby czekać. Podniósł ją
  2170. szybko i zaniósł na kozetkę. Prześcieradło było czyste i tak
  2171. mocno wykrochmalone, że szeleściło pod jej ciężarem.
  2172. Przestraszył ją swą wielkością i choć urodziła czworo dzieci,
  2173. gdy w nią wchodził, czuła się tak, jakby ją rozrywano na
  2174. kawałki. Po chwili lęk zamienił się w dziwne uczucie uświęcenia.
  2175. Była owieczką składaną w ofierze; tym aktem okupywała
  2176. wszystkie grzechy swojej rasy i wszystkie przestępstwa, jakie
  2177. popełniono na pobratymcach Mosesa na przestrzeni wieków.
  2178. Oczyszczała się z winy, jaką była naznaczona od początków
  2179. swego istnienia.
  2180. Kiedy później leżał na niej, ciężko oddychając tuż przy jej
  2181. twarzy, a jego potężnym, czarnym ciałem wstrząsały jeszcze
  2182. konwulsje, przywarła do niego z radosną wdzięcznością. Tym
  2183. jednym aktem jednocześnie uwolnił ją od winy i na zawsze
  2184. uczynił swoją niewolnicą.
  2185. W drodze powrotnej Tara nic nie mówiła, zmęczona miłością
  2186. i zasmucona tym, że jej świat został bezpowrotnie zmieniony.
  2187. Zatrzymała się niedaleko domu Molly i nie wyłączając silnika
  2188. odwróciła się i popatrzyła na niego uważnie.
  2189. – Kiedy się zobaczymy? – spytała, tak jak wiele kobiet
  2190. przed nią w podobnej sytuacji.
  2191. – A chcesz się znów ze mną spotkać?
  2192. – Bardziej niż czegokolwiek innego.
  2193. W tej chwili nie myślała nawet o dzieciach. W jej życiu liczył
  2194. się teraz tylko on.
  2195. – To będzie niebezpieczne.
  2196. – Wiem.
  2197. – Jeżeli nas odkryją, będziesz okryta hańbą, zostaniesz
  2198. odrzucona przez wszystkich, a może nawet uwięziona. Zniszczysz
  2199. swoje życie.
  2200. – To nie było prawdziwe życie – powiedziała cicho. – Nic
  2201. się nie stanie, jeżeli je zniszczę.
  2202. Popatrzył na nią uważnie, szukając na jej twarzy oznak
  2203. nieszczerości. Niczego nie spostrzegł.
  2204. – Dam ci znać, gdy tylko będziemy się mogli bezpiecznie
  2205. spotkać.
  2206. – Przyjadę natychmiast, gdy tylko mnie zawiadomisz.
  2207. – Muszę już teraz iść. Podwieź mnie pod dom.
  2208. Zaparkowała w cieniu obok domu Molly, tak że nie było ich
  2209. widać z drogi.
  2210. Zaczyna się udawanie i ukrywanie się, pomyślała spokojnie.
  2211. Miałam rację, już nigdy nie będzie tak jak poprzednio.
  2212. Nie próbował jej objąć, to nie był afrykański zwyczaj. Utkwił
  2213. w niej wzrok i białka jego oczu błyszczały w mroku jak kość
  2214. słoniowa.
  2215. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że wybierając mnie,
  2216. wybierasz walkę? – spytał.
  2217. – Tak, wiem.
  2218. – Stałaś się wojownikiem; ty i twoje pragnienia, a nawet
  2219. twoje życie nie mają od tej chwili żadnego znaczenia. Jeżeli
  2220. będziesz musiała zginąć za sprawę, nie podniosę ręki, by cię
  2221. ocalić.
  2222. Skinęła głową.
  2223. – Tak, wiem o tym.
  2224. Wzniosłość tego sformułowania tak ją przytłoczyła, że było
  2225. jej ciężko oddychać. Wyszeptała z trudem:
  2226. – Nie ma większej miłości – zrobię wszystko, o co poprosisz.
  2227. Moses wszedł do sypialni, którą mu przydzieliła Molly, i umył
  2228. twarz w umywalce. Marcus Archer wślizgnął się bez pukania do
  2229. pokoju, zamknął za sobą drzwi i opierając się o nie obserwował
  2230. Mosesa w lustrze.
  2231. – Jak poszło? – spytał tak, jakby bał się usłyszeć
  2232. odpowiedzi.
  2233. – Dokładnie tak, jak zaplanowaliśmy – odpowiedział Moses
  2234. wycierając twarz ręcznikiem.
  2235. – Nienawidzę tej małej, głupiej dziwki – powiedział cicho
  2236. Marcus.
  2237. – Ustaliliśmy, że to konieczne.
  2238. Moses wybrał świeżą koszulę z walizki leżącej na łóżku.
  2239. – Pamiętam o tym – powiedział Marcus. – Jeżeli sobie
  2240. przypominasz, to był mój pomysł, ale nie muszę jej za to lubić.
  2241. – Ona jest narzędziem. Twoje osobiste uczucia nie powinny
  2242. się liczyć.
  2243. Marcus Archer skinął głową. Miał nadzieję, że kiedyś będzie
  2244. umiał postępować jak prawdziwy rewolucjonista, że będzie
  2245. twardym człowiekiem, oddanym sprawie, ale jego uczucia dla
  2246. Mosesa Gamy były silniejsze niż przekonania polityczne.
  2247. Wiedział, że nie były one odwzajemnione. Przez lata Moses
  2248. wykorzystywał go w sposób równie cyniczny i wyrachowany, jak
  2249. teraz zamierzał wykorzystać Tarę Courtney. Ogromna
  2250. atrakcyjność fizyczna była dla Mosesa Gamy kolejnym rodzajem
  2251. broni w jego arsenale, kolejnym środkiem manipulowania ludźmi.
  2252. Potrafił oddziaływać swoją urodą zarówno na kobiety, jak i na
  2253. mężczyzn, na starych i młodych, nie zważając, czy są to osoby
  2254. atrakcyjne i pociągające, czy nie. Marcus podziwiał tę zdolność
  2255. Mosesa, ale jednocześnie cierpiał z jej powodu.
  2256. – Jutro wyjeżdżamy do Witwatersrand – powiedział
  2257. opanowując ogarniające go uczucie zazdrości. – Wszystko już
  2258. przygotowałem.
  2259. – Tak szybko? – spytał Moses.
  2260. – Wszystko przygotowałem. Pojedziemy samochodem.
  2261. Przemieszczanie się z miejsca na miejsce było dla nich
  2262. dużym problemem. Czarnemu trudno było podróżować po
  2263. ogromnym kraju, gdyż w każdej chwili ktoś mógł od niego
  2264. zażądać dompas. Gdyby władze zorientowały się, że bez
  2265. określonego powodu znajduje się daleko od miejsca
  2266. zamieszkania, wymienionego w dowodzie tożsamości, lub gdyby
  2267. okazało się, że dowód nie jest podstemplowany przez
  2268. pracodawcę, mógłby zostać poddany śledztwu.
  2269. Towarzystwo Marcusa oraz załatwione przez niego
  2270. dokumenty, potwierdzające zatrudnienie w Izbie Górniczej, były
  2271. dla Mosesa cenną osłoną w czasie podróży. Zawsze jednak
  2272. potrzebowali kurierów i jednym z nich miała być Tara. Poza tym
  2273. urodzenie i małżeństwo zapewniało jej wysoką pozycję społeczną
  2274. i dlatego informacje, jakich mogła dostarczyć, były bezcenne
  2275. w planowaniu działania. Później, jeśliby się sprawdziła, miała
  2276. także otrzymać bardziej niebezpieczne zadania.
  2277. Shasa Courtney zdał sobie sprawę, że decyzję, czy przyjmie,
  2278. czy odrzuci ofertę, złożoną mu podczas polowania na gazele na
  2279. stepach Oranii, uzależnia od opinii matki.
  2280. Shasa pierwszy wzgardziłby mężczyzną w swoim wieku, który
  2281. trzymałby się matczynej spódnicy, lecz nie uważał, by się to
  2282. odnosiło do niego. To, że Centaine Courtney-Malcomess była
  2283. jego matką, było tylko przypadkiem. Ważne było, że
  2284. w sprawach interesów i polityki była najbystrzejszym umysłem,
  2285. jaki znał; była także wspólnikiem i jedynym prawdziwym
  2286. powiernikiem. Nie wyobrażał sobie, by mógł podjąć tak ważną
  2287. decyzję bez jej porady.
  2288. Po powrocie do Cape Town odczekał tydzień, by spokojnie
  2289. wszystko rozważyć. Czekał także na chwilę, gdy będzie mógł
  2290. porozmawiać z Centaine sam na sam, wiedział bowiem, jaka
  2291. będzie reakcja ojczyma. Blaine Malcomess był reprezentantem
  2292. opozycji w komisji badającej projekt budowy zakładu
  2293. przerabiającego węgiel na benzynę. Rząd miał długofalowy
  2294. program zredukowania uzależnienia kraju od importu ropy,
  2295. a ten projekt był jego częścią. Komisja miała się zapoznać
  2296. z projektem na miejscu i tym razem Centaine nie miała
  2297. towarzyszyć mężowi. Shasa czekał na taką okazję.
  2298. Z Welteyreden do domu Centaine było mniej niż pół
  2299. godziny jazdy samochodem. Shasa przejechał przełęcz
  2300. Constantia Nek i zjechał na drugą stronę gór, gdzie nad
  2301. brzegiem Atlantyku, na pięciuset akrach pokrytego dziką
  2302. roślinnością stromego zbocza górskiego spadającego ostro ku
  2303. wystającym z morza skałom i piaszczystym plażom, leżał dom
  2304. Centaine i Blaine’a. Posiadłość, zwana Rhodes Hill, należała
  2305. kiedyś do magnata kopalnianego z Randu, Dom pochodził
  2306. z czasów królowej Wiktorii, lecz Centaine zupełnie zmieniła jego
  2307. wnętrze.
  2308. Gdy Shasa zajechał jaguarem przed dom, czekała na niego
  2309. na werandzie. Wbiegł po schodach, by się z nią przywitać.
  2310. – Bardzo wyszczuplałeś – upomniała go czule. Już w trakcie
  2311. rozmowy telefonicznej domyśliła się, że ma do omówienia jakąś
  2312. poważną sprawę. Na takie okazje mieli swój własny rytuał. Była
  2313. ubrana w zwykłą bawełnianą bluzkę, luźne spodnie i wygodne,
  2314. sportowe buty. Nie mówiąc nic więcej wzięła go pod rękę i idąc
  2315. wśród klombów róż wspięli się na porośnięte krzakami wzgórze.
  2316. Ostatni fragment podejścia był stromy i nierówny, ale
  2317. Centaine nie zatrzymała się i weszła na szczyt przed Shasa.
  2318. Tempo jej ‘oddechu prawie się nie zmieniło, a po kilku chwilach
  2319. oddychała już normalnie.
  2320. Trzyma się doskonale. Tylko Bóg raczy wiedzieć, ile wydaje
  2321. na zdrowie, a ćwiczy jak zawodowy atleta – pomyślał Shasa
  2322. uśmiechając się do niej z dumą. Objął jej smukłą, mocną kibić.
  2323. – Czy to nie piękne? – Centaine oparła się lekko o niego
  2324. i patrzyła na ocean, gdzie zielony, spieniony prąd Benguela
  2325. opływał czubek Afryki, zakuty niczym średniowieczny rycerz
  2326. w zbroję czarnych skał. – To jedno z moich ulubionych miejsc.
  2327. – Nic dziwnego – szepnął Shasa.
  2328. Podeszli do płaskiego, porośniętego mchem kamienia.
  2329. Centaine siadła na nim i podciągnęła kolana, a on rozłożył się
  2330. wygodnie koło niej na kobiercu z mchów. Przez chwilę nie
  2331. mówili nic i Shasa myślał o tym, jak często siadywali w tym
  2332. miejscu i ile trudnych decyzji podjęli właśnie tu.
  2333. – Czy pamiętasz Manfreda De La Reya? – spytał nagle. Nie
  2334. spodziewał się takiej reakcji. Centaine wzdrygnęła się, zbladła,
  2335. a gdy spojrzała na niego, na jej twarzy malował się dziwny
  2336. grymas.
  2337. – Mamo, czy coś się stało?
  2338. Chciał wstać, ale powstrzymała go gestem.
  2339. – Dlaczego o niego pytasz? – spytała, ale on nie
  2340. odpowiedział wprost.
  2341. – Czy to nie dziwne, że odkąd jego ojciec ocalił nas, gdy
  2342. byłem dzieckiem i żyliśmy jak rozbitkowie wśród Buszmenów na
  2343. pustyni Kalahari, nasze ścieżki krzyżują się ze ścieżkami
  2344. członków jego rodziny?
  2345. – Nie musimy znów o tym mówić – przerwała szorstko
  2346. Centaine. Shasa zorientował się, że popełnił błąd. Ojciec
  2347. Manfreda obrabował kopalnię H’ani z diamentów o wartości
  2348. niemal miliona funtów. Była to zemsta za krzywdy, jakich
  2349. rzekomo doznał od Centaine. Za ten napad odsiedział prawie
  2350. piętnaście lat z wyroku skazującego go na dożywocie i wyszedł
  2351. na wolność dopiero wtedy, gdy nacjonaliści doszli do władzy
  2352. w 1948 roku. W tym samym czasie nacjonaliści uwolnili wielu
  2353. innych Afrykanerów odsiadujących wyroki za zdradę, sabotaż
  2354. i napady z bronią w ręku. Skazano ich w okresie rządów Smutsa
  2355. za to, że próbowali osłabić wysiłek wojenny skierowany
  2356. przeciwko nazistowskim Niemcom. Skradzione diamenty nigdy się
  2357. jednak nie odnalazły, a ich utrata doprowadziła niemal do ruiny
  2358. majątek, który Centaine Courtney zbudowała wielkim wysiłkiem,
  2359. kosztem wielu wyrzeczeń.
  2360. – Dlaczego wspomniałeś o Manfredzie De La Reyu? –
  2361. powtórzyła pytanie.
  2362. – Zaprosił mnie na spotkanie. Sekretne spotkanie – to ścisła
  2363. tajemnica.
  2364. – Pojechałeś? Skinął powoli głową.
  2365. – Spotkaliśmy się na farmie w Oranii. Było tam jeszcze
  2366. dwóch innych ministrów.
  2367. – Czy rozmawiałeś z Manfredem sam na sam? – spytała,
  2368. a Shasa zwrócił uwagę na ton jej głosu oraz na fakt, że użyła
  2369. jego imienia. Nagle przypomniał sobie pytanie, jakie
  2370. niespodziewanie zadał mu Manfred De La Rey: „Czy pańska
  2371. matka nigdy z panem o mnie nie mówiła?”
  2372. Reakcja Centaine na jego pytanie nadawała temu nowe
  2373. znaczenie.
  2374. – Tak, mamo, rozmawiałem z nim sam na sam.
  2375. – Czy wspominał o mnie? – pytała dalej Centaine, a Shasa
  2376. uśmiechnął się z zakłopotaniem.
  2377. – On spytał o to samo – czy kiedykolwiek mówiłaś ze mną
  2378. o nim? Dlaczego tak się sobą interesujecie?
  2379. Twarz Centaine stała się zacięta i wiedział, że niczego już się
  2380. od niej nie dowie. Była to zagadka, której nie mógł rozwiązać,
  2381. pytając wprost; musiał próbować dowiedzieć się tego okrężną
  2382. drogą.
  2383. – Złożyli mi propozycję – powiedział i spostrzegł błysk
  2384. zainteresowania w jej oczach.
  2385. – Manfred ci coś zaproponował? Opowiedz o tym.
  2386. – Chcą, żebym przeszedł na ich stronę.
  2387. Wolno skinęła głową. Nie okazała zdziwienia i nie odrzuciła
  2388. z góry tej propozycji. Shasa wiedział, że gdyby był tu Blaine,
  2389. byłoby inaczej. Honor i niewzruszone zasady nie zostawiały mu
  2390. pola manewru. Blaine całą duszą należał do Smutsa i choć jego
  2391. Wódz zmarł na atak serca wkrótce po objęciu władzy przez
  2392. nacjonalistów, Blaine postępował tak, jakby Smuts żył nadal.
  2393. – Chyba wiem, dlaczego chcą mieć ciebie w swoich szeregach
  2394. – powiedziała wolno Centaine. – Chcą najlepszego finansisty,
  2395. organizatora i biznesmena. Nie mają takiego człowieka w swoim
  2396. rządzie.
  2397. Skinął głową. Zrozumiała sytuację od razu, co zwiększyło
  2398. jeszcze jego podziw.
  2399. – A co dają w zamian?
  2400. – Tekę ministra górnictwa i przemysłu.
  2401. Spostrzegł, że nie patrzy już na niego, lecz wpatruje się
  2402. w dal, w morze. Wiedział, co to oznacza. Centaine uważnie
  2403. wszystko rozważała, analizowała przyszłość. Czekał cierpliwie, aż
  2404. znów popatrzyła na niego uważnie.
  2405. – Czy masz jakieś powody, by odmówić? – spytała.
  2406. – A moje poglądy polityczne?
  2407. – Czy różnią się czymś od ich poglądów?
  2408. – Nie jestem Afrykanerem.
  2409. – To może być dla ciebie korzystne. Będziesz Anglikiem,
  2410. który z nimi współpracuje. To da ci wyjątkową pozycję. Nie
  2411. będziesz skrępowany. Ponieważ nie jesteś jednym z nich, będzie
  2412. im trudniej ciebie zwolnić.
  2413. – Nie popieram ich polityki w stosunku do krajowców, tego
  2414. ich apartheidu, to nie jest ekonomicznie uzasadnione.
  2415. – Mój Boże, Shasa, chyba nie chcesz równych praw
  2416. politycznych dla czarnych? Tego nie chciał nawet Jannie Smuts.
  2417. Nie chcesz chyba, by rządził nami następny Chaka i by czarni
  2418. sędziowie i czarna policja służyli czarnemu dyktatorowi? –
  2419. Wzdrygnęła się. – Szybko rozprawiliby się z nami.
  2420. – Nie, mamo, oczywiście, że nie. Ale za pomocą tego
  2421. apartheidu chcą zgarnąć dla siebie całą pulę. Część musimy
  2422. oddać, nie możemy wziąć sobie wszystkiego. To pewny sposób
  2423. na wywołanie krwawej rewolucji.
  2424. – Doskonale, cheri. Jeżeli będziesz w rządzie, będziesz mógł
  2425. dopilnować tego, by otrzymali swoją część.
  2426. Na twarzy Shasy malowało się wahanie. Powoli wyjął
  2427. papierosa ze swojej złotej cygarniczki i zapalił go.
  2428. – Masz ogromne zdolności, Shasa – przekonywała dalej
  2429. Centaine. – Powinieneś ich używać dla wspólnego dobra.
  2430. Shasa wciąż się wahał, chciał, by powiedziała wszystko, co
  2431. o tym myśli. Musiał wiedzieć, czy chciała tego równie mocno jak
  2432. on.
  2433. – Możemy być ze sobą szczerzy, cheri. Do tego rodzaju
  2434. zadania przygotowywałam cię od wczesnej młodości. Obejmij to
  2435. stanowisko i wykonaj dobrze powierzoną misje, a kto wie, co się
  2436. wydarzy.
  2437. Przez chwilę milczeli, wiedząc, na co liczyli. Dążenie do
  2438. najwyższych godności leżało w ich naturze i nie mogli tego
  2439. zmienić.
  2440. – A co z Blaine’em? – odezwał się w końcu Shasa. – Co on
  2441. na to powie? Niezbyt mi się uśmiecha rozmowa z nim.
  2442. – Biorę to na siebie – obiecała. – Ale ty będziesz musiał
  2443. powiedzieć Tarze.
  2444. – Tara – westchnął. – To będzie problem. Przez chwilę
  2445. milczeli, po czym Centaine spytała:
  2446. – Jak tego dokonasz? Jeżeli przejdziesz na ich stronę,
  2447. będziesz narażony na różnego rodzaju ataki.
  2448. Podjęli już decyzję, pozostały do uzgodnienia tylko środki.
  2449. – W następnych wyborach będę kandydował z ramienia ich
  2450. partii – powiedział Shasa. – Zapewnią mi miejsce
  2451. w parlamencie.
  2452. – Mamy więc mało czasu na obmyślenie szczegółów.
  2453. Omawiali je przez następną godzinę, planując wszystko
  2454. z drobiazgową dokładnością, dzięki której ich wspólne działania
  2455. były przez całe lata tak skuteczne.
  2456. – Dziękuję – powiedział na koniec Shasa, patrząc na nią. –
  2457. Co bym bez ciebie zrobił? Jesteś twardsza i sprytniejsza niż
  2458. wszyscy mężczyźni, których znam.
  2459. – Daj spokój – uśmiechnęła się. – Wiesz, że nie lubię
  2460. pochwał.
  2461. Oboje zaśmiali się z tak absurdalnego żartu.
  2462. – Odprowadzę cię na dół. Potrząsnęła głową.
  2463. – Chcę jeszcze coś przemyśleć. Zostaw mnie tu. Patrzyła
  2464. w ślad za nim, a jej pierś wypełniła się taką miłością i dumą, że
  2465. aż trudno jej było oddychać.
  2466. – Daje mi wszystko, czego oczekiwałam od syna, po
  2467. tysiąckroć wypełnił moje oczekiwania. Dziękuję ci, synu, dziękuję
  2468. ci za radość, jaką zawsze mi dawałeś.
  2469. Potem nagle słowa „mój syn” wywołały inne wspomnienia
  2470. i przypomniała sobie pierwszą część rozmowy.
  2471. „Czy pamiętasz Manfreda De La Reya?” Takie pytanie zadał
  2472. jej Shasa, nie spodziewając się, jaka może być odpowiedź.
  2473. – Czy kobieta może kiedykolwiek zapomnieć o dziecku, które
  2474. nosiła w łonie? – szepnęła Centaine, ale jej słowa zagłuszył
  2475. wiatr i zielone fale rozbijające się o skalisty brzeg u stóp wzgórza.
  2476. Kościół był wypełniony do ostatniego miejsca. Kolorowe
  2477. czepki kobiet wyglądały jak dzikie stokrotki wiosną, lecz ubrania
  2478. mężczyzn były poważne i surowe. Wszyscy patrzyli w kierunku
  2479. wspaniałej, rzeźbionej ambony z czarnego, polerowanego drewna,
  2480. na której stał wielebny Tromp Bierman, pastor Holenderskiego
  2481. Kościoła Reformowanego Południowej Afryki.
  2482. Manfred De La Rey zauważył po raz nie wiadomo który,
  2483. jak bardzo od czasów wojny posunął się w latach wuj Tromp.
  2484. Nigdy nie przyszedł całkiem do siebie po ciężkim zapaleniu płuc
  2485. w obozie koncentracyjnym w Koffiefontein, gdzie w czasie wojny
  2486. Anglii z Niemcami umieścił go, razem z innymi afrykanerskimi
  2487. patriotami, zwolennik Anglików, Jannie Smuts.
  2488. Wuj Tromp miał teraz długą, białą brodę, jeszcze bardziej
  2489. okazałą niż skręcony, czarny gąszcz, jaki miał dawniej. Na jego
  2490. podłużnej głowie połyskiwały niczym odłamki szkła rzadkie,
  2491. siwe, krótko obcięte włosy, lecz gdy patrzył z góry na swoich
  2492. wiernych, oczy pastora były nadal żywe, a głos, który zyskał mu
  2493. miano „Trąby Bożej”, nie stracił nic ze swej mocy i odbijał się
  2494. jak grzmot od wysokiego sklepienia nawy.
  2495. Wuj Tromp wciąż potrafił zapełnić kościół ludźmi i Manfred
  2496. z powagą i dumą kiwał głową, słuchając grzmiącego potoku słów
  2497. przepływającego ponad nim. Nie słuchał uważnie, lecz raczej
  2498. cieszył się z poczucia ufności, jakim go wypełniały. Gdy wuj
  2499. Tromp był na ambonie, świat był dobry i bezpieczny. Gdy
  2500. z taką pewnością przywoływał Boga swojego Volk, można było
  2501. uwierzyć w Jego istnienie i w to, że życiem kieruje Opatrzność.
  2502. Manfred De La Rey siedział w pierwszej ławce stojącej
  2503. najbliżej prawej strony nawy. To najbardziej reprezentacyjne
  2504. miejsce zajmował właśnie on, gdyż był najpotężniejszym
  2505. i najważniejszym człowiekiem w kościele. Ławka była
  2506. zarezerwowana dla niego i jego rodziny, ich nazwisko wytłoczono
  2507. złotymi literami na śpiewnikach leżących obok nich przy każdym
  2508. miejscu.
  2509. Jego żona, Heidi, była wspaniałą kobietą. Była wysoka
  2510. i postawna, a bufiaste rękawy sukni odsłaniały jej gładkie, silne
  2511. ręce. Miała duży, kształtny biust, smukłą szyję i gęste, złote
  2512. włosy zaplecione w warkocze, upięte pod czarnym kapeluszem
  2513. o szerokim rondzie. Manfred poznał ją na olimpiadzie w Berlinie,
  2514. gdy zdobył złoty medal na ringu bokserskim w wadze ciężkiej;
  2515. sam Adolf Hitler przybył na ich ślub. W czasie wojny byli
  2516. rozdzieleni, lecz później Manfred sprowadził ją do Afryki, razem
  2517. z ich synkiem, Lotharem.
  2518. Lothar miał teraz prawie dwanaście lat. Był ładnym, silnym
  2519. chłopcem. Po matce odziedziczył jasne włosy, a po ojcu prostą
  2520. postawę. Siedział teraz w ławce wyprostowany, fryzurę miał
  2521. gładko przygładzoną pomadą, a biały, sztywny kołnierzyk wpijał
  2522. mu się w szyję. Podobnie jak ojciec był sportowcem, lecz jego
  2523. dyscypliną było rugby. Obok siedziały trzy siostry Lothara,
  2524. ładne, jasnowłose dziewczynki. Ich zdrowe twarzyczki były
  2525. obramowane tradycyjnymi, obszernymi czepkami voortreker,
  2526. a szerokie spódnice sięgały kostek. Manfred lubił, by w niedzielę
  2527. ubierały się w narodowy strój.
  2528. Kończąc kazanie wuj Tromp zagroził swojej trzódce ogniem
  2529. piekielnym, po czym wszyscy odśpiewali hymn na zakończenie
  2530. nabożeństwa. Korzystając z tego samego śpiewnika, co Heidi,
  2531. Manfred podziwiał jej piękne, germańskie rysy. Z takiej żony
  2532. można było być dumnym. Była dobrą gospodynią i matką,
  2533. przyjacielem godnym zaufania i ozdobą jego kariery politycznej.
  2534. Taka kobieta mogła towarzyszyć każdemu, nawet premierowi
  2535. potężnego i bogatego narodu. Pozwolił, by jego myśli pobiegły
  2536. ku temu sekretnemu marzeniu. Wszystko mogło się jeszcze
  2537. wydarzyć, był młodym mężczyzną, zdecydowanie najmłodszym
  2538. członkiem rządu i nigdy nie popełnił błędu w polityce. Nawet
  2539. działalność w czasie wojny umacniała jego prestiż wśród swoich,
  2540. choć niewielu ludzi spoza grona jego najbliższych przyjaciół
  2541. wiedziało, jaką rolę pełnił on we wrogiej Anglikom
  2542. profaszystowskiej armii podziemnej Ossewa Brandwag.
  2543. Szeptało się już o tym, że był człowiekiem z przyszłością
  2544. i świadczył o tym ogromny szacunek, jaki mu okazywano, gdy
  2545. nabożeństwo się skończyło i wierni wychodzili z kościoła. Manfred
  2546. i Heidi stali na trawniku przed kościołem, a ważni i wpływowi
  2547. ludzie podchodzili do niego, zapraszając na spotkania
  2548. towarzyskie, prosząc o pomoc, gratulując mu przemówienia
  2549. rozpoczynającego debatę parlamentu nad Poprawką do Prawa
  2550. Karnego, lub po prostu składając wyrazy szacunku. Dopiero po
  2551. dwudziestu minutach mogli opuścić teren kościoła.
  2552. Poszli do domu stojącego niedaleko kościoła przy tej samej,
  2553. wysadzanej dębami ulicy. Mieszkali w Stellenbosch, małym
  2554. uniwersyteckim mieście, stolicy kulturalnej Afrykanerów.
  2555. Dziewczynki szły przodem, za nimi Lothar, a na końcu Manfred
  2556. z Heidi wspartą na jego ramieniu. Co kilka kroków zatrzymywali
  2557. się, by odpowiedzieć na pozdrowienia, zamienić kilka słów
  2558. z sąsiadem, przyjacielem lub jednym z wyborców Manfreda.
  2559. Manfred kupił dom, gdy wrócił po wojnie z Niemiec. Choć
  2560. stał w małym ogrodzie tuż przy ulicy, był bardzo duży, miał
  2561. przestronne pokoje i dobrze służył rodzinie. Manfred nie widział
  2562. powodów, by się gdzieś przenosić, a surowe, teutońskie meble,
  2563. wybrane przez żonę odpowiadały mu. Heidi pospieszyła
  2564. z dziećmi do kuchni, by pomóc służącym, a Manfred poszedł do
  2565. garażu, znajdującego się z tyłu domu. W weekendy nigdy nie
  2566. używał rządowej limuzyny z szoferem. Wyprowadził swojego
  2567. chevroleta, by przywieźć ojca na niedzielny obiad rodzinny.
  2568. Staruszek rzadko chodził do kościoła, zwłaszcza gdy wielebny
  2569. Tromp Bierman wygłaszał kazanie. Lothar De La Rey mieszkał
  2570. sam w kupionym przez Manfreda malutkim gospodarstwie na
  2571. przedmieściach miasta, u stóp przełęczy Helshoogie. Gdy
  2572. Manfred zajechał pod dom, Lothar spacerował pomiędzy ulami
  2573. stojącymi w sadzie brzoskwiniowym. Manfred zatrzymał się
  2574. w furtce, patrząc na niego z politowaniem i miłością zarazem.
  2575. Lothar De La Rey był kiedyś wysokim, postawnym
  2576. mężczyzną, tak jak wnuk noszący jego imię, ale w więzieniu
  2577. w Pretorii nabawił się artretyzmu, który poskręcał jego ciało,
  2578. a jedyną rękę zamienił w groteskowy szpon. Prawa ręka była
  2579. amputowana powyżej łokcia, zbyt wysoko, by przymocować
  2580. protezę. Stracił ją podczas napadu, po którym go uwięziono.
  2581. Był ubrany w brudny, niebieski kombinezon roboczy,
  2582. a poplamiony, brązowy kapelusz zasłaniał mu oczy. Prawy rękaw
  2583. kombinezonu był spięty z tyłu.
  2584. Manfred otworzył furtkę i zszedł do ogrodu, gdzie starzec
  2585. nachylał się nad drewnianym ulem.
  2586. – Dzień dobry, tato – powiedział cicho Manfred. – Nie
  2587. jesteś jeszcze gotowy.
  2588. Lothar wyprostował się, popatrzył na niego uważnie, a na
  2589. jego twarzy odbiło się zaskoczenie.
  2590. – Mannie! Czy to już znów niedziela?
  2591. – Chodź, tato. Musisz się przebrać. Heidi przyrządza pieczeń
  2592. wieprzową; uwielbiasz przecież wieprzowinę. Wziął ojca pod rękę
  2593. i zaprowadził do domu.
  2594. – Jaki tu bałagan, tato – Manfred rozejrzał się z odrazą po
  2595. małej sypialni. Widać było, że łóżko nie było słane już kilka
  2596. dni, brudne ubrania leżały na podłodze, a na małym stoliczku
  2597. stały nie pozmywane talerze i kubki.
  2598. – Co się stało z nową służącą, którą ci znalazła Heidi?
  2599. – Bezczelna, czarna diablica, nie lubiłem jej – mruknął
  2600. Lothar. – Kradła cukier, piła mój koniak. Wyrzuciłem ją.
  2601. Manfred podszedł do szafy i znalazł czystą, białą koszulę.
  2602. Pomógł ojcu się rozebrać.
  2603. – Tato, kiedy się ostatnio kąpałeś? – spytał delikatnie.
  2604. – Co? – spojrzał na niego Lothar.
  2605. – Nic takiego.
  2606. Manfred zapiął ojcu koszulę.
  2607. – Heidi znajdzie ci następną służącą. Tym razem postaraj
  2608. się trzymać ją dłużej niż tydzień.
  2609. To nie była jego wina, upomniał sam siebie Manfred.
  2610. Więzienie tak go zmieniło. Był wolnym, dumnym mężczyzną,
  2611. żołnierzem i myśliwym, cząstką dzikiej pustyni Kalahari. Nie
  2612. można więzić dzikiego zwierzęcia. Heidi chciała, by Lothar
  2613. mieszkał z nimi, i Manfred czuł się winny, że odmówił. Trzeba
  2614. by wtedy kupić większy dom, ale to nie było najważniejsze.
  2615. Manfred nie mógł sobie pozwolić na to, by jego ojciec snuł się
  2616. ubrany jak murzyński robotnik, wchodził nieproszony do jego
  2617. gabinetu, gdy miał ważnych gości, ślinił się przy jedzeniu
  2618. i wypowiadał bzdurne uwagi przy uroczystych obiadach. Nie, dla
  2619. wszystkich, a zwłaszcza dla Lothara było lepiej, by mieszkał
  2620. oddzielnie. Heidi znajdzie następną służącą, która się będzie
  2621. o niego troszczyć. A jednak, gdy brał Lothara za rękę
  2622. i prowadził do samochodu, gryzło go sumienie.
  2623. Jechał bardzo wolno. Chciał zrobić to, na co nie mógł się
  2624. zdobyć przez tych kilka lat, odkąd Lothar, dzięki jego
  2625. wstawiennictwu, przebywał na wolności.
  2626. – Czy pamiętasz stare, dobre czasy, tato? Gdy łowiliśmy
  2627. razem ryby w zatoce Walvis? – spytał, a oczy Lothara zajaśniały.
  2628. Odległa przeszłość była dla niego bardziej realna niż chwila
  2629. obecna i z łatwością przypominał sobie dawne zdarzenia,
  2630. nazwiska ludzi i nazwy miejsc.
  2631. – Powiedz mi coś o mojej mamie, tato – poprosił Manfred
  2632. nienawidząc siebie za to, że zastawia na ojca taką pułapkę.
  2633. – Twoja matka była piękną kobietą – Lothar z radością
  2634. pokiwał głową, powtarzając Manfredowi to, co już mu nieraz
  2635. mówił od czasów dzieciństwa. – Jej włosy miały kolor wydm
  2636. na pustyni o wschodzie słońca. Wspaniała kobieta z dobrej,
  2637. niemieckiej rodziny.
  2638. – Tato – powiedział Manfred łagodnie – nie mówisz mi
  2639. prawdy. Mówił tak, jak się mówi do niegrzecznego dziecka.
  2640. – Kobieta, którą nazywasz moją matką, kobieta, która była
  2641. twoją żoną, zmarła parę lat przed moim narodzeniem. Mam
  2642. kopię świadectwa zgonu podpisanego przez angielskiego lekarza
  2643. z obozu koncentracyjnego. Zmarła na dyfteryt.
  2644. Mówiąc to nie patrzył na ojca, lecz prosto przed siebie.
  2645. Odwrócił się dopiero wtedy, gdy usłyszał cichy szloch. Lothar
  2646. płakał, po jego pobrużdżonych policzkach spływały łzy.
  2647. – Przepraszam, tato – Manfred zjechał na pobocze
  2648. i wyłączył silnik. – Nie powinienem tego mówić.
  2649. Wyciągnął z kieszeni białą chusteczkę i dał ją ojcu.
  2650. Lothar wolno wytarł twarz. Jego ręka nie drżała, a umysł
  2651. wydawał się rozjaśniać i koncentrować pod wpływem wstrząsu.
  2652. – Od jak dawna wiesz, że Centaine jest twoją prawdziwą
  2653. matką? – spytał spokojnym, pewnym głosem.
  2654. Manfred stracił ostatnią nadzieję na to, że ojciec temu
  2655. zaprzeczy.
  2656. – Przyszła do mnie, gdy po raz pierwszy kandydowałem do
  2657. parlamentu. Szantażowała mnie, gdyż miałem większe szansę niż
  2658. jej syn. Zagroziła, że jeżeli będę działał przeciwko jej synowi,
  2659. osłabi moje szansę ujawniając, iż jestem jej bękartem.
  2660. Powiedziała, że mogę spytać ciebie, czy to prawda, ale nie
  2661. mogłem się na to zdobyć.
  2662. – To prawda – skinął Lothar. – Przepraszam, synu.
  2663. Okłamywałem cię tylko po to, by cię chronić.
  2664. – Wiem.
  2665. Manfred wyciągnął rękę i dotknął kościstej ręki starca, a on
  2666. mówił dalej:
  2667. – Gdy znalazłem ją na pustyni, była taka młoda, zagubiona
  2668. i piękna. Byłem młody i samotny; na pustyni byliśmy tylko my
  2669. dwoje i jej niemowlę. Zakochaliśmy się w sobie.
  2670. – Nie musisz się tłumaczyć – powiedział Manfred, ale
  2671. Lothar zdawał się go nie słyszeć.
  2672. – Pewnej nocy przyszło do naszego obozu dwoje
  2673. Buszmenów. Myślałem, że to rabusie, że chcą zrabować nasze
  2674. konie i woły. Poszedłem za nimi i o świcie zastrzeliłem ich, zanim
  2675. znalazłem się w zasięgu ich zatrutych strzał. Tak wtedy
  2676. postępowaliśmy z tymi małymi, niebezpiecznymi, żółtymi
  2677. zwierzętami.
  2678. – Tak, tato, wiem.
  2679. Manfred czytał o walkach Afrykanerów z plemionami
  2680. tubylczymi i o wytępieniu Buszmenów.
  2681. – Wtedy o tym nie wiedziałem, ale ona żyła z tymi
  2682. Buszmenami, zanim ją znalazłem. Pomogli jej przetrwać na
  2683. pustyni i opiekowali się nią, gdy rodziła pierwsze dziecko.
  2684. Kochała ich, nazywała ich nawet „dziadkiem” i „babcią”.
  2685. Potrząsnął głową, nadal nie mogąc pojąć takiego stosunku
  2686. białej kobiety do dzikusów.
  2687. – Nie wiedziałem o tym i zastrzeliłem ich, nie zdając sobie
  2688. sprawy, kim dla niej byli. Jej miłość do mnie zamieniła się
  2689. w nienawiść. Teraz wiem, że jej miłość do mnie nie była
  2690. głęboka; być może, że była to tylko samotność i wdzięczność,
  2691. a nie miłość. Po tym, co się stało, zaczęła mnie nienawidzić, a ta
  2692. nienawiść przeniosła się także na moje dziecko, które nosiła
  2693. w swoim łonie. Na ciebie, Mannie. Zmusiła mnie, bym cię zabrał
  2694. od niej tuż po urodzeniu. Nienawidziła nas tak głęboko, że
  2695. nigdy nie chciała cię widzieć. Później ja się tobą opiekowałem.
  2696. – Ty byłeś mi matką i ojcem. – Manfred schylił głowę zły
  2697. i zawstydzony tym, że zmusił starca do ujawnienia tych
  2698. tragicznych wydarzeń. – To, co mi powiedziałeś, wyjaśnia wiele
  2699. rzeczy, których nigdy nie rozumiałem.
  2700. – Ja – Lothar wytarł łzy białą chusteczką. – Nienawidziła
  2701. mnie, ale wiesz, kochałem ją mimo to. Nie zwracałem uwagi na
  2702. to, jak mnie traktowała; byłem nią opętany. To ona była
  2703. powodem, dla którego popełniłem tę szaleńczą kradzież, w której
  2704. utraciłem rękę.
  2705. Podniósł pusty rękaw.
  2706. – I moją wolność. To twarda kobieta, nie znająca litości. Nie
  2707. zawaha się przed zniszczeniem czegokolwiek lub kogokolwiek,
  2708. kto stanie jej na drodze. Ona jest twoją matką, ale strzeż się
  2709. jej, Mannie. Jej nienawiść jest straszna.
  2710. Lothar złapał Manfreda za rękę i potrząsnął nią wzburzony.
  2711. – Trzymaj się od niej z dala, Mannie. Zniszczy ciebie tak,
  2712. jak zniszczyła mnie. Obiecaj mi, że nigdy nie będziesz miał nic
  2713. wspólnego z nią ani z jej rodziną.
  2714. – Przykro mi, tato – Manfred potrząsnął głową. – Już
  2715. jestem związany z jej synem – zawahał się chwilę – z moim
  2716. bratem, moim przyrodnim bratem Shasą Courtneyem. Jesteśmy
  2717. tak mocno połączeni więzami krwi i przeznaczeniem, że chyba
  2718. nigdy nie będziemy mogli uwolnić się od siebie.
  2719. – Och synu, synu! – lamentował Lothar. – Bądź ostrożny,
  2720. proszę cię, bądź ostrożny.
  2721. Manfred chciał już zapalić silnik, ale zatrzymał rękę, zanim
  2722. dotknął kluczyka.
  2723. – Tato, powiedz, co myślisz o tej kobiecie, o mojej matce?
  2724. Lothar przez chwilę się nie odzywał, po czym odpowiedział:
  2725. – Nienawidzę jej prawie tak mocno, jak ją wciąż jeszcze
  2726. kocham.
  2727. – To dziwne, że można jednocześnie kochać i nienawidzić –
  2728. Manfred potrząsnął głową w zadumie. – Nienawidzę jej za to,
  2729. co uczyniła tobie. Nienawidzę jej za to, co uosabia, ale jesteśmy
  2730. tej samej krwi. Jeżeli odrzucimy wszystko inne, Centaine
  2731. Courtney jest moją matką, a Shasa Courtney moim bratem. Co
  2732. zwycięży, tato, miłość czy nienawiść?
  2733. – Chciałbym wiedzieć, synu – szepnął cicho Lothar. – Mogę
  2734. tylko jeszcze raz powtórzyć to, co już ci powiedziałem: strzeż
  2735. się ich, Mannie. Oboje są niebezpiecznymi przeciwnikami.
  2736. Marcus Archer był właścicielem starego domu wiejskiego
  2737. w Rivonii przez niemal dwadzieścia lat. Dom wraz z pięcioakrową
  2738. parcelą kupił wtedy, gdy okolica nie była jeszcze modna. Teraz
  2739. z jego posiadłością sąsiadowały tereny Johannesburg Country
  2740. Club, najbardziej ekskluzywnego w Witwatersrand. Zarząd klubu
  2741. proponował, że zapłaci mu piętnaście razy tyle, ile wynosiła
  2742. cena kupna, ponad sto tysięcy funtów, ale on stale odmawiał.
  2743. Wszystkie inne parcele Rivonii zostały już wykupione przez
  2744. przedsiębiorców, maklerów i wziętych lekarzy. Większość z nich
  2745. wybudowała duże, nowobogackie, rozłożyste domy w modnym
  2746. stylu kolonialnym lub pokryte różową dachówką fantazyjne
  2747. repliki meksykańskich haciendas, czy willi śródziemnomorskich.
  2748. Te budowle były otoczone dziedzińcami, stajniami, kortami
  2749. tenisowymi, basenami oraz trawnikami, które zimą przybierały
  2750. kolor suszonego tytoniu.
  2751. Marcus Archer pokrył dom nową strzechą, pobielił ściany,
  2752. zasadził rośliny ozdobne i pozwolił swobodnie rosnąć dzikim
  2753. krzewom, tak że dom był zupełnie niewidoczny z drogi.
  2754. Choć w okolicy mieszkali teraz wyłącznie bogaci biali, Country
  2755. Club zatrudniał wielu czarnych kelnerów, pomoce kuchenne,
  2756. ogrodników i chłopców do noszenia kijów na polu golfowym.
  2757. Widok ciemnej twarzy nie budził więc tu takiego zdziwienia, jak
  2758. w innych bogatych dzielnicach zamieszkałych przez białych.
  2759. Przyjaciele i polityczni sprzymierzeńcy Marcusa mogli tu
  2760. przychodzić, nie wzbudzając zbędnego zainteresowania. Puck’s
  2761. Hill, jak ostatnio Marcus nazywał swoją posiadłość, stopniowo
  2762. stał się miejscem spotkań jednego z najbardziej aktywnych
  2763. odłamów ruchu afrykańskich nacjonalistów, czarnych
  2764. przywódców i ich białych rodaków oraz członków
  2765. zdelegalizowanej partii komunistycznej.
  2766. Było więc rzeczą naturalną, że właśnie Puck’s Hill miało stać
  2767. się głównym ośrodkiem przygotowania i koordynacji planowanej
  2768. kampanii biernego oporu czarnych. Jednakże ludzie zgromadzeni
  2769. w domu Marcusa nie stanowili jednolitej grupy, gdyż choć
  2770. twierdzili, że mają te same obiektywne cele, ich wizje przyszłości
  2771. bardzo się od siebie różniły.
  2772. Pierwszą grupą była stara gwardia działaczy Afrykańskiego
  2773. Kongresu Narodowego pod przewodnictwem doktora Xumy. Byli
  2774. konserwatystami i uważali, że jedyną drogą wiodącą ku poprawie
  2775. sytuacji są negocjacje z białymi urzędnikami.
  2776. – Robicie to od 1912 roku, od kiedy utworzono Kongres –
  2777. powiedział Nelson Mandela patrząc na niego. – Przyszedł czas
  2778. na konfrontację, na wymuszenie na Burach naszej woli.
  2779. Nelson Mandela był młodym prawnikiem praktykującym
  2780. w Witwatersrand razem z innym działaczem, Oliverem Tambo.
  2781. Obaj stanowili zagrożenie dla młodych, bojowo nastawionych
  2782. działaczy w hierarchii Kongresu.
  2783. – Już czas, by rozpocząć działania bezpośrednie – Nelson
  2784. pochylił się do przodu i spojrzał na wszystkich siedzących przy
  2785. dużym stole kuchennym. Kuchnia była największym
  2786. pomieszczeniem w domu i zawsze właśnie tu się spotykali. –
  2787. Mamy plan bojkotów, strajków i aktów obywatelskiego
  2788. nieposłuszeństwa.
  2789. Mandela mówił po angielsku, a Moses Gama siedzący przy
  2790. końcu stołu, obserwując go z kamienną twarzą cały czas
  2791. wyprzedzał myślą jego słowa, rozważał je i oceniał. Podobnie
  2792. jak inni obecni zdawał sobie sprawę z podtekstów tego, co się
  2793. mówiło w tym pokoju. Wszyscy obecni czarni nosili w głębi serca
  2794. nadzieję, że pewnego dnia będą kierować innymi, że pewnego
  2795. dnia staną się wodzami całej Południowej Afryki.
  2796. Fakt, że Mandela przemawiał po angielsku, przypominał
  2797. jednak o pewnej podstawowej trudności, przed jaką stawali:
  2798. pochodzili z różnych plemion. Mandela pochodził z plemienia
  2799. Tembu, Xuma był Zulusem, a sam Moses pochodził z plemienia
  2800. Ovambo; byli wśród nich reprezentanci jeszcze sześciu innych
  2801. plemion.
  2802. Byłoby nam sto razy łatwiej, gdybyśmy byli jednym
  2803. narodem, pomyślał Moses i nie mogąc się powstrzymać
  2804. popatrzył z niepokojem na reprezentantów Zulusów, siedzących
  2805. naprzeciw niego. Stanowili większość, nie tylko w tym pokoju, ale
  2806. także w całym kraju. Co by się stało, gdyby się porozumieli
  2807. z białymi? Była to niepokojąca myśl, lecz Moses odsunął ją
  2808. zdecydowanie od siebie. Zulusi byli najdumniejszym, najbardziej
  2809. niezależnym z plemion wojowniczych. Zanim przyszli biali, podbili
  2810. wszystkie sąsiednie plemiona i uzależnili je od siebie. Chaka, król
  2811. Zulusów, nazywał je swoimi psami. Ponieważ byli najliczniejsi
  2812. i najbardziej wojowniczy, było niemal pewne, że pierwszym
  2813. czarnym prezydentem Południowej Afryki będzie Zulus lub ktoś
  2814. bardzo silnie powiązany z Zulusami. Mogłoby to być małżeństwo,
  2815. pomyślał nie po raz pierwszy Moses. I tak przyszła już pora, by
  2816. się żenić – miał już prawie czterdzieści pięć lat. Dziewczyna
  2817. z plemienia Zulu z królewską krwią w żyłach? Zachował tę myśl
  2818. w pamięci do późniejszego rozważenia i ponownie skupił uwagę
  2819. na tym, co mówił Nelson.
  2820. Mandela miał charyzmę i dobrą prezencję. Umiał dobrze
  2821. i przekonywająco mówić, co czyniło go rywalem i to bardzo
  2822. groźnym. Moses ponownie się w tym utwierdził. Wszyscy byli
  2823. dla siebie rywalami. Jednakże za Nelsonem stalą Liga Młodych
  2824. Kongresu, zapaleni, młodzi ludzie rwący się do walki, i nawet
  2825. teraz Mandela zalecał ostrożność, osłabiając ograniczeniami swój
  2826. apel o podjęcie działania.
  2827. – Musimy odrzucić niepotrzebną przemoc, niszczenie
  2828. własności prywatnej oraz zabijanie.
  2829. Choć Moses skinął poważnie głową, zastanawiał się, czy takie
  2830. wezwanie znajdzie posłuch wśród szeregowych członków Ligi.
  2831. Czy nie spodoba im się raczej wizja krwawego, świetnego
  2832. zwycięstwa? To także trzeba było rozważyć.
  2833. – Musimy pokazać naszym ludziom kierunek, musimy ich
  2834. przekonać, że jesteśmy zjednoczeni w naszym działaniu – mówił
  2835. dalej Mandela, a Moses uśmiechnął się w duchu. Kongres liczył
  2836. siedem tysięcy członków, podczas gdy jego tajny związek
  2837. górników był niemal dziesięciokrotnie liczniejszy. Dobrze będzie
  2838. przypomnieć Mandeli i innym o tym, że ma przygniatające
  2839. poparcie wśród najlepiej zarabiających i pełniących najważniejszą
  2840. funkcję czarnych. Moses obrócił się nieznacznie i patrząc na
  2841. mężczyznę siedzącego za nim poczuł niestosowny w tym miejscu
  2842. przypływ uczuć. Hendrick Tabaka był przy nim przez
  2843. dwadzieścia lat.
  2844. Hendrick był mężczyzną tego samego wzrostu co Moses,
  2845. lecz potężniej zbudowany. Miał grube, muskularne ręce i nogi,
  2846. a jego okrągła, łysa, pokryta bliznami z dawnych bójek głowa
  2847. wyglądała jak pocisk armatni. Nie miał przednich zębów,
  2848. a Moses pamiętał, jak zginął biały, który mu je wybił.
  2849. Był bratem przyrodnim Mosesa, synem tego samego ojca,
  2850. wodza Ovambo, lecz innej matki. Był jedynym człowiekiem na
  2851. świecie, któremu Moses ufał, lecz na to zaufanie pracował przez
  2852. dwadzieścia lat. Tylko on spośród zebranych czarnych nie był
  2853. jego rywalem, lecz towarzyszem i oddanym pomocnikiem.
  2854. Hendrick skinął na niego z powagą, a Moses zorientował się, że
  2855. Mandela skończył mówić i wszyscy patrzyli na niego, czekając co
  2856. powie. Wstał powoli, wiedząc, jakie wywiera na nich wrażenie;
  2857. na ich twarzach pojawił się wyraz szacunku. Nawet jego
  2858. wrogowie w tym pokoju nie mogli całkiem ukryć uczucia lęku,
  2859. jakie w nich wzbudzał.
  2860. – Towarzysze! – zaczął Moses. – Bracia! Słuchałem tego,
  2861. co mówił do nas mój ukochany brat Nelson Mandela i zgadzam
  2862. się z każdym słowem, jakie powiedział. Sądzę, że powinienem
  2863. dodać tylko parę rzeczy...
  2864. I mówił przez blisko godzinę.
  2865. Najpierw przedstawił szczegółowy plan wywołania kilku
  2866. nielegalnych strajków w tych kopalniach, gdzie jego związki miały
  2867. duży wpływ wśród górników.
  2868. – Strajki będą wsparciem dla kampanii biernego oporu, ale
  2869. nie rozpoczniemy strajku generalnego, gdyż to dałoby Burom
  2870. pretekst do brutalnej akcji przeciw nam. Tylko kilka kopalni
  2871. będzie strajkowało w tym samym czasie i tylko przez krótki czas,
  2872. ale zakłóci to całkowicie wydobycie złota i wytrąci z równowagi
  2873. dyrekcję. Będziemy ich kąsać w pięty, tak jak terier nęka lwa,
  2874. będąc jednocześnie gotów uskoczyć w każdej chwili, gdy ten się
  2875. obróci. To będzie ostrzeżenie. Zorientują się, że jesteśmy silni
  2876. i co może się stać, jeżeli ogłosimy strajk generalny.
  2877. Widział, że jego plan wywarł na nich duże wrażenie i kiedy
  2878. spytał, czy go przyjmują, poparli go jednomyślnie. Było to
  2879. kolejne małe zwycięstwo budujące jego prestiż i wpływy wśród
  2880. zgromadzonych.
  2881. – Oprócz strajków chciałbym także zaproponować bojkot
  2882. wszystkich należących do białych sklepów w Witwatersrand
  2883. w czasie kampanii biernego oporu. Ludzie będą mogli kupować
  2884. artykuły pierwszej potrzeby tylko w sklepach prowadzonych
  2885. przez czarnych.
  2886. Hendrick Tabaka posiadał ponad pięćdziesiąt dużych sklepów
  2887. w murzyńskich miastach położonych w pobliżu złóż rud
  2888. złotonośnych, a Moses był jego cichym wspólnikiem. Spostrzegł,
  2889. że jego propozycja nie spodobała się zebranym, a Mandela
  2890. zaprotestował:
  2891. – Dla naszych ludzi będzie to niepotrzebny trud. Wielu
  2892. z nich żyje w dzielnicach, gdzie można kupować tylko od białych.
  2893. – Będą zatem musieli jeździć tam, gdzie są sklepy czarnych.
  2894. Nie zaszkodzi, jeżeli nauczą się, że walka wymaga wyrzeczeń od
  2895. wszystkich – odpowiedział spokojnie Moses.
  2896. – Takiego bojkotu nie sposób będzie wyegzekwować –
  2897. nalegał Mandela, a tym razem odpowiedział mu Hendrick
  2898. Tabaka.
  2899. – Użyjemy Buffaloes, by zmusić ludzi do posłuszeństwa –
  2900. warknął krótko. Co bardziej konserwatywni członkowie
  2901. Kongresu byli wyraźnie niezadowoleni.
  2902. Buffaloes byli policją związku. Przewodził im Hendrick
  2903. Tabaka i byli znani z szybkich, brutalnych akcji. Niektórzy
  2904. spośród zgromadzonych uważali, że Buffaloes są już niemal
  2905. prywatną armią polityczną i bardzo ich to niepokoiło. Moses
  2906. zmarszczył brwi. Hendrick popełnił błąd wspominając o nich.
  2907. Gdy głosowanie wykazało, że zgromadzeni są przeciwni
  2908. bojkotowi sklepów prowadzonych przez białych w Witwatersrand,
  2909. Moses ukrył swoje rozczarowanie i zdławił w sobie wściekłość.
  2910. Było to zwycięstwo Mandeli i grupy umiarkowanej. Każdy zdobył
  2911. więc po jednym punkcie, ale Moses jeszcze nie skończył.
  2912. – Zanim się rozejdziemy, chciałbym omówić jedną sprawę.
  2913. Chciałbym rozważyć, co leży u podstaw kampanii biernego
  2914. oporu. Co zrobimy, jeżeli kampania zostanie zduszona brutalną
  2915. akcją białej policji, a w ślad za tym pójdzie atak na czarnych
  2916. przywódców i wprowadzenie jeszcze bardziej dyskryminujących
  2917. praw? Czy nasza odpowiedź zawsze będzie łagodna i służalcza,
  2918. czy zawsze będziemy zdejmować czapki i szeptać „Tak, biały
  2919. baas. Nie, biały baas”. Przerwał i popatrzył po twarzach
  2920. zebranych. Na twarzach Kumy i konserwatystów, tak jak
  2921. oczekiwał, widział niepokój, ale nie do nich się zwracał. Przy
  2922. końcu stołu siedziało dwóch młodych, dwudziestoparoletnich
  2923. mężczyzn, obserwatorów przysłanych przez zarząd Ligi Młodych
  2924. Kongresu. Moses wiedział, że są bardzo bojowi i rwą się do
  2925. akcji. To, co zamierzał teraz powiedzieć, przeznaczone było dla
  2926. nich, gdyż wiedział, że przekażą jego słowa innym młodym
  2927. wojownikom. Mogły one podkopać poparcie, jakim cieszył się
  2928. Nelson Mandela wśród młodzieży, i przenieść je na przywódcę,
  2929. który był gotów dać im to, czego pożądali: krew i ogień.
  2930. – Proponuję, by utworzyć zbrojne ramię Kongresu – mówił
  2931. dalej Moses – siłę zbrojną złożoną z wyszkolonych ludzi,
  2932. gotowych umrzeć za sprawę. Nazwijmy tę armię Umkhonto we
  2933. Sizwe, Włócznią Narodu. Kujmy tę włócznię potajemnie, ostrzmy
  2934. jej grot, trzymajmy w ukryciu zawsze gotową do uderzenia.
  2935. Mówił głębokim, przejmującym głosem i wiedział, że dwaj
  2936. młodzi mężczyźni przy końcu stołu przysłuchują mu się
  2937. uważnie, a ich twarze rozjaśnia nadzieja.
  2938. – Wybierzmy najzdolniejszych i najbardziej oddanych
  2939. młodzieńców i utwórzmy z nich grot, tak jak robili nasi
  2940. przodkowie – przerwał na chwilę, a jego twarz przybrała
  2941. pogardliwy wyraz. – Są pomiędzy nami starzy, mądrzy ludzie.
  2942. Szanuję ich wiek i doświadczenie, ale, towarzysze, przyszłość
  2943. należy do młodych. Jest czas na piękne słowa i często
  2944. słyszeliśmy je na naszych naradach, może zbyt często. Jest
  2945. także czas na odważne działanie i to należy do młodych.
  2946. Kiedy Moses w końcu usiadł, widział, że głęboko wszystkich
  2947. poruszył, choć każdego w inny sposób. Stary Xuma potrząsał
  2948. siwą głową i drżały mu usta. Wiedział, że jego czasy minęły.
  2949. Nelson Mandela i Oliver Tambo patrzyli na niego spokojnie, ale
  2950. w ich oczach płonęła wściekłość. Linia frontu została określona
  2951. i wrogowie stanęli naprzeciw siebie. Lecz dla Mosesa
  2952. najważniejsze było to, co zobaczył na twarzach dwóch
  2953. członków Ligi Młodych. To były spojrzenia ludzi, którzy odkryli
  2954. nową gwiazdę i chcą za nią podążać.
  2955. – Od kiedy interesujesz się tak bardzo antropologią
  2956. i wykopaliskami? – spytał Shasa składając strony Cape Timesa
  2957. poświęcone finansom i przechodząc do wiadomości sportowych.
  2958. – To był jeden z moich głównych przedmiotów na studiach
  2959. – odpowiedziała rozsądnie Tara. – Czy nalać ci jeszcze kawy?
  2960. – Dziękuję, kochanie – wypił parę łyków. – Na jak długo
  2961. chciałabyś wyjechać?
  2962. – Profesor Dart w ciągu czterech kolejnych wieczorów
  2963. wygłosi serię wykładów, w których omówi wszystkie wykopaliska
  2964. od czasu pierwotnego odkrycia czaszki Taung aż po dzień
  2965. dzisiejszy. Opracował tak wielką ilość danych używając jednego
  2966. z tych nowych komputerów elektronicznych.
  2967. Shasa uśmiechnął się ukryty za gazetą, przypominając sobie
  2968. Marylee z MIT i jej IBM 701. Nie miałby nic przeciwko
  2969. ponownej wizycie w Johannesburgu w najbliższej przyszłości.
  2970. – Jego wnioski są zdumiewające – mówiła dalej Tara –
  2971. i zgadzają się w pełni z odkryciami w Sterkfontein i Makapansgat.
  2972. Wydaje się, że południowa Afryka rzeczywiście była kolebką
  2973. ludzkości i że Australopithecus jest naszym bezpośrednim
  2974. przodkiem.
  2975. – A więc nie będzie cię przynajmniej cztery dni – przerwał
  2976. jej Shasa. – A co z dziećmi?
  2977. – Rozmawiałam z twoją matką. Powiedziała, że chętnie
  2978. przyjedzie do Welteyreden i będzie tu mieszkać, gdy mnie nie
  2979. będzie.
  2980. – Nie będę mógł z tobą pojechać – powiedział Shasa. –
  2981. W parlamencie odbędzie się trzecie czytanie Ustawy
  2982. Uzupełniającej do prawa Karnego i wszyscy muszą być obecni.
  2983. Mógłbym cię podrzucić mosquito, ale w takiej sytuacji będziesz
  2984. musiała polecieć zwykłym lotem kursowym.
  2985. – Szkoda – westchnęła Tara. – Zaciekawiłoby cię to.
  2986. Profesor Dart jest doskonałym wykładowcą.
  2987. – Zanocujesz chyba w apartamencie w „Carltonie”? Stoi pusty.
  2988. – Molly zaproponowała mi, bym zamieszkała u jej przyjaciół
  2989. w Rivonii.
  2990. – Pewnie u jednego z tych bolszewików – Shasa lekko
  2991. zmarszczył brwi. – Postaraj się nie trafić znów do więzienia.
  2992. Shasa czekał na okazję, by pomówić z Tarą o jej działalności
  2993. politycznej i opuszczając gazetę popatrzył na nią uważnie, ale
  2994. zdał sobie sprawę, że to nie jest odpowiednia chwila, i tylko
  2995. skinął głową.
  2996. – Twoje dzieci i słomiany wdowiec spróbują dać sobie radę
  2997. bez ciebie przez tych kilka dni.
  2998. – Nie mam wątpliwości, że skoro będzie tu twoja matka
  2999. i szesnastu służących, jakoś uda wam się przeżyć – powiedziała
  3000. szorstko, tracąc na chwilę panowanie nad sobą.
  3001. Marcus Archer spotkał ją na lotnisku. Był uprzejmy i wesoły,
  3002. a gdy jadąc samochodem do Rivonii słuchali przez radio
  3003. Mozarta, Marcus mówił o życiu i dziełach kompozytora. Wiedział
  3004. o muzyce dużo więcej niż ona, lecz chociaż słuchała go z uwagą
  3005. i zainteresowaniem, była świadoma, że jest do niej nieprzyjaźnie
  3006. nastawiony. Starał się to ukryć, lecz dawało się wyczuć wrogość
  3007. w rzucanej od czasu do czasu złośliwej uwadze lub ostrym
  3008. spojrzeniu. Ani razu nie wspomnieli o Mosesie. Molly mówiła, że
  3009. Marcus jest homoseksualistą, a Tara nigdy wcześniej nie
  3010. spotkała takiego człowieka i zastanawiała się teraz, czy oni
  3011. wszyscy nienawidzą kobiet.
  3012. Puck’s Hill wyglądało wspaniale z rozwichrzoną strzechą
  3013. i dziką roślinnością, tak bardzo kontrastującą ze starannie
  3014. utrzymanym otoczeniem Welteyreden.
  3015. – Jest na werandzie od frontu – powiedział Marcus,
  3016. zatrzymując samochód pod drzewami za domem. Po raz
  3017. pierwszy wspomniał o Mosesie, ale nawet teraz nie wymówił
  3018. jego imienia. Odszedł szybko, zostawiając ją przy samochodzie.
  3019. Nie wiedziała, jak się ubrać, choć sądziła, że nie będą mu
  3020. się podobały spodnie. Wybrała więc luźną, długą spódnicę
  3021. z taniego, kolorowego materiału kupionego w Swazilandzie, do
  3022. tego założyła prostą bawełnianą bluzkę i sandały. Nie wiedziała
  3023. także, czy zrobić sobie makijaż, więc pociągnęła usta
  3024. bladoróżową szminką i lekko poprawiła tuszem rzęsy. Gdy
  3025. czesząc gęste, kasztanowe sploty w łazience na lotnisku
  3026. przejrzała się w lustrze, wydawało się jej, że wygląda dobrze,
  3027. lecz nagle przyszło jej na myśl, że blada skóra może mu się
  3028. nie podobać.
  3029. Gdy teraz stała samotnie na słońcu, znów naszły ją
  3030. wątpliwości i czuła się zupełnie zagubiona. Gdyby był jeszcze
  3031. Marcus, poprosiłaby go, by ją zawiózł z powrotem na lotnisko.
  3032. Marcusa jednak już nie było, więc opanowała się i wolno
  3033. obeszła dom.
  3034. Zatrzymała się na rogu i spojrzała w kierunku werandy.
  3035. Moses siedział przy stole, tyłem do niej, w dalszym końcu. Na
  3036. stole piętrzyły się książki i luźne kartki. Miał na sobie zwykłą
  3037. białą koszulę, kontrastującą ostro ze wspaniałą czernią jego
  3038. skóry. Siedział pochylony i pisał coś szybko w notatniku.
  3039. Weszła nieśmiało na werandę i choć poruszała się
  3040. bezszelestnie, wyczuł jej obecność i odwrócił się gwałtownie, gdy
  3041. była już blisko niego. Nie uśmiechnął się, lecz wydawało jej się,
  3042. że gdy wstawał, by ją powitać, jego oczy jaśniały radością.
  3043. Podobało jej się, że nie próbował jej przytulić czy pocałować,
  3044. gdyż podkreślało to jego odmienność. Poprosił, by usiadła na
  3045. krześle po drugiej stronie stołu.
  3046. – Co u ciebie? Czy dzieci zdrowe? – spytał zgodnie
  3047. z nakazami afrykańskiej kurtuazji i zaraz zaproponował: – Dam
  3048. ci herbaty.
  3049. Nalał jej herbaty z dzbanka stojącego na biurku, a Tara
  3050. chętnie pociągnęła kilka łyków.
  3051. – Dziękuję ci, że przyjechałaś – powiedział.
  3052. – Przyjechałam, gdy tylko dostałam wiadomość od Molly,
  3053. tak jak obiecałam.
  3054. – Czy zawsze będziesz dotrzymywać obietnic?
  3055. – Zawsze – odpowiedziała z prostotą, a on przyglądał się jej
  3056. uważnie.
  3057. – Tak – skinął głową. – Sądzę, że będziesz.
  3058. Nie mogła dłużej wytrzymać jego spojrzenia, które zdawało
  3059. się obnażać jej duszę. Spuściła wzrok i spojrzała na kartki gęsto
  3060. zapisane jego ręką.
  3061. – To jest manifest – powiedział podążając za jej wzrokiem.
  3062. – Projekt przyszłości.
  3063. Wybrał kilka kartek i dał jej. Odstawiła filiżankę i wzięła je
  3064. od niego. Zadrżała lekko, gdy dotknęła jego dłoni. Pamiętała, że
  3065. ma chłodną skórę.
  3066. Zaczęła czytać tekst manifestu i stopniowo jego treść coraz
  3067. bardziej ją przyciągała, a kiedy doszła do końca, znów
  3068. popatrzyła na niego.
  3069. – W twoich słowach jest poezja, dzięki czemu prawda w nich
  3070. zawarta świeci jaśniej – powiedziała cicho.
  3071. Słońce stało w zenicie, rozpalając ziemię, drzewa rzucały
  3072. krótkie, ostre cienie, a oni siedzieli w chłodzie werandy
  3073. i rozmawiali.
  3074. Nie poruszali spraw obojętnych, wszystko, co mówił, było
  3075. wstrząsające i trafne, a dzięki jego obecności jej odpowiedzi
  3076. i obserwacje były precyzyjne i jasne i spostrzegła, że wzbudziła
  3077. w nim zainteresowanie. Zapomniała już o swoim stroju
  3078. i makijażu, liczyły się tylko wypowiadane słowa i tkany z nich
  3079. wątek. Nie spostrzegła, kiedy minął dzień i nadszedł krótki
  3080. afrykański zmierzch. Przyszedł Marcus i zaprowadził ją do skąpo
  3081. umeblowanej sypialni.
  3082. – Za dwadzieścia minut wyjeżdżamy do muzeum –
  3083. powiedział.
  3084. W sali wykładowej muzeum Transwalu usiedli w ostatnim
  3085. rzędzie. Na wypełnionej sali było jeszcze kilku czarnych. Marcus
  3086. usiadł pomiędzy Tarą i Mosesem. Widok czarnego mężczyzny
  3087. siedzącego przy białej kobiecie wzbudziłby zainteresowanie
  3088. i wrogość. Tarze trudno było skupić się na tym, co mówił
  3089. słynny profesor, gdyż myślała cały czas o Mosesie, choć tylko
  3090. raz czy dwa zerknęła w jego kierunku.
  3091. Gdy wrócili do Puck’s Hill, zasiedli w obszernej kuchni,
  3092. a Marcus uczestnicząc w rozmowie, krzątał się przy kamiennym
  3093. piecu, przygotowując posiłek. Pomimo zaabsorbowania rozmową
  3094. Tara stwierdziła, że to, co podał, dorównywało najlepszym
  3095. daniom przyrządzanym w kuchniach Welteyreden.
  3096. Było już po północy, gdy Marcus nagle wstał.
  3097. – Do zobaczenia rano – powiedział i znów spojrzał na nią
  3098. jadowicie.
  3099. Nie wiedziała, czym mogła go urazić, ale gdy Moses wziął ją
  3100. za rękę, wszystko inne straciło znaczenie.
  3101. – Chodź – powiedział cicho, a ona poczuła, że nogi się pod
  3102. nią uginają.
  3103. Dużo później leżała zlana potem, tuląc się do niego. Nie
  3104. mogła się uspokoić.
  3105. – Nigdy – szepnęła, gdy odzyskała głos – nigdy nie znałam
  3106. kogoś takiego jak ty. Od ciebie dowiaduję się o sobie samej
  3107. takich rzeczy, jakich się nigdy nie spodziewałam. Jesteś
  3108. czarodziejem, Mosesie. Skąd tyle wiesz o kobietach?
  3109. Zachichotał cicho.
  3110. – Wiesz przecież, że mamy prawo do wielu żon. Jeżeli
  3111. mężczyzna nie może dać szczęścia wszystkim, jego życie staje
  3112. się męką. Musi się nauczyć.
  3113. – Czy masz wiele żon? – spytała.
  3114. – Jeszcze nie, ale w przyszłości...
  3115. – Będę ich nienawidziła!
  3116. – Zawiodłem się na tobie – powiedział. – Zazdrość
  3117. seksualna jest głupim, europejskim uczuciem. Jeżeli będziesz
  3118. zazdrosna, będę tobą gardził.
  3119. – Proszę – powiedziała cicho. – Nigdy mną nie gardź.
  3120. – Wiec nie dawaj mi powodów, kobieto – rozkazał, a ona
  3121. wiedziała, że go posłucha.
  3122. Zdała sobie sprawę, że ten pierwszy dzień i noc, kiedy miała
  3123. go cały czas tylko dla siebie, były wyjątkowe. Zdała sobie także
  3124. sprawę, że musiał zarezerwować sobie czas specjalnie dla niej
  3125. i że nie było to łatwe, gdyż setki innych ludzi chciało z nim
  3126. porozmawiać.
  3127. Gdy przewodził sądom plemiennym na werandzie starego
  3128. domu, był podobny do starożytnych królów afrykańskich. Pod
  3129. drzewami w ogrodzie stała zawsze grupka mężczyzn i kobiet
  3130. cierpliwie czekając na rozmowę z Mosesem. Byli to ludzie
  3131. w różnym wieku i różnych zawodów, od prostych wieśniaków
  3132. przybyłych niedawno z odległych rejonów kraju do znanych
  3133. prawników i doświadczonych przedsiębiorców w ciemnych
  3134. garniturach, przyjeżdżających do Puck’s Hill własnymi
  3135. samochodami.
  3136. Łączyło ich tylko jedno – szacunek i poważanie okazywane
  3137. Mosesowi. Niektórzy składali ręce w tradycyjnym pozdrowieniu
  3138. i nazywali go Baba lub Nkosi, ojcem lub panem, inni po
  3139. europejsku podawali mu rękę, a Moses pozdrawiał każdego
  3140. w jego własnym dialekcie.
  3141. Musi mówić dwudziestoma językami, pomyślała Tara.
  3142. Zazwyczaj pozwalał jej siedzieć przy swoim stole i wyjaśniał
  3143. jej obecność spokojnymi słowami:
  3144. – To przyjaciółka, możesz mówić.
  3145. Jednak dwukrotnie, gdy miał rozmawiać z ważniejszymi
  3146. gośćmi, prosił ją, by odeszła, a raz, gdy swym nowym, lśniącym
  3147. fordem przyjechał potężny, łysy, pokryty bliznami, szczerbaty
  3148. człowiek, powiedział:
  3149. – To mój brat, Hendrick Tabaka. – I przeszedł
  3150. z przybyszem do ogrodu, tak że Tara nie mogła słyszeć ich
  3151. rozmowy.
  3152. To, co zobaczyła w ciągu kilku dni, zrobiło na niej ogromne
  3153. wrażenie i wzmocniło jej uwielbienie dla Mosesa. Wszystko, co
  3154. robił, każde słowo, jakie wypowiadał, potwierdzało jego
  3155. odrębność, a grzeczność i szacunek okazywane mu przez
  3156. pobratymców dowodziły, że oni także uznawali, iż przyszłość
  3157. należy do niego.
  3158. Tara bała się tego, że właśnie jej w szczególny sposób
  3159. poświęcił swoją uwagę, ale równocześnie smuciło ją, że nigdy
  3160. nie będzie go miała całkowicie dla siebie. Moses należał bowiem
  3161. do swojego ludu, a ona musiała być wdzięczna za cenne ziarna
  3162. jego czasu, które mogła zebrać dla siebie.
  3163. Nawet wieczory, wypełnione zdarzeniami i ludźmi były już
  3164. inne niż ten ich pierwszy. Do późnej nocy przy stole w kuchni
  3165. siedziało często nawet dwadzieścia osób, paląc, śmiejąc się
  3166. i rozmawiając. To były takie rozmowy, takie padały pomysły, że
  3167. lśniły niczym skrzydła aniołów w powietrzu ponad ich głowami,
  3168. rozjaśniając ponure pomieszczenie. Później Moses kochał się
  3169. z nią w ciemności i ciszy, a ona czuła, że jej ciało nie należy już
  3170. do niej, lecz do niego, gdyż zagrabił je i przywłaszczył sobie,
  3171. niczym kochający rozbójnik.
  3172. W ciągu tych trzech krótkich dni i nocy poznała
  3173. kilkudziesięciu nowych ludzi i choć nie zapamiętała większości
  3174. z nich, wydawało jej się, że została członkiem rozległej, nowej
  3175. rodziny. Ponieważ przedstawiał ją Moses Gama, została
  3176. natychmiast zaakceptowana i obdarzona, tak przez białych, jak
  3177. i czarnych, całkowitym zaufaniem.
  3178. Ostatniego wieczoru przed powrotem do urojonego świata
  3179. Welteyreden, przy stole kuchennym siedziała obok Tary kobieta,
  3180. wzbudzająca w niej żywiołową sympatię. Młodsza od niej o co
  3181. najmniej dziesięć lat, była jak na swój wiek niezwykle dojrzała.
  3182. – Nazywam się Victoria Dinizulu – przedstawiła się. –
  3183. Przyjaciele nazywają mnie Vicky. Pani nazywa się Courtney.
  3184. – Tara – poprawiła ją szybko. Odkąd opuściła Cape Town,
  3185. nikt nie mówił do niej po nazwisku i teraz dziwnie to dla niej
  3186. zabrzmiało.
  3187. Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało. Miała urodę czarnej
  3188. madonny: okrągłą twarz zuluskiej księżniczki, ogromne oczy
  3189. w kształcie migdałów i pełne usta. Jej skóra przypominała
  3190. kolorem ciemny bursztyn, a splecione w małe warkoczyki włosy
  3191. tworzyły wspaniałą piramidę.
  3192. – Czy jesteś krewną Courtneyów z Zulu? – spytała. –
  3193. Starego generała Seana Courtneya i Sir Garricka Courtneya
  3194. z Theuniskraal pod Ladyburgiem?
  3195. – Tak – Tara starała się nie okazać wstrząsu, jakim było
  3196. dla niej wymienienie tych imion. – Sir Garrick był dziadkiem
  3197. mojego męża. Moi synowie nazywają się Sean i Garrick na ich
  3198. cześć. Dlaczego pytasz, Vicky? Czyżbyś dobrze znała moją
  3199. rodzinę?
  3200. – O tak, pani Courtney... Taro.
  3201. Kiedy się uśmiechała, jej twarz wyglądała jak księżyc w pełni.
  3202. – Dawno temu, w poprzednim stuleciu, mój dziadek walczył
  3203. po stronie generała Seana Courtneya w wojnie domowej
  3204. Zulusów, przeciwko Cetewayo, który przywłaszczył sobie tron
  3205. należący do mojej rodziny. Mój dziadek, Mbejane, powinien być
  3206. królem. Zamiast tego został sługą generała Courtneya.
  3207. – Mbejane! – zawołała Tara. – Tak, Sir Garrick Courtney
  3208. pisał o nim w Historii Zulu. Był wiernym towarzyszem Seana
  3209. Courtneya aż do śmierci. Pamiętam, że przyjechali razem tutaj,
  3210. do złóż złotonośnych, a później pojechali tam, gdzie teraz jest
  3211. Rodezja, by polować na słonie.
  3212. – Znasz to dokładnie! – zaśmiała się Vicky z radością. –
  3213. Mój ojciec opowiadał mi o tym, gdy byłam dzieckiem. Ojciec
  3214. jeszcze żyje w pobliżu Theuniskraal. Gdy mój dziadek, Mbejane
  3215. Dinizulu, umarł, mój ojciec stał się sługą generała. Pojechał
  3216. z nim nawet do Francji i usługiwał mu aż do 1916 roku, gdy
  3217. generała zamordowano. W testamencie generał zapisał ojcu
  3218. część Theuniskraal i dał mu rentę w wysokości tysiąca funtów
  3219. rocznie. Należysz do wspaniałej rodziny. Mój ojciec zawsze
  3220. płacze, gdy wspomina generała... – Vicky przerwała, potrząsnęła
  3221. głową i nagle posmutniała. – Życie musiało być wtedy takie
  3222. proste. Mój dziadek i mój ojciec byli wodzami plemienia, lecz
  3223. mimo to z oddaniem służyli białemu człowiekowi i nawet kochali
  3224. go, a on na swój sposób także ich kochał. Zastanawiam się
  3225. czasem, czy to nie było lepsze...
  3226. – Nie wolno ci tak myśleć! – niemal krzyknęła Tara. –
  3227. Courtneyowie byli zawsze bezlitosnymi rabusiami, łupiącymi
  3228. i wyzyskującymi twój lud. Prawda i sprawiedliwość są po stronie
  3229. waszej walki. Nigdy nie powinnaś w to wątpić.
  3230. – Masz rację – zgodziła się łatwo Vicky. – Ale czasami
  3231. miło jest pomyśleć o przyjaźni generała z moim dziadkiem. Może
  3232. kiedyś znów będziemy mogli być przyjaciółmi, równymi sobie,
  3233. umocnieni tą przyjaźnią.
  3234. – Każde represje, każde nowe prawo oddalają tę przyszłość
  3235. – powiedziała Tara ze smutkiem – i coraz bardziej wstydzę się
  3236. za swoją rasę.
  3237. – Nie chcę dzisiaj zajmować się smutnymi i poważnymi
  3238. sprawami. Porozmawiajmy o czymś wesołym. Masz dwóch
  3239. synów, Seana i Garricka, nazwanych tak na cześć przodków.
  3240. Opowiedz mi o nich.
  3241. Jednak myśl o dzieciach, Shasy i Welteyreden sprawiła, że
  3242. w Tarze odżyło poczucie winy i niepokój, więc przy pierwszej
  3243. nadarzającej się okazji zmieniła temat.
  3244. – A teraz powiedz mi o sobie, Vicky – nalegała. – Co robisz
  3245. w Johannesburgu, tak daleko od Zulu.
  3246. – Pracuję w szpitalu Baragwanath – powiedziała Vicky. Tara
  3247. wiedziała, że jest to jeden z największych szpitali na świecie,
  3248. a na pewno największy na półkuli południowej. Miał dwa tysiące
  3249. czterysta łóżek i pracowało w nim ponad dwa tysiące lekarzy
  3250. i pielęgniarek, w większości czarnych, gdyż pacjentami byli
  3251. wyłącznie czarni. Wszystkie szpitale, podobnie jak szkoły,
  3252. transport i wiele innych instytucji publicznych, ściśle przestrzegały
  3253. zasad segregacji rasowej, zgodnych z ideą apartheidu.
  3254. Vicky Dinizulu tak skromnie mówiła o swoich osiągnięciach,
  3255. że dopiero zadając pytania Tara dowiedziała się, że Vicky jest
  3256. wykwalifikowaną pielęgniarką i asystuje przy operacjach.
  3257. – Ale jesteś taka młoda – zaprotestowała.
  3258. – Są nawet młodsze – zaśmiała się Vicky. Jej śmiech
  3259. brzmiał jak muzyka.
  3260. To naprawdę urocze dziecko, pomyślała Tara śmiejąc się
  3261. także. Nie, nie dziecko – to mądra i wykwalifikowana kobieta,
  3262. poprawiła się.
  3263. Tara opowiedziała jej o swojej klinice w Nyanga,
  3264. o niedożywieniu, ciemnocie i biedzie, z jakimi się spotykała,
  3265. a Vicky mówiła o środkach, jakie stosowali podejmując niełatwą
  3266. walkę o zdrowie ludności wiejskiej, starającej się zaadaptować do
  3267. warunków miejskich.
  3268. – Och, tak miło się z tobą rozmawiało – nie wytrzymała
  3269. w końcu Vicky. – Nie wiem, czy kiedykolwiek rozmawiałam tak
  3270. z białą kobietą. Tak naturalnie i swobodnie – zawahała się – tak
  3271. jak ze starszą siostrą lub bliską przyjaciółką.
  3272. – Tak jak z bliską przyjaciółką – zgodziła się Tara. –
  3273. A Puck’s Hill jest przypuszczalnie jednym z kilku miejsc w całym
  3274. kraju, gdzie możemy się spotkać i tak rozmawiać.
  3275. Nieświadomie obie spojrzały w kierunku szczytu długiego
  3276. stołu. Moses Gama przyglądał się im uważnie i Tara poczuła, że
  3277. żołądek podchodzi jej do gardła. Przez kilka chwil była zajęta
  3278. tylko Vicky, ale teraz uczucia do Mosesa powróciły z nową siłą.
  3279. Zapomniała o swojej sąsiadce i dopiero jej słowa przywróciły ją
  3280. do rzeczywistości:
  3281. – To wielki człowiek – w nim pokładamy nadzieję.
  3282. Tara spojrzała na nią. Gdy Vicky uśmiechała się nieśmiało
  3283. do Mosesa, na jej twarzy malowało się takie oddanie, że Tara
  3284. poczuła w żołądku silne ukłucie zazdrości i przez chwilę obawiała
  3285. się, że się rozchoruje.
  3286. Zazdrość i lęk przed bliską już rozłąką nękały ją nawet
  3287. wieczorem, gdy została sama z Mosesem. Kiedy się kochali,
  3288. chciała go zatrzymać w sobie na całą wieczność, wiedząc, że
  3289. tylko w tej chwili naprawdę należał do niej. Zbyt szybko poczuła
  3290. w sobie jego przypływ i krzyknęła błagając, by się nigdy nie
  3291. skończył, lecz jej słowa nie miały sensu i wyszedł z niej
  3292. zostawiając ją osamotnioną.
  3293. Myślała, że zasnął, i obejmując go wsłuchiwała się w jego
  3294. spokojny oddech, ale on nie spał.
  3295. – Rozmawiałaś z Victorią Dinizulu – powiedział nagle, a ona
  3296. z trudnością przypomniała sobie, co działo się wcześniej tego
  3297. wieczora. – Co o niej myślisz? – nalegał.
  3298. – To wspaniała kobieta. Inteligentna i oddana. Bardzo ją
  3299. polubiłam.
  3300. Starała się być obiektywna, ale czuła głęboką zazdrość.
  3301. – Zaprosiłem ją – powiedział Moses. – Widziałem ją po raz
  3302. pierwszy.
  3303. – Dlaczego ją zaprosiłeś? – chciała spytać Tara, ale milczała
  3304. obawiając się odpowiedzi. Wiedziała, że intuicja jej nie myli.
  3305. – Pochodzi z królewskiej rodziny Zulusów – powiedział
  3306. Moses cicho.
  3307. – Tak. Powiedziała mi o tym – szepnęła Tara.
  3308. – Ma miłe usposobienie, tak jak mi mówiono, a jej matka
  3309. ma wielu synów. W rodzinie Dinizulu rodzi się wielu synów.
  3310. Będzie dobrą żoną.
  3311. – Żoną? – jęknęła Tara. Nie spodziewała się tego.
  3312. – Muszę się sprzymierzyć z Zulusami, są najliczniejszym
  3313. i najpotężniejszym plemieniem. Niezwłocznie zacznę negocjacje
  3314. z jej rodziną. Wyślę Hendricka do Ladyburga, by się spotkał
  3315. z jej ojcem i wszystko przygotował. To będzie trudne, gdyż to
  3316. człowiek z zasadami, przeciwny małżeństwom międzyplemiennym.
  3317. To musi być ślub, który zrobi wrażenie na całym plemieniu,
  3318. i Hendrick przekona go, że to jest mądre posunięcie.
  3319. – Ale, ale... – Tara zaczęła się jąkać. – Prawie nie znasz tej
  3320. dziewczyny. Przez cały wieczór zamieniłeś z nią kilka słów.
  3321. – Co to ma do rzeczy? – odpowiedział zupełnie zaskoczony.
  3322. Odsunął się od niej i zapalił lampkę nocną, oślepiając ją.
  3323. – Spójrz na mnie! – rozkazał.
  3324. Chwycił ją za brodę, skierował twarz Tary ku światłu,
  3325. przyglądał się jej przez chwilę, a następnie cofnął rękę, tak
  3326. jakby dotknął czegoś wstrętnego.
  3327. – Pomyliłem się co do ciebie – powiedział pogardliwie. –
  3328. Sądziłem, że jesteś wyjątkową osobą. Prawdziwą rewolucjonistką,
  3329. oddaną przyjaciółką czarnego ludu tej ziemi, gotową na każde
  3330. poświęcenie. Ty jednak jesteś słabą, zazdrosną kobietą,
  3331. hołdującą burżuazyjnym przesądom białych.
  3332. Moses wstał i materac zakołysał się pod nią. Pochylił się nad
  3333. łóżkiem.
  3334. – Marnowałem czas – powiedział zbierając ubranie
  3335. i podchodź do drzwi.
  3336. Tara rzuciła się przez pokój i przywarła do niego
  3337. zagradzając mu drogę do drzwi.
  3338. – Przepraszam. Nie o to mi chodziło. Przebacz mi, proszę
  3339. cię, przebacz mi – błagała go, a on stał zimny, powściągliwy
  3340. i nic nie mówił. Zaczęła szlochać, łzy zalewały jej twarz i nie
  3341. mogła już wymówić ani słowa.
  3342. Powoli, wciąż przytulając się do niego, obsuwała się w dół
  3343. i po chwili klęczała obejmując go za kolana.
  3344. – Proszę – szlochała. – Zrobię wszystko, tylko mnie nie
  3345. opuszczaj. Zrobię wszystko, wszystko co mi powiesz – tylko nie
  3346. odrzucaj mnie w ten sposób.
  3347. – Wstawaj – powiedział w końcu, a gdy skruszona stanęła
  3348. przed nim, powiedział cicho: – Masz jeszcze jedną szansę.
  3349. Tylko jedną. Rozumiesz?
  3350. Tara wciąż szlochała i nie mogąc mu odpowiedzieć, skinęła
  3351. zdecydowanie głową. Z wahaniem wyciągnęła ku niemu rękę,
  3352. a gdy się nie cofnął, ujęła jego dłoń i zaprowadziła z powrotem
  3353. do łóżka.
  3354. Wchodząc w nią ponownie wiedział, że wreszcie jest całkiem
  3355. przygotowana. Zrobi wszystko, wykona każdy jego rozkaz.
  3356. Obudziła się o świcie i zobaczyła nad sobą jego twarz.
  3357. Natychmiast przypomniała sobie, co się wydarzyło i paniczny
  3358. strach przed tym, że nią wzgardzi i odrzuci ją. Zrobiło jej się
  3359. słabo, zadrżała i była już blisko płaczu, ale on objął ją
  3360. delikatnie i kochał się z nią przywracając jej siły.
  3361. – Zawierzę ci – powiedział cicho, a jej wdzięczność była tak
  3362. wielka, że nie mogła mówić. – Staniesz się jedną z nas,
  3363. wejdziesz do ścisłego kierownictwa.
  3364. Skinęła głową, nie mogąc wypowiedzieć słowa, gdyż patrzyła
  3365. prosto w jego groźne, czarne oczy.
  3366. – Wiesz, jak dotąd prowadziliśmy walkę. Graliśmy stosując
  3367. się do reguł ustalonych przez białych w taki sposób, byśmy
  3368. nigdy nie mogli wygrać. Petycje i delegacje, komisje badawcze
  3369. i przedstawicielstwa – ale w końcu zatwierdza się coraz więcej
  3370. praw zwróconych przeciwko nam, regulujących każdy aspekt
  3371. naszego życia, naszej pracy, miejsca zamieszkania, określających,
  3372. gdzie możemy podróżować, jak mamy jeść, spać i kochać. –
  3373. Przerwał okrzykiem pogardy. – Nadchodzi jednak czas, gdy to
  3374. my będziemy pisać reguły. Po pierwsze, kampania biernego
  3375. oporu, w czasie której będziemy świadomie lekceważyć wszystkie
  3376. krępujące nas prawa, a później – popatrzył na nią dziko –
  3377. później walka będzie toczyć się dalej i przekształci się w wielką
  3378. bitwę.
  3379. Milczała wpatrując się w jego twarz.
  3380. – Wierzę, że nadchodzi czas, gdy postawieni wobec wielkiego
  3381. zła musimy chwycić włócznie i stać się wojownikami. Musimy
  3382. powstać i uderzyć.
  3383. Obserwował ją, czekając na odpowiedź.
  3384. – Jestem gotowa – skinęła głową.
  3385. – To krew, Taro, nie słowa. Zabijanie, ranienie i palenie.
  3386. Burzenie i niszczenie. Czy jesteś na to gotowa?
  3387. Po raz pierwszy porzucając piękne słowa Moses zaczai
  3388. mówić o faktach i Tara przeraziła się. Oczyma wyobraźni
  3389. zobaczyła płomienie ogarniające Welteyreden, świeżą, lśniącą
  3390. w słońcu krew na ścianach domu i ciała dzieci, jej własnych
  3391. dzieci, leżące w ogrodzie. Już miała wyrzucić te obrazy
  3392. z wyobraźni, gdy znów przemówił:
  3393. – Zniszczymy to, co złe, Taro, tak byśmy mogli zbudować
  3394. sprawiedliwe i dobre społeczeństwo.
  3395. Jego głos był niski, przejmujący i napełniał ją ufnością
  3396. i dodawał otuchy. Okrutne obrazy zniknęły i widziała już
  3397. zbudowany razem z nim raj na ziemi.
  3398. – Jestem gotowa – powiedziała zdecydowanym głosem.
  3399. Do odjazdu z Marcusem na lotnisko na samolot do Cape
  3400. Town została jeszcze godzina. Siedzieli przy stole na werandzie
  3401. i Moses tłumaczył jej szczegóły działania.
  3402. – Umkhonto we Sizwe. Włócznia Narodu.
  3403. Ta nazwa odbiła się echem w jej umyśle i zalśniła jak
  3404. polerowana stal.
  3405. – Po pierwsze, musisz porzucić wszelkie działania liberalne.
  3406. Musisz zostawić swoją klinikę...
  3407. – Moją klinikę! – krzyknęła. – Mosesie, co te biedne dzieci
  3408. zrobią... – Przerwała widząc wyraz jego twarzy.
  3409. – Troszczysz się o potrzeby setki. Ja walczę o dobrobyt
  3410. dwudziestu milionów. Zdecyduj sama, co jest ważniejsze.
  3411. – Masz rację – szepnęła. – Przebacz mi.
  3412. – Używając biernego oporu jako pretekstu, stwierdzisz, że
  3413. jesteś rozczarowana ruchem wolnościowym, i opuścisz
  3414. stowarzyszenie Czarnej Szarfy.
  3415. – Ale kochanie, co powie Molly?
  3416. – Molly wie – uspokoił ją. – Molly wie, dlaczego to zrobisz.
  3417. Pomoże ci we wszystkim. Specjalny wydział policji będzie cię
  3418. oczywiście obserwował jeszcze przez jakiś czas, ale kiedy nie
  3419. znajdą nic godnego uwagi, zostawią cię w spokoju.
  3420. – Rozumiem – skinęła głową.
  3421. – Musisz zainteresować się działalnością polityczną twojego
  3422. męża, podtrzymywać jego związki z parlamentarzystami. Twój
  3423. ojciec jest przywódcą opozycji, ma kontakty z ministrami. Musisz
  3424. się stać naszymi oczami i uszami.
  3425. – Tak, mogę to zrobić.
  3426. – Później będę miał dla ciebie inne zadania, często trudne,
  3427. a nawet niebezpieczne. Czy jesteś gotowa zaryzykować swoim
  3428. życiem dla sprawy?
  3429. – Dla ciebie, Mosesie, zrobię więcej. Dobrowolnie oddaję
  3430. tobie we władanie swoje życie – odpowiedziała, a gdy zobaczył,
  3431. że mówi to z przekonaniem, skinął z zadowoleniem głową.
  3432. – Będziemy się spotykać, gdy tylko będziemy mogli –
  3433. obiecał. – Wtedy, gdy to będzie bezpieczne.
  3434. Pożegnał ją słowami, które miały się stać okrzykiem
  3435. kampanii biernego oporu:
  3436. – Mayibuye! Afrika!
  3437. – Mayibuye! Afrika! Niech żyje Afryka! – odpowiedziała
  3438. Tara.
  3439. Jestem cudzołożnicą, pomyślała Tara siadając do śniadania.
  3440. Każdego dnia, odkąd wróciła z Johannesburga kilka tygodni
  3441. temu, dręczyły ją wyrzuty sumienia. Jestem cudzołożnicą.
  3442. Pomyślała też, że jest to widoczne dla całego świata, tak jak
  3443. znamię na czole. Lecz Shasa powitał ją serdecznie, przeprosił,
  3444. że nie przyjechał sam, lecz wysłał szofera, i spytał, jak jej
  3445. minęły wolne dni z Australopithecusem:
  3446. – Choć mogłaś sobie wybrać kogoś młodszego. Milion lat, to
  3447. dość dużo, nie sądzisz?
  3448. I w ich stosunkach wzajemnych nic się nie zmieniło.
  3449. Dzieci, oprócz Michaela, nie stęskniły się za nią. Podczas jej
  3450. nieobecności Centaine prowadziła dom „żelazną ręką w białej
  3451. rękawiczce”. Dzieci po przywitaniu się z Tarą zdawkowymi
  3452. pocałunkami, mówiły o tym, co babcia powiedziała i zrobiła,
  3453. a Tara zdała sobie z bólem sprawę, że zapomniała kupić im
  3454. prezenty.
  3455. Tylko Michael zachowywał się inaczej. Przez kilka pierwszych
  3456. dni cały czas trzymał się blisko niej, a nawet nalegał na to, by
  3457. cenne sobotnie popołudnie spędzić z nią w klinice, podczas gdy
  3458. obaj bracia pojechali z Shasą do Newlands, na mecz rugby
  3459. między reprezentacją Zachodniej Prowincji a drużyną Ali Blacks
  3460. z Nowej Zelandii.
  3461. Tarze łatwiej było zrobić pierwsze przygotowania do
  3462. zamknięcia kliniki, gdy miała przy sobie Michaela. Musiała
  3463. powiedzieć swoim trzem pielęgniarkom, by zaczęły szukać nowej
  3464. pracy.
  3465. – Oczywiście, dopóki nie dostaniecie nowych angaży,
  3466. będziecie dostawać pensje i pomogę wam, jak tylko będę mogła.
  3467. Musiała jednak znieść ich pełne żalu spojrzenia.
  3468. W niedzielny poranek prawie miesiąc później, siedziała przy
  3469. śniadaniu w cieniu winorośli oplatającej ganek, a służący
  3470. w śnieżnobiałych liberiach krzątali się wokół niej. Shasa czytał
  3471. na głos urywki z Sunday Timesa, lecz nikt go nie słuchał, Sean
  3472. i Garrick kłócili się zajadle o to, kto jest najlepszym obrońcą na
  3473. świecie. Isabella krzyczała, by zwrócić na siebie uwagę taty,
  3474. a Michael dokładnie streszczał czytaną przez siebie książkę. Tara
  3475. czuła się jak oszustka, jak aktorka grająca rolę, której nie
  3476. przećwiczyła.
  3477. Shasa skończył w końcu czytać gazetę i położył ją obok
  3478. krzesła, gdyż Isabella domagała się głośno, by ją wziął na
  3479. kolana. Nie zważając na zwyczajowe protesty Tary, Shasa
  3480. spełnił prośbę córki mówiąc:
  3481. – Słuchajcie, musimy się zastanowić nad bardzo poważną
  3482. sprawą: co będziemy dzisiaj robić.
  3483. Jego słowa wywołały kłótnię, przerywaną przeraźliwymi
  3484. okrzykami Isabelli: „Piknik! Piknik!” Decydujący głos miał
  3485. oczywiście Shasa i poparł Isabellę.
  3486. Tara próbowała się wykręcić, ale Michael był tak bliski
  3487. płaczu, że poddała się i wszyscy wyjechali konno. Służący
  3488. z koszykami zjedzeniem pojechali za nimi w małej dwukółce.
  3489. Mogli oczywiście pojechać samochodem, ale jazda konno była
  3490. połową przyjemności.
  3491. Shasa polecił kiedyś obmurować mały staw poniżej
  3492. wodospadu i zbudować nad brzegiem kryty strzechą domek.
  3493. Wielką atrakcją dla dzieci była długa, biegnąca po skałach
  3494. wodospadu, wyłożona gumą zjeżdżalnia. Zjazd kończył się
  3495. skokiem do wody, a całej podróży towarzyszyły piski i okrzyki
  3496. radości. Dzieci mogły się bawić w basenie cały ranek.
  3497. Tara i Shasa opalali się leżąc na trawiastym brzegu
  3498. w kostiumach kąpielowych. Często odwiedzali to miejsce
  3499. w pierwszych latach małżeństwa, kiedy staw nie był jeszcze
  3500. obmurowany i nie było jeszcze domu. Tara była przekonana, że
  3501. niejedno z ich dzieci zostało poczęte na tym trawiastym brzegu.
  3502. Nastrój tego miejsca działał na nich jeszcze dzisiaj. Shasa
  3503. otworzył butelkę rieslinga i dawno nie rozmawiali tak swobodnie,
  3504. nie byli tak przychylnie do siebie nastawieni jak teraz.
  3505. Shasa wyczuł, że jest to dla niego sprzyjający moment,
  3506. wyciągnął butelkę wina z wiaderka z lodem, dolał Tarze
  3507. i powiedział:
  3508. – Kochanie, chcę ci powiedzieć coś, co jest bardzo ważne
  3509. dla nas obojga i może zupełnie zmienić nasze życie.
  3510. Znalazł sobie inną kobietę, pomyślała Tara z lękiem, ale
  3511. i ulgą. Dopiero po chwili zrozumiała, o czym jej mówi. Shasa
  3512. zamierza de nich dołączyć, chce przejść na stronę Burów.
  3513. Wiąże swój los z grupą najgorszych ludzi, jakich Afryka
  3514. kiedykolwiek nosiła. Z tymi, którzy przyczynili się do nędzy,
  3515. cierpienia i prześladowania.
  3516. – Jestem przekonany, że będę miał możliwość używania
  3517. moich talentów i mojej umiejętności robienia interesów
  3518. z korzyścią dla tego kraju i ludzi – mówił dalej Shasa, a ona
  3519. obracała w palcach kieliszek i wpatrywała się w wino, bojąc się
  3520. podnieść wzrok, by nie odczytał jej myśli.
  3521. – Długo się zastanawiałem i omówiłem tę kwestię z mamą.
  3522. Sądzę, że jest to moim obowiązkiem wobec kraju, rodziny
  3523. i siebie. Uważam Taro, że muszę tak postąpić.
  3524. Tara spostrzegła z przerażeniem, że te słowa niszczą ostatnie
  3525. szczątki jej miłości, lecz zarazem poczuła się wolna i lekka.
  3526. Niepokój wyparło nowe uczucie, tak silne, iż w pierwszej chwili
  3527. Tara nie potrafiła go nazwać i dopiero po chwili zrozumiała, że
  3528. to nienawiść.
  3529. Nie mogła już zrozumieć, dlaczego kiedykolwiek czuła się
  3530. winna względem niego, dlaczego go kiedyś kochała. Shasa
  3531. usprawiedliwiał się teraz, próbując wytłumaczyć to, czego nie
  3532. można było wytłumaczyć, a ona wciąż bała się spojrzeć mu
  3533. w oczy. Najwyższym wysiłkiem woli powstrzymywała się, by nie
  3534. krzyknąć mu prosto w twarz: „Jesteś tak samo nieczuły,
  3535. egoistyczny i zły jak oni” i rzucić się na niego, by paznokciami
  3536. wydrapać mu jego jedyne oko. Opanowała się najwyższym
  3537. wysiłkiem woli. Pamiętała słowa Mosesa i tylko one się liczyły
  3538. w tej trudnej sytuacji.
  3539. Shasa skończył swoją starannie przygotowaną mowę i czekał
  3540. na jej reakcję. Tara siedziała na wzorzystym kocu
  3541. z podkulonymi nogami, wpatrując się w kieliszek. Spojrzał na nią
  3542. tak, jak nie patrzył przez ostatnie lata, i odkrył, że wciąż jest
  3543. piękna. Miała wysmukłe, delikatnie opalone ciało, w jej ciemnych
  3544. włosach migotało słońce, a pełne piersi, które zawsze tak go
  3545. zachwycały, wypełniły się jakby na nowo. Już dawno nie
  3546. podobała mu się tak jak teraz; delikatnie dotknął ręką jej
  3547. policzka.
  3548. – Porozmawiaj ze mną – prosił. – Powiedz mi, co o tym
  3549. myślisz.
  3550. Uniosła głowę i popatrzyła na niego. W pierwszej chwili jej
  3551. zimne bezlitosne spojrzenie lwicy zmroziło go, ale Tara
  3552. uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. Pomyślał więc, że się
  3553. pomylił, sądząc, że w jej oczach dojrzał nienawiść.
  3554. – Już podjąłeś decyzję, Shasa. Po co ci moja zgoda? Nigdy
  3555. nie potrafiłam odwieść cię od czegokolwiek. Dlaczego miałabym
  3556. próbować teraz?
  3557. Odetchnął z ulgą; spodziewał się trudnego starcia.
  3558. – Chcę, żebyś wiedziała, dlaczego to robię. Chcę, żebyś
  3559. wiedziała, że oboje walczymy o to, by każdy człowiek w tym
  3560. kraju mógł żyć w dobrobycie i poszanowaniu własnej godności.
  3561. Wybraliśmy tylko inne sposoby osiągnięcia tego celu i ja sądzę,
  3562. że mój jest skuteczniejszy.
  3563. – Powtarzam, po co ci moja zgoda?
  3564. – Potrzebna mi twoja współpraca – poprawił ją – gdyż
  3565. w pewien sposób ta okazja zależy od ciebie.
  3566. – Dlaczego? – spytała i odwracając wzrok spojrzała na
  3567. bawiące się dzieci. Tylko Garrick nie pluskał się w wodzie. Sean
  3568. przytopił go i teraz siny z zimna dygotał na brzegu basenu.
  3569. Kaszlał i dyszał starając się złapać oddech, a żebra niemal
  3570. przebijały mu skórę.
  3571. – Garry – zawołała Tara. – Wystarczy. Wytrzyj się i nałóż
  3572. sweter.
  3573. – Mamo! – próbował protestować, lecz ona przerwała mu:
  3574. – W tej chwili.
  3575. Kiedy ociągając się poszedł do domku, Tara spojrzała na
  3576. Shasę.
  3577. – Potrzebna ci moja współpraca? – powiedziała już
  3578. całkowicie panując nad sobą. Nie chciała dać mu poznać, co
  3579. myśli o nim i jego godnym pogardy planie. – Powiedz, czego
  3580. ode mnie oczekujesz.
  3581. – Nie powinno być dla ciebie zaskoczeniem, że Urząd
  3582. Bezpieczeństwa Państwowego ma dość grubą teczkę opatrzoną
  3583. twoim nazwiskiem.
  3584. – Biorąc pod uwagę fakt, że aresztowali mnie trzy razy. –
  3585. Uśmiechnęła się krzywo Tara. – Masz rację, nie jestem
  3586. zaskoczona.
  3587. – No cóż, moja droga, chodzi o to, że nie będę mógł zostać
  3588. członkiem rządu, jeżeli ty będziesz wywoływać awantury
  3589. i urządzać demonstracje ze swoimi siostrami z Czarnej Szarfy.
  3590. – Chcesz, żebym porzuciła działalność polityczną? Ale co
  3591. z moimi aktami? Wiesz, o co mi chodzi, jestem starą,
  3592. zatwardziałą recydywistką.
  3593. – Na szczęście policja traktuje cię z pobłażliwym
  3594. rozbawieniem. Widziałem kopię twoich akt. Oceniają, że jesteś
  3595. naiwną, niesioną uczuciami dyletantką, sterowaną przez bardziej
  3596. zajadłe koleżanki.
  3597. Dla Tary była to ciężka obraza. Wstała, podeszła do brzegu
  3598. basenu, złapała Isabellę za rękę i wyciągnęła ją z wody.
  3599. – Ty już też masz dosyć, młoda damo.
  3600. Nie zwracając uwagi na protesty Isabelli ściągnęła z niej
  3601. kostium.
  3602. – To boli! – płakała Isabella, gdy Tara wycierała jej włosy
  3603. i owijała puszystym ręcznikiem.
  3604. Zapłakana Isabella pobiegła do ojca ciągnąc za sobą ręcznik.
  3605. – Mama nie pozwala mi pływać! – pożaliła się ze łzami
  3606. w oczach.
  3607. – Na świecie nie ma sprawiedliwości – uśmiechnął się Shasa
  3608. gładząc ją po głowie. Dziewczynka chlipnęła jeszcze raz i mocno
  3609. przytuliła się do niego.
  3610. – Dobrze, jestem dyletantką. – Tara znów usiadła na kocu.
  3611. Odzyskała już spokój i patrzyła mu prosto w oczy. – A jeżeli nie
  3612. porzucę swojej działalności? Jeżeli będę nadal postępowała
  3613. zgodnie z nakazami sumienia?
  3614. – Taro, nie kłóćmy się – rzekł Shasa cicho.
  3615. – Zawsze dopinasz swego, prawda Shasa? – powiedziała
  3616. prowokacyjnie, ale on potrząsnął głową, nie podejmując
  3617. wyzwania.
  3618. – Porozmawiajmy spokojnie i logicznie – poprosił, ale ona
  3619. nie mogła się powstrzymać, by się na nim nie odegrać za
  3620. zniewagę.
  3621. – Wiesz o tym, że dzieci przyznano by mnie, twoi wspaniali
  3622. prawnicy musieli cię ostrzec.
  3623. – Do diabła, wiesz, że nie o to mi chodziło – powiedział
  3624. Shasa zimno, ale przytulił Isabellę mocniej, a ona dotknęła jego
  3625. brody.
  3626. – Tatusiu, kłujesz – mruknęła radośnie, nieświadoma wrogiej
  3627. atmosfery między rodzicami. – Ale mimo tego kocham cię.
  3628. – Tak, ja też cię kocham – odparł i zwrócił się do Tary. –
  3629. Nie straszyłem cię.
  3630. – Jeszcze nie – stwierdziła. – Ale jeżeli cię znam –
  3631. a wydaje mi się, że tak – nastąpiłoby to dość szybko.
  3632. – Czy nie możemy porozmawiać rozsądnie?
  3633. – Nie musimy – poddała się nagle Tara. – Już podjęłam
  3634. decyzję. Zdałam sobie sprawę, jak bezowocne są nasze małe
  3635. protesty. Już od jakiegoś czasu wiem, że to strata czasu. Wiem
  3636. też, że zaniedbywałam dzieci i w czasie ostatniej podróży do
  3637. Johannesburga zdecydowałam, że podejmę znów studia,
  3638. a politykę zostawię zawodowcom. Już postanowiłam, że wystąpię
  3639. z Czarnej Szarfy i zamknę klinikę lub przekażę ją komuś
  3640. innemu.
  3641. Patrzył na nią ze zdumieniem. Nie dowierzał zbyt łatwo
  3642. osiąganym zwycięstwom.
  3643. – Czego chcesz w zamian? – spytał.
  3644. – Chcę wrócić na uniwersytet i rozpocząć studia doktoranckie
  3645. z archeologii – powiedziała szybko. – I chcę mieć zupełną
  3646. swobodę podróżowania i studiowania.
  3647. – Zgoda – odrzekł bez zastanowienia, nie próbując nawet
  3648. ukryć ulgi. – Trzymasz się z dala od polityki i możesz jeździć
  3649. gdziekolwiek i kiedykolwiek chcesz.
  3650. Mimowolnie spojrzał znów na jej piersi. Miał rację,
  3651. zaokrągliły się pięknie i wspaniale wypełniały górną część jej
  3652. kostiumu. Poczuł gorące pożądanie.
  3653. Tara dostrzegła jego spojrzenie. Znała je dobrze i teraz
  3654. budziło w niej obrzydzenie. Po tym, co przed chwilą powiedział,
  3655. po tych wszystkich zniewagach, jakie często musiała znosić, po
  3656. tym, jak zdradził wszystko to, co dla niej święte i drogie,
  3657. wiedziała, że nigdy nie będzie mogła go przyjąć. Podciągnęła
  3658. górę kostiumu i sięgnęła po sukienkę.
  3659. Shasa był bardzo zadowolony z wyniku negocjacji. Choć
  3660. rzadko kiedy pił więcej niż kieliszek, piekąc z chłopcami mięso
  3661. na ruszcie, dokończył butelkę rieslinga.
  3662. Sean poważnie traktował obowiązki zastępcy szefa kuchni.
  3663. Tylko parę kawałków mięsa wylądowało na ziemi.
  3664. – Te są dla was, a jeżeli ich nie spróbujecie, nigdy nie
  3665. będziecie wiedzieć, czym jest barbecue – powiedział młodszym
  3666. braciom.
  3667. Isabella pomagała Tarze przyrządzać sałatki obficie polewając
  3668. je sosem, a gdy siedli przy stole, dzieci zaśmiewały się
  3669. z opowiadań Shasy. Tylko Tara nie przyłączyła się do ogólnej
  3670. wesołości.
  3671. Kiedy dzieciom pozwolono odejść od stołu z zastrzeżeniem,
  3672. by nie kąpały się przez godzinę po obiedzie, Tara spytała cicho:
  3673. – O której jutro wyjeżdżasz?
  3674. – Wcześnie – odpowiedział. – Muszę być w Johannesburgu
  3675. przed południem. Lord Littleton przylatuje z Londynu. Chcę go
  3676. powitać na lotnisku.
  3677. – Na jak długo wyjedziesz?
  3678. – Po uroczystości pojadę z Davidem na obiad –
  3679. odpowiedział.
  3680. Poprzednio chciał, by była obecna na przyjęciu mającym
  3681. uświetnić i rozreklamować otworzenie subskrypcji na akcje nowej
  3682. kopalni w Silver River. Tara znalazła wymówkę, by nie pojechać
  3683. i zauważyła, że teraz nie ponowił zaproszenia.
  3684. – A więc nie będzie cię około dziesięciu dni?
  3685. Co kwartał Shasa objeżdżał z Davidem wszystkie
  3686. przedsiębiorstwa należące do firmy: fabrykę chemikaliów
  3687. w Chaka’s Bay, papiernię we wschodnim Transwalu i położoną
  3688. na pustyni Kalahari kopalnię diamentów H’ani, dumę firmy.
  3689. – Prawdopodobnie nieco dłużej – poprawił ją Shasa. –
  3690. Będę w Johannesburgu przynajmniej przez cztery dni. –
  3691. Pomyślał z radością o Marylee z MIT i jej IBM-ie 701.
  3692. David Abrahams przekonał Shasę, by organizację
  3693. uroczystego otwarcia budowy kopalni Silver River powierzyć
  3694. jednej z firm zajmujących się promocją, bardzo ostatnio
  3695. modnych, lecz zdaniem Shasy podejrzanych. Pomimo
  3696. początkowych obaw, musiał teraz przyznać, że nie był to taki
  3697. zły pomysł, jak na początku sądził, choć kosztował ponad pięć
  3698. tysięcy funtów.
  3699. Zaproszono redaktorów Financial Titnesa i Wall Street Journal
  3700. razem z żonami, a po przyjęciu zorganizowano dla nich
  3701. pięciodniowe safari w Parku Narodowym Krugera, płacąc za
  3702. wszystkie ich wydatki. Zaproszono także dziennikarzy z radia
  3703. i całej lokalnej prasy, a dodatkową niespodzianką było przybycie
  3704. na przyjęcie ekipy telewizyjnej z Nowego Jorku, która kręciła dla
  3705. North American Broadcasting Studios cykl programów
  3706. zatytułowany „Spojrzenie na Afrykę”.
  3707. W hallu biura Courtney Mining Co. ustawiono działającą,
  3708. wysoką na dwadzieścia pięć stóp makietę głównego szybu
  3709. projektowanej kopalni Silver River. Wkomponowano go
  3710. w ogromną kompozycję kwiatową, wykonaną przez zespół, który
  3711. zdobył złoty medal na wystawie kwiatów w Londynie
  3712. poprzedniego roku. Zdając sobie sprawę, że dziennikarze muszą
  3713. często płukać gardła, David zamówił sto skrzynek moet &
  3714. chandon, choć Shasa sprzeciwiał się temu, by podawać tak
  3715. dobry szampan.
  3716. – Szkoda dla nich nawet zwykłego wina stołowego.
  3717. Shasa nie darzył szacunkiem dziennikarzy.
  3718. Wynajęty przez Davida zespół taneczny z Royal Swazi Spa
  3719. miał wykonać swój program. Zapowiedź występu tancerek
  3720. w stroju topless przyciągała niemal równie silnie jak szampan,
  3721. gdyż dla cenzorów południowoafrykańskich kobieca pierś była
  3722. prawie tak samo niebezpieczna jak Manifest Komunistyczny
  3723. Karola Marksa.
  3724. Przy wejściu każdemu z gości wręczano ozdobną teczkę,
  3725. zawierającą pięknie wydany kolorowy prospekt, świadectwo
  3726. depozytowe wystawione dla każdego z gości na akcję Silver
  3727. Mining Co. o wartości jednego funta oraz wykonaną
  3728. z dwudziestokaratowego południowoafrykańskiego złota
  3729. miniaturową sztabkę z wybitym znakiem firmy. Davidowi udało
  3730. się namówić władze Banku Rezerw, by zleciły wykonanie
  3731. sztabek mennicy państwowej. Ponieważ jedna sztabka
  3732. kosztowała prawie trzydzieści dolarów, stanowiły główną pozycję
  3733. w wydatkach na reklamę, ale wzbudziły takie podniecenie, że
  3734. poniesiony koszt był w pełni uzasadniony.
  3735. Shasa wygłosił przemówienie, zanim szampan i tancerki
  3736. zdołały zamącić umysły jego gości. Shasa zawsze lubił
  3737. występować publicznie. Ani błyski fleszy, ani jasne światła lamp
  3738. ustawionych przez ekipę telewizyjną z NABS nie odebrały mu
  3739. tej przyjemności.
  3740. Kopalnia Silver River była jednym z większych osiągnięć
  3741. w jego dotychczasowej karierze. To właśnie on zorientował się,
  3742. że na dużej głębokości główne złoże złotonośne Oranii może się
  3743. rozgałęziać i osobiście negocjował opcje wiertnicze. Dopiero kiedy
  3744. diamentowe świdry przebiły w końcu cienki, czarny pokład rudy,
  3745. zawierającej złoto, leżący ponad milę pod powierzchnią ziemi,
  3746. przypuszczenia Shasy potwierdziły się. Pokład przekroczył nawet
  3747. jego oczekiwania – zawierał ponad uncję czystego złota na tonę
  3748. rudy.
  3749. Dzisiejszy wieczór należał do Shasy. Wyróżniającą go cechą
  3750. było to, że potrafił się cieszyć wszystkim, co robił. Ubrany
  3751. w doskonale skrojony smoking stał swobodnie wyprostowany
  3752. w jasnym świetle reflektorów, a czarna opaska na oku nadawała
  3753. mu zawadiacki i budzący respekt wygląd. Był zupełnie
  3754. opanowany, skupił na sobie uwagę zgromadzonych i widać było,
  3755. że świetnie daje sobie radę ze swoją firmą.
  3756. Śmiali się i klaskali dokładnie wtedy, kiedy zaplanował.
  3757. Słuchali z ogromnym zainteresowaniem, gdy mówił o rozmiarach
  3758. przedsięwzięcia, o tym, jak przyczyni się do wzmocnienia więzów
  3759. łączących Południową Afrykę z Anglią i Brytyjską Wspólnotą
  3760. Narodów oraz do nawiązania nowych stosunków z inwestorami
  3761. ze Stanów Zjednoczonych, skąd – jak sądził – napłynie
  3762. trzydzieści procent niezbędnego kapitału.
  3763. Gdy skończył, nagrodzono go oklaskami. Po chwili wstał lord
  3764. Littleton, który jako prezes banku prowadzącego subskrypcję
  3765. akcji miał przemawiać po Shasy. Był szczupły i siwy, a nieco
  3766. staromodny w kroju smoking i szerokie nogawki spodni jakby
  3767. podkreślały jego arystokratyczną pogardę dla mody. Mówił
  3768. o silnych powiązaniach swojego banku z Courtney Mining
  3769. i dużym zainteresowaniu, jakie nowa firma wzbudziła
  3770. w londyńskim City.
  3771. – Od samego początku byliśmy zupełnie pewni, że nie
  3772. będziemy mieli żadnych kłopotów z osiągnięciem zysku
  3773. z subskrypcji akcji. Wiedzieliśmy, że ogromna większość akcji
  3774. znajdzie nabywców. Miło mi zatem być wśród państwa tego
  3775. wieczoru i powiedzieć: „A nie mówiłem?”
  3776. Podniósł rękę, by uciszyć szmer na sali.
  3777. – Powiem państwu coś, czego nie wie jeszcze nawet pan
  3778. Shasa Courtney, a ja sam dowiedziałem się o tym zaledwie
  3779. godzinę temu. – Sięgnął do kieszeni, wyjął wstążkę teleksu
  3780. i pomachał nią demonstracyjnie. – Jak państwo wiecie,
  3781. subskrypcja akcji kopalni Silver River rozpoczęła się dzisiaj
  3782. o dziesiątej rano czasu londyńskiego, wyprzedzającego o dwie
  3783. godziny czas południowoafrykański. Po zamknięciu mojego
  3784. banku kilka godzin temu przysłano mi ten teleks. – Założył
  3785. okulary w złotych oprawkach. – Proszę przekazać nasze
  3786. gratulacje panu Courtneyowi i firmie Courtney Mining and
  3787. Finance, założycielom kopalni złota Silver River. Stop. Do 16
  3788. czasu londyńskiego liczba subskrypcji czterokrotnie przekroczyła
  3789. ilość akcji. Koniec. Littleton Bank.
  3790. David Abrahams pierwszy złożył Shasy gratulacje.
  3791. Uśmiechnęli się do siebie wśród burzy oklasków, po czym
  3792. Shasa odwrócił się i zszedł z podium.
  3793. Centaine Courtney-Malcomess siedziała w pierwszym rzędzie.
  3794. Wstała lekko, by mu pogratulować. Miała na sobie suknię ze
  3795. złotej lamy i naszyjnik z diamentów, starannie wybranych
  3796. spośród trzydziestoletniej produkcji kopalni H’ani. Była
  3797. wysmukła, lśniąca i wyglądała wspaniale.
  3798. – Mamo, osiągnęliśmy wszystko to, do czego dążyliśmy –
  3799. szepnął ściskając ją.
  3800. – Nie, cheri, nigdy nie będziemy mieli wszystkiego –
  3801. odpowiedziała szeptem. – To byłoby nudne; zawsze jest jeszcze
  3802. coś, czego można pragnąć.
  3803. Blaine Malcomess czekał, by mu pogratulować, i Shasa, wciąż
  3804. obejmując Centaine, odwrócił się do niego.
  3805. – To twój wielki wieczór, Shasa. – Blaine uścisnął rękę
  3806. Shasy. – Zasłużyłeś sobie na to.
  3807. – Dziękuję.
  3808. – Bardzo żałuję, że nie ma tu Tary – powiedział jeszcze
  3809. Blaine.
  3810. – Chciałem, by przyjechała – bronił się Shasa. – Ale, jak
  3811. wiecie, zdecydowała, że nie może znów opuścić dzieci.
  3812. W chwilę później byli już otoczeni tłumem, śmiali się
  3813. i dziękowali za gratulacje, a w pewnym momencie Shasa
  3814. spostrzegł dyrektorkę firmy promocyjnej i przecisnął się do niej.
  3815. – No cóż, pani Anstey, dzięki pani możemy czuć się dumni.
  3816. – Uśmiechnął się do niej czarująco. Była wysoka i nieco zbyt
  3817. szczupła, lecz wspaniała zasłona puszystych blond włosów
  3818. opadała na jej nagie ramiona.
  3819. – Zawsze staram się dawać pełną satysfakcję. – Przymknęła
  3820. oczy i lekko poruszyła wargami podkreślając dwuznaczność
  3821. swojej uwagi. Prowadzili tę grę odkąd się poznali poprzedniego
  3822. dnia. – Obawiam się jednak, że mam dla pana jeszcze trochę
  3823. pracy. Czy będzie mnie pan tolerował jeszcze przez jakiś czas?
  3824. – Tak długo, jak sobie pani życzy, pani Anstey –
  3825. odpowiedział Shasa zgadzając się na reguły gry narzucone
  3826. przez nią. Położyła mu rękę na ramieniu i ściskając tylko trochę
  3827. mocniej, niż należało, wyprowadziła z sali.
  3828. – Dziennikarka z NABS chce zrobić z panem pięciominutowy
  3829. wywiad dla serialu „Spojrzenie na Afrykę”. To może być
  3830. wspaniała okazja przemawiania bezpośrednio do ponad
  3831. pięćdziesięciu milionów Amerykanów.
  3832. Ekipa telewizyjna przygotowywała swój sprzęt w sali
  3833. konferencyjnej. Trzech młodych, ubranych w codzienne stroje
  3834. mężczyzn sprawnie i fachowo ustawiało światła i kamery w końcu
  3835. długiego pokoju, pod wiszącym na ciemnej boazerii portretem
  3836. Centaine namalowanym przez Annigoniego. Koło nich stała
  3837. młoda dziewczyna.
  3838. – Kto przeprowadzi wywiad? – spytał Shasa rozglądając się
  3839. wokoło.
  3840. – Ona jest reżyserem – powiedziała Jill Anstey – i ona
  3841. będzie z panem rozmawiać.
  3842. Dopiero po chwili zorientował się, że mówi o dziewczynie.
  3843. Spojrzał na nią i zobaczył, że nie wydając żadnych poleceń, za
  3844. pomocą samych tylko gestów lub pojedynczych słów, kierowała
  3845. ustawianiem kamery i świateł.
  3846. – To dziecko – zaprotestował Shasa.
  3847. – Ma dwadzieścia pięć lat i jest cholernie bystra – ostrzegła
  3848. go Jill. – Niech pan się nie da zwieść jej wyglądem. Jest
  3849. wschodzącą gwiazdą w tym zawodzie i jest bardzo znana
  3850. w Stanach. To ona przeprowadziła tę niezwykłą serię wywiadów
  3851. z Jomo Kenyatta, terrorystą z Mau Mau, nie mówiąc o reportażu
  3852. z Korei, zatytułowanym „Heartbreake ridge”. Mówi się, że
  3853. dostanie za to nagrodę Emmy.
  3854. W Południowej Afryce nie było sieci telewizyjnej, ale Shasa
  3855. widział ten reportaż w telewizji BBC podczas swojego pobytu
  3856. w Londynie. Był to niezwykle ciekawy i przemyślany program
  3857. o wojnie koreańskiej i Shasa nie mógł uwierzyć, że zrobiła go ta
  3858. młoda dziewczyna. Odwróciła się teraz i podeszła do niego
  3859. z wyciągniętą ręką, otwarta i przyjacielska.
  3860. – Dzień dobry, panie Courtney, nazywam się Kitty
  3861. Godolphin.
  3862. Mówiła z czarującym, południowym akcentem. Jej policzki
  3863. były obsypane piegami, a mały nosek śmiesznie zadarty. Miała
  3864. jednak kształtną głowę i ładny owal twarzy, dzięki czemu była
  3865. bardzo fotogeniczna.
  3866. – Panie Courtney – powiedziała. – Mówił pan tak
  3867. przekonywająco, że chciałabym porozmawiać z panem przed
  3868. kamerą. Mam nadzieję, że nie krzyżuję panu planów na
  3869. dzisiejszy wieczór?
  3870. Uśmiechnęła się do niego słodko, ale on popatrzył jej prosto
  3871. w oczy. Spojrzenie Kitty było twarde jak diamenty z kopalni
  3872. H’ani.
  3873. Błyszczała w nim ostra, cyniczna inteligencja i bezwzględna
  3874. ambicja. Shasa nie oczekiwał tego i bardzo go to zaciekawiło.
  3875. To przedstawienie może być ciekawe, pomyślał i spojrzał
  3876. w dół. Miała małe piersi, nieco za małe jak na jego gust, ale
  3877. nie nosiła stanika i mógł ocenić ich kształt pod bluzką. Były
  3878. śliczne.
  3879. Podeszła z nim do skórzanych foteli ustawionych już koło
  3880. siebie w świetle lamp.
  3881. – Gdyby zechciał pan tu usiąść, moglibyśmy zaczynać.
  3882. Wstęp zrobię później. Nie chcę pana trzymać dłużej, niż to
  3883. konieczne.
  3884. – Jestem całkowicie do pani dyspozycji.
  3885. – Och, wiem, że ma pan mnóstwo ważnych gości. Spojrzała
  3886. na swoją ekipę i jeden z nich pokazał jej podniesiony kciuk.
  3887. Przeniosła wzrok na Shasę.
  3888. – Amerykańska publiczność wie bardzo mało o Południowej
  3889. Afryce. Staram się poznać różne poziomy społeczeństwa
  3890. południowoafrykańskiego i pokazać, jak funkcjonuje. Przedstawię
  3891. pana jako polityka, właściciela kopalni i finansistę i powiem
  3892. o pańskiej nowej, wspaniałej kopalni złota. Potem puścimy
  3893. wywiad z panem. Zgoda?
  3894. – Zgoda! – uśmiechnął się swobodnie. – Zaczynajmy.
  3895. Jeden z operatorów trzasnął mu klatką przed nosem, inny
  3896. powiedział „Dźwięk!”, a trzeci stojący z tyłu odpowiedział
  3897. „Gotowe”, a po chwili „Start”.
  3898. – Panie Courtney, przed chwilą powiedział pan
  3899. akcjonariuszom pańskiej firmy, że pańska nowa kopalnia złota
  3900. będzie prawdopodobnie jedną z pięciu najbogatszych
  3901. w Południowej Afryce, co znaczy, że będzie jedną
  3902. z najbogatszych na świecie. Czy mógłby pan powiedzieć, jaka
  3903. część tego ogromnego bogactwa zostanie zwrócona ludziom,
  3904. którym je skradziono? – spytała wprost. – Chodzi mi
  3905. oczywiście o plemiona murzyńskie, dawnych właścicieli tej ziemi.
  3906. Pytanie na moment wytrąciło Shasę z równowagi, lecz
  3907. natychmiast zorientował się, że musi walczyć, i odpowiedział
  3908. swobodnie:
  3909. – Plemiona murzyńskie, dawni właściciele tej ziemi, zostały
  3910. doszczętnie wymordowane w latach dwudziestych poprzedniego
  3911. wieku przez królów Chaka i Mzilikazi, łaskawych monarchów
  3912. plemienia Zulusów, którzy zdołali zmniejszyć populację
  3913. Południowej Afryki o pięćdziesiąt procent. Biali osadnicy
  3914. posuwając się na północ napotkali zupełnie bezludne tereny. Ta
  3915. ziemia nie należała do nikogo, nikomu Jej nie ukradli. Prawa
  3916. do wydobywania bogactw mineralnych nabyłem od ludzi
  3917. mających niezaprzeczalne prawo do tej ziemi.
  3918. Zobaczył błysk uznania w jej oczach, ale ona także była
  3919. szybka. Przegrała jedną kartę, ale w zanadrzu miała już
  3920. następną.
  3921. – Fakty historyczne są oczywiście interesujące, ale powróćmy
  3922. do chwili obecnej. Proszę mi powiedzieć, czy gdyby był pan
  3923. biznesmenem o czarnym lub żółtym kolorze skóry, pozwolono
  3924. by panu wykupić koncesję na kopalnię Silver River?
  3925. – To hipotetyczne pytanie, panno Godolphin.
  3926. – Nie sądzę – ucięła szybko. – Czy jestem w błędzie
  3927. mówiąc, że Prawo o Segregacji Rasowej zatwierdzone ostatnio
  3928. przez parlament, w którym pan zasiada, zezwala na kupowanie
  3929. ziemi i wydobywanie bogactw mineralnych tylko białym i firmom
  3930. należącym do białych?
  3931. – Głosowałem przeciwko tej ustawie – powiedział Shasa
  3932. ponuro. – Ale ma pani rację, na mocy tej ustawy kolorowi nie
  3933. mogliby nabyć praw do kopalni Silver River – zgodził się.
  3934. Była zbyt bystra na to, by zbyt długo napawać się wygraną.
  3935. – Ilu czarnych zatrudnia Courtney Mining and Finance
  3936. w swoich licznych przedsiębiorstwach? – spytała ze słodkim
  3937. uśmiechem.
  3938. – W osiemnastu powiązanych z nami firmach zatrudniamy
  3939. około dwóch tysięcy białych i trzydzieści tysięcy czarnych.
  3940. – To wspaniałe osiągnięcie i musi być pan bardzo z niego
  3941. dumny, panie Courtney. – Była niewinnie dziewczęca. – A ilu
  3942. czarnych zasiada w zarządach tych osiemnastu firm?
  3943. Znów go zaskoczyła i starał się nie odpowiadać na pytanie.
  3944. – Z zasady płacimy naszym pracownikom więcej, niż to
  3945. przyjęte, a korzystają także z innych przywilejów...
  3946. Kitty skinęła lekko głową, zadowolona z tego, że i tak może
  3947. wyciąć niepotrzebny materiał, ale kiedy przerwał, spytała znowu:
  3948. – A zatem w zarządach firm Courtney nie ma czarnych
  3949. dyrektorów. Czy w takim razie mógłby nam pan powiedzieć, ilu
  3950. czarnych mianował pan dyrektorami wydziałów swoich firm?
  3951. Dawno temu, gdy Shasa polował na bawoły w lasach nad
  3952. rzeką Zambezi, zaatakował go rój rozwścieczonych gorącem
  3953. wielkich, czarnych pszczół afrykańskich. Nie było na nie
  3954. sposobu i w końcu uciekł im nurkując do rzeki, w której aż
  3955. roiło się od krokodyli. Patrząc teraz na Kitty poczuł tę samą
  3956. bezsilną wściekłość. Kręciła się wokół niego, łatwo unikając jego
  3957. uderzeń, i co chwila zadawała bolesne ciosy.
  3958. – Pracuje dla pana trzydzieści tysięcy czarnych i nie ma
  3959. wśród nich żadnego dyrektora? – zdziwiła się. – Czy mógłby
  3960. pan powiedzieć dlaczego?
  3961. – W tym kraju ludność murzyńska pochodzi w większości
  3962. z wiosek szczepowych. Przyjeżdżają do miast nie posiadając
  3963. umiejętności i wykształcenia.
  3964. – Och, czy nie ma w pańskiej firmie programów
  3965. szkoleniowych?
  3966. Shasa skorzystał z okazji.
  3967. – Firma ma bardzo rozbudowany program szkoleniowy.
  3968. Tylko w zeszłym roku wydaliśmy dwa i pół miliona funtów na
  3969. edukację i szkolenie zawodowe pracowników.
  3970. – Jak długo działa ten program, panie Courtney?
  3971. – Siedem lat; od chwili, gdy zostałem prezesem firmy.
  3972. – I po siedmiu latach, pomimo takich środków wydanych na
  3973. naukę, ani jeden czarny spośród tylu tysięcy nie został
  3974. awansowany na dyrektora? Czy to dlatego, że nie znalazł pan
  3975. ani jednego zdolnego do objęcia tej funkcji, czy też zabrania
  3976. panu tego wasza polityka, w myśl której pewne stanowiska
  3977. powierza się tylko białym, oraz ścisły zakaz, zabraniający
  3978. czarnym, bez względu na umiejętności...
  3979. Nieubłaganie spychała go w tył, lecz zagrożony próbował
  3980. atakować:
  3981. – Jeżeli interesuje panią dyskryminacja rasowa, dlaczego nie
  3982. została pani w Ameryce? – uśmiechnął się zimno. – Jestem
  3983. pewien, że wasz Martin Luther King mógłby powiedzieć pani
  3984. więcej niż ja.
  3985. – W moim kraju jest dużo bigoterii – zgodziła się Kitty. –
  3986. Wiemy o tym i wychowując ludzi oraz zmieniając prawo staramy
  3987. się to zmienić. Jednak z tego, co widziałam w tym kraju,
  3988. wychowujecie dzieci w duchu polityki, zwanej przez was
  3989. apartheidem, umacnianej potężnymi strukturami prawnymi,
  3990. takimi jak Prawo o Segregacji i Prawo Rejestracji Ludności,
  3991. klasyfikujące ludzi wyłącznie na podstawie koloru skóry.
  3992. – Odróżniamy – zgodził się Shasa – ale to nie znaczy, że
  3993. dyskryminujemy.
  3994. – To ładny slogan, panie Courtney, ale niezbyt oryginalny.
  3995. Słyszałam go już od ministra do spraw Bantustanów, doktora
  3996. Hendrika Frensch Yerwoerda. Ja jednak sądzę, że
  3997. dyskryminujecie. Jeżeli człowiekowi odmawia się prawa
  3998. głosowania lub posiadania ziemi tylko dlatego, że ma ciemną
  3999. skórę, to według mnie jest to dyskryminacja. – Nim zdołał
  4000. odpowiedzieć, zmieniła temat. – Czy wśród pańskich przyjaciół
  4001. są czarni? – spytała uprzejmie.
  4002. To pytanie przeniosło Shasę o wiele lat w przeszłość.
  4003. Przypomniał sobie, jak w młodości pracując po raz pierwszy
  4004. w kopalni H’ani poznał człowieka, który stał się jego
  4005. przyjacielem. Ten czarny zarządzał składowiskami, na które
  4006. wysypywano świeżo wydobytą, niebieską rudę. Kruszyła się tak
  4007. długo, aż można ją było przewieźć do młynów.
  4008. Nie myślał o nim od lat, ale doskonale pamiętał, że nazywał
  4009. się Moses Gama. Przypomniał sobie bez trudu, jak wyglądał:
  4010. wysoki, szeroki w ramionach, piękny niczym młody faraon,
  4011. o skórze lśniącej w słońcu jak stary bursztyn. Przypomniał sobie
  4012. ich długie rozmowy, wspólne lektury i dyskusje, w których
  4013. ujawniło się niezwykłe pokrewieństwo dusz. Pożyczył Mosesowi
  4014. Historię Anglii Macaulaya. Kiedy Centaine uznała, że ich
  4015. przyjaźń stała się zbyt bliska, poleciła zwolnić Mosesa z pracy
  4016. w kopalni H’ani. Shasa poprosił Mosesa, by zatrzymał książkę.
  4017. Teraz ponownie poczuł dalekie echo uczucia pustki odczuwanej
  4018. po przymusowej rozłące z przyjacielem.
  4019. – Mam tylko kilku bliskich przyjaciół – odpowiedział. –
  4020. Tysiące znajomych, ale tylko paru przyjaciół – pokazał
  4021. rozłożone palce prawej ręki. – Nie więcej niż tylu i tak się
  4022. składa, że nie ma wśród nich czarnego. Jednak kiedyś miałem
  4023. czarnego przyjaciela i bardzo się martwiłem, gdy nasze drogi się
  4024. rozeszły.
  4025. Instynkt, dzięki któremu była niezrównana w swoim zawodzie,
  4026. podpowiedział jej, że Shasa podsunął jej w tym momencie
  4027. wspaniałe zakończenie wywiadu.
  4028. – Kiedyś miałem czarnego przyjaciela – powtórzyła cicho. –
  4029. I bardzo się martwiłem, gdy nasze drogi się rozeszły. Dziękuję,
  4030. panie Courtney.
  4031. Odwróciła się do operatora kamery.
  4032. – Dobrze, Hank, oddaj to, co nakręciliśmy, do studia
  4033. i poproś, żeby zrobili jeszcze dzisiaj.
  4034. Wstała szybko, lecz Shasa górował nad nią wzrostem.
  4035. – Było wspaniale. Mam dużo materiału do wykorzystania –
  4036. mówiła z entuzjazmem. – Jestem wdzięczna za współpracę.
  4037. Shasa zbliżył swoją twarz do jej twarzy uśmiechając się
  4038. uprzejmie.
  4039. – Jesteś przebiegłą, małą dziwką – powiedział spokojnie. –
  4040. Twarz anioła i serce wiedźmy. Wiesz, że to, co przedstawiasz,
  4041. mija się z prawdą, ale cię to nie obchodzi. Jeżeli udaje ci się
  4042. zmontować dobry program, nie dbasz o to, czy jest prawdziwy
  4043. lub czy kogoś rani, prawda?
  4044. Odwrócił się i wyszedł z sali konferencyjnej. Właśnie zaczął
  4045. się występ tancerek. Shasa podszedł do stolika, przy którym
  4046. siedziała Centaine z Blaine’em, ale nie odzyskał już dobrego
  4047. humoru.
  4048. Usiadł i patrzył na wirujące tancerki, ale myśląc z wściekłością
  4049. o Kitty prawie nie widział ich długich, nagich nóg i błyszczących
  4050. ciał. Szukał niebezpieczeństw polując na lwy, bawoły, latając
  4051. samolotem i grając w polo. Kitty Godolphin była niebezpieczna.
  4052. Zawsze pociągały go kobiety inteligentne i kompetentne, z silną
  4053. indywidualnością – a Kitty była zastraszająco kompetentna,
  4054. ukształtowana z czystego jedwabiu i stali.
  4055. Myślał o jej ładnej, niewinnej twarzy, dziecięcym uśmiechu
  4056. i twardym spojrzeniu. Pragnienie posiadania jej,
  4057. podporządkowania sobie jeszcze silniej go wzburzały. Wiedział,
  4058. że niełatwo będzie ją zdobyć, lecz przez to tym trudniej mu
  4059. było myśleć o czymś innym. Poczuł, że jest fizycznie podniecony
  4060. i to rozwścieczyło go jeszcze bardziej.
  4061. Nagle podniósł wzrok i zobaczył, że z przeciwnego końca sali
  4062. obserwuje go Jill Anstey, dyrektorka firmy promocyjnej.
  4063. Kolorowe światła połyskiwały na jej szerokich, słowiańskich
  4064. policzkach i migotały w jasnych włosach. Popatrzyła mu w oczy
  4065. i przejechała koniuszkiem języka po dolnej wardze.
  4066. Dobrze, pomyślał. Muszę się na kimś wyładować i ty
  4067. doskonale się do tego nadajesz.
  4068. Pochylił nisko głowę, Jill skinęła i wyszła z sali. Shasa
  4069. przeprosił Centaine, wstał, przeszedł przez wypełnioną muzyką,
  4070. mroczną salę i wyszedł tymi samymi drzwiami, co Jill.
  4071. Wrócił do hotelu „Carlton” o dziewiątej rano. Wciąż miał na
  4072. sobie smoking, więc unikając recepcji wszedł tylnymi schodami
  4073. z podziemnego garażu. Centaine i Blaine zajmowali apartament
  4074. firmy, a Shasa drugi, mniejszy po drugiej stronie korytarza. Nie
  4075. chciał, by go zobaczyli w stroju wieczorowym o tej porze dnia,
  4076. ale miał szczęście i nie zauważony wszedł do swojego pokoju.
  4077. Ktoś wsunął kopertę pod jego drzwi. Podniósł ją bez
  4078. specjalnego zainteresowania, ale gdy zobaczył na niej znak
  4079. firmowy studia filmowego Killarney, w którym pracowała Kitty,
  4080. uśmiechnął się i otworzył ją.
  4081. Szanowny Panie.
  4082. Materiał jest wspaniały – wygląda pan lepiej niż Errol
  4083. Flynn w filmie. Jeżeli chce go pan obejrzeć, proszę
  4084. zadzwonić do mnie do studia.
  4085. Kitty Godolphin
  4086. Jej bezczelność uspokoiła go, a nawet rozbawiła, i choć był
  4087. tego dnia bardzo zajęty – miał zjeść lunch z lordem Littletonem,
  4088. a na popołudnie zaplanował różne spotkania – zadzwonił do
  4089. studia.
  4090. – Dobrze, że jeszcze mnie pan zastał – powiedziała Kitty. –
  4091. Właśnie wychodzę. Chce pan zobaczyć materiał? Niech pan tu
  4092. przyjdzie o szóstej, dobrze?
  4093. Kitty czekała na niego przy recepcji studia filmowego.
  4094. Powitała go słodkim, dziecinnym uśmiechem i kpiącym, złośliwym
  4095. spojrzeniem zielonych oczu. Podała mu rękę i zaprowadziła go
  4096. do wynajętej sali projekcyjnej.
  4097. – Wiedziałam, że chcąc tu pana ściągnąć, mogę polegać na
  4098. Pańskiej męskiej próżności – zapewniła.
  4099. Chłopcy z jej ekipy filmowej siedzieli w pierwszym rzędzie
  4100. paląc camele i pijąc coca-colę, ale Hank, operator kamery,
  4101. wcześniej włożył film do projektora i teraz obejrzeli go
  4102. w milczeniu.
  4103. Kiedy zapalono światła, Shasa odwrócił się do Kitty
  4104. i powiedział:
  4105. – Doskonale to pani zrobiła – rzeczywiście wyszedłem na
  4106. niezłego palanta. A montując ostatecznie film może pani
  4107. oczywiście wyciąć te fragmenty, gdzie jestem górą.
  4108. – Nie podoba się panu? – uśmiechnęła się marszcząc
  4109. piegowaty nosek.
  4110. – Strzela pani do mnie kryjąc się w krzakach, a ja stoję na
  4111. otwartej przestrzeni.
  4112. – Jeśli oskarża mnie pan o kłamstwo – rzuciła mu
  4113. wyzwanie – to niech mnie pan zabierze i pokaże, jak to
  4114. naprawdę wygląda. Niech mi pan pokaże kopalnie i fabryki
  4115. należące do pańskiej firmy i pozwoli je sfilmować!
  4116. A więc dlatego chciała się z nim widzieć. Shasa uśmiechnął
  4117. się w duchu i spytał:
  4118. – Ma pani dziesięć dni?
  4119. – Mam tyle czasu, ile będzie trzeba – uspokoiła go.
  4120. – Dobrze, zacznijmy od kolacji dzisiaj wieczorem.
  4121. – Wspaniale! – ucieszyła się i odwracając do swojej ekipy
  4122. powiedziała:
  4123. – Mazeltov, chłopcy, pan Courtney zaprasza nas na kolację.
  4124. – Nie to dokładnie miałem na myśli – mruknął.
  4125. – Słucham? – spojrzała na niego niewinnie.
  4126. Kitty była wspaniałą towarzyszką. Żywo interesowała się
  4127. wszystkim, co jej pokazywał i o czym opowiadał. Gdy mówił,
  4128. patrzyła mu w oczy, obserwowała jego usta i często przysuwała
  4129. się tak blisko, że czuł na twarzy jej oddech, ale nigdy go nie
  4130. dotknęła.
  4131. Shasę najbardziej pociągało w niej to, że zawsze była czysta.
  4132. W ciągu wielu gorących dni, jakie spędzili razem na pustyni na
  4133. dalekim zachodzie lub w lasach na wschodzie, zwiedzając tartaki
  4134. i fabryki nawozów sztucznych, obserwując, jak spychacze
  4135. zdejmują wierzchnią warstwę ziemi z pokładów węgla, czy też
  4136. prażąc się w kopalni odkrywkowej H’ani, Kitty zawsze wyglądała
  4137. świeżo. Nawet wtedy, gdy jechali w tumanie kurzu, jej oczy były
  4138. czyste, a małe, równe ząbki błyszczały. Nie mógł odgadnąć,
  4139. kiedy i gdzie pierze swoje ubrania, lecz były zawsze czyste
  4140. i zadbane, a jej oddech, gdy zbliżała do niego swoją twarz,
  4141. zawsze przyjemny.
  4142. Shasie imponowało także jej profesjonalne podejście do
  4143. pracy. Gdy chodziło o nakręcenie jakiegoś ujęcia, nie liczyło się
  4144. dla niej nic innego, nie zważała na trudy ani na
  4145. niebezpieczeństwa. Chcąc mieć zdjęcia głównego szybu kopalni
  4146. H’ani, postanowiła filmować jadąc na zewnątrz windy i Shasa
  4147. musiał jej tego zabronić. Kiedy później udał się na spotkanie
  4148. z dyrektorem kopalni, Kitty powróciła do szybu i zrobiła
  4149. dokładnie takie ujęcie, jakie chciała, a gdy Shasa dowiedział się
  4150. o tym później, uśmiechem zgasiła jego wybuch wściekłości.
  4151. Shasę bawiło dwuznaczne nastawienie członków ekipy filmowej
  4152. do niej. Z jednej strony, bardzo ją lubili, troszczyli się o nią tak,
  4153. jakby byli jej starszymi braćmi, i byli dumni z jej osiągnięć.
  4154. Jednocześnie bali się jej bezwzględnego dążenia do doskonałości,
  4155. gdyż wiedzieli, że poświęci ich i wszystko, co stanie jej na
  4156. drodze. Choć rzadko to okazywała, była złośliwa i bezlitosna
  4157. i każde jej polecenie, niezależnie od tego jakim głosem je
  4158. wydała i czy towarzyszył mu słodki uśmiech, było wykonywane
  4159. natychmiast.
  4160. Shasy podobało się także jej nastawienie do Afryki, do ziemi
  4161. i ludzi ją zamieszkujących.
  4162. – Myślałam, że to Ameryka jest najpiękniejszym krajem na
  4163. świecie – powiedziała cicho, gdy wpatrywali się kiedyś w słońce
  4164. zachodzące za wielkie, samotne góry na pustyniach zachodnich.
  4165. – Ale kiedy patrzę na to, wcale nie jestem tego taka pewna.
  4166. Ciekawość zawiodła ją do domów pracowników firmy
  4167. Courtney. Spędziła długie godziny filmując rozmowy z czarnymi
  4168. robotnikami i ich żonami, z białymi nadzorcami i kierownikami
  4169. zmian. Filmowała także ich domy i to, co jedzą, rozrywki
  4170. i nabożeństwa.
  4171. – Czy nadal uważasz, że ich wyzyskuję? – spytał w końcu
  4172. Shasa.
  4173. – Dobrze im się żyje – zgodziła się.
  4174. – I są szczęśliwi – nalegał. – Musisz to przyznać. Niczego
  4175. przed tobą nie ukrywam. Są szczęśliwi.
  4176. – Są szczęśliwi jak dzieci – zgodziła się. – Dopóki patrzą na
  4177. ciebie, jak na potężnego tatusia. Ale jak długo możesz jeszcze
  4178. ich ogłupiać? Jak sądzisz, kiedy spojrzą na ciebie, jak lecisz
  4179. swoim pięknym samolotem do parlamentu po to, by
  4180. przegłosować kolejne prawa, których będą musieli przestrzegać
  4181. i powiedzą sobie: „Człowieku! Tego też chcielibyśmy spróbować”?
  4182. – Przez trzysta lat rządów białych wspólnie budowaliśmy
  4183. łączącą nas społeczną strukturę. Nie chciałbym, by ją zburzono,
  4184. nie wiedząc wcześniej, czym ją zastąpić.
  4185. – A może demokracja nie byłaby zła na początek? –
  4186. zasugerowała. – To nie jest zły pomysł, by wprowadzić w życie
  4187. znaną zasadę – wola większości musi zwyciężyć!
  4188. – Opuściłaś najważniejszą część – odpowiedział szybko. –
  4189. Prawa Mniejszości muszą być chronione. Afrykańczycy znają
  4190. i respektują tylko jedno prawo: zwycięzca zgarnia wszystko –
  4191. mniejszość pod ścianę! To właśnie stanie się z białymi
  4192. osadnikami w Kenii, jeżeli Anglicy skapitulują przed zabójcami
  4193. z Mau Mau.
  4194. Dyskutowali i kłócili się przez długie godziny dalekich lotów
  4195. ponad kontynentem afrykańskim. Shasa i Kitty zawsze lecieli
  4196. razem w mosquito. Kask i maska tlenowa były dla niej za duże
  4197. i wyglądała w nich jeszcze młodziej i bardziej dziewczęco. David
  4198. Abrahams pilotował wolniejszy i bardziej pojemny samolot De
  4199. Havilland Dove należący do firmy, wioząc ze sobą ekipę filmową
  4200. i ich sprzęt. Choć większość czasu zabierały Shasy spotkania
  4201. z dyrektorami i urzędnikami administracji, pozostawało jeszcze
  4202. sporo wolnych chwil na uwodzenie Kitty.
  4203. Shasa był przyzwyczajony do tego, że kobiety, o które
  4204. zabiegał, nie opierają się zbyt długo. Jeżeli walczyły, zawsze
  4205. rzucały zalęknione spojrzenie przez ramię. Zwykle ukrywały się
  4206. przed nim w najbliższej sypialni, z roztargnienia zapominając
  4207. przekręcić klucz w zamku. Spodziewał się, że tak samo będzie
  4208. z Kitty.
  4209. Dostanie się do jej niebieskich dżinsów było najważniejszym
  4210. celem. Przekonanie jej, że Afryka to nie to samo co Ameryka
  4211. i że sposób postępowania białych jest najlepszy z możliwych,
  4212. stanowiło dalszy cel. Po dziesięciu dniach nie osiągnął żadnego
  4213. z nich. Shasy nie udało się naruszyć ani przekonań politycznych
  4214. Kitty, ani jej cnoty.
  4215. Kitty bardzo się nim interesowała, ale w sposób czysto
  4216. zawodowy, bezosobowy. W takim samym stopniu skupił jej
  4217. uwagę szaman z plemienia Ovambo, demonstrując jej, w jaki
  4218. sposób wyleczył raka żołądka za pomocą okładów z nawozu
  4219. jeżozwierza, jak i pokryty tatuażami, biały kierownik zmiany,
  4220. który tłumaczył jej, że czarnych robotników nigdy nie wolno
  4221. uderzać w brzuch, gdyż można uszkodzić powiększoną malarią
  4222. śledzionę, natomiast można ich bić po głowach, gdyż afrykańska
  4223. czaszka jest mocna i nic poważnego się nie stanie.
  4224. – Mój ty Boże! – westchnęła Kitty. – Warto było
  4225. przyjechać tylko po to, by to usłyszeć!
  4226. Jedenastego dnia podróży opuścili kopalnię diamentów H’ani
  4227. leżącą na rozległej pustyni Kalahari, przelecieli nad tajemniczym
  4228. pasmem wzgórz i wylądowali w mieście Windhoek, stolicy
  4229. niemieckiej kolonii Afryki Południowo-Zachodniej, przyłączonej
  4230. do Południowej Afryki na mocy Traktatu Wersalskiego.
  4231. W architekturze i sposobie życia mieszkańców tego małego,
  4232. schludnego miasteczka wciąż zaznaczały się wyraźne wpływy
  4233. niemieckie. Położone na pagórkowatej wyżynie, leżącej ponad
  4234. spieczoną równiną nadmorską miasto miało przyjemny klimat,
  4235. a hotel „Kaiserhof”, gdzie Shasa stale wynajmował apartament,
  4236. oferował wiele wygód, jakich nie mieli w ciągu tych dziesięciu
  4237. dni.
  4238. Większą część popołudnia Shasa i David spędzili z dyrekcją
  4239. lokalnego biura firmy Courtney. Przed przeprowadzką do
  4240. Johannesburga tu mieścił się zarząd całej firmy, a teraz
  4241. pozostała jeszcze dyrekcja kopalni H’ani. Kitty, która jak zwykle
  4242. nie traciła czasu, filmowała ze swoją ekipą niemieckie budynki
  4243. kolonialne, pomniki oraz spacerujące po ulicach, urzekające
  4244. kobiety z plemienia Herero. W 1904 roku to wojownicze plemię
  4245. wciągnęło kolonistów niemieckich w najstraszniejszą wojnę
  4246. w swojej historii. Na polu walki i z głodu zginęło osiemdziesiąt
  4247. tysięcy Hererów z ogólnej liczby stu tysięcy. Mężczyźni z tego
  4248. plemienia byli wysocy i odznaczali się godnym wyglądem. Kobiety
  4249. nosiły długie, niezwykle kolorowe suknie i wymyślne, wysokie
  4250. fryzury. Późnym popołudniem Kitty wróciła do hotelu
  4251. w doskonałym humorze, zachwycona Hererami.
  4252. Shasa starannie zaplanował wieczór. Zostawił Davida w biurze
  4253. firmy, by dokończył spotkanie, a sam zamierzał zaprosić Kitty
  4254. i jej ekipę do mieszczącej się w ogrodzie hotelowym restauracji,
  4255. gdzie tradycyjna orkiestra w alpejskich kapeluszach wygrywała
  4256. niemieckie piosenki pijackie. Miejscowe piwo Hansa Pilsner było
  4257. równie dobre, jak oryginalne monachijskie. Miało czysty, złoty
  4258. kolor i gęstą piankę na wierzchu. Shasa zamówił największe
  4259. kufle i Kitty piła równo ze wszystkimi.
  4260. Wszyscy bawili się znakomicie do momentu, gdy Shasa,
  4261. rozmawiając z Kitty na boku, powiedział:
  4262. – Zupełnie nie wiem, jak ci to powiedzieć, Kitty, ale to jest
  4263. nasz ostatni wspólny wieczór. Poprosiłem sekretarkę, by
  4264. zarezerwowała dla was miejsca na lot do Johannesburga na
  4265. jutro rano.
  4266. Kitty popatrzyła na niego ze zdumieniem.
  4267. – Nie rozumiem. Myślałam, że lecimy do twoich działek
  4268. diamentowych w Sperrgebiet.
  4269. W jej ustach brzmiało to „Spir Bit”.
  4270. – To miała być najważniejsza część naszej wyprawy.
  4271. – Sperrgebiet znaczy „Strefa zamknięta” – powiedział
  4272. smutno Shasa. – I tak właśnie jest, Kitty, to rejon zamknięty.
  4273. Nikt nie może tam pojechać bez zezwolenia rządowego
  4274. inspektora kopalni.
  4275. – Ale byłam pewna, że załatwiłeś nam zezwolenia –
  4276. zaprotestowała.
  4277. – Próbowałem. Teleksowałem do naszego tutejszego biura,
  4278. by to załatwili. Nie wydali nam zezwoleń. Obawiam się, że rząd
  4279. nie chce was tam wpuścić.
  4280. – Ale dlaczego?
  4281. – Musi być tam coś, czego nie chcą wam pokazać i pozwolić
  4282. sfilmować – powiedział wzruszając ramionami.
  4283. Kitty milczała przez chwilę, ale obserwując jej wyrazistą
  4284. twarz widział, jak walczy ze sprzecznymi uczuciami, a jej oczy
  4285. błyszczały wściekłością i determinacją. Już na samym początku
  4286. ich znajomości odkrył, że najbardziej skutecznym sposobem
  4287. zainteresowania czymś Kitty jest zabronienie jej tego. Wiedział,
  4288. że chcąc dostać się do Sperrgebiet, jest teraz gotowa skłamać,
  4289. oszukać lub sprzedać swoją duszę.
  4290. – Mógłbyś nas tam przeszmuglować – zasugerowała.
  4291. Potrząsnął głową.
  4292. – Nie warto ryzykować. Mogłoby się nam udać, ale jeżeli
  4293. nas złapią, dostaniemy po sto tysięcy funtów kary albo pięć lat
  4294. więzienia.
  4295. Położyła mu rękę na ramieniu, po raz pierwszy dotykając
  4296. go z rozmysłem.
  4297. – Proszę, Shasa, tak bardzo chciałabym to sfilmować.
  4298. Jeszcze raz potrząsnął poważnie głową.
  4299. – Przykro mi, Kitty, ale obawiam się, że to niemożliwe. –
  4300. Wstał. – Muszę się przebrać do kolacji. Możesz to przekazać
  4301. chłopcom, gdy mnie nie będzie. Wasz samolot do
  4302. Johannesburga odlatuje o dziesiątej rano.
  4303. Podczas kolacji Shasa spostrzegł od razu, że nie uprzedziła
  4304. członków ekipy o tym, że nastąpiła zmiana planów, gdyż wciąż
  4305. rozmawiali z ożywieniem, popijając dobre niemieckie piwo.
  4306. Po raz pierwszy Kitty nie brała udziału w konwersacji.
  4307. Siedziała przygnębiona przy końcu stołu, patrząc osowiałym
  4308. wzrokiem na teutońskie dania. Od czasu do czasu rzucała
  4309. nadąsane spojrzenie w stronę Shasy. David napił się tylko kawy
  4310. i poszedł dzwonić do Matty i dzieci, a Hank i reszta ekipy zaczęli
  4311. się interesować miejscowym nocnym lokalem z dobrą muzyką
  4312. i bardzo dobrymi dziewczynami.
  4313. – Dziesięć dni bez towarzystwa kobiet, jeżeli nie liczyć
  4314. szefowej – narzekał Hank. – Staję się dość nerwowy.
  4315. – Pamiętaj, gdzie się znajdujesz – ostrzegł go Shasa. –
  4316. W tym kraju czarny kolor to królewska gra.
  4317. – Niektóre z tych dziewczyn są warte pięciu lat ciężkich
  4318. robót – powiedział przewracając oczami Hank.
  4319. – Czy wiesz, że mamy tu południowoafrykańską wersję
  4320. rosyjskiej ruletki? – spytał go Shasa. – Bierze się kolorową
  4321. dziewczynę do budki telefonicznej, wzywa patrol policyjny
  4322. i czeka, kto pojawi się pierwszy.
  4323. Tylko Kitty się nie roześmiała. Shasa wstał.
  4324. – Muszę jeszcze przejrzeć kilka dokumentów. Pożegnamy się
  4325. przy śniadaniu.
  4326. W pokoju ogolił się szybko, wziął prysznic i przebrał
  4327. w jedwabny szlafrok. Podszedł do barku i kiedy sprawdzał, czy
  4328. jest lód, usłyszał delikatne pukanie.
  4329. W drzwiach stała bardzo zasmucona Kitty.
  4330. – Czy przeszkadzam?
  4331. – Nie, skądże znowu.
  4332. Otworzył szeroko drzwi, a ona przeszła przez pokój
  4333. i zatrzymała się patrząc przez okno.
  4334. – Czy chcesz się czegoś napić przed snem? – spytał Shasa.
  4335. – A co pijesz?
  4336. – Rusty nail.
  4337. – Nalej i mnie, niezależnie od tego, co to jest. Gdy mieszał
  4338. jej drambuie z whisky, powiedziała:
  4339. – Przyszłam ci podziękować za wszystko, co dla mnie
  4340. zrobiłeś w ciągu tych dziesięciu dni. Niełatwo będzie się
  4341. pożegnać.
  4342. Podszedł do niej niosąc drinki dla nich obojga, lecz ona
  4343. wzięła od niego obie szklanki i postawiła je na stoliku. Potem
  4344. stanęła na palcach i objąwszy go za szyję złożyła usta do
  4345. pocałunku.
  4346. Jej usta były miękkie i słodkie jak kakao. Powoli wsadzała
  4347. mu język w usta. Kiedy w końcu ich wargi rozłączyły się
  4348. z cichym cmoknięciem, schylił się i wziął ją na ręce. Gdy niósł
  4349. ją do sypialni, wtuliła twarz w jego ramiona.
  4350. Miała wąskie, chłopięce biodra, płaski brzuch i białe, krągłe,
  4351. twarde niczym para strusich jaj pośladki. Jej ciało, podobnie
  4352. jak twarz, wydawało się dziecinne i jeszcze nie w pełni
  4353. rozwinięte. Tylko piersi były twarde i pięknie ukształtowane,
  4354. a w dole brzucha znajdowała się kusząca kępka ciemnych,
  4355. gęstych włosów. Kiedy ich dotknął, odkrył, że są delikatne jak
  4356. jedwab i miękkie jak dym.
  4357. Kochali się tak gorąco, jakby robili to zupełnie spontanicznie.
  4358. Używając najbardziej wulgarnych słów mówiła, co robił, a widok
  4359. tych niewinnie wyglądających ust wypowiadających takie słowa
  4360. był niezwykle podniecający. Kitty dostarczyła mu niezwykle
  4361. intensywnych doznań i całkowicie zaspokoiła jego pożądanie.
  4362. W ciemnościach przytuliła się do niego.
  4363. – Po tym, co się stało, nie wiem, jak zniosę rozstanie z tobą
  4364. – wyszeptała.
  4365. Shasa dyskretnie obserwował jej twarz w lustrze po drugiej
  4366. stronie pokoju.
  4367. – Do licha! Nie mogę pozwolić, żebyś odeszła – szepnął do
  4368. niej. – Niech się dzieje, co chce – zabiorę cię do Sperrgebiet.
  4369. Zobaczył w lustrze, że na jej twarzy pojawił się uśmiech
  4370. zadowolenia i satysfakcji. A więc miał rację – Kitty używała
  4371. swojego ciała jak atutów w brydżu.
  4372. Kiedy nazajutrz rano Kitty i Shasa przyjechali samochodem
  4373. firmy na lotnisko, członkowie ekipy filmowej pakowali sprzęt do
  4374. samolotu według wskazówek Davida. Kitty wysiadła i podeszła
  4375. do nich.
  4376. – Jak chcesz to zrobić, Davie? – spytała.
  4377. – Nie wiem, o co ci chodzi – odpowiedział zaskoczony.
  4378. – Będziesz musiał sfałszować plan lotu, prawda? – nalegała
  4379. Kitty. David nadal nie wiedział, o co chodzi, i spojrzał na Shasę,
  4380. ale ten wzruszył tylko ramionami. Kitty zaczęła się niecierpliwić.
  4381. – Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Jak zamierzasz zataić fakt,
  4382. że lecimy do Sperrgebiet bez pozwoleń?
  4383. – Bez pozwoleń? – powtórzył David. Pogrzebał w kieszeni
  4384. skórzanej kurtki lotniczej i wydobył plik dokumentów. – To są
  4385. pozwolenia. Wydano je tydzień temu. Wszystko jest zupełnie
  4386. w porządku.
  4387. Kitty odwróciła się i spojrzała bez słowa na Shasę, ale on
  4388. nie patrzył na nią. Podszedł do mosquito sprawdzając samolot
  4389. przed lotem.
  4390. Shasa wzniósł się na wysokość dwóch tysięcy stóp, obrał
  4391. właściwy kierunek i wyrównał.
  4392. – Ty skurwysynu – odezwała się po raz pierwszy Kitty.
  4393. Była wściekła.
  4394. – Kochanie – odwrócił się do niej z uśmiechem i popatrzył
  4395. na nią z rozbawieniem przez maskę. – Oboje dostaliśmy to,
  4396. czego chcieliśmy, i mieliśmy wspaniałą zabawę. Dlaczego się tak
  4397. złościsz?
  4398. Odwróciła się od niego i popatrzyła w dół na wspaniałe,
  4399. płowe góry Khama’s Hochtland. Shasa nie zwracał na nią
  4400. uwagi. Po jakimś czasie usłyszał przerywany odgłos
  4401. w słuchawkach. Pochylił się do przodu i zaczął manipulować
  4402. przy radiu. W chwilę później zauważył kątem oka, że skulona
  4403. w swoim fotelu Kitty dziwnie się trzęsie i że to właśnie od niej
  4404. pochodzi przerywany odgłos.
  4405. Dotknął jej ramienia i Kitty odwróciła się do niego. Miała
  4406. spuchniętą i zaczerwienioną od tłumionego śmiechu twarz,
  4407. a z oczu płynęły jej łzy. Nie mogła się już dłużej
  4408. powstrzymywać i parsknęła śmiechem.
  4409. – Ty chytry sukinsynu – powiedziała łapiąc oddech. – Ty
  4410. podstępny potworze. – I zaczęła się śmiać nie panując już nad
  4411. sobą. W chwilę później otarła łzy.
  4412. – Nieźle się dobraliśmy – stwierdziła. – Nasze umysły
  4413. podobnie pracują.
  4414. – Nasze ciała też dobrze sobie radzą – przypomniał, a Kitty
  4415. zdjęła maskę tlenową i pochyliła się ku niemu składając usta do
  4416. pocałunku. Jej język był kuszący i wił się niczym węgorz.
  4417. Odkąd zostali kochankami, przebywanie z Kitty było dla
  4418. Shasy nieustanną radością, a ich pobyt na pustyni mijał zbyt
  4419. szybko. Bystrość i ciekawość, z jaką przyglądała się światu,
  4420. pobudzały także jego umysł, a dzięki jej spostrzegawczości
  4421. odkrywał na nowo dobrze znane rzeczy.
  4422. Razem obserwowali i filmowali ogromne żółte spychacze
  4423. zgarniające ziemię na wznoszących się tarasach, które kiedyś
  4424. były dnem oceanu. Opowiadał Kitty, jak w czasach, gdy skorupa
  4425. ziemska jeszcze nie stwardniała, płynna magma wypływała na
  4426. powierzchnię unosząc ze sobą diamenty, utworzone na wielkiej
  4427. głębokości, pod wielkim ciśnieniem i w wysokiej temperaturze.
  4428. W tych czasach padające nieustannie deszcze tworzyły
  4429. ogromne rzeki, które płynąc ku morzu wypłukiwały diamenty
  4430. i niosły je ze sobą, zostawiając w zagłębieniach i nierównościach
  4431. dna morskiego leżących blisko ujścia rzeki. Gdy wyłaniający się
  4432. kontynent podnosił się coraz wyżej, dno wynurzyło się ponad
  4433. powierzchnię morza. Rzeki wyschły lub zmieniły koryta dawno
  4434. temu, a wznoszące się tarasy pokryły osady przykrywając
  4435. zagłębienia, w których leżały diamenty. Tylko genialny
  4436. Twentyman-Jones potrafił ustalić, gdzie biegły koryta rzek.
  4437. Studiując fotografie lotnicze i posługując się szóstym zmysłem,
  4438. wskazał niezwykłe precyzyjnie pradawne tarasy.
  4439. Kitty wraz ze swoją ekipą dokładnie sfilmowała cały proces
  4440. wydobywania diamentów. Piasek i żwir spychano najpierw
  4441. buldożerami, następnie przesiewano, a w końcu przedmuchiwano
  4442. ogromnymi wentylatorami tak długo, aż pozostawały tylko
  4443. drogocenne kamienie, stanowiące mikroskopijną część masy
  4444. przerzuconej ziemi.
  4445. Budynki należące do kopalni nie miały klimatyzacji i w czasie
  4446. pustynnych nocy było w nich zbyt gorąco, by spać, więc Shasa
  4447. zrobił na wydmach posłanie z koców. Kochali się w poświacie
  4448. gwiazd, owiani charakterystycznym zapachem pustyni.
  4449. Ostatniego dnia pobytu Shasa wziął jeden z dżipów
  4450. należących do firmy i pojechał razem z Kitty na wycieczkę do
  4451. czerwonych wydm. Te piaszczyste góry, ukształtowane
  4452. nieustannie wiejącymi wiatrami prądu Benguela, były
  4453. najwyższymi wydmami na świecie. Poskręcane czerwone grzbiety
  4454. wznoszące się na tle bladego, pustynnego nieba wyglądały jak
  4455. żywe gady.
  4456. Shasa pokazał Kitty stado gazeli. Były bardzo duże, a ich
  4457. głowy pokrywał piękny, biało-czarny wzór. Miały wysmukłe rogi
  4458. i wyglądały jak z bajki. Te piękne zwierzęta tak dobrze
  4459. przystosowały się do niegościnnej ziemi, na której żyły, że nie
  4460. musiały pić wody z otwartych zbiorników, gdyż wystarczała im
  4461. rosa osiadająca na spalonych słońcem trawach. Obserwowali je
  4462. tak długo, aż stały się ruchomymi punktami na linii horyzontu,
  4463. a w końcu rozpłynęły w falującym od gorąca powietrzu.
  4464. – Urodziłem się gdzieś tu, wśród tych wydm – powiedział
  4465. Shasa, gdy stojąc obok siebie na krawędzi wydmy patrzyli na
  4466. leżącą poniżej kotlinę, gdzie zostawili dżipa.
  4467. Opowiedział jej, jak Centaine szła zagubiona i opuszczona
  4468. przez te straszne ziemie, niosąc go w łonie. Dwoje Buszmenów
  4469. było jej jedynymi towarzyszami i przewodnikami, a kobieta, której
  4470. imię nosiła teraz kopalnia H’ani, była także akuszerką przy jego
  4471. porodzie. Składając hołd najcenniejszej rzeczy na świecie nadała
  4472. mu imię Shasa, „Dobra Woda”.
  4473. Przeżywanie w samotności majestatycznego piękna bardzo ich
  4474. do siebie zbliżyło i pod koniec dnia Shasa wiedział, że naprawdę
  4475. ją kocha i że chce z nią spędzić resztę życia.
  4476. Patrzyli razem, jak słońce zniża się ku czerwonym wydmom,
  4477. a niebo przekształcało się w wykonaną z brązu zasłonę,
  4478. podziurawioną niebieskimi obłokami, jakby wykutymi młotem
  4479. niebiańskiego kowala. Później zmieniało stopniowo kolor
  4480. z brązowego na pomarańczowy, później na purpurowy, a kiedy
  4481. w końcu słońce zniknęło za wydmami, wydarzył się cud.
  4482. Patrzyli zadziwieni, jak bezgłośny wybuch pokrył cały
  4483. horyzont elektryzującym zielonym blaskiem. Przez krótką chwilę
  4484. niebo było tak zielone, jak głębiny oceanów lub lód
  4485. w szczelinach lodowców wysoko w górach. Potem światło
  4486. łagodnie zgasło, a niebo przybrało ponownie metaliczny, brązowy
  4487. kolor zmierzchu. Kitty spojrzała na niego pytająco.
  4488. – Widzieliśmy to razem – powiedział Shasa cicho. –
  4489. Buszmeni nazywają to Zielonym Pytonem. Można całe życie
  4490. przeżyć na pustyni i nigdy go nie zobaczyć. Ja sam nie
  4491. doświadczyłem tego wcześniej.
  4492. – Co to oznacza? – spytała Kitty.
  4493. – Buszmeni mówią, że ten dobry omen spotyka się
  4494. nadzwyczaj rzadko – powiedział biorąc ją za rękę. – Mówią, że
  4495. ci, którzy zobaczą Zielonego Pytona, będą wybrańcami losu. My
  4496. zobaczyliśmy go razem.
  4497. W gęstniejącym mroku zeszli na dół stromym zboczem do
  4498. miejsca, gdzie Shasa zostawił dżipa. Zapadali się po kolana
  4499. w miękkim, nagrzanym słońcem piasku i chcąc utrzymać
  4500. równowagę, wspierali się wzajemnie o siebie.
  4501. Kiedy znaleźli się przy dżipie, Shasa położył jej ręce na
  4502. ramionach, zwrócił jej twarz ku sobie i powiedział:
  4503. – Nie chcę, żeby to się skończyło, Kitty. Nie odchodź, wyjdź
  4504. za mnie. Dam ci wszystko, czego możesz w życiu zapragnąć.
  4505. Cofnęła głowę i zaśmiała mu się w twarz.
  4506. – Nie bądź głupcem, Shasa. Nie możesz mi dać tego, czego
  4507. pragnę – stwierdziła. – Było nam dobrze, ale to była tylko
  4508. zabawa. Możemy być dobrymi przyjaciółmi tak długo, jak
  4509. zechcesz, ale idziemy różnymi ścieżkami i w inną stronę.
  4510. Gdy następnego dnia wylądowali w Windhoek, na tablicy
  4511. w pomieszczeniu dla załogi wisiał telegram do Kitty. Przeczytała
  4512. go szybko. Podniosła wzrok i popatrzyła na niego niewidzącymi
  4513. oczami.
  4514. – Coś się zaczyna dziać – odrzekła. – Muszę jechać.
  4515. – Kiedy cię zobaczę? – spytał Shasa, a ona popatrzyła na
  4516. niego tak, jakby był kimś zupełnie obcym.
  4517. – Nie wiem – odparła, a w godzinę później leciała już razem
  4518. ze swoją ekipą do Johannesburga.
  4519. Shasa był wściekły i upokorzony. Nigdy nie zaproponował
  4520. innej kobiecie, że ożeni się z nią rozwodząc się z Tarą – nigdy
  4521. o tym nawet nie pomyślał – a Kitty go wyśmiała.
  4522. Dobrze znał różne sposoby odnalezienia utraconego spokoju,
  4523. a jednym z nich było polowanie. Gdy wielki, czarny jak smoła
  4524. bawół z lśniącymi w słońcu rogami i czającą się w małych
  4525. oczkach żądzą mordu atakował go wypuszczając z pyska
  4526. krwawą pianę, ogarniała go myśliwska pasja i nie istniało dla
  4527. niego nic innego na świecie. Trwała jednak pora deszczowa
  4528. i tereny myśliwskie na północy kraju były błotniste i bardzo
  4529. łatwo było zachorować na malarię. Shasa nie mógł pojechać na
  4530. polowanie, więc chwycił się innego sprawdzonego sposobu,
  4531. którym było robienie interesów.
  4532. Pieniądze zawsze fascynowały Shasę. Gdyby było inaczej, nie
  4533. zgromadziłby tak wielkich bogactw, gdyż wymagało to oddania
  4534. i poświęcenia, do jakiego zdolni byli tylko nieliczni ludzie. Inni
  4535. pocieszali się starymi przesądami, że pieniądze nie dają szczęścia
  4536. i że są podstawą wszelkiego zła. Shasa doskonale wiedział, iż
  4537. pieniądze nie są ani dobre, ani złe – po prostu nie mają nic
  4538. wspólnego z moralnością. Wiedział, że pieniądze nie mają
  4539. sumienia, lecz kryją w sobie ogromny potencjał zarówno dobra,
  4540. jak i zła. To posiadający je człowiek dokonuje ostatecznego
  4541. wyboru, i prawo dokonywania tego wyboru jest nazywane
  4542. potęgą.
  4543. Jego instynkt działał nawet wtedy, gdy sądził, że jest
  4544. całkowicie zajęty Kitty. Niemal podświadomie dostrzegł oddalone
  4545. od brzegu białe punkciki na zielonych wodach prądu Benguela
  4546. na Oceanie Atlantyckim. W niecałą godzinę po odlocie Kitty
  4547. wpadł do biura Courtney Mining and Finance przy głównej
  4548. ulicy Windhoek i zaczął intensywnie pracować. Zażądał, by mu
  4549. przedstawiono pewne liczby i dokumenty, odbył szereg rozmów
  4550. telefonicznych, wezwał prawników i księgowych, poprosił wysoko
  4551. postawionych ludzi o załatwienie pewnych spraw i wysłał swoich
  4552. pracowników, by przeszukali archiwa miejskie i lokalnej gazety.
  4553. Zebrał wszystkie narzędzia pracy, dane, liczby, które mogły mu
  4554. pomóc i wpływy, by z radością całkowicie oddać się pracy jak
  4555. palacz opium swojej fajce.
  4556. Po pięciu dniach poznał już wszystkie szczegóły i mógł
  4557. dokonać ostatecznej oceny sytuacji. Miał przy sobie Davida
  4558. Abrahamsa, gdyż w takich sytuacjach David doskonale doradzał
  4559. i wynajdował wszystkie słabe punkty pomysłów Shasy.
  4560. – A więc wygląda to tak – zaczął Shasa podsumowanie.
  4561. W sali konferencyjnej, pod zamówionym przez Centaine
  4562. wspaniałym freskiem Pierneefa, pochodzącym z jego najlepszego
  4563. okresu, siedziało pięciu mężczyzn: Shasa, David, dyrektor filii
  4564. firmy i jego sekretarz oraz niemiecki prawnik z Windhoek, stale
  4565. pracujący dla Shasy.
  4566. – Wygląda na to, że przespaliśmy to. W ciągu ostatnich
  4567. trzech lat wyrósł nam pod bokiem biznes, który w zeszłym roku
  4568. przyniósł dwadzieścia milionów funtów zysku, cztery razy więcej
  4569. niż kopalnia H’ani, i my na to pozwoliliśmy!
  4570. Spojrzał swoim jedynym okiem na dyrektora filii, żądając
  4571. wyjaśnień.
  4572. – Zdawaliśmy sobie sprawę z rozwoju rybołówstwa w Walvis
  4573. Bay – starał się wyjaśnić nieszczęśliwiec. – Ogłoszenie
  4574. o przyjmowaniu zgłoszeń na zezwolenia połowu sardeli było
  4575. wydrukowane w gazecie, ale sądziłem, że rybołówstwo leży poza
  4576. zasięgiem naszych zainteresowań.
  4577. – Z całym szacunkiem, Frank, ale tego rodzaju decyzje
  4578. wolałbym podejmować sam. Do pańskich zadań należy
  4579. przekazywanie mi wszelkich informacji.
  4580. Shasa mówił spokojnym głosem, ale zebrani nie mieli
  4581. wątpliwości, że była to bardzo poważna nagana, i pochylili głowy
  4582. nad notatnikami.
  4583. Shasa milczał przez dziesięć sekund, by dobrze zapamiętali
  4584. jego słowa, po czym powiedział:
  4585. – No dobrze, Frank. Powiedz nam teraz to, co powinieneś
  4586. nam powiedzieć cztery czy pięć lat temu.
  4587. – No cóż, połowy sardeli w Walvis Bay zaczęły się we
  4588. wczesnych latach trzydziestych i początkowo przynosiły niezły
  4589. dochód, ale kryzys i prymitywne metody połowu stosowane
  4590. w tych czasach zmusiły właścicieli do zaprzestania połowów
  4591. i zamknięcia przetwórni.
  4592. Gdy Frank zaczął mówić, Shasa przypomniał sobie swoje
  4593. dzieciństwo. Pamiętał swoją pierwszą podróż nad Walvis Bay
  4594. i zdał sobie sprawę, że było to dwadzieścia lat temu. Przyjechał
  4595. tam z Centaine jej żółtym daimlerem, by odebrać pieniądze,
  4596. które pożyczyła firmie De La Reya zajmującej się rybołówstwem
  4597. i przetwórstwem rybnym oraz by zamknąć przetwórnię. Działo
  4598. się to w trudnych czasach kryzysu, kiedy firmy Courtney
  4599. przetrwały tylko dzięki determinacji i bezwzględności jego matki.
  4600. Pamiętał, jak Lothar De La Rey, ojciec Manfreda, prosił
  4601. jego matkę o odłożenie spłaty zaciągniętej pożyczki. Kiedy jego
  4602. kutry stały u nadbrzeża wyładowane po burty srebrnymi
  4603. sardelami, sekwestrator opieczętował na polecenia Centaine drzwi
  4604. przetwórni.
  4605. To właśnie wtedy poznał syna Lothara De La Reya.
  4606. Manfred był wówczas bosym, krótko ostrzyżonym chłopcem,
  4607. o twarzy spalonej słońcem, wyższym i potężniejszym niż Shasa.
  4608. Miał na sobie granatowy rybacki sweter i szorty khaki
  4609. wysmarowane rybim tłuszczem, podczas gdy Shasa był ubrany
  4610. w nieskazitelne szare spodnie, białą koszulkę i elegancki pulower,
  4611. a na nogach miał wyglansowane, czarne półbuty.
  4612. Dwaj chłopcy z różnych światów spotkali się na pokładzie
  4613. największego z kutrów i natychmiast zapałali do siebie
  4614. nienawiścią. W ciągu kilku minut kpiny i obelgi przerodziły się
  4615. w bójkę. Rzucili się na siebie z wściekłością, okładając się
  4616. pięściami i szamocząc na pokładzie kutra, podjudzani przez
  4617. rozradowanego tym widokiem ciemnoskórego rybaka. Nawet po
  4618. tylu latach doskonale pamiętał dzikie spojrzenie bladych oczu
  4619. Manfreda, gdy spadali z kutra na śliską, śmierdzącą stertę
  4620. sardeli, i ponownie poczuł okropne upokorzenie, jakiego doznał,
  4621. gdy Manfred wepchnął jego głowę w masę zimnych, martwych
  4622. ryb i niemal utopił go w szlamie.
  4623. Ponownie skupił uwagę na tym, co mówił Frank.
  4624. – W tej chwili sytuacja wygląda tak, że rząd wydał cztery
  4625. pozwolenia na łowienie sardeli w Walvis Bay i ich przetwórstwo.
  4626. Departament Rybołówstwa ustala roczne limity połowów na
  4627. każde pozwolenie. W tym roku wynoszą one dwieście tysięcy
  4628. ton.
  4629. Shasa myślał z zadowoleniem o olbrzymich potencjalnych
  4630. zyskach z takiej ilości ryb. Według opublikowanych danych,
  4631. w poprzednim roku podatkowym każda z czterech przetwórni
  4632. przyniosła około dwóch milionów dochodu. Shasa wiedział, że
  4633. mógłby zwiększyć tę sumę, być może nawet ją podwoić, ale nie
  4634. zanosiło się na to, by dano mu szansę.
  4635. – Wstępne rozmowy z Departamentem Rybołówstwa
  4636. i wyższymi władzami – Shasa zaprosił na obiad samego
  4637. gubernatora regionu – wykazały, że dalsze pozwolenia nie będą
  4638. wydawane. Jedyną drogą rozpoczęcia działalności w tej branży
  4639. byłoby odkupienie jednego pozwolenia.
  4640. Shasa uśmiechnął się sardonicznie, gdyż już wybadał dwie
  4641. firmy. Właściciel pierwszej z nich zaproponował Shasy, używając
  4642. bardzo kwiecistych zwrotów, by dokonał niezgodnego z naturą
  4643. aktu seksualnego z samym sobą, a drugi na początek negocjacji
  4644. rzucił sumę kończącą się bardzo długim ciągiem zer. Mimo że
  4645. miał teraz posępny wyraz twarzy, Shasa lubił tego rodzaju
  4646. sytuacje; pozornie beznadziejne, ale dające widoki na ogromne
  4647. korzyści, jeżeli uda się przezwyciężyć trudności.
  4648. – Chcę mieć wszystkie zestawienia bilansowe tych czterech
  4649. firm – polecił. – Czy ktoś zna dyrektora Departamentu
  4650. Rybołówstwa?
  4651. – Tak, ale on jest bezwzględnie uczciwy – ostrzegł Frank,
  4652. wiedząc, jakim torem biegną myśli Shasy. – Ma zaciśnięte ręce,
  4653. a jeżeli będziemy się starali wcisnąć mu mały prezent, narobi
  4654. takiego smrodu, że poczują go w sądzie w Bloemfontein.
  4655. – Nie mówiąc o tym, że wydawanie pozwoleń nie leży w jego
  4656. jurysdykcji – zgodził się sekretarz firmy. – Są wydawane
  4657. wyłącznie przez ministerstwo w Pretorii, ale na mocy decyzji
  4658. samego ministra ich liczba jest ograniczona do czterech.
  4659. Shasa został jeszcze w Windhoek przez pięć dni, próbując
  4660. sprawdzić każdą szansę, chwytając się każdego sposobu
  4661. i wykorzystując, tak jak tylko on potrafił, najdrobniejsze
  4662. szczegóły. Pod koniec swego pobytu był jednak równie daleki
  4663. od kupna pozwolenia na połowy w Walvis Bay co wtedy, gdy
  4664. po raz pierwszy zobaczył małe, białe kutry na zielonym oceanie.
  4665. Osiągnął tylko tyle, że przez dziesięć dni nie pamiętał o małym,
  4666. jadowitym stworzeniu, o Kitty Godolphin.
  4667. Jednakże, gdy w końcu stwierdził, że nic już nie uzyska
  4668. zostając dłużej w Windhoek, wsiadł do kabiny mosquito. Widok
  4669. pustego miejsca obok przypomniał mu Kitty. Pod wpływem
  4670. nagłego impulsu, zamiast lecieć wprost do Kapsztadu, skręcił na
  4671. zachód, w stronę wybrzeża, gdyż zdecydował, że zanim
  4672. całkowicie porzuci pomysł kupienia licencji, raz jeszcze przyjrzy
  4673. się wszystkiemu dokładnie.
  4674. Lecąc mosquito ku morzu myślał o Kitty, ale coś innego nie
  4675. dawało mu spokoju. Wydawało mu się, że rozpatrując różne
  4676. możliwości, o czymś zapomniał, coś przeoczył.
  4677. Zobaczył przed sobą ocean, spowity zasłoną mgły w miejscu,
  4678. gdzie zimny prąd stykał się z ziemią. Wysokie wydmy koloru
  4679. zboża i miedzi wiły się niczym gniazdo żmij. Zmienił kurs i leciał
  4680. teraz wzdłuż nie kończących się plaż i białych regularnych grzyw
  4681. załamujących się fal aż do chwili, gdy zobaczył półksiężyc zatoki
  4682. zamykający niespokojny ocean i latarnię morską na Pelican
  4683. Point, migającą do niego przez mgłę.
  4684. Zwolnił obroty silnika Rolls Royce Merlins i zmniejszył
  4685. wysokość, muskając strzępy mgły. W prześwitach zobaczył kutry.
  4686. Znajdowały się blisko lądu, na granicy prądu. Niektóre z nich
  4687. miały pełne sieci i widział, jak cenny ładunek lśni srebrzyście
  4688. w wodzie, gdy rybacy wyciągali wolno zaciąg. Nad nimi migotała
  4689. biała chmara ptaków czekających na ucztę.
  4690. Dwa kilometry dalej dostrzegł, jak następny kuter, zarzucając
  4691. sieć na ławicę sardeli, kreślił spienionym śladem wodnym
  4692. skomplikowany rysunek.
  4693. Shasa pociągnął ostro za stery i pochylając mocno mosquito
  4694. skręcił ostro nad kutrem, by dalej obserwować połów. Zobaczył
  4695. ławicę, ciemny cień wyglądający tak, jakby ktoś wylał tysiące
  4696. litrów atramentu do zielonej wody. Był zaskoczony wielkością
  4697. ławicy – miała setki akrów i choć każda z ryb nie była większa
  4698. niż jego dłoń, razem tworzyły ogromną masę.
  4699. – Miliony ton w jednej ławicy – szepnął. Gdy przełożył to
  4700. na pieniądze, ponownie owładnęła nim zachłanność.
  4701. Obserwował, jak kuter zarzucał sieć dookoła niewielkiej części
  4702. ogromnej ławicy. Po chwili wyrównał i na wysokości czterdziestu
  4703. metrów, dotykając kłębów mgły, poleciał w głąb zatoki. Na
  4704. samym brzegu stały budynki czterech przetwórni. Przy każdej
  4705. z nich wychodził w wodę długi pomost, a z kominów unosił się
  4706. dym.
  4707. Która z nich należała do starego De La Reya? – zastanawiał
  4708. się Shasa.
  4709. Na którym podeście walczył z Manfredem i skończył z oczami,
  4710. uszami i nosem zalepionymi szlamem? Uśmiechnął się ponuro,
  4711. wspominając to zdarzenie.
  4712. Ale ona leżała dalej na północ, pomyślał przypominając
  4713. sobie zdarzenie sprzed dwudziestu lat. Nie leżała tak głęboko
  4714. w zatoce.
  4715. Zawrócił mosquito i poleciał z powrotem równolegle do plaży
  4716. i milę przed sobą zobaczył nierówny rząd ściemniałych,
  4717. pordzewiałych pali wychodzący daleko w wody zatoki i stare
  4718. ruiny przetwórni na plaży.
  4719. – A więc wciąż tu jest – powiedział i natychmiast poczuł
  4720. dreszczyk podniecenia. – Wciąż tu jest, opuszczona
  4721. i zapomniana przez te wszystkie lata.
  4722. Już wiedział, o czym zapomniał.
  4723. Jeszcze dwa razy przeleciał nad zabudowaniami tak nisko, że
  4724. wzbijał tumany piasku z wierzchołków wydm. Na zwróconej
  4725. w kierunku morza pordzewiałej ścianie z blachy falistej można
  4726. jeszcze było odczytać niewyraźny napis:
  4727. SOUTH WEST AFRICAN CANNING AND FISHING CO.
  4728. LTD.
  4729. Pociągnął za stery i łagodnym łukiem wzniósł mosquito
  4730. w górę, wchodząc na kurs powrotny do Windhoek. Zapomniał
  4731. już o Kapsztadzie i o obietnicy złożonej synom i Isabelli, że wróci
  4732. do domu przed weekendem. David Abrahams wyleciał rano do
  4733. Johannesburga na kilka minut przed Shasą, więc w Windhoek
  4734. nie było nikogo, komu Shasa mógłby powierzyć poszukiwania.
  4735. Sam poszedł do archiwum miejskiego i na godzinę przed
  4736. zamknięciem znalazł to, czego szukał.
  4737. Pozwolenie na łowienie i przerabianie sardeli i innych ryb
  4738. zostało podpisane przez gubernatora regionu 20 września 1929
  4739. roku. Wydano je Lotharowi De La Reyowi zamieszkałemu
  4740. w Windhoek i nie było na nim daty ważności. Można było
  4741. zatem nadal z niego korzystać.
  4742. Shasa uderzył ręką w zniszczony, pożółkły dokument
  4743. i prostując go starannie patrzył z zachwytem na czerwone
  4744. znaczki skarbowe i wyblakły podpis gubernatora. Starał się
  4745. ocenić wartość dokumentu, który leżał w zmurszałej szufladzie
  4746. przez ponad dwadzieścia lat. Na pewno milion funtów, być
  4747. może pięć milionów. Zaśmiał się triumfalnie i zaniósł dokument
  4748. do urzędnika archiwum, by otrzymać poświadczoną notarialnie
  4749. kopię.
  4750. – To będzie pana nieźle kosztować – mruknął urzędnik. –
  4751. Dziesięć funtów sześć szylingów za kopię i dwa funty za
  4752. poświadczenie.
  4753. – To dużo pieniędzy – zgodził się Shasa. – Ale mogę sobie
  4754. na to pozwolić.
  4755. Lothar De La Rey wbiegł niczym kozica na czarną, mokrą
  4756. skałę. Miał na sobie tylko wełniane kąpielówki, w jednej ręce
  4757. trzymał wędkę, a w drugiej żyłkę z szamocącą się rybką.
  4758. – Złapałem rybę, tato – zawołał podniecony.
  4759. Manfred De La Rey otrząsnął się z zadumy. Nawet w czasie
  4760. rzadkich wakacji stale rozmyślał o pracy swojego ministerstwa.
  4761. – Świetnie, Lothar.
  4762. Wstał i podniósł dużą, bambusową wędkę, leżącą obok na
  4763. ziemi. Patrzył, jak jego syn delikatnie zdejmuje z haczyka rybkę,
  4764. nadającą się tylko na przynętę, i daje mu ją. Ryba była zimna,
  4765. twarda i śliska, a kiedy przekłuwał jej ciało dużym hakiem
  4766. swojej wędki, mała płetwa grzbietowa ryby zaczęła się
  4767. gwałtownie poruszać.
  4768. – Żaden stary kob nie będzie mógł się jej oprzeć – pokazał
  4769. Lotharowi rybę. – Wygląda tak kusząco, że sam bym ją zjadł.
  4770. Podniósł ciężką wędkę.
  4771. Przez chwilę patrzył, jak fale załamują się na skałach pod
  4772. jego stopami i wypatrzywszy odpowiedni moment zbiegł w dół.
  4773. Jak na tak potężnego człowieka poruszał się bardzo lekko. Gdy
  4774. wbiegł do wody, piana oblepiła mu kostki. Energicznie
  4775. zamachnął się wędką. Ryba poleciała wysoko i błyskając
  4776. w słońcu wpadła w zieloną wodę prawie sto metrów od brzegu,
  4777. za linią białych grzyw załamujących się fal.
  4778. Zbliżała się następna wysoka fala i Manfred zawrócił.
  4779. Trzymając wędkę na ramieniu walczył chwilę z wściekle
  4780. spienioną falą, podczas gdy żyłka się rozwijała z dużego
  4781. kołowrotka. Po chwili siedział z powrotem na skale.
  4782. Wsadził koniec wędziska w szczelinę skalną, unieruchamiając
  4783. kołowrotek starym, filcowym kapeluszem. Potem, z synem
  4784. u boku, rozsiadł się wygodnie na kocu i oparł o skałę.
  4785. – Dobre miejsce na koby – mruknął. Woda była mętna
  4786. i miała kolor domowego piwa imbirowego, a one lubiły właśnie
  4787. takie miejsca.
  4788. – Obiecałem mamie, że przyniesiemy jej rybę do
  4789. zamarynowania.
  4790. – Nigdy nie obiecuj gołębia na dachu – doradził Manfred
  4791. i chłopiec roześmiał się.
  4792. Manfred nigdy nie obejmował go przy innych, nawet przy
  4793. matce i siostrach, ale pamiętał, że gdy był w wieku Lothara,
  4794. pieszczoty ojca były dla niego ogromną przyjemnością, więc od
  4795. czasu do czasu, gdy byli sami, okazywał swoje prawdziwe
  4796. uczucia. Położył rękę na ramieniu syna, a Lothar znieruchomiał
  4797. i wstrzymał oddech z uniesienia i szczęścia. Potem wolno
  4798. przysunął się do ojca i razem patrzyli, jak długa wędka kołysze
  4799. się w rytmie fal.
  4800. – Lothie, czy zdecydowałeś już, co chcesz robić, gdy
  4801. opuścisz Paul Roos?
  4802. Paul Roos było najlepszym liceum dla Afrykanerów. Mieściło
  4803. się w Cape Proyince i było południowoafrykańskim
  4804. odpowiednikiem Eton czy Harrow.
  4805. – Zastanawiałem się nad tym, tato – odpowiedział poważnie
  4806. Lothar. – Nie chcę, tak jak ty, studiować prawa, a sądzę, że
  4807. medycyna będzie za trudna.
  4808. Manfred pokiwał głową z rezygnacją. Oswoił się już z myślą,
  4809. że Lothar nie miał zadatków na naukowca, lecz był przeciętnie
  4810. uzdolnionym uczniem. Wybijał się we wszystkich innych
  4811. dziedzinach. Widać już było, że ma wybitne zdolności
  4812. przywódcze, determinację odwagę i że jest bardzo sprawny
  4813. fizycznie.
  4814. – Chcę wstąpić do policji – powiedział z wahaniem Lothar.
  4815. – Gdy skończę liceum w Paul Roos, chciałbym wstąpić do
  4816. akademii policyjnej w Pretorii.
  4817. Manfred poruszył się lekko, starając się ukryć zaskoczenie.
  4818. To była chyba ostatnia rzecz, jaka by mu przyszła do głowy.
  4819. – Ja, dlaczego nie! Doskonale dasz sobie radę – powiedział
  4820. w końcu kiwając głową. – To dobry zawód – służysz swojemu
  4821. krajowi i swojemu Volk.
  4822. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej się
  4823. upewniał, że Lothar dokonał właściwego wyboru, a to, że sam
  4824. był ministrem spraw wewnętrznych, także nie zaszkodzi karierze
  4825. chłopca. Miał nadzieję, że w niej wytrwa.
  4826. – Ja – powtórzył. – To dobry wybór.
  4827. – Tato, chciałbym cię spytać – zaczął Lothar, ale w tym
  4828. momencie wędka poruszyła się, wyprostowała, a w chwilę później
  4829. wygięła w łuk. Szarpnięcie żyłki poruszyło kołowrotek i stary
  4830. kapelusz Manfreda wyleciał w powietrze.
  4831. Zerwali się z miejsca, Manfred złapał ciężką wędkę i pociągnął
  4832. w tył, by poczuć opór haczyka.
  4833. – To potwór – krzyknął, gdy poczuł wagę ryby. Nie mógł
  4834. jednak uchwycić żyłki. Próbował zatrzymać kołowrotek, blokując
  4835. go ręką osłoniętą skórzaną rękawiczką i po paru sekundach nad
  4836. dłonią zobaczył błękitny dymek spalenizny.
  4837. Kiedy zostało już tylko kilka zwojów linki i wydawało się, że
  4838. zostanie wyrwana z kołowrotka, ryba nagle zatrzymała się
  4839. i w odległości dwustu jardów od brzegu szarpnęła tak
  4840. gwałtownie, że wędka uderzyła Manfreda w brzuch.
  4841. Manfred, dopingowany okrzykami i radami Lothara, zaczął
  4842. teraz przyciągać rybę. Ruchami wędki zmieniał napięcie żyłki
  4843. i nawijał ją na kołowrotek aż do chwili, gdy ryba znajdowała
  4844. się już bardzo blisko brzegu. Nie mógł się doczekać, kiedy ją
  4845. zobaczy w falach przy skale. Potem nagle ryba znów mu się
  4846. wyrwała i musiał ponownie ściągać ją do brzegu.
  4847. W końcu, w głębokiej wodzie przy skale, zobaczyli ją, światło
  4848. słoneczne odbiło się w łuskach, Manfred poderwał rybę i wędka
  4849. znów wygięła się jak łuk. Ryba rzucała się wśród fal i otwierała
  4850. z wyczerpania wielki pysk. Jej łuski mieniły się perłowo.
  4851. – Oszczep! – krzyknął Manfred. – Teraz, Lothar, teraz!
  4852. Chłopiec zerwał się, zbiegł nad wodę, trzymając w ręku długi
  4853. bosak i wbił go tuż za skrzelami. Krew zabarwiła wodę na
  4854. różowo. Manfred odrzucił wędkę i podbiegł do Lothara, by mu
  4855. pomóc.
  4856. Wciągnęli razem rzucającą się rybę na skałę, poza zasięg fal.
  4857. – Musi mieć ze sto funtów – cieszył się Lothar. – Mama
  4858. i dziewczynki będą ją marynować do północy.
  4859. Lothar wziął wędki i torbę, a Manfred, obwiązawszy rybę liną
  4860. wokół skrzeli, zarzucił ją sobie na plecy i poszli wolno plażą do
  4861. domu. Zrzucił rybę na skałach następnego cypla, by odpocząć.
  4862. Kiedyś był mistrzem olimpijskim w boksie w wadze ciężkiej, ale
  4863. od tamtego czasu jego mięśnie zwiotczały, brzuch urósł,
  4864. a oddech stał się coraz krótszy.
  4865. Za dużo siedzę za biurkiem, pomyślał ponuro i siadł na
  4866. ciemnym kamieniu. Otarł twarz z potu i rozejrzał się wokół.
  4867. Przebywanie w tym miejscu zawsze sprawiało mu
  4868. przyjemność. Żałował, że może tu przyjeżdżać tak rzadko.
  4869. W czasach studenckich często łowił ryby i polował na tym
  4870. kawałku dzikiego, nie tkniętego przez człowieka wybrzeża, ze
  4871. swoim najlepszym przyjacielem, Roelfem Standerem. Ta ziemia
  4872. należała do rodziny Roelfa od ponad stu lat i Roelf nigdy nie
  4873. sprzedałby najmniejszego kawałka nikomu, oprócz Manfreda.
  4874. W końcu sprzedał Manfredowi sto akrów za jednego funta.
  4875. – Nie chcę się bogacić kosztem starego przyjaciela – zaśmiał
  4876. się, gdy Manfred zaproponował mu tysiąc funtów. – Dodajmy
  4877. tylko w umowie klauzulę stwierdzającą, że mam prawo
  4878. pierwokupu tej ziemi za tę samą cenę po twojej śmierci lub
  4879. wtedy, gdy będziesz chciał ją sprzedać.
  4880. Za cyplem, gdzie właśnie siedzieli, znajdował się letni dom
  4881. Manfreda i Heidi, jedyny ślad działalności człowieka. Dom
  4882. rodziny Roelfa był ukryty za następnym cyplem, w odległości
  4883. krótkiego spaceru, tak by mogli się spotykać, gdy obie rodziny
  4884. spędzały tu wakacje.
  4885. Z tym miejscem wiązało się wiele wspomnień. Popatrzył
  4886. w morze. To właśnie tutaj wynurzył się U-boot, odwożąc go do
  4887. kraju na początku wojny. Roelf czekał na plaży i wypłynąwszy
  4888. w ciemnościach łódką przetransportował na brzeg jego i sprzęt.
  4889. Co to były za wspaniałe czasy, pełne niebezpiecznych przygód
  4890. i walki; chcieli wywołać powstanie swojego Volk przeciwko
  4891. zwolennikowi Anglików, Janowi Christianowi Smutsowi i stworzyć
  4892. republikę południowoafrykańską pod protektoratem
  4893. faszystowskich Niemiec – i byli bardzo blisko celu.
  4894. Uśmiechnął się do tych wspomnień, a oczy mu zabłysły.
  4895. Chciałby to opowiedzieć synowi. Chłopiec w tym wieku doskonale
  4896. zrozumiałby marzenia Afrykanerów o własnym państwie i byłby
  4897. z nich dumny. Nikt jednak nigdy nie mógł się o tym dowiedzieć.
  4898. Próba zamordowania Smutsa i wywołania powstania nie
  4899. powiodła się Manfredowi. Musiał uciekać i wegetować w dalekim
  4900. kraju, podczas gdy Roelf i inni patrioci zostali uznani za
  4901. zdrajców i internowani w obozach, gdzie prześladowano ich
  4902. i dręczono do końca wojny.
  4903. Od tamtego czasu wszystko się zmieniło. Teraz byli panami
  4904. tej ziemi, chociaż nikt spoza ścisłego grona nie wiedział, jaką
  4905. rolę pełnił Manfred De La Rey w tych niebezpiecznych czasach.
  4906. W umysłach ludzi rządzących krajem ponownie zapłonęła myśl
  4907. o własnym państwie niczym płomień na ołtarzu aspiracji
  4908. Afrykanerów.
  4909. Warkot nisko lecącego samolotu przerwał jego zadumę.
  4910. Manfred podniósł wzrok i zobaczył, jak wysmukła,
  4911. srebrzysto-niebieska maszyna skręca ostro, by usiąść na
  4912. lądowisku znajdującym się tuż za wzgórzami. Pas startowy
  4913. został wybudowany przez departament robót publicznych, gdy
  4914. Manfreda mianowano ministrem. Było rzeczą bardzo istotną, by
  4915. zawsze mógł szybko przyjechać do ministerstwa. Z tego
  4916. lądowiska można było w ciągu kilku godzin przewieźć go
  4917. samolotem wojskowym do ministerstwa, jeżeli jego obecność
  4918. była konieczna.
  4919. Manfred rozpoznał maszynę i wiedział, kto nią leci. Skrzywił
  4920. się z niechęcią, i ponownie zarzucił rybę na plecy. Bardzo sobie
  4921. cenił odosobnienie i zaciekle bronił tego miejsca przed
  4922. natręctwem obcych. Razem z Lotharem poszli ciężko obładowani
  4923. i zmęczeni w kierunku domu.
  4924. Heidi i dziewczęta zobaczyły ich z daleka i wybiegły, by ich
  4925. przywitać. Otoczyły Manfreda i ciesząc się gratulowały mu
  4926. wspaniałej zdobyczy. Dziewczynki skakały wokół Manfreda, który
  4927. z trudem szedł przez wydmy i w końcu z ulgą położył rybę na
  4928. podeście przed kuchennymi drzwiami. Gdy Heidi poszła do
  4929. kuchni po aparat fotograficzny, Manfred zdjął poplamioną
  4930. koszulę i nachylił się przy kranie zbiornika z wodą deszczową, by
  4931. zmyć krew z rąk i sól z twarzy.
  4932. Gdy się wyprostował, woda ściekała mu z włosów na nagą
  4933. pierś; nagle zdał sobie sprawę z obecności kogoś obcego.
  4934. – Przynieś mi ręcznik, Ruda – powiedział szybko i najstarsza
  4935. córka pobiegła spełnić jego polecenie.
  4936. – Nie spodziewałem się pana – Manfred skierował wzrok
  4937. na Shasę. – Moja rodzina i ja lubimy być tu sami.
  4938. – Proszę mi wybaczyć, wiem, że zakłócam wasz spokój. –
  4939. Shasa miał zakurzone buty, gdyż do lądowiska było ponad mile.
  4940. – Jestem pewien, że pan zrozumie, gdy wyjaśnię, że chciałbym
  4941. z panem omówić bardzo pilną prywatną sprawę.
  4942. Manfred maskował swoje rozdrażnienie, wycierając twarz
  4943. ręcznikiem, a gdy Heidi nadeszła z aparatem, niezbyt uprzejmie
  4944. przedstawił ją Shasie.
  4945. Po kilku minutach Shasa oczarował Heidi i dziewczynki, ale
  4946. Lothar stał za ojcem i niechętnie podszedł do Shasy tylko po
  4947. to, by się przywitać. Nauczył się od ojca, by traktować
  4948. Anglików podejrzliwie.
  4949. – Wspaniały kob – zachwycał się Shasa leżącą na podeście
  4950. rybą. – Jeden z największych, jakie widziałem w ostatnich latach.
  4951. Teraz rzadko się już takie spotyka. Gdzie go pan złapał?
  4952. Shasa nalegał, by zrobić zdjęcie całej rodziny przy
  4953. wspaniałej zdobyczy. Manfred nie założył jeszcze koszuli i Shasa
  4954. zauważył starą, siną bliznę na jego piersiach. Wyglądała jak po
  4955. ranie od kuli, ale po wojnie wielu mężczyzn nosiło takie ślady.
  4956. Pomyślał o odniesionych na wojnie ranach i oddając aparat
  4957. Heidi odruchowo poprawił opaskę na oku.
  4958. – Zostanie pan na obiedzie, meneer – spytała cicho Heidi.
  4959. – Nie chcę się naprzykrzać.
  4960. – Będzie nam miło.
  4961. Heidi była ładną kobietą. Miała duże, pełne piersi, szerokie
  4962. biodra, gęste jasne włosy zaplecione w długi, sięgający talii
  4963. warkocz. Kątem oka Shasa spostrzegł wyraz twarzy Manfreda
  4964. i natychmiast na nim skupił całą uwagę.
  4965. – Moja żona ma rację, będzie nam miło gościć pana na
  4966. obiedzie. Zwyczajowa gościnność Afrykanerów nie pozostawiała
  4967. Manfredowi wyboru.
  4968. – Posiedźmy na werandzie, dopóki kobiety nie zawołają nas
  4969. na obiad.
  4970. Manfred przyniósł z lodowni dwie butelki zimnego piwa
  4971. i usiedli obok siebie w wiklinowych fotelach, patrząc ponad
  4972. wydmami na pomarszczoną toń Oceanu Indyjskiego.
  4973. – Czy pamięta pan, gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy,
  4974. pan i ja? – przerwał ciszę Shasa.
  4975. – Ja – skinął Manfred. – Dobrze pamiętam.
  4976. – Byłem tam dwa dni temu.
  4977. – W Walvis Bay?
  4978. – Tak, w przetwórni ryb, na pomoście, na którym
  4979. walczyliśmy – Shasa zawahał się – gdzie mnie pan pobił
  4980. i wepchnął moją głowę w stertę martwych ryb.
  4981. Manfred uśmiechnął się z satysfakcją, przypominając sobie to
  4982. zdarzenie.
  4983. – Ja, pamiętam.
  4984. Shasa musiał panować nad sobą. Pamięć o tej chwili nadal
  4985. sprawiała mu ból, wzmagany teraz uśmiechem zadowolenia na
  4986. twarzy Manfreda, ale przypomnienie zwycięstwa odniesionego
  4987. w dzieciństwie poprawiło Manfredowi humor, a Shasy o to
  4988. właśnie chodziło.
  4989. – To dziwne, że wtedy tak się znienawidziliśmy, a teraz
  4990. jesteśmy sprzymierzeńcami – powiedział Shasa i zamilkł na
  4991. chwilę, by Manfred mógł się nad tym zastanowić. – Bardzo
  4992. dokładnie rozważyłem pańską propozycję. Chociaż człowiekowi
  4993. nie jest łatwo przechodzić z jednej strony na drugą i choć wielu
  4994. ludzi będzie podejrzewało, że kierowały mną najniższe pobudki,
  4995. jestem przekonany, że mając na względzie dobro kraju,
  4996. powinienem zrobić to, do czego mnie pan namawia,
  4997. i wykorzystać wszystkie swoje zdolności dla dobra kraju.
  4998. – A zatem przyjmie pan propozycję premiera?
  4999. – Tak, może pan przekazać premierowi, że w odpowiednim
  5000. czasie i w wybrany przeze mnie sposób obejmę proponowane mi
  5001. stanowisko. Nie przejdę teraz do waszej partii, ale gdy
  5002. parlament zostanie rozwiązany przed zbliżającymi się wyborami,
  5003. zrezygnuję z członkostwa w Partii Zjednoczonej i wstąpię do
  5004. Partii Narodowej.
  5005. – Doskonale – skinął Manfred. – To honorowa droga.
  5006. Shasa zdał sobie sprawę, że żadna droga nie była honorowa.
  5007. Po chwili milczenia mówił dalej:
  5008. – Jestem panu za to bardzo wdzięczny, meneer. Wiem, że
  5009. tę propozycję zawdzięczam panu. Biorąc pod uwagę wszystko,
  5010. co zaszło pomiędzy naszymi rodzinami, był to z pana strony
  5011. wspaniały gest.
  5012. – Podejmując tę decyzję nie kierowałem się uczuciami. –
  5013. Manfred potrząsnął głową. – Szukałem najlepszego człowieka
  5014. na to stanowisko. Nie zapomniałem i nigdy nie zapomnę tego,
  5015. co pańska rodzina uczyniła mojej.
  5016. – Ja także nie zapomnę – powiedział cicho Shasa. – Nigdy
  5017. nie dowiem się, czy słusznie, ale czuję się winny temu, co się
  5018. stało. Chciałbym jednak wynagrodzić pańskiemu ojcu doznane
  5019. krzywdy.
  5020. – Jak pan chce to zrobić, meneer, – spytał twardo
  5021. Manfred. – Jak chce pan wynagrodzić utratę ręki i te wszystkie
  5022. lata spędzone w więzieniu? Czym zapłaci pan za spustoszenie,
  5023. jakiego dokonała w duszy człowieka utrata wolności?
  5024. – Nigdy nie zdołam w pełni tego wynagrodzić – zgodził się
  5025. Shasa. – Jednak w sposób zupełnie niespodziewany stanęła
  5026. przede mną możliwość oddania pańskiemu ojcu dużej części
  5027. tego, co mu zabrano.
  5028. – Proszę mówić – powiedział zachęcająco Manfred –
  5029. słucham uważnie.
  5030. – Pańskiemu ojcu wydano pozwolenie na połów ryb w 1929
  5031. roku. Przeszukałem archiwa – pozwolenie zachowało ważność.
  5032. – Co stary człowiek może teraz zrobić z takim pozwoleniem?
  5033. Nie rozumie pan – on jest psychicznie i fizycznie wyniszczony.
  5034. – Rybołówstwo i przetwórstwo ryb w Walvis Bay ożyło
  5035. i wspaniale się rozwija. Liczba pozwoleń jest ściśle limitowana.
  5036. Pozwolenie pańskiego ojca jest warte wiele pieniędzy.
  5037. Shasa dostrzegł błysk zainteresowania w oczach Manfreda.
  5038. – Sądzi pan, że mój ojciec powinien je sprzedać? – spytał
  5039. wprost. – I pewnie tak się składa, że pan chciałby je kupić? –
  5040. uśmiechnął się sarkastycznie.
  5041. Shasa skinął głową.
  5042. – Tak, oczywiście, chciałbym je kupić, ale pański ojciec
  5043. może je lepiej wykorzystać.
  5044. Manfred przestał się uśmiechać; tego się nie spodziewał.
  5045. – Co jeszcze mógłby z nim zrobić?
  5046. – Moglibyśmy otworzyć przetwórnię i wspólnie korzystać
  5047. z pozwolenia. Wkładem pańskiego ojca byłoby pozwolenie,
  5048. a moim kapitał i umiejętność prowadzenia interesu. W przeciągu
  5049. roku lub dwóch udział pańskiego ojca wyniósłby niemal na
  5050. pewno milion funtów.
  5051. Wypowiadając te słowa Shasa uważnie obserwował
  5052. Manfreda. To było coś więcej, znacznie więcej niż propozycja
  5053. zrobienia interesu. To było badanie. Shasa chciał przeniknąć
  5054. granitową skorupę otaczającą tego człowieka. Chciał wybadać
  5055. jego słabości, znaleźć szpary, którymi mógłby się później
  5056. wedrzeć.
  5057. – Milion funtów – powtórzył – a prawdopodobnie znacznie
  5058. więcej.
  5059. W bladych oczach Manfreda ponownie, na krótką chwilę,
  5060. rozjarzyły się żółte iskierki chciwości. On też był po prostu
  5061. człowiekiem.
  5062. Teraz będę mógł dojść z nim do porozumienia, pomyślał
  5063. Shasa i by ukryć ulgę, podniósł teczkę i otworzył ją, trzymając
  5064. na kolanach.
  5065. – Opracowałem projekt umowy. – Wyjął plik zapisanych
  5066. kartek. – Mógłby pan pokazać to ojcu i omówić to z nim.
  5067. Manfred wziął od niego kartki.
  5068. – Ja, zobaczę się z nim, gdy wrócę do domu w przyszłym
  5069. tygodniu.
  5070. – Jest jeden mały problem – dodał Shasa. – Pozwolenie
  5071. wydano dawno temu. Departament rybołówstwa może chcieć je
  5072. cofnąć, gdyż wydaje tylko cztery pozwolenia rocznie.
  5073. Manfred podniósł wzrok znad papierów.
  5074. – To nie będzie stanowić problemu – powiedział i Shasa
  5075. podniósł kufel z piwem, by ukryć uśmiech. Mieli już pierwszą
  5076. wspólną tajemnice. Manfred De La Rey zamierzał użyć swoich
  5077. wpływów do osiągnięcia celów osobistych. Podobnie jak
  5078. z utraconym dziewictwem, następnym razem pójdzie łatwiej.
  5079. Shasa od początku zdawał sobie sprawę, że w gabinecie
  5080. złożonym z afrykanerskich nacjonalistów będzie outsiderem.
  5081. Bardzo potrzebował zaufanego sprzymierzeńca wśród swoich,
  5082. a jeżeli udałoby się związać Manfreda ze sobą wspólnym
  5083. interesem i tajemnicą, mógłby liczyć na jego lojalność. Shasa
  5084. właśnie to osiągnął, a ponadto umowa miała przynieść także
  5085. jemu duże korzyści.
  5086. Warto było tu przyjechać, pomyślał zamykając teczkę.
  5087. – Doskonale, meneer. Jestem bardzo wdzięczny, że zechciał
  5088. mi pan poświęcić czas. Teraz opuszczę pana, by mógł się pan
  5089. dalej cieszyć wakacjami.
  5090. Manfred podniósł wzrok znad papierów.
  5091. – Meneer, moja żona przygotowuje obiad. Będzie bardzo
  5092. niezadowolona, jeżeli zaraz pan odleci – wreszcie uśmiechnął się
  5093. życzliwie. – A wieczorem przyjdą do nas nasi starzy przyjaciele
  5094. na braaivleis. Mamy wiele wolnych łóżek, niech pan zostanie na
  5095. noc. Może pan odlecieć jutro wczesnym rankiem.
  5096. – Jest pan bardzo uprzejmy.
  5097. Shasa usiadł z powrotem. Ich wzajemne nastawienie zmieniło
  5098. się, ale intuicja ostrzegała Shasę, że dzieliła ich jeszcze przepaść,
  5099. którą należało pokonać. Gdy uśmiechając się patrzył w podobne
  5100. do topazów oczy Manfreda, poczuł nagle chłód, jakby zimny
  5101. powiew z przeszłości. Te oczy nie dawały mu spokoju. Starał się
  5102. wydobyć z pamięci coś, co było niewyraźne i mroczne, lecz
  5103. w jakiś dziwny sposób mu zagrażało. Czy mogło to być
  5104. wspomnienie bójki w dzieciństwie? Zastanawiał się, ale wydawało
  5105. mu się, że nie. Nie było tak odległe w czasie i wydawało się
  5106. Shasy groźniejsze. Już prawie je uchwycił, gdy Manfred opuścił
  5107. wzrok na umowę, tak jakby domyślił się, czego Shasa szuka,
  5108. i wspomnienie uleciało mu z pamięci.
  5109. Heidi De La Rey wyszła na werandę. Miała na sobie
  5110. fartuch, ale zdążyła zmienić starą koszulę i spięła warkocz.
  5111. – Obiad jest już gotowy i mam nadzieję, że spróbuje pan
  5112. ryby, meneer Courtney.
  5113. Przy stole Shasa zabawiał całą rodzinę. Z Heidi i dziewczętami
  5114. poszło mu łatwo, ale Lothar był inny, podejrzliwy i ostrożny.
  5115. Jednak Shasa sam miał trzech synów i zasypywał go
  5116. opowieściami o lataniu i polowaniach na grubego zwierza, aż –
  5117. wbrew niemu samemu – oczy chłopca rozjarzyły się
  5118. zainteresowaniem i sympatią.
  5119. Kiedy wstawali od stołu, Manfred pokiwał niechętnie głową.
  5120. – Ja, meneer, muszę pamiętać, by zawsze pana doceniać.
  5121. Wieczorem na wydmach ukazała się rodzina składająca się
  5122. z kobiety, mężczyzny i czworga dzieci. Lothar z dziewczynkami
  5123. wybiegł im naprzeciw i przyprowadził na werandę.
  5124. Shasa stał z boku, przyglądając się hałaśliwemu powitaniu
  5125. rodzin. Widać było, że znają się od dawna.
  5126. Shasa bez trudu rozpoznał głowę rodziny. Był to mężczyzna
  5127. zbudowany jeszcze potężniej niż Manfred. On także był
  5128. bokserem w drużynie olimpijskiej w 1936 roku. Potem wykładał
  5129. prawo na Stellenbosch University, ale ostatnio zrzekł się
  5130. profesury, by stać się wspólnikiem w firmie Van Schoor, De La
  5131. Rey i Stander, której głównym udziałowcem, po śmierci starego
  5132. Van Schoora, był od kilku lat Manfred.
  5133. Oprócz wykonywania zawodu prawnika, Roelf Stander
  5134. wspierał karierę partyjną Manfreda, a także jego kampanię
  5135. wyborczą w 1948 roku. Chociaż sam nie był członkiem
  5136. parlamentu, stanowił podporę Partii Narodowej i Shasa był
  5137. niemal pewien, że należał do Broederbond, „Bractwa”, tajnego
  5138. stowarzyszenia Afrykanerów.
  5139. Gdy Manfred zaczął ich sobie przedstawiać, Shasa dostrzegł,
  5140. że Roelf go poznał i że poczuł się nieco zakłopotany.
  5141. – Mam nadzieję, że nie będzie pan znowu rzucał we mnie
  5142. jajkami, meneer Stander – powiedział zaczepnie Shasa, a Roelf
  5143. się roześmiał.
  5144. – Tylko w przypadku, gdy znów wygłosi pan złe
  5145. przemówienie, meneer Courtney.
  5146. W czasie wyborów w 1948 roku, kiedy Shasa przegrał
  5147. z Manfredem, Roelf organizował bojówki zakłócające spotkania
  5148. przedwyborcze Shasy. Shasa czuł do niego taką odrazę, jakby
  5149. się to stało wczoraj, choć wszystko pokrywał uśmiechem.
  5150. Przerywanie wieców przeciwników było zwykłą taktyką
  5151. nacjonalistów. Manfred wyczuł ich wzajemną wrogość.
  5152. – Wkrótce będziemy po tej samej stronie – powiedział
  5153. stając pomiędzy nimi i kładąc im ręce na ramionach. –
  5154. Pozwólcie, że przyniosę wam piwo i wypijemy, by zapomnieć
  5155. o tym, co było.
  5156. Trzej mężczyźni się rozeszli i Shasa mógł się teraz przyjrzeć
  5157. żonie Roelfa Standera. Była bardzo szczupła, niemal koścista,
  5158. wyglądała na zmęczoną i zrezygnowaną, więc nawet wprawne
  5159. oko Shasy dopiero po chwili dojrzało, jak piękną kobietą
  5160. musiała kiedyś być i jak atrakcyjna była nadal. Ona także
  5161. patrzyła na niego, lecz spuściła wzrok, gdy ich oczy się
  5162. spotkały.
  5163. Ta wymiana spojrzeń nie uszła uwagi Heidi. Biorąc żonę
  5164. Roelfa za rękę podeszła do Shasy.
  5165. – Meneer Courtney, to moja wielka przyjaciółka, Sarah
  5166. Stander.
  5167. – Aangename kennis – skłonił się lekko Shasa. – Miło mi
  5168. panią poznać, mevrou.
  5169. – Witam pana, dowódco skrzydła – odpowiedziała cicho ku
  5170. zdziwieniu Shasy. Nie używał swojego stopnia wojskowego od
  5171. czasów wojny, a w każdym razie nie w takiej formie.
  5172. – Czy spotkaliśmy się kiedyś? – spytał wytrącony na chwilę
  5173. z równowagi, ale Sarah potrząsnęła głową i zwróciła się do
  5174. Heidi, by porozmawiać o dzieciach.
  5175. Shasa nie mógł powtórzyć pytania, gdyż Manfred wręczył
  5176. mu piwo i trzej mężczyźni poszli do ogrodu, by popatrzeć, jak
  5177. Lothar i najstarszy syn Roelfa, Jakobs, rozpalają ogień. Chociaż
  5178. rozmowa była bardzo ożywiona i interesująca – zarówno
  5179. Manfred, jak i Roelf byli ludźmi wykształconymi i inteligentnymi –
  5180. Shasa stale powracał myślą do kobiety, która zwracając się do
  5181. niego użyła jego stopnia wojskowego. Chciałby porozmawiać
  5182. z nią na osobności, ale sądził, że nie będzie takiej okazji i że
  5183. byłoby to bardzo niebezpieczne. Wiedział, że Afrykanerzy
  5184. chronią swoje kobiety od kontaktów z obcymi i są o nie bardzo
  5185. zazdrośni, więc łatwo było spowodować awanturę. Trzymał się
  5186. więc z dala od Sary Stander, ale przez resztę wieczoru
  5187. obserwował ją uważnie i stopniowo poznał podłoże stosunków
  5188. uczuciowych pomiędzy dwiema rodzinami. Wydawało się, że
  5189. Manfred i Roelf są sobie bardzo bliscy i że znają się bardzo
  5190. dobrze, ale z kobietami było inaczej. Były dla siebie tak
  5191. uprzejme, delikatne i tak się wzajemnie wychwalały, że podłożem
  5192. tego mogła być tylko głęboko zakorzeniona niechęć. Shasa
  5193. starannie zanotował w pamięci to spostrzeżenie, gdyż znajomość
  5194. różnych słabości i relacji międzyludzkich była jedną
  5195. z podstawowych rodzajów broni w jego arsenale. Tego wieczoru
  5196. miał dokonać jeszcze dwóch ważnych odkryć.
  5197. W pewnej chwili przechwycił nieostrożne spojrzenie, jakim
  5198. Sarah Stander obdarzyła Manfreda, gdy zaśmiał się rozmawiając
  5199. z jej mężem. Shasa natychmiast wyczytał w jej oczach ten
  5200. szczególny rodzaj nienawiści, jaką kobiety darzą mężczyzn,
  5201. których kiedyś kochały. To tłumaczyło Shasy zmęczenie
  5202. i rezygnację, które niemal zniszczyły urodę Sarah, a także
  5203. nieprzyjazne nastawienie obu kobiet. Heidi De La Rey musiała
  5204. sobie zdawać sprawę z tego, że kiedyś Sarah kochała Manfreda
  5205. i że przypuszczalnie nienawiścią pokrywała to, iż wciąż go kocha.
  5206. Shasę zafascynowała ta gra uczuć. Był rad, że zebrał tyle
  5207. informacji w ciągu jednego dnia.
  5208. – Już prawie północ, zbierajmy się. Mamy jeszcze przed
  5209. sobą długi spacer do domu – zawołał w pewnym momencie
  5210. Roelf.
  5211. Wszyscy zaczęli się żegnać, kobiety i dziewczynki wymieniały
  5212. pożegnalne pocałunki, a Roelf i Jacobs podeszli do Shasy, by
  5213. uścisnąć mu dłoń.
  5214. – Do widzenia – powiedział uprzejmie Jacobs, uczony od
  5215. urodzenia, jak każde dziecko Afrykanerów, dobrych manier
  5216. i szacunku dla starszych. – Kiedyś także chciałbym zapolować
  5217. na lwa z czarną grzywą.
  5218. Był to wysoki, przystojny chłopak, starszy o dwa lub trzy
  5219. lata od Lothara. Podobnie jak on, Jacobs był także
  5220. zafascynowany opowieściami myśliwskimi, ale było w nim coś
  5221. takiego, co nie dawało Shasy spokoju przez cały wieczór.
  5222. W pewnej chwili, gdy Jacobs stał za swoim przyjacielem
  5223. uśmiechając się uprzejmie, odkrył nagle, o co chodzi. Obaj
  5224. chłopcy mieli takie same oczy, blade, kocie oczy De La Reyów.
  5225. Z początku nie potrafił sobie tego wytłumaczyć, ale po chwili
  5226. wszystko poukładało się w logiczną całość. Nienawiść Sarah
  5227. miała uzasadnienie: Manfred De La Rey był ojcem jej syna.
  5228. Shasa stał za Manfredem na ostatnim stopniu werandy
  5229. i patrzył, jak rodzina Standera wchodzi na wydmę. Wszyscy
  5230. mieli ze sobą latarki i świecili nimi dookoła, a w nocnej ciszy
  5231. słychać było dobrze głosy dzieci. Shasa zastanawiał się, czy
  5232. kiedykolwiek zdoła rozwikłać wszystkie zagadki, na jakie natrafił
  5233. tego wieczoru i poznać wszystkie słabości Manfreda De La Reya.
  5234. Kiedyś może to być bardzo istotne.
  5235. Dyskretne sprawdzenie daty ślubu Sarah Stander
  5236. i porównanie jej z datą urodzenia jej najstarszego syna nie
  5237. będzie stanowiło problemu, ale jak z niej wydobyć, dlaczego
  5238. zwracając się do niego użyła jego stopnia wojskowego? Nazwała
  5239. go „dowódcą skrzydła”. Musieli się kiedyś poznać, ale kiedy
  5240. i gdzie? Shasa uśmiechnął się. Lubił tajemnice, Agatha Christie
  5241. należała do jego ulubionych autorów. Postara się je rozwiązać.
  5242. Shasa obudził się, gdy brzask rzucał smugi światła na jego
  5243. łóżko, a z pobliskich zarośli dolatywały dźwięki skomplikowanej
  5244. melodii wykonywanej przez duet dzierzb. Zdjął piżamę
  5245. pożyczoną od Manfreda, przebrał się w płaszcz kąpielowy
  5246. i wyszedłszy z pogrążonego w ciszy domu, skierował się na plażę.
  5247. Rozebrał się, wszedł do wody i na zmianę płynąc crawlem
  5248. lub nurkując pod zbliżającymi się białymi grzywami fal, wypłynął
  5249. na spokojną wodę. Czterysta jardów od brzegu zaczął płynąć
  5250. równolegle do plaży. Wiedział, że może tu zostać zaatakowany
  5251. przez rekiny, ale to tylko go podniecało. Po jakimś czasie, chcąc
  5252. wyjść z wody, złapał załamującą się falę i woda zaniosła go na
  5253. brzeg. Wybiegł na plażę śmiejąc się z własnego zmęczenia, pełen
  5254. radości życia.
  5255. Nie chcąc budzić rodziny Manfreda podszedł cicho do domu,
  5256. ale zatrzymał go ruch w oddalonej części werandy. W jednym
  5257. z wiklinowych krzeseł siedział Manfred z książką w ręku. Był już
  5258. ogolony i ubrany.
  5259. – Dzień dobry, meneer – pozdrowił go Shasa. – Czy idzie
  5260. pan dzisiaj na ryby?
  5261. – Dzisiaj jest niedziela – przypomniał mu Manfred. – Nie
  5262. łowię ryb w niedzielę.
  5263. – Ach, tak.
  5264. Wbrew samemu sobie Shasa poczuł się winny, że cieszył się
  5265. pływaniem. Przyjrzał się starej, oprawnej w skórę książce, którą
  5266. trzymał Manfred.
  5267. – Biblia – zauważył, a Manfred skinął głową.
  5268. – Ja, zanim zacznę dzień, czytam zawsze kilka stron,
  5269. a w niedzielę lub wtedy, gdy muszę poradzić sobie z jakimś
  5270. trudnym problemem, lubię przeczytać cały rozdział.
  5271. Ciekawe, ile rozdziałów przeczytałeś, zanim zerżnąłeś żonę
  5272. swojego najlepszego przyjaciela, pomyślał Shasa, ale na głos
  5273. powiedział:
  5274. – Tak, Księga bardzo podnosi nas na duchu.
  5275. Idąc do pokoju, by się przebrać, zastanawiał się, czy to nie
  5276. było zbyt obłudne.
  5277. Heidi przygotowała wystawne śniadanie. Na obficie
  5278. zastawionym stole stał półmisek ze stekami, marynowana ryba
  5279. i wiele innych potraw, ale Shasa zjadł tylko jabłko i wypił
  5280. filiżankę kawy.
  5281. – W prognozie radiowej zapowiadali deszcz na wieczór. Chcę
  5282. wrócić do Kapsztadu, zanim pogoda się zepsuje – tłumaczył
  5283. się.
  5284. – Odprowadzę pana do lądowiska – powiedział Manfred
  5285. wstając. Nie mówili nic aż do chwili, gdy wyszli ścieżką na
  5286. wzgórze.
  5287. – Jak się czuje pańska matka? – spytał nagle Manfred.
  5288. – Dobrze. Zawsze czuje się dobrze i wydaje się, że czas
  5289. w ogóle jej nie zmienia – Shasa popatrzył na niego. – Zawsze
  5290. pan o nią pyta. Kiedy widział ją pan po raz ostatni?
  5291. – To niezwykła kobieta – powiedział Manfred wolno,
  5292. uchylając się od odpowiedzi na pytanie.
  5293. – Starałem się jakoś wynagrodzić krzywdy, jakie matka
  5294. wyrządziła pańskiej rodzinie – nalegał Shasa, ale Manfred chyba
  5295. go nie dosłyszał.
  5296. Zatrzymał się na środku ścieżki, ciężko oddychając, jakby
  5297. chcąc podziwiać widok. Shasa narzucił szybkie tempo, idąc pod
  5298. górę.
  5299. Nie ma kondycji, pomyślał Shasa z satysfakcją. Sam
  5300. oddychał normalnie, był szczupły i muskularny.
  5301. – To piękne – powiedział Manfred i dopiero gdy zrobił ręką
  5302. szeroki gest, Shasa zrozumiał, że chodzi mu o krajobraz. Shasa
  5303. popatrzył na ocean i góry Langeberge znajdujące się daleko
  5304. w głębi lądu i ten widok oczarował także jego.
  5305. – I Pan powiedział im „Oto kraj, który poprzysięgłem
  5306. Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi tymi słowami: Dam go twemu
  5307. potomstwu”. – Zacytował cicho Manfred. – Pan dał nam tę
  5308. ziemię i naszym świętym powołaniem jest strzec jej dla naszych
  5309. dzieci. Ten obowiązek jest ponad wszystko inne.
  5310. Shasa nic nie mówił. Nie potrafił dyskutować z takim
  5311. poglądem, choć teatralny sposób wyrażania się Manfreda
  5312. wprawił go w zakłopotanie.
  5313. – Podarowano nam raj. Musimy poświęcić życie bronieniu
  5314. go przed zniszczeniem i zmianami – mówił dalej Manfred. –
  5315. A wielu będzie próbowało to zrobić. Organizują się już
  5316. przeciwko nam. W nadchodzących czasach będziemy
  5317. potrzebowali ludzi silnych.
  5318. Shasa znów nic nie odpowiedział, ale słuchał słów swojego
  5319. towarzysza ze sceptycyzmem. Manfred odwrócił się do niego.
  5320. – Widzę, że się pan uśmiecha – powiedział poważnie. – Nie
  5321. widzi pan zagrożeń dla tego, co zbudowaliśmy tutaj, na krańcu
  5322. Afryki?
  5323. – Tak jak pan powiedział, ten kraj jest rajem. Kto chciałby
  5324. to zmienić? – spytał Shasa.
  5325. – Ilu czarnych pan zatrudnia, meneer. – Manfred pozornie
  5326. zmienił temat rozmowy.
  5327. – W sumie prawie trzydzieści tysięcy – odpowiedział
  5328. zaskoczony pytaniem Shasa.
  5329. – A zatem szybko przekona się pan o tym, że miałem rację,
  5330. ostrzegając pana – mruknął Manfred. – Wśród tubylców rośnie
  5331. nowe pokolenie awanturników. To oni niosą ciemność. Nie mają
  5332. szacunku dla starego porządku społecznego, starannie
  5333. skonstruowanego przez naszych przodków i służącego nam
  5334. wiernie przez tak długi czas. Tak jak diabelscy marksiści
  5335. zniszczyli społeczną materię Rosji, tak oni chcą zniszczyć to, co
  5336. biały człowiek stworzył w Afryce.
  5337. – Ogromna większość naszych czarnych pracowników jest
  5338. zadowolona z życia i przestrzega prawa. Są zdyscyplinowani
  5339. i wiedzą, czym jest władza, gdyż ich własne plemienne prawa są
  5340. równie twarde i wymagające, jak te, które my narzucamy. Ile
  5341. jest pomiędzy nimi agitatorów i jaki mają wpływ? Sądzę, że
  5342. niewielu i nieznaczny – odpowiedział Shasa lekceważącym tonem.
  5343. – W ciągu niewielu lat, jakie upłynęły od końca wojny, świat
  5344. zmienił się bardziej niż w ciągu poprzednich stuleci – Manfred
  5345. odzyskał teraz oddech i mówił silnym głosem, w pełni
  5346. wykorzystując bogactwo swojego języka. – Odkąd tubylcy zaczęli
  5347. opuszczać tereny rolnicze i osiedlać się w miastach
  5348. w poszukiwaniu łatwego życia, plemienne prawa, którym niegdyś
  5349. byli posłuszni, straciły swoją moc. W miastach poznali wszystkie
  5350. grzechy białych i są podatni na wszelkie herezje głoszone przez
  5351. wyznawców proroków ciemności. Szacunek dla białych i dla
  5352. rządu może się łatwo zmienić w pogardę, zwłaszcza gdy odkryją
  5353. w nas słabość. Czarni szanują siłę i gardzą słabością. Ci nowi
  5354. agitatorzy zamierzają właśnie wykryć nasze słabości i pokazać je
  5355. światu.
  5356. – Skąd pan o tym wie? – spytał Shasa i natychmiast tego
  5357. pożałował. Zazwyczaj nie zadawał tego rodzaju pytań. Manfred
  5358. odpowiedział jednak poważnie:
  5359. – Mamy wielu informatorów wśród czarnych. To jedyny
  5360. sposób, by policja skutecznie wykonywała swoje zadania.
  5361. Wiemy, że planują powszechną akcję przeciwstawiania się
  5362. prawu, a zwłaszcza tym przepisom, które zostały uchwalone
  5363. w ostatnich latach: Prawu o Segregacji, Prawu o Rejestracji
  5364. Ludności i prawom o dokumentach tożsamości, czyli tym
  5365. wszystkim prawom, które chronią nasze złożone społeczeństwo
  5366. przed złem integracji rasowej i krzyżowaniem się ras.
  5367. – Jakie formy działania przewidują?
  5368. – Stawianie biernego oporu i nieprzestrzeganie prawa, bojkot
  5369. przedsiębiorstw prowadzonych przez białych i dzikie strajki
  5370. w górnictwie i przemyśle.
  5371. Shasa zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym, co
  5372. powiedział Manfred. Akcja dotknie bezpośrednio także jego
  5373. przedsiębiorstwa.
  5374. – A sabotaż? – spytał. – Czy planują także niszczenie
  5375. mienia? Manfred potrząsnął głową.
  5376. – Wydaje się, że nie. Agitatorzy są podzieleni, są wśród nich
  5377. nawet biali, członkowie partii komunistycznej. Niektórzy z nich
  5378. chcieliby bardziej zdecydowanego działania i sabotażu, ale
  5379. większość, przynajmniej w tej chwili, opowiada się za pokojowym
  5380. protestem.
  5381. Shasa odetchnął z ulgą, ale Manfred potrząsnął głową.
  5382. – Niech to nie usypia pańskiej czujności, meneer. Jeżeli nie
  5383. zdołamy ich powstrzymać, jeżeli okażemy słabość, będą
  5384. występować przeciwko nam coraz bardziej zdecydowanie. Niech
  5385. pan popatrzy na: to, co się dzieje w Kenii i na Malajach.
  5386. – Dlaczego nie można po prostu odseparować prowodyrów
  5387. teraz, zanim to się stanie?
  5388. – Nie mamy takiej władzy – przypomniał Manfred.
  5389. – A zatem trzeba uchwalić odpowiednie ustawy!
  5390. – Ja, musimy mieć władzę, by wykonywać nasze zadania,
  5391. i wkrótce będziemy ją mieli. Ale teraz musimy poczekać, by wąż
  5392. wysunął głowę z jamy, zanim ją odrąbiemy.
  5393. – Kiedy zaczną się rozruchy? – spytał Shasa. – Muszę się
  5394. przygotować, by poradzić sobie ze strajkami i ewentualnymi
  5395. rozruchami...
  5396. – Tego jeszcze nie wiemy. Sądzimy, że Afrykański Kongres
  5397. Narodowy jeszcze nie podjął decyzji...
  5398. – Kongres – przerwał Shasa. – Ale oni chyba za tym nie
  5399. stoją? Ta organizacja istnieje już od czterdziestu lat i zawsze
  5400. opowiadała się za pokojowymi negocjacjami. Jej przywódcy są
  5401. przyzwoitymi ludźmi.
  5402. – Byli – poprawił go Manfred. – Ale miejsce starych
  5403. przywódców zajęli młodzi, dużo bardziej niebezpieczni, tacy jak
  5404. Mandela, Tambo i inni, jeszcze gorsi. Tak jak powiedziałem,
  5405. czasy się zmieniły i my także musimy się zmienić.
  5406. – Nie zdawałem sobie sprawy, że zagrożenie jest tak realne.
  5407. – Niewielu ludzi zdawało sobie z tego sprawę – zgodził się
  5408. Manfred. – Ale zapewniam pana, meneer, że w naszym małym
  5409. raju zagnieździły się jadowite węże.
  5410. Szli dalej w milczeniu w stronę pokrytego ubitą gliną pasa
  5411. startowego, na którym stał srebrzysto-niebieski mosquito. Shasa
  5412. wszedł do kokpitu i zaczął przygotowywać maszynę do lotu,
  5413. a Manfred obserwował go stojąc przy skrzydle. Skończywszy
  5414. przygotowania Shasa zszedł do Manfreda.
  5415. – Jest jeden pewny sposób pokonania przeciwnika –
  5416. powiedział. – Tych nowych bojowników z Kongresu.
  5417. – Jaki, meneer!
  5418. – Trzeba ich uprzedzić. Trzeba sprawić, by czarni nie mieli
  5419. w tym kraju powodów do narzekania – powiedział Shasa.
  5420. Manfred patrzył bez słowa na Shasę twardo żółtymi oczami.
  5421. – Czy sugeruje pan, byśmy dali im prawa polityczne? Czy
  5422. sądzi pan, że powinniśmy podporządkować się tym, którzy
  5423. niczym papugi powtarzają: „Jeden człowiek, jeden głos”? –
  5424. spytał po chwili Manfred dobierając ostrożnie słowa.
  5425. Wszystkie plany Manfreda zależały od odpowiedzi Shasy.
  5426. Zastanawiał się, czy mógł się aż tak pomylić w wyborze. Nikt,
  5427. kto miał takie przekonania, nie mógł być członkiem Partii
  5428. Narodowej, nie mówiąc o wzięciu na siebie odpowiedzialności,
  5429. jaką pociągało za sobą objęcie urzędu ministerialnego.
  5430. Odpowiedź Shasy rozproszyła jego obawy.
  5431. – Na Boga, nie! To by oznaczało koniec dla nas i dla
  5432. cywilizacji białych w tym kraju. Czarnym nie trzeba prawa głosu,
  5433. lecz dobrobytu. Musimy popierać powstanie klasy średniej wśród
  5434. czarnych, oni będą naszą osłoną przed rewolucjonistami. Nigdy
  5435. nie widziałem, by człowiek z pełnym żołądkiem i grubym
  5436. portfelem chciał zmian.
  5437. Manfred zaśmiał się.
  5438. – To dobry plan, ma pan rację, meneer. Potrzebujemy
  5439. wielkich bogactw, by zapłacić za naszą koncepcję apartheidu.
  5440. Wiemy, że to będzie kosztowało. Dlatego wybraliśmy pana.
  5441. Jesteśmy przekonani, że pan znajdzie pieniądze, by zapłacić za
  5442. naszą przyszłość.
  5443. Uścisnął rękę Shasy.
  5444. – Jeżeli chodzi o sprawy osobiste, miło mi było usłyszeć, że
  5445. pańska żona wzięła pod uwagę to, co jej pan powiedział.
  5446. Z raportów mojego wydziału specjalnego wynika, że zarzuciła
  5447. wszelką liberalną działalność lewicową i nie bierze udziału
  5448. w protestach politycznych.
  5449. – Przekonałem ją o tym, że są zupełnie nieskuteczne –
  5450. uśmiechnął się Shasa. – Zdecydowała, że zamiast być
  5451. bolszewikiem, zostanie archeologiem.
  5452. Zaśmiali się obaj i Shasa wszedł do kokpitu. Zapalił silniki,
  5453. rozległ się głośny warkot, a z rur wydechowych uniosła się
  5454. chmurka niebieskiego dymu i szybko rozpłynęła w powietrzu.
  5455. Shasa pomachał ręką i zamknął osłonę kabiny.
  5456. Manfred obserwował, jak samolot kołuje na koniec pasa,
  5457. powraca z łoskotem silników i odrywa się od ziemi niczym
  5458. srebrzysto-niebieska strzała. Zmrużył oczy, by patrzeć, jak
  5459. mosquito skręca na południe i gdy Shasa pomachał mu na
  5460. pożegnanie, poczuł, że jest z nim tajemnie, niemal mistycznie
  5461. związany więzami krwi i przeznaczenia. Chociaż dzieliła ich religia,
  5462. język i poglądy polityczne, i chociaż walczyli ze sobą i nienawidzili
  5463. się, wiele ich ze sobą łączyło.
  5464. Ty i ja jesteśmy braćmi, zwrócił się do niego w myśli. Chcąc
  5465. przetrwać musimy przezwyciężyć nienawiść. Jeżeli przyłączysz się
  5466. do nas, inni Anglicy pójdą w twoje ślady, oddzielnie nie
  5467. przetrwamy. Losy Afrykanerów i Anglików są ze sobą tak silnie
  5468. splecione, że jeżeli jedni zatoną, drudzy pogrążą się w ciemnym
  5469. oceanie.
  5470. – Garrick musi nosić okulary – powiedziała Tara podając
  5471. Shasy filiżankę kawy.
  5472. – Okulary? – popatrzył znad gazety. – O czym ty mówisz?
  5473. – Mówię o okularach, takich do zakładania na nos. Gdy
  5474. ciebie nie było, odwiedziłam z nim okulistę. Jest krótkowidzem.
  5475. – Ale w naszej rodzinie nikt nigdy nie nosił okularów –
  5476. powiedział Shasa patrząc na siedzącego przy stole Garricka.
  5477. Chłopak poczuł się winny i spuścił wzrok. Do tego momentu
  5478. nie wiedział, że przyniósł wstyd całej rodzinie. Sądził, że
  5479. upokorzenia związane z używaniem okularów będą tylko jego
  5480. udziałem.
  5481. – Okulary – powiedział Shasa z nie ukrywaną pogardą. –
  5482. Jeżeli dajesz mu okulary, mogłabyś także wyposażyć go
  5483. w korek, by mógł zatkać siusiaka i nie moczyć łóżka.
  5484. Sean parsknął śmiechem, dał bratu kuksańca łokciem
  5485. i Garrick musiał zacząć się bronić.
  5486. – Ale tato, od Wielkanocy nie zmoczyłem łóżka – powiedział
  5487. ze wściekłością. Miał czerwoną z upokorzenia twarz i był bliski
  5488. płaczu.
  5489. Sean zetknął kciuki z palcami wskazującymi i patrzył przez
  5490. nie na brata.
  5491. – Będziemy cię nazywać „Mokra Sowa” – zasugerował,
  5492. a Michael, jak zwykle, zaczął bronić brata.
  5493. – Sowy są mądre – przypomniał. – To dlatego w tym
  5494. semestrze Garrick miał najlepsze wyniki w klasie. A ty jak
  5495. wypadłeś, Sean?
  5496. Sean popatrzył na niego nic nie mówiąc. Michael zawsze
  5497. potrafił znaleźć uprzejmą, lecz uszczypliwą odpowiedź.
  5498. – No dobrze, panowie – Shasa powrócił do czytania gazety.
  5499. – Proszę, by śniadanie odbyło się bez przelewu krwi.
  5500. Isabellą zbyt długo nikt się nie interesował. Ojciec
  5501. zdecydowanie za wiele czasu poświęcał jej braciom, a ona nie
  5502. otrzymała jeszcze tego, co się jej należało. Shasa przyjechał
  5503. późnym wieczorem poprzedniego dnia, kiedy już dawno spała,
  5504. i powitanie nie mogło się odbyć z należytym ceremoniałem.
  5505. Oczywiście rano pocałował ją, obsypał pieszczotami i zapewnił ją,
  5506. że jest bardzo piękna, ale Isabelli brakowało czegoś istotnego.
  5507. Chociaż wiedziała, że zadawanie takich pytań jest nietaktem, nie
  5508. mogła się już dłużej powstrzymać.
  5509. – Czy psywiozłeś mi płezent? – pisnęła i Shasa znów opuścił
  5510. gazetę.
  5511. – Płezent? A co to takiego jest „płezent”?
  5512. – Nie wygłupiaj się, tatusiu. Wiesz, co to jest.
  5513. – Bella, wiesz, że nie wolno domagać się prezentów –
  5514. skarciła ją Tara.
  5515. – Gdybym mu nie przypomniała, tata mógłby po prostu
  5516. zapomnieć – zauważyła rozsądnie Isabella i uśmiechnęła się
  5517. anielsko do Shasy.
  5518. – Wielki Boże! – Shasa strzelił palcami. – Prawie
  5519. zapomniałem! Isabella zaczęła podskakiwać z radości na wysokim
  5520. stołku.
  5521. – Psywiozłeś! Psywiozłeś mi płezent!
  5522. – Skończ najpierw owsiankę – powiedziała ostro Tara.
  5523. Łyżka Isabelli zaczęła dzwonić o dno talerza i po chwili talerz był
  5524. już pusty.
  5525. Wybiegli wszyscy z pokoju jadalnego do gabinetu Shasy.
  5526. – Mnie kochasz najbardziej. Ja piełwsza dostanę płezent –
  5527. Isabella ustalała takie reguły postępowania, jakie jej
  5528. odpowiadały.
  5529. – Dobrze, najukochańsza. Wystąp z szeregu.
  5530. Isabella całkowicie skoncentrowała się na rozwiązywaniu
  5531. sznurka.
  5532. – Lalka! – pisnęła i obsypała pocałunkami porcelanową
  5533. twarzyczkę. – Ma na imię Oleandra i już ją pokochałam.
  5534. Isabella była właścicielką chyba największej na świecie
  5535. kolekcji lalek, ale wszystkie kolejne eksponaty były przyjmowane
  5536. entuzjastycznie.
  5537. Długie pakunki, jakie otrzymali Sean i Garry, wzbudziły
  5538. w nich dreszczyk emocji. Wiedzieli, co w nich jest. Już od
  5539. dawna o to prosili, a teraz, kiedy marzenia stały się
  5540. rzeczywistością, bali się dotknąć prezentów, by nie zniknęły.
  5541. Michael mężnie ukrył rozczarowanie. Miał nadzieję, że dostanie
  5542. książkę, więc w skrytości ducha odczuwał to samo co Tara,
  5543. która krzyknęła z rozpaczą w głosie:
  5544. – Och, Shasa, chyba nie przywiozłeś im sztucerów. Wszyscy
  5545. chłopcy dostali identyczne automatyczne Winchestery kaliber 22,
  5546. na tyle lekkie, że mogli je swobodnie trzymać.
  5547. – To najwspanialszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem.
  5548. Sean wyjął broń z pudła i z uwielbieniem poklepał wykonaną
  5549. z orzecha kolbę.
  5550. – Ja też.
  5551. Garrick nie mógł się zdobyć na to, by dotknąć Winchestera.
  5552. Pochylił się nad otwartym pudłem stojącym na środku pokoju
  5553. i patrzył z zachwytem na broń.
  5554. – Jest super, tato – powiedział Michael trzymaj, niezgrabnie
  5555. broń. Jego uśmiech nie był zbyt przekonywający.
  5556. – Nie używaj tego słowa, Mickey – powiedziała Tara. – Jest
  5557. takie amerykańskie i wulgarne.
  5558. Ale Tara nie była zła na Michaela, lecz na Shasę.
  5559. – Popatrzcie – Garry po raz pierwszy dotknął broni – Tu
  5560. jest moje imię – dotknął palcem liter wygrawerowanych na
  5561. lufie, a po chwili podniósł wzrok i popatrzył z uwielbieniem na
  5562. ojca.
  5563. – Wolałabym, żebyś przywiózł im cokolwiek innego byle nie
  5564. broń – wybuchnęła Tara. – Prosiłam cię, Shasa, byś tego nie
  5565. robił. Nienawidzę tego.
  5566. – Ależ kochanie, muszą mieć bron, jeżeli jadą ze mną na
  5567. myśliwskie safari..
  5568. – Safari! – krzyknął Sean z radością. – Kiedy?
  5569. – Już czas byście poznali busz i żyjące w nim zwierzęta –
  5570. Shasa powiedział do Seana – Nie możecie żyć w Afryce nie
  5571. wiedząc, jaka jest różnica pomiędzy łuskowatym mrówkojadem
  5572. a pawianem.
  5573. Garry wyjął strzelbę i stanął tak blisko ojca, jak tylko mógł,
  5574. by Shasa – jeżeli tylko zechce – mógł objąć także jego. Ale
  5575. Shasa mówił do Seana. – W wakacje, w lipcu polecimy na
  5576. południowy wschód, weźmiemy kilka ciężarówek z kopalni H’ani
  5577. i dojedziemy przez pustynię do mokradeł Okawango.
  5578. – Shasa nie wiem, jak możesz uczyć własne dzieci zabijania
  5579. tych pięknych zwierząt; naprawdę tego nie rozumiem –
  5580. powiedziała Tara.
  5581. – Polowanie to męska sprawa – zgodził się Shasa. – Nie
  5582. musisz rozumieć – nawet nie musisz oglądać.
  5583. – Czy ja także będę mógł pojechać, tato? – spytał Garrick
  5584. nieśmiało. Shasa spojrzał na niego.
  5585. – Będziesz musiał wyczyścić swoje nowe okulary, by widzieć,
  5586. do czego strzelasz. Oczywiście, że pojedziesz, Garrick – dodał
  5587. łagodniej. Popatrzył na Michaela, stojącego koło matki. – A ty
  5588. Mickey? Chciałbyś pojechać?
  5589. Michael spojrzał przepraszająco na Tarę i odpowiedział cicho:
  5590. – No tak, tato. Chyba będzie fajnie.
  5591. – Widzę że tryskasz entuzjazmem – mruknął Shasa. –
  5592. Dobrze, panowie wszystkie sztucery będą zamknięte w pokoju
  5593. myśliwskim. Nie wolno ich dotykać bez mojej zgody i nadzoru.
  5594. Gdy wrócę do domu wieczorem, dam wam pierwszą lekcję
  5595. strzelania.
  5596. Shasa postanowił sobie, że wróci do Welteyreden na tyle
  5597. wcześnie, by móc jeszcze za dnia wziąć chłopców na dwie
  5598. godziny na strzelnicę. Zbudował ją by wprawiać się w strzelaniu.
  5599. Znajdowała się za winnicą, w takiej odległości od stajni, by
  5600. strzały nie płoszyły koni ani innych. Wysportowany Sean miał
  5601. doskonałą koordynację ruchów i szybko nauczył się strzelać.
  5602. Wydawało się, że lekki sztucer jest częścią jego ciała – a po
  5603. kilku minutach nauczył się opanowywać oddech i lekko naciskać
  5604. spust. Michael był prawie tak samo sprawny, ale strzelanie
  5605. niezbyt go pociągało i szybko przestał się nim interesować.
  5606. Garry tak bardzo się starał, że zaczął się trząść, a jego twarz
  5607. była napięta z wysiłku. Rogowe okulary, które Tara odebrała
  5608. rano od optyka, zsuwały mu się na nos i zaparowywały, gdy
  5609. celował. Dopiero za dziesiątym strzałem trafił w cel.
  5610. – Nie musisz przyciskać spustu tak mocno – powiedział
  5611. Shasa z rezygnacją. – Zapewniam cię, że kula nie poleci przez
  5612. to dalej ani szybciej.
  5613. Gdy wrócili do domu, było już niemal ciemno. Shasa
  5614. zaprowadził ich do pokoju myśliwskiego i zanim schował broń,
  5615. pokazał chłopcom, jak należy ją czyścić.
  5616. – Sean i Mickey mogą już spróbować strzelać do gołębi –
  5617. oznajmił Shasa, gdy wchodzili na górę, by się przebrać do
  5618. kolacji. – Garry, będziesz musiał jeszcze trochę poćwiczyć.
  5619. Gołębia prędzej zabije starość niż twoja kula.
  5620. Sean wybuchnął śmiechem:
  5621. – Gołębie zdechną ze starości.
  5622. Michael trzymał się z boku. Wyobrażał sobie, jak jeden
  5623. z pięknych, niebiesko-różowych gołębi, które wysiadywały często
  5624. na gzymsie za oknem jego sypialni, ginie w chmurze piór
  5625. i spadając na ziemię bryzga krwią. Poczuł, że robi mu się słabo,
  5626. ale wiedział, że ojciec chce, by strzelał do gołębi.
  5627. Wieczorem, gdy Shasa przebierając się do kolacji zakładał
  5628. muszkę, dzieci przyszły do niego, by jak zwykle powiedzieć mu
  5629. dobranoc. Isabella była pierwsza.
  5630. – Nie zmrużę oka dopóki nie wrócisz, tatusiu – ostrzegła
  5631. go.– Będę sama leżeć w ciemnościach. Drugi przyszedł Sean.
  5632. – Jesteś najlepszym tatą na świecie – powiedział i podali
  5633. sobie ręce. Całować na dobranoc mogły tylko dziewczynki.
  5634. – Dasz mi to na piśmie? – spytał Shasa poważnie. Pytania
  5635. Michaela zawsze były najtrudniejsze:
  5636. – Tatusiu, czy gdy się strzela do zwierząt, to bardzo je to
  5637. boli?
  5638. – Jeżeli nauczysz się strzelać celnie, to nie – zapewnił
  5639. Shasa. – Ale Mickey, masz zbyt bujną wyobraźnię. Nie możesz
  5640. iść przez życie martwiąc się cały czas o zwierzęta i innych ludzi.
  5641. – Dlaczego, tato? – spytał cicho Michael. Shasa spojrzał na
  5642. zegarek, by ukryć zniecierpliwienie.
  5643. – Musimy być w Kelvin Grove o ósmej. Porozmawiamy o tym
  5644. innym razem, dobrze Mickey?
  5645. Garrick przyszedł ostatni. Stał nieśmiało w drzwiach
  5646. garderoby Shasy, ale gdy zaczął mówić, w jego głosie była
  5647. determinacja.
  5648. – Nauczę się dobrze strzelać, tak jak Sean. Kiedyś będziesz
  5649. ze mnie dumny, tato, obiecuję.
  5650. Garrick chciał jeszcze wejść do pokoju dziecinnego, ale
  5651. niania zatrzymała go przy drzwiach.
  5652. – Paniczu Garrick, Isabella już śpi.
  5653. W pokoju Michaela zaczęli rozmawiać o obiecanym safari, ale
  5654. Mickey myślał tylko o trzymanej w ręku książce i po kilku
  5655. minutach Garrick wyszedł pozwalając mu wrócić do przerwanej
  5656. lektury.
  5657. Zajrzał ostrożnie do pokoju Seana, w każdej chwili gotów do
  5658. obrony, na wypadek, gdyby starszy brat chciał się zabawić jego
  5659. kosztem. Jednym z ulubionych sposobów wyrażania ojcowskich
  5660. uczuć Seana do młodszego brata był „kasztan”, czyli zabawa
  5661. polegająca na bolesnym szturchaniu w żebra. Jednak tym razem
  5662. Sean leżał wyciągnięty na łóżku. Opierał nogi wysoko o ścianę
  5663. i niemal dotykając głową podłogi czytał komiks o Supermanie,
  5664. trzymając go wysoko nad głową.
  5665. – Dobranoc, Sean – powiedział Garry.
  5666. – Shazam! – odpowiedział Sean nie przerywając oglądania
  5667. komiksu.
  5668. Garrick wrócił do swojego pokoju, zadowolony, że obeszło
  5669. się bez bójki, i zamknął drzwi. Podszedł do lustra i przyglądał
  5670. się uważnie swoim rogowym okularom.
  5671. – Nienawidzę ich – szepnął. Kiedy je zdjął, na nosie
  5672. pozostał czerwony ślad. Ukląkł, usunął listwę szafy ściennej
  5673. idącą wzdłuż podłogi i sięgnął do schowka znajdującego się za
  5674. nią. Nikt, nawet Sean, nie znał tej skrytki.
  5675. Ostrożnie wyjął cenny pakunek. Kupił go za kieszonkowe
  5676. z ośmiu tygodni, ale uznał, że był tego wart. Do pięknie
  5677. opakowanej paczki dołączony był osobisty list od samego
  5678. Charlesa Atlasa, zaczynający się od słów „Drogi Garry”. Garry
  5679. był zaszczycony tym, że sławny człowiek poświęcił mu swoją
  5680. uwagę.
  5681. Położył książkę z ćwiczeniami na łóżku i wkładając spodnie
  5682. od piżamy przypomniał sobie wskazówki.
  5683. – Dynamiczne napięcia – powiedział głośno i zajął pozycję
  5684. przed lustrem.
  5685. Zaczął serię ćwiczeń powtarzając:
  5686. – Mocniej, mocniej w różne strony, co dzień staję się lepszy.
  5687. Kiedy skończył, był bardzo spocony. Zgiął rękę i uważnie
  5688. przyglądał się swoim bicepsom.
  5689. – Są większe – starał się rozproszyć swoje wątpliwości,
  5690. dotykając bicepsu wielkości orzecha – naprawdę są większe.
  5691. Włożył książkę do schowka i zamocował listwę. Następnie
  5692. wyjął z szafy płaszcz przeciwdeszczowy i rozłożył go na deskach.
  5693. Garrick czytał kiedyś z podziwem, jak Frederick Selous,
  5694. znany afrykański myśliwy, hartował się w młodości śpiąc zimą
  5695. bez przykrycia na podłodze. Zgasił światło i położył się na
  5696. płaszczu. Wiedział z doświadczenia, że trudno mu będzie zasnąć
  5697. i że noc będzie się dłużyć. Deski podłogi były twarde jak stal,
  5698. ale dzięki spaniu na płaszczu Sean nie będzie mógł wykryć
  5699. w czasie porannej inspekcji, czy jego młodszy brat zmoczył
  5700. łóżko w nocy. Garrick był także pewien, że odkąd przestał
  5701. sypiać na miękkim materacu i okrywać się ciepłą kołdrą, ataki
  5702. astmy stały się coraz rzadsze.
  5703. – Każdego dnia staję się lepszy – wyszeptał, zamykając oczy
  5704. i postanawiając, że nie będzie zwracał uwagi na zimno i twardą
  5705. podłogę. – A pewnego dnia tata będzie ze mnie tak dumny, jak
  5706. z Seana.
  5707. – Twoje dzisiejsze przemówienie było bardzo dobre, nawet
  5708. jak na ciebie – powiedziała Tara i Shasa spojrzał na nią
  5709. zaskoczony. Dawno już nie mówiła mu komplementów.
  5710. – Dziękuję, kochanie.
  5711. – Czasami zapominam, że jesteś taki zdolny – mówiła dalej.
  5712. – Robisz wszystko tak swobodnie i naturalnie.
  5713. Te słowa tak go wzruszyły, że chciał ją pogładzić, ale Tara
  5714. siedziała daleko od niego na szerokim siedzeniu rolls-royce’a
  5715. i nie mógł jej dosięgnąć.
  5716. – Muszę powiedzieć, że wyglądasz dzisiaj wspaniale.
  5717. Postanowił odwzajemnić się jej komplementem, ale jak się
  5718. spodziewał, Tara odpowiedziała grymasem.
  5719. – Czy naprawdę chcesz wziąć chłopców na safari?
  5720. – Kochanie, muszę pozwolić im wyrobić sobie własne zdanie
  5721. o życiu. Seanowi będzie się to bardzo podobało, ale nie wiem,
  5722. jak będzie z Mickeyem – odpowiedział Shasa, a Tara zauważyła,
  5723. że nie wspomniał o Garricku.
  5724. – No cóż, jeżeli już postanowiłeś, będę chciała wykorzystać
  5725. nieobecność chłopców. Zaproszono mnie do wzięcia udziału
  5726. w wykopaliskach w jaskiniach Sundi.
  5727. – Ale jesteś przecież nowicjuszką – odpowiedział zaskoczony.
  5728. – To ważne wykopaliska. Dlaczego cię zaprosili?
  5729. – Dlatego, że obiecałam wpłacić dwa tysiące funtów na
  5730. pokrycie kosztów wykopalisk.
  5731. – Ach tak, to zwykły szantaż – zaśmiał się ironicznie,
  5732. rozumiejąc teraz jej komplementy. – Dobrze, umowa stoi. Jutro
  5733. dam ci czek. Jak długo cię nie będzie?
  5734. – Nie wiem – odpowiedziała Tara myśląc: Tak długo, jak
  5735. długo będę mogła być przy Mosesie.
  5736. Wykopaliska w jaskiniach Sundi były oddalone tylko o godzinę
  5737. drogi od domu w Rivonii. Wsadziła rękę pod futro i dotknęła
  5738. brzucha. Już wkrótce będzie widoczny – musiała znaleźć
  5739. powód, by ukryć się przed oczami rodziny. Jej ojciec i Shasa
  5740. nie zauważą, ale Centaine de Courtney-Malcomess miała oczy
  5741. jak sokół.
  5742. – Rozumiem, że moja matka zgodziła się zaopiekować
  5743. Isabellą, gdy cię nie będzie.
  5744. Tara skinęła głową, a jej serce wyrywało się do kochanka.
  5745. Moses, przyjeżdżam do ciebie; oboje do ciebie przyjeżdżamy,
  5746. kochanie, powtarzała w myśli.
  5747. Przyjazd Mosesa Gamy do Drake’s Farm wyglądał zawsze
  5748. tak jak powrót króla do ojczyzny po zwycięskiej wyprawie
  5749. wojennej. Wiadomość o jego przybyciu rozchodziła się
  5750. błyskawicznie i nastrój oczekiwania, niemal tak namacalny jak
  5751. dym z tysięcy kominów, spływał na całe osiedle zamieszkane
  5752. przez czarnych.
  5753. Moses przyjeżdżał zazwyczaj samochodem dostawczym
  5754. z namalowanym znakiem firmowym sklepu mięsnego, ze swoim
  5755. przyrodnim bratem, Hendrickiem Tabaką. Hendrick był
  5756. właścicielem sieci kilkudziesięciu sklepów mięsnych
  5757. w zamieszkanych przez czarnych osiedlach rozciągających się
  5758. wzdłuż Witwatersrand, więc znak był autentyczny.
  5759. Niebiesko-czerwony napis głosił:
  5760. SKLEP MIĘSNY PHUZA MUHLE NAJLEPSZE MIĘSO PO
  5761. NAJNIŻSZYCH CENACH
  5762. „Phuza Muhle” znaczyło w miejscowym języku „Jedz dobrze”.
  5763. Samochód był bezpiecznym środkiem lokomocji dla Hendricka,
  5764. gdziekolwiek jechał. Niezależnie od tego, czy dostarczał tusze do
  5765. swoich sklepów mięsnych lub inne towary do swoich sklepów
  5766. spożywczych, czy też zajmował się innymi interesami, takimi jak
  5767. rozwożenie nielegalnie pędzonego bimbru, zwanego skokiaan,
  5768. czyli miejskim dynamitem, zawożenie dziewczyn do ich miejsc
  5769. pracy położonych w pobliżu dzielnic zamieszkanych przez tysiące
  5770. najemnych czarnych robotników kopalni złota, by mogły na
  5771. krótko urozmaicić ich klasztorne życie, czy też załatwianiem
  5772. spraw Afrykańskiego Związku Górników, dobrze
  5773. zorganizowanego i silnego związku zawodowego nie uznawanego
  5774. przez rząd, niebiesko-czerwony samochód był idealnym
  5775. pojazdem. Kiedy Hendrick siedział za kierownicą, nosił czapkę
  5776. z daszkiem i brązową tunikę z tanimi mosiężnymi guzikami.
  5777. Prowadził bardzo ostrożnie, skrupulatnie przestrzegając
  5778. wszystkich zasad ruchu drogowego, tak że w ciągu dwudziestu
  5779. lat nie był zatrzymany przez policję.
  5780. Kiedy wyjeżdżali z Mosesem do Drake’s Farm, wkraczali do
  5781. swojej fortecy. To właśnie tutaj osiedlili się dwadzieścia lat temu,
  5782. gdy wrócili z pustyni Kalahari. Choć byli synami tego samego
  5783. ojca, różnili się pod każdym względem. Moses był młody,
  5784. wysoki i niezwykle przystojny, Hendrick zaś dużo starszy,
  5785. potężny i łysy, miał szramę na głowie i połamane, wyszczerbione
  5786. zęby.
  5787. Moses był inteligentny i bystry. Samokształceniem zdobył
  5788. szeroką wiedzę, miał charyzmę i zdolności przywódcze, podczas
  5789. gdy Hendrick był wiernym porucznikiem, który podporządkował
  5790. się władzy młodszego brata, szybko i bez wahania wykonując
  5791. jego rozkazy. Chociaż to Moses Gama rzucił pomysł
  5792. zbudowania potęgi finansowej, wykonawcą był Hendrick. Gdy
  5793. raz wskazano mu drogę postępowania, Hendrick trzymał się jej
  5794. z wytrwałością właściwą buldogowi, co zgadzało się z jego
  5795. wyglądem.
  5796. Legalne i nielegalne przedsięwzięcia handlowe, związek
  5797. zawodowy i podporządkowana mu, budząca postrach wśród
  5798. górników i innych mieszkańców murzyńskich dzielnic prywatna
  5799. armia znana pod nazwą Buffaloes były dla Hendricka celami
  5800. samymi w sobie. Z Mosesem było inaczej. To, co dotąd osiągnęli,
  5801. było tylko pierwszym etapem zdobywania czegoś tak wielkiego,
  5802. że chociaż Moses tłumaczył to Hendrickowi wiele razy, jego
  5803. brat nigdy nie mógł pojąć, jak niezwykły był ów plan.
  5804. W ciągu dwudziestu lat, jakie minęły od ich przyjazdu,
  5805. osiedle Drake’s Farm całkowicie się zmieniło. Kiedyś był to
  5806. niewielki obóz włóczęgów, przyczepiony niczym kleszcz do
  5807. wielkiego kompleksu kopalni złota, tworzących środkowy
  5808. Witwatersrand. Drake’s Farm składało się wtedy z wielu
  5809. nędznych ruder, zbudowanych z różnych rupieci, drągów
  5810. i starych kawałków blachy, zgniecionych pudeł i kartonów. Nie
  5811. było bieżącej wody, kanalizacji ani elektryczności. Nie było
  5812. szkoły, szpitala ani policji. Biali radcy miejscy z Johannesburga
  5813. nie uznawali tego terenu za zamieszkany przez ludzi.
  5814. Dopiero po wojnie Rada Transwalu postanowiła przyjąć do
  5815. wiadomości to, co było już faktem, i wywłaszczyła nie
  5816. istniejących właścicieli. Zdecydowano, że na trzech tysiącach
  5817. akrów ziemi powstanie dzielnica, w której – na mocy Prawa
  5818. o Segregacji – mieli mieszkać tylko czarni. Zachowali pierwotną
  5819. nazwę, Drake’s Farm, gdyż bardzo pasowała do starego
  5820. Johannesburga, w przeciwieństwie do nazwy pobliskiego Soweto,
  5821. będącej po prostu skrótem od South Western Townships.
  5822. W Soweto mieszkało już ponad pół miliona czarnych, podczas
  5823. gdy w Drake’s Farm mniej niż dwieście pięćdziesiąt tysięcy.
  5824. Teren nowego osiedla został ogrodzony przez władze, a na
  5825. większej części postawiono szeregi małych, jednakowych
  5826. trzypokojowych domów, różniących się od siebie tylko
  5827. numerami, namalowanymi na frontowych ścianach. Domki były
  5828. od siebie oddzielone wąskimi, piaszczystymi uliczkami, a płaskie
  5829. dachy wykonane z blachy falistej połyskiwały w ostrym świetle
  5830. słońca jak tysiące luster.
  5831. W centrum osiedla stały budynki administracji. Czarni
  5832. urzędnicy, pracujący pod nadzorem kilku białych naczelników,
  5833. przyjmowali komorne i dbali o to, by wszędzie dochodziła woda
  5834. i by wywożono śmieci. Za tym osiedlem, zbudowanym z iście
  5835. orwellowskim, bezdusznym porządkiem, leżała pierwotna część
  5836. Drake’s Farm, gdzie pełno było ruder, spelunek i burdeli. To
  5837. właśnie tutaj nadal mieszkał Hendrick Tabaka.
  5838. Kiedy obaj z Mosesem wolno jechali samochodem przez
  5839. nową część dzielnicy, kobiety i dzieci wychodziły z domów, by na
  5840. nich popatrzeć. Mężczyźni wychodzili wcześnie z domu, jechali
  5841. do pracy w mieście i wracali dopiero wieczorem. Kiedy kobiety
  5842. rozpoznawały Mosesa, klaskały i przeraźliwie krzyczały, tak jakby
  5843. witały wodza plemienia, a dzieci biegły za samochodem, tańcząc
  5844. i ciesząc się z tego, że są tak blisko wielkiego człowieka.
  5845. Przejechali powoli wzdłuż cmentarza, na którym nieporządne
  5846. kopczyki ziemi przypominały kretowiska. W niektóre z nich
  5847. wetknięto grubo ciosane krzyże, a na innych powiewały
  5848. poszarpane chorągiewki, stały ofiary z jedzenia i zbitych naczyń
  5849. oraz tajemnicze, rzeźbione totemy, mające zjednywać
  5850. przychylność duchów. Symbole chrześcijańskie mieszały się
  5851. z animistycznymi symbolami kultu czarowników. Zjechali do
  5852. starej części Drake’s Farm, w plątaninę zaśmieconych uliczek,
  5853. gdzie stragany znachorów stały obok stoisk z żywnością, nowymi
  5854. i używanymi ubraniami, oraz skradzionymi radiami. Gdzie kury
  5855. i świnie pasły się w błotnistych rowach przydrożnych, nagie
  5856. dzieci, przepasane tylko sznurkiem paciorków wokół
  5857. napęczniałych brzuszków, załatwiały się pomiędzy straganami,
  5858. a młode prostytutki krocząc dumnie, zachwalały swoje
  5859. umiejętności. Wszędzie czuć było straszliwy smród, wokół
  5860. panował hałas.
  5861. Biali nie pojawiali się tu nigdy, a nawet czarni strażnicy
  5862. miejscy przyjeżdżali tylko wtedy, gdy ich o to poproszono. Tym
  5863. światem rządził Hendrick Tabaka. W samym centrum starej
  5864. części dzielnicy jego żony utrzymywały dla niego dziewięć
  5865. domów. Były to solidne domy z cegły, ale ścian zewnętrznych
  5866. celowo nie wykańczano starannie, tak by nie różniły się od
  5867. sąsiednich ruder. Hendrick nauczył się dawno temu, że nie
  5868. należy ściągać uwagi na siebie ani na to, co posiadał. Domy
  5869. jego dziewięciu żon otaczały kręgiem jego własny, nieco bardziej
  5870. okazały. Szukając żon Hendrick nie ograniczał się tylko do
  5871. swojego plemienia Ovambo, miał także kobiety z plemion Pondo,
  5872. Xhosa, Fingo i Basuto. Nie miał jednak żony z plemienia
  5873. Zulusów, gdyż nigdy nie wierzyłby Zulusce w łóżku.
  5874. Gdy Hendrick parkował samochód w szopie obok swojego
  5875. domu, wyszły wszystkie, by pozdrowić jego i Mosesa. Ukłony
  5876. i pełne szacunku oklaski prowadziły mężczyzn do salonu. Na
  5877. końcu długiego pokoju stały, niczym dwa trony, pokryte
  5878. pluszem fotele. Gdy bracia usiedli, dwie najmłodsze żony
  5879. przyniosły dzbany świeżego, gęstego, gorzkiego piwa warzonego
  5880. z prosa, schłodzonego w naftowej lodówce. Gdy odświeżyli się
  5881. napojem, weszli synowie Hendricka, by przywitać się z ojcem
  5882. i złożyć wyrazy szacunku wujowi.
  5883. Hendrick miał wielu synów, gdyż był namiętnym mężczyzną
  5884. i każda z jego żon każdego roku zachodziła w ciążę. Jednak nie
  5885. wszyscy byli obecni. Ci, którzy nie spodobali się Hendrickowi,
  5886. zostali wysłani na wieś do pasania stad bydła i kóz,
  5887. stanowiących część majątku Hendricka. Bardziej obiecujący
  5888. chłopcy pracowali w sklepach, magazynach i knajpach, a dwóch
  5889. najbardziej uzdolnionych zostało wysłanych na studia prawnicze
  5890. w przeznaczonym dla czarnych uniwersytecie Fort Hare,
  5891. znajdującym się w niewielkim mieście Alice we wschodnim Cape.
  5892. Tylko najmłodsi synowie Hendricka byli na miejscu, by
  5893. przyklęknąć przed nim z szacunkiem. Dwóch spośród nich
  5894. Moses szczególnie lubił. Byli to bliźniacy, synowie jednej z żon
  5895. Hendricka z plemienia Xhosa, kobiety o niezwykłych
  5896. uzdolnieniach. Oprócz tego, że była wierną żoną i rodziła synów,
  5897. była utalentowaną tancerką, śpiewaczką, potrafiła wspaniale
  5898. opowiadać, była mądra i inteligentna. Zasłynęła też jako
  5899. sangoma, zielarka i znachorka, posiadająca wyjątkową zdolność
  5900. przewidywania i przepowiadania przyszłości. Jej synowie
  5901. odziedziczyli po niej większość uzdolnień, mieli potężną budowę
  5902. ojca i niektóre z wspaniałych cech wuja Mosesa.
  5903. Gdy się urodzili, Hendrick poprosił brata, by nadał im
  5904. imiona, i Moses wybrał je z Historii Anglii Macaulaya. Ze
  5905. wszystkich bratanków ci dwaj byli jego ulubieńcami i uśmiechał
  5906. się teraz, gdy przy nim przyklęknęli. Zdał sobie sprawę, że mieli
  5907. już po trzynaście lat.
  5908. – Witam cię, Wellingtonie Tabaka – pozdrawiał ich. – Witam
  5909. cię, Raleighu Tabaka.
  5910. Nie byli do siebie podobni. Wellington był wyższy, miał skórę
  5911. koloru karmelu, podczas gdy ciemniejsza skóra Raleigha miała
  5912. kolor morwy. Miał, podobnie jak Moses, klasyczne rysy twarzy,
  5913. podczas gdy twarz Raleigha była bardziej negroidalna. Miał
  5914. płaski nos, duże usta, był potężniej zbudowany i przysadzisty.
  5915. – Jakie książki czytaliście, odkąd widzieliśmy się ostatni raz?
  5916. – spytał Moses po angielsku, zmuszając ich do odpowiedzi
  5917. w tym samym języku. – Słowa są jak dzidy, są orężem, którym
  5918. można się bronić i atakować swoich wrogów. Słowa angielskie
  5919. mają najostrzejsze groty, nie znając ich będziecie bezbronni –
  5920. wyjaśnił im, a następnie słuchał uważnie ich urywanych
  5921. odpowiedzi.
  5922. Zauważył, że zrobili postępy w angielskim.
  5923. – Wciąż jeszcze nie jest dobry, ale w Waterford nauczycie
  5924. się mówić lepiej – powiedział i chłopcy zmartwili się.
  5925. Dzięki Mosesowi przystąpili do egzaminów wstępnych
  5926. w elitarnej szkole kształcącej chłopców różnych ras, w sąsiednim
  5927. niezależnym, czarnym księstwie Swaziland, zdali je i zostali
  5928. przyjęci. Ogarniał ich lęk na myśl, że zostaną wyrwani z dobrze
  5929. znanego świata i wysłani w nieznane. W szkołach Południowej
  5930. Afryki panowała ścisła segregacja, zgodnie z polityką wyznawaną
  5931. przez ministra Bantustanów, doktora Hendrika Yerwoerda, że im
  5932. mniej się kształci czarne dzieci, tym lepiej. W swoim
  5933. przemówieniu w parlamencie powiedział kiedyś szczerze, że
  5934. nauczanie czarnych nie powinno kolidować z polityką apartheidu
  5935. i powinno być na takim poziomie, by nie budzić w czarnych
  5936. uczniach oczekiwań, które nigdy nie będą mogły być spełnione.
  5937. Na kształcenie każdego białego ucznia państwo wydawało
  5938. rocznie sześćdziesiąt funtów, a na czarnego dziewięć. Ci czarni
  5939. rodzice, którzy mogli sobie na to pozwolić, głównie wodzowie
  5940. plemienni i drobni biznesmeni, wysyłali dzieci do szkół w innych
  5941. krajach i najchętniej wybierali właśnie Waterford.
  5942. Bliźniacy uciekli z ulgą od ojca i wujka, ale matka czekała na
  5943. nich na podwórku za niebiesko-czerwonym furgonem
  5944. i zdecydowanym ruchem głowy nakazała im, by weszli do jej
  5945. izby.
  5946. Była to jaskinia wróżbitki i chłopcy zazwyczaj nie mieli do
  5947. niej wstępu, więc teraz wchodzili bojąc się bardziej niż wtedy,
  5948. gdy wkraczali do domu ojca. Pod ścianą naprzeciw wejścia
  5949. stały posągi bożków i bogiń wyrzeźbione z drewna, ubrane
  5950. w skóry ozdobione piórami i paciorkami. Posągi miały oczy
  5951. z kości słoniowej, szczerzyły zęby psów i pawianów. Była to
  5952. przerażająca wystawa i chłopcy drżąc ze strachu nie śmieli
  5953. spojrzeć na rzeźby.
  5954. Przed bóstwami opiekuńczymi stały ofiary z jedzenia
  5955. i drobnych monet, a na przeciwległej ścianie wisiały różne
  5956. przerażające narzędzia sztuki uprawianej przez ich matkę: tykwy
  5957. i dzbanki z maściami i lekarstwami, pęki wysuszonych ziół, skóry
  5958. węży, zmumifikowane iguany, kości i czaszki pawianów, szklane
  5959. słoiki z sadłem hipopotama i lwa, piżmem krokodyla i inne nie
  5960. nazwane substancje, które gniły, kipiały i tak strasznie
  5961. śmierdziały, że aż zęby bolały.
  5962. – Nosicie amulety, które wam dałam? – spytała ich matka,
  5963. Kuzawa. Miała pełną, lśniącą twarz, białe zęby, wilgotne oczy
  5964. gazeli i wśród tych okropnych narzędzi i lekarstw wyglądała
  5965. niezwykle pięknie. Jej długie kończyny były pokryte magicznymi
  5966. balsamami, a duże, pełne piersi, przesłonięte naszyjnikiem
  5967. z paciorków i amuletów z kości słoniowej wyglądały jak dzikie
  5968. melony z Kalahari.
  5969. Odpowiadając na pytanie matki obaj chłopcy, nie mogąc
  5970. wydobyć z siebie słowa, kiwnęli energicznie głowami i rozpięli
  5971. koszule. Amulety zawieszone na rzemykach spoczywały na ich
  5972. piersiach. Były to rogi małej, szarej antylopy, zatkane gumą
  5973. arabską. W środku znajdowała się magiczna substancja, którą
  5974. Kuzawa sporządzała odkąd przyszli na świat, przez dwanaście
  5975. lat. Zawierała wszystkie wydzieliny ciała ich ojca, Hendricka
  5976. Tabaki: kał i mocz, ślinę i katar, pot i nasienie, wosk z uszu,
  5977. krew, łzy i wymiociny. Kuzawa zmieszała to z wysuszoną skórą
  5978. jego stóp, paznokciami, włosami z brody, głowy i łona, rzęsami
  5979. wyrwanymi Hendrickowi podczas snu oraz ze strupami i ropą
  5980. z jego ran. Następnie dodała niezwykle skutecznych ziół i olejków
  5981. wymawiając słowa zaklęcia, a w końcu, by amulet był
  5982. niezawodny, zapłaciła dużą sumę jednemu z rabusiów grobów,
  5983. wyspecjalizowanemu w takich usługach, by przyniósł jej wątrobę
  5984. noworodka utopionego po urodzeniu przez własną matkę.
  5985. Wszystkie te składniki zapieczętowała w niewielkich rogach
  5986. antylopy i gdy jej synowie mieli się widzieć z ojcem, musieli je
  5987. mieć na szyi. Teraz Kuzawa zabrała im amulety. Były zbyt
  5988. cenne, by je im zostawić. Uśmiechnęła się trzymając je
  5989. smukłymi różowymi palcami. Warte były całego jej kunsztu,
  5990. cierpliwości i wszystkich kosztów, które poniosła, by je
  5991. sporządzić.
  5992. – Czy wasz ojciec uśmiechnął się, gdy was zobaczył? –
  5993. spytała.
  5994. – Uśmiechnął się jak wschodzące słońce – odpowiedział
  5995. Raleigh i Kuzawa kiwnęła głową z radością.
  5996. – Czy był uprzejmy, gdy rozmawiał z wami?
  5997. – Gdy mówił do nas, pomrukiwał jak lew nad mięsem –
  5998. szepnął Wellington, wciąż przestraszony otoczeniem. – Spytał,
  5999. jak sobie dajemy radę w szkole i pochwalił nas, gdy mu
  6000. opowiedzieliśmy.
  6001. – To amulety zapewniają jego przychylność – uśmiechnęła
  6002. się z zadowoleniem. – Dopóki będziecie je nosić, ojciec będzie
  6003. lubił was bardziej niż inne dzieci.
  6004. Trzymając dwa rogi w ręku uklękła przed środkową figurą,
  6005. wzbudzającym lęk posągiem o lwiej grzywie, w którym
  6006. zamieszkiwał duch jej dziadka.
  6007. – Strzeż ich dobrze, czcigodny przodku – szepnęła wieszając
  6008. amulety na jego szyi. – Zachowaj ich moc do momentu, gdy
  6009. będą znów potrzebne.
  6010. Były tu bezpieczniejsze niż w skarbcach najlepiej strzeżonych
  6011. banków białych. Żaden człowiek nie ośmieliłby się tu wtargnąć,
  6012. tylko najpotężniejsze złe duchy odważyłyby się spróbować
  6013. odebrać duchowi dziadka amulety, gdyż on był niezawodnym
  6014. strażnikiem.
  6015. Odwróciła się do synów, wzięła ich za ręce i zaprowadziła do
  6016. kuchni. Zamykając drzwi swojej świątyni, zrzuciła przybranie
  6017. czarownicy i stała się kochającą matką.
  6018. Postawiła przed synami miski wypełnione kukurydzą, fasolą
  6019. i mięsem w doskonałym sosie. Bogatym i potężnym ludziom nie
  6020. wypadało posilać się byle czym. Gdy zaczęli jeść, patrzyła na
  6021. nich z miłością, rozmawiała i dowcipkowała z nimi, dokładała
  6022. jedzenia, a jej ciemne oczy jaśniały dumą. W końcu niechętnie
  6023. pozwoliła im odejść.
  6024. Rozradowani chłopcy popędzili w wąskie, cuchnące uliczki
  6025. starej dzielnicy. Tutaj czuli się całkiem swobodnie. Kobiety
  6026. i mężczyźni uśmiechali się do nich, pozdrawiali i żartowali z nimi,
  6027. śmiali z ich celnych odpowiedzi, gdyż chłopcy byli ulubieńcami
  6028. wszystkich, a ich ojcem był Hendrick Tabaka.
  6029. Stara Mama Nginga, gruba i siwa Murzynka, siedziała przed
  6030. prowadzoną przez siebie spelunką Hendricka.
  6031. – Dokąd idziecie, maluchy? – krzyknęła za nimi.
  6032. – To tajemnica, nie możemy mówić – odkrzyknął
  6033. Wellington, a Raleigh dodał:
  6034. – Ale w przyszłym roku podzielimy się z tobą naszą
  6035. tajemnicą, babciu. Wypijemy ci całą shokiaan i zerżniemy
  6036. wszystkie dziewczęta.
  6037. Mama Nginga pokiwała głową z zachwytem, a dziewczyny
  6038. siedzące w oknach wy buchnęły śmiechem.
  6039. – To młody lew – mówiły do siebie.
  6040. Idąc wąskimi uliczkami, nawoływali innych rówieśników.
  6041. Z ruder i chat starej dzielnicy, a także z nowych, ceglanych
  6042. domków wybudowanych przez rząd, wybiegali koledzy
  6043. i przyłączali się do nich. Wkrótce szło już za nimi pięćdziesięciu,
  6044. lub więcej, chłopców w ich wieku. Niektórzy z nich nieśli długie
  6045. tobołki, starannie spakowane i związane rzemieniami.
  6046. Przy końcu osiedla znajdowała się dziura w wysokiej siatce
  6047. zamaskowana pękiem gałęzi. Chłopcy przeszli przez parkan
  6048. i rozmawiając głośno zebrali się razem na plantacji bhiegum.
  6049. Zdjęli nędzne europejskie ubrania, które mieli na sobie. Ich
  6050. penisy zaczynały się już rozwijać, ale nie byli jeszcze obrzezani.
  6051. Za kilka lat wszyscy przejdą inicjację. Będą musieli wytrzymać
  6052. ból, odosobnienie i trudy, a w końcu także cięcie noża. To miało
  6053. ich złączyć silniej niż więzy plemienne. Braterstwo rytualnego
  6054. noża zwiąże ich na całe życie.
  6055. Ostrożnie złożyli ubrania – z każdej zguby trzeba by się
  6056. tłumaczyć przez rozzłoszczonymi rodzicami. Zupełnie nadzy
  6057. patrzyli, jak uznani przez wszystkich wodzowie, Wellington
  6058. i Raleigh, otwierają cenne pakunki. Każdy z nich otrzymał strój
  6059. wojownika z plemienia Xhosa. Nie były to jednak prawdziwe
  6060. insygnia – krowie ogony, grzechotki i pióropusze, przeznaczone
  6061. wyłącznie dla obrzezanych amadoda – a jedynie ich namiastki,
  6062. skóry psów i kotów, miejskich przybłędów. Chłopcy obwiązywali
  6063. jednak kawałkami skóry swoje ramiona, uda i głowy z taką
  6064. powagą, jakby były prawdziwe, a następnie podnieśli z ziemi
  6065. swoją broń.
  6066. To także nie były prawdziwe włócznie z długimi ostrzami,
  6067. jakie mieli wojownicy, lecz tradycyjne kije służące do walki
  6068. wręcz. Jednakże nawet w rękach dzieci długie, giętkie kije były
  6069. groźną bronią. Trzymając kije oburącz, zaczęli wyć jak demony.
  6070. Wprawnymi ruchami potrząsali nimi, tak że śpiewały i gwizdały
  6071. w powietrzu. Bronili się przed uderzeniami kolegów trzymając
  6072. kije, skakali i tańczyli, udawali, że wymierzają sobie ciosy, aż do
  6073. chwili, gdy rozległ się głośny świst rogowego gwizdka Raleigha
  6074. i wszyscy ustawili się za nim w długiej, zwartej kolumnie.
  6075. Poprowadził ich za sobą. Szli charakterystycznym, chwiejnym
  6076. krokiem, trzymając kije wysoko i śpiewając bojowe pieśni
  6077. swojego plemienia. Opuścili plantację i wyszli na pusty,
  6078. pofałdowany teren. Brązowa trawa sięgała do kolan,
  6079. a gdzieniegdzie widać było płaty ciemnoczerwonej ziemi. Nieco
  6080. dalej grunt opadał ku małemu, kamienistemu strumykowi,
  6081. płynącemu w głębokim jarze, by parę jardów dalej unieść się
  6082. ku szafirowemu niebu.
  6083. Gdy tylko zaczęli schodzić w dół, na tle jasnej linii nieba
  6084. pojawił się długi szereg pióropuszy i pokazała się druga banda
  6085. chłopców. Byli nadzy i mieli na sobie tylko skórzane przepaski
  6086. biodrowe. Zatrzymali się na krawędzi wąwozu, trzymając wysoko
  6087. w górze włócznie. Stali naprzeciwko siebie, zagrzewając się do
  6088. walki okrzykami.
  6089. – Zuluskie psy – wrzasnął Raleigh. Odczuwał tak silną
  6090. nienawiść, że jego czoło lśniło potem. Głęboką, atawistyczną
  6091. nienawiść do tego wroga miał we krwi; była głęboko wyryta
  6092. w jego pamięci. Historia nie zanotowała, jak często powtarzały
  6093. się takie sceny, ile tysięcy razy w ciągu stuleci uzbrojone
  6094. oddziały Xhosa i Zulusów stawały naprzeciw siebie. Pozostała
  6095. tylko pamięć o szale bojowym, krwi i nienawiści.
  6096. Raleigh Tabaka skoczył wysoko w górę i krzyknął przeraźliwie,
  6097. jednak głos załamał mu się zdradziecko i pod koniec bojowego
  6098. okrzyku przeszedł w dziewczęcy pisk.
  6099. – Chce mi się pić. Chcę się napić zuluskiej krwi! Jego
  6100. wojownicy skoczyli i zawołali:
  6101. – Chcemy zuluskiej krwi!
  6102. Z przeciwległego brzegu wąwozu doleciały, niesione wiatrem,
  6103. groźby, obelgi i wyzwania. W chwilę później chłopcy z obu grup
  6104. zaczęli schodzić do wąskiego wąwozu, śpiewając i tańcząc. Stanęli
  6105. naprzeciw siebie oddzieleni tylko wąskim strumieniem, a ich
  6106. wodzowie wystąpili do przodu, by dalej obrzucać się obelgami.
  6107. Induna Zulusów był w tym samym wieku, co bliźniacy.
  6108. Chodził do tej samej klasy, co oni, w prowadzonym przez rząd
  6109. liceum w mieście. Nazywał się Joseph Dinizulu, był tak wysoki,
  6110. jak Wellington i tak potężnie zbudowany, jak Raleigh. Jego imię
  6111. i arogancja przypominały światu, że należał do królewskiego
  6112. rodu Zulusów.
  6113. – Hej, wy zjadacze gówna hien – zawołał. – Wasz smród
  6114. wiatr przenosi na tysiąc kroków. Od smrodu Xhosa nawet sępy
  6115. rzygają.
  6116. Raleigh skoczył wysoko, odwrócił w powietrzu i podniósł
  6117. spódniczkę przymocowaną do opaski biodrowej, odsłaniając
  6118. pośladki.
  6119. – Pierdnięciem oczyszczę powietrze ze smrodu Zulusów! –
  6120. krzyknął. – Powąchajcie, czciciele szakali!
  6121. Pruknął tak długo i głośno, że Zulusi stojący naprzeciwko
  6122. niego syknęli głośno i potrząsnęli kijami.
  6123. – Wasi ojcowie byli kobietami, a wasze matki małpami –
  6124. krzyknął Joseph Dinizulu drapiąc się pod pachą. – Wasi
  6125. dziadkowie byli pawianami – naśladował małpi krok – a wasze
  6126. babki...
  6127. Raleigh przerwał to ośmieszanie swoich przodków ostrym
  6128. świstem gwizdka i skoczył do strumienia. Zręcznie jak kot
  6129. utrzymał się na nogach i po chwili był na drugim brzegu.
  6130. Wspiął się tak szybko na drugi brzeg, że Joseph Dinizulu, który
  6131. spodziewał się, że wymiana uprzejmości potrwa nieco dłużej,
  6132. cofnął się przed gwałtownym atakiem.
  6133. Kilkunastu chłopców z plemienia Xhosa posłuchało gwizdka
  6134. i skoczyło za nim. Zaciekłym atakiem Raleigh zdobył przyczółek
  6135. na drugim brzegu. Walczyli u jego boku i sprawnie wywijając
  6136. kijami wbili się w środek oddziału wroga. Raleigh pałał żądzą
  6137. walki. Był niezwyciężony, jego ramiona nie odczuwały zmęczenia,
  6138. a jego ręce i dłonie były tak zręczne, że wydawało się, iż kije
  6139. walczą same. Znajdowały słabe miejsca w obronie Zulusów,
  6140. uderzały w ciało, trzeszczały na kościach i przecinały skórę, tak
  6141. że wkrótce ich końce zaczerwieniły się, a małe krople krwi
  6142. błyszczały w słońcu.
  6143. Wydawało się, że nic nie zdoła go dotknąć, aż nagle coś
  6144. uderzyło go w żebra pod uniesioną ręką. Z trudem złapał
  6145. oddech, a ból przypomniał mu, że on także jest człowiekiem.
  6146. Przez chwilę był bogiem wojny, a nagle stał się małym
  6147. chłopcem, ledwie trzymającym się na nogach. Cios sprawił mu
  6148. silny ból, był tak zmęczony, że nie mógł już się bronić, a przed
  6149. nim tańczył Joseph Dinizulu, z każdą chwilą potężniejszy.
  6150. Wymierzony w jego głowę kij Josepha znów gwizdnął
  6151. w powietrzu i Raleigh bronił się ostatkiem sił. Cofnął się o krok
  6152. i rozejrzał wokół.
  6153. Powinien mieć więcej rozumu, by nie atakować tak śmiało
  6154. Zulusów. Byli najbardziej zdradzieckimi i najsprytniejszymi
  6155. wrogami, a okrążenie należało do ich ulubionych podstępów.
  6156. Chaka Zulu, założyciel tego plemienia wilków, nazywał ten
  6157. manewr „Rogami Byka”. Rogi otaczały wroga, a pierś go
  6158. miażdżyła.
  6159. Joseph Dinizulu nie cofnął się ze strachu ani dlatego, że go
  6160. zaskoczono. Wycofanie się było instynktownym fortelem,
  6161. a Raleigh wprowadził kilkunastu wojowników w pułapkę Zulusów.
  6162. Byli osamotnieni, reszta oddziału nie przekroczyła strumienia.
  6163. Raleigh widział ich na drugim brzegu ponad głowami
  6164. okrążających go Zulusów. Wellington, jego brat bliźniak, stał na
  6165. czele, cichy i nieruchomy.
  6166. – Wellington! – zawołał, a w jego głosie słychać było
  6167. zmęczenie i strach. – Pomóż nam. Zuluski pies wgryza nam się
  6168. w jaja. Przyjdź i uderz go w pierś!
  6169. Tylko tyle zdołał powiedzieć. Joseph Dinizulu znów go
  6170. zaatakował, a każde jego uderzenie było silniejsze niż
  6171. poprzednie. Raleigh opadł już zupełnie z sił. Nie zdołał odeprzeć
  6172. kolejnego ciosu i poczuł silne uderzenie w ramię, paraliżujące
  6173. całą rękę aż do koniuszków palców. Wypuścił z ręki kij.
  6174. – Wellington! – krzyknął znowu. – Pomóż nam!
  6175. Jego ludzie wykruszali się. Niektórzy padali pod ciosami,
  6176. a inni odrzucali kije i klękali na ziemi, błagając o litość. Zulusi
  6177. otaczali ich coraz ciaśniej, ich kije nieustannie wznosiły się
  6178. i opadały, uderzając w miękkie ciała, a okrzyki bojowe Zulusów
  6179. rozbrzmiewały coraz donośniej, niczym szczekanie psów
  6180. osaczających zające.
  6181. – Wellington!
  6182. Jeszcze raz spojrzał na brata stojącego na drugim brzegu,
  6183. gdy wtem otrzymał uderzenie w czoło, tuż nad okiem, i poczuł,
  6184. jak krew z rozcięcia cieknie mu po twarzy. Zanim zalała mu
  6185. oczy, jeszcze raz zobaczył wykrzywioną żądzą walki twarz
  6186. Josepha Dinizulu. W następnej chwili nogi ugięły się pod nim
  6187. i upadł twarzą na ziemię, a ciosy Zulusów wciąż spadały na jego
  6188. ramiona i plecy.
  6189. Musiał na chwilę stracić przytomność, bowiem gdy przewrócił
  6190. się na bok i wierzchem dłoni otarł krew z czoła, zobaczył, że
  6191. Zulusi przeszli na drugą stronę potoku. Resztki jego oddziału
  6192. uciekały w popłochu w kierunku plantacji bluegum, ścigane przez
  6193. wojowników Dinizulu.
  6194. Próbował wstać, ale zakręciło mu się w głowie, ciemność
  6195. przesłoniła oczy i znów upadł. Kiedy ocknął się po raz drugi,
  6196. otaczali go Zulusi, szydząc z niego i obsypując obelgami. Zdołał
  6197. usiąść, a w chwilę potem tumult wokół niego uspokoił się,
  6198. przechodząc w pełną oczekiwania ciszę. Spojrzał w górę
  6199. i zobaczył, że Joseph Dinizulu przeciska się ku niemu
  6200. uśmiechając się szyderczo.
  6201. – Szczekaj, psie z plemienia Xhosa – rozkazał. – Chcemy
  6202. usłyszeć, jak szczekasz i skamlesz o litość.
  6203. Pokonany Raleigh dumnie potrząsnął głową i ból wywołany
  6204. tym ruchem wypełnił mu czaszkę.
  6205. Joseph Dinizulu położył stopę na jego piersi i pchnął mocno.
  6206. Raleigh był zbyt słaby, by się bronić, i upadł na plecy. Joseph
  6207. Dinizulu stanął nad nim i uniósł przód przepaski biodrowej.
  6208. Drugą ręką ściągnął napletek odsłaniając różowy penis
  6209. i skierował strumień moczu na twarz Raleigha.
  6210. – Wypij to, psie z plemienia Xhosa – zaśmiał się. Mocz był
  6211. gorący i palił niczym kwas otwartą ranę na czole; duszę
  6212. Raleigha wypełniła wściekłość, upokorzenie i nienawiść.
  6213. – Bracie, rzadko staram się odwieść cię od czegoś, na co
  6214. się zdecydowałeś.
  6215. Hendrick Tabaka usiadł na krześle przykrytym skórą
  6216. lamparta i opierając łokcie na kolanach pochylił się do przodu.
  6217. – Nie chodzi mi o samo małżeństwo, wiesz przecież, że
  6218. zawsze przekonywałem cię, byś wziął sobie żonę, wiele żon,
  6219. i miał synów. Nie potępiam tego, że chcesz się ożenić. Nie mogę
  6220. jednak spać z powodu tej zuluskiej dzierlatki. W tym kraju jest
  6221. dziesięć milionów innych kobiet – dlaczego musiałeś wybrać
  6222. Zuluskę? Wolałbym, żebyś wziął sobie do łóżka czarną mambę.
  6223. Moses zaśmiał się cicho.
  6224. – Twoja troska świadczy o twojej miłości do mnie. Nagle
  6225. spoważniał.
  6226. – Zulusi są największym plemieniem w południowej Afryce.
  6227. Już sama liczebność sprawia, że są ważni, ale jeżeli dodasz do
  6228. tego ich agresywność i waleczność, przekonasz się, że w tym
  6229. kraju nic się nie zmieni bez udziału Zulusów. Jeżeli zdołam
  6230. sprzymierzyć się z tym plemieniem, może ziszczą się moje
  6231. marzenia.
  6232. Hendrick westchnął, mruknął coś i potrząsnął głową.
  6233. – Daj spokój, Hendrick, rozmawiałeś z nimi, prawda? –
  6234. nalegał Moses i Hendrick niechętnie przytaknął.
  6235. – Siedziałem przez cztery dni w domostwie Sangane Dinizulu,
  6236. syna Mbejane, który był synem Gubi, który był synem
  6237. Dingaana, który był bratem samego Chaka Zulu. On się uważa
  6238. za księcia Zulusów, co – jak usilnie podkreśla – znaczy
  6239. „Niebiosa”, i żyje bardzo wystawnie na wzgórzach ponad
  6240. Ladyburgiem w swojej posiadłości na ziemi podarowanej mu
  6241. przez jego dawnego pana, generała Seana Courtneya. Trzyma
  6242. tam wiele żon i trzysta sztuk tłustego bydła.
  6243. – To wszystko wiem, bracie – przerwał Moses. – Powiedz
  6244. mi, co z dziewczyną.
  6245. Hendrick zmarszczył brwi. Lubił zaczynać opowieść od
  6246. początku, rozwijać ją omawiając każdy szczegół, i stopniowo
  6247. dochodzić do końca.
  6248. – Dziewczyna – powtórzył. – Ten stary zuluski łobuz jęczał,
  6249. że ona jest księżycem jego nocy i słońcem jego dni, że żadna
  6250. córka nigdy nie była tak kochana jak ona i że nigdy nie zgodzi
  6251. się na to, by wyszła za kogoś innego niż za wodza Zulusów –
  6252. westchnął Hendrick. – Dzień po dniu słuchałem o zaletach tej
  6253. suki: jaka jest piękna, uzdolniona, że jest świetną pielęgniarką
  6254. w szpitalu rządowym, że pochodzi z rodu, w którym kobiety
  6255. rodziły wielu synów – Hendrick przerwał i splunął z odrazą. –
  6256. Dopiero po trzech dniach wspomniał o tym, o czym myślał od
  6257. samego początku – o loboli, cenie za narzeczoną – Hendrick
  6258. machnął ręką z rezygnacją. – Wszyscy Zulusi to złodzieje
  6259. i zjadacze łajna.
  6260. – Ile? – spytał Moses z uśmiechem. – Ile zażądał za zgodę
  6261. na małżeństwo z mężczyzną spoza plemienia?
  6262. – Pięćset sztuk najlepszego bydła, same cielne krowy, nie
  6263. starsze niż trzyletnie – Hendrick skrzywił się z odrazą. –
  6264. Wszyscy Zulusi są złodziejami, on twierdzi, że jest księciem,
  6265. a więc jest księciem złodziei.
  6266. – Oczywiście zgodziłeś się na jego pierwszą cenę? – spytał
  6267. Moses.
  6268. – Oczywiście targowałem się przez dwa dni.
  6269. – Ostateczna cena?
  6270. – Dwieście sztuk – westchnął Hendrick. – Przebacz mi,
  6271. bracie. Starałem się, jak mogłem, ale ten stary zuluski pies był
  6272. twardy jak skała. To była najniższa cena za księżyc jego nocy.
  6273. Moses Gama oparł się o krzesło i zastanawiał nad
  6274. propozycją. Była to niezwykle wysoka cena. Sztuka dobrego
  6275. bydła była warta pięćdziesiąt funtów, ale w przeciwieństwie do
  6276. swojego brata, Moses nie był chciwy, a pieniądze były dla niego
  6277. tylko środkiem do osiągania celu.
  6278. – Dziesięć tysięcy funtów? – spytał cicho. – Czy mamy tyle?
  6279. – Poczujemy to. Będzie mnie to boleć przez rok, tak
  6280. jakbym został wychłostany batem – narzekał Hendrick. –
  6281. Bracie, czy zdajesz sobie sprawę, ile można kupić za dziesięć
  6282. tysięcy funtów? Mógłbym ci znaleźć przynajmniej dziesięć
  6283. dziewczyn z plemienia Xhosa, ślicznych jak papużki, pulchnych
  6284. jak przepiórki, z dziewictwem poświadczonym przez godne
  6285. najwyższego zaufania akuszerki...
  6286. – Dziesięć dziewczyn z plemienia Xhosa nie zbliży do mnie
  6287. Zulusów – przerwał mu Moses. – Chcę Victorii Dinizulu.
  6288. – Lobola to nie wszystko, czego chce – powiedział Hendrick.
  6289. – Jest coś jeszcze.
  6290. – Co takiego?
  6291. – Dziewczyna jest chrześcijanką. Jeżeli się z nią ożenisz, nie
  6292. możesz się żenić z innymi. Ona będzie twoją jedyną żoną,
  6293. bracie, a posłuchaj człowieka, którego mądrość opiera się na
  6294. doświadczeniu. Mężczyzna, jeśli ma być zadowolony, potrzebuje
  6295. przynajmniej trzech żon. Trzy żony są tak zajęte walcząc
  6296. o względy męża, że mężczyzna może odpocząć. Dwie żony są
  6297. lepsze niż jedna. Jednakże jeżeli będziesz miał tylko jedną
  6298. jedyną żonę, jedzenie skwaśnieje ci w brzuchu, a twoje włosy
  6299. pokryją się siwizną. Niech ta zuluska dzierlatka idzie do kogoś,
  6300. kto na nią zasługuje, do Zulusa.
  6301. – Powiedz jej ojcu, że zapłacimy mu żądaną cenę
  6302. i zgadzamy się na jego warunki. Powiedz mu także, że jeżeli
  6303. jest księciem, oczekujemy, że wyda przyjęcie weselne
  6304. odpowiednie dla księżniczki. Oczekujemy ślubu, o którym będzie
  6305. głośno w całym kraju Zulusów, od gór Drakensberg do oceanu.
  6306. Chcę, żeby na mój ślub przybyli wszyscy wodzowie, cała
  6307. starszyzna, wszyscy doradcy i iduna, chcę, by przybył sam król
  6308. Zulusów, a kiedy wszyscy się zgromadzą, przemówię do nich.
  6309. – Równie dobrze mógłbyś przemawiać do stada pawianów.
  6310. Zulus jest zbyt dumny i przepełniony nienawiścią, by słuchać
  6311. głosu rozsądku.
  6312. – Mylisz się, Hendricku – Moses położył bratu rękę na
  6313. ramieniu. – Mamy za mało godności, a nasza nienawiść jest za
  6314. słaba. Ta nasza duma, ta nasza mizerna nienawiść jest źle
  6315. ukierunkowana. Nienawidzimy siebie wzajemnie, nienawidzimy
  6316. naszych braci. Gdyby wszystkie plemiona tej ziemi skierowały
  6317. całą swoją dumę i nienawiść przeciwko białemu ciemiężycielowi,
  6318. to jak mógłby się obronić? O tym będę im mówił podczas
  6319. przyjęcia weselnego. O tym muszę powiedzieć ludowi. To dlatego
  6320. tworzymy Umkhonto we Sizwe, Włócznię Narodu. Przez chwilę
  6321. nic nie mówili. Szerokie wizje brata i ogromna moc, z jaką je
  6322. przedstawiał, zawsze napawały Hendricka lękiem.
  6323. – Stanie się tak, jak sobie życzysz – zgodził się w końcu. –
  6324. Kiedy chcesz wziąć ślub?
  6325. – W czasie pełni zimowego przesilenia – odpowiedział Moses
  6326. bez wahania. – To będzie tydzień przed rozpoczęciem naszej
  6327. akcji oporu. Po chwili milczenia Moses powiedział wstając:
  6328. – A więc wszystko ustalone. Czy powinniśmy coś jeszcze
  6329. omówić przed wieczornym posiłkiem?
  6330. – Nie.
  6331. Hendrick także wstał i już miał zawołać kobiety, by
  6332. przyniosły jedzenie, gdy coś sobie przypomniał.
  6333. – Ach, jest coś jeszcze. Ta biała kobieta, ta, która była
  6334. z tobą w Rivonii – pamiętasz ją? Moses skinął głową.
  6335. – Tak. Nazywa się Courtney.
  6336. – Tak, to ona. Przysłała wiadomość. Chce się z tobą znowu
  6337. zobaczyć.
  6338. – Gdzie ona jest?
  6339. – Niedaleko, przy jaskiniach Sundi. Zostawiła numer telefonu.
  6340. Mówiła, że to ważna sprawa.
  6341. Moses był wyraźnie rozdrażniony.
  6342. – Powiedziałem jej, by nie próbowała mnie szukać –
  6343. powiedział. – Ostrzegłem ją, że to niebezpieczne. – Wstał
  6344. i zrobił parę kroków. – Jeżeli nie nauczy się dyscypliny
  6345. i opanowania, będzie bezwartościowa dla naszej sprawy. Białe
  6346. kobiety takie właśnie są: zepsute, nieposłuszne i niepohamowane.
  6347. Trzeba ją nauczyć...
  6348. Przerwał i podszedł do okna, gdyż coś zwróciło jego uwagę.
  6349. – Wellington! Raleigh! Chodźcie tu obaj! – zawołał ostro.
  6350. Kilka sekund później chłopcy weszli nieśmiało do pokoju
  6351. i stanęli ze spuszczonymi głowami tuż przy drzwiach.
  6352. – Raleigh, co ci się stało? – spytał Hendrick ze złością.
  6353. Bracia zmienili skóry i przepaski biodrowe na zwykłe ubrania,
  6354. ale z rany na czole Raleigha, niezdarnie opatrzonej opaską,
  6355. wciąż leciała krew. Miał plamy krwi na koszuli i podpuchnięte
  6356. oko.
  6357. – Baba – zaczął wyjaśniać Wellington. – To nie była nasza
  6358. wina. Zostaliśmy zaatakowani przez Zulusów.
  6359. Raleigh spojrzał na niego z pogardą i inaczej przedstawił
  6360. zajście.
  6361. – Sprowokowaliśmy ich do walki. Szło nam dobrze, aż do
  6362. chwili, gdy niektórzy uciekli opuszczając innych. – Dotknął rany
  6363. na głowie. – Nawet wśród Xhosa są tchórze – powiedział
  6364. patrząc na brata. Wellington stał nic nie mówiąc.
  6365. – Następnym razem walczcie dzielniej i bądźcie bardziej
  6366. przebiegli – zgromił ich Hendrick, a gdy wyszli z pokoju, zwrócił
  6367. się do Mosesa: – Czy widzisz, bracie? To dotknęło nawet
  6368. dzieci. Czy możemy mieć nadzieję, że to się zmieni?
  6369. – Nadzieja w dzieciach – powiedział Moses. – Możesz je
  6370. nauczyć wszystkiego, tak jak małpy. To starszych trudno
  6371. zmienić.
  6372. Tara Courtney zatrzymała starego, wysłużonego packarda na
  6373. skraju szosy na wzgórzu i stała przez chwilę patrząc na
  6374. śródmieście Kapsztadu, leżącego u jej stóp. Wiatr
  6375. południowo-wschodni smagał wody zatoki Table.
  6376. Wyszła z samochodu, przespacerowała wolno wzdłuż
  6377. krawędzi urwiska, udając, że podziwia kwiaty porastające zbocze
  6378. ponad nią. Drogę zamknęła jej skała wznosząca się pionowo ku
  6379. niebu. Zatrzymała się, uniosła głowę i spojrzała w górę. Tuż nad
  6380. wierzchołkiem przewalały się chmury, co sprawiało wrażenie, że
  6381. skalna ściana się wali.
  6382. Jeszcze raz zlustrowała drogę, którą przyjechała. Była pusta.
  6383. Nikt jej nie śledził. Policja musiała w końcu przestać się nią
  6384. interesować. Ostatni raz śledzono ją kilka tygodni temu.
  6385. Przestała udawać, że podziwia kwiaty. Wróciła do packarda,
  6386. wyjęła z bagażnika mały koszyczek i weszła szybko do
  6387. betonowego budynku, w którym mieściła się dolna stacja kolejki
  6388. linowej. Wbiegła po schodach i zapłaciła za bilet powrotny
  6389. dokładnie w chwili, gdy bileter otwierał drzwi poczekalni i mała
  6390. grupa pasażerów wsiadła do kolejki.
  6391. Czerwony wagonik szarpnął i wzniósł się szybko, kołysząc się
  6392. pod srebrną liną. Inni pasażerowie podziwiali szeroką panoramę
  6393. miasta i oceanu otwierającą się przed nimi, a Tara obserwowała
  6394. ich ukradkiem. Po kilku minutach upewniła się, że nie ma
  6395. wśród nich ubranego po cywilnemu agenta wydziału specjalnego
  6396. policji. Odetchnęła z ulgą i skupiła uwagę na wspaniałym widoku.
  6397. Wagonik wznosił się prawie pionowo. Erozja pocięła skałę na
  6398. niemal geometryczne kostki, wyglądające jak kamienie ogromnej,
  6399. starożytnej budowli. Minęli parę połączonych liną wspinaczy,
  6400. pokonujących w mozole strome urwisko. Tara wyobraziła sobie,
  6401. że jest z nimi i trzyma się skały, a przepaść ciągnie ją ku sobie,
  6402. i zakręciło się jej w głowie. Musiała mocno złapać za uchwyt, by
  6403. się uspokoić, a kiedy wagonik zatrzymał się na górnej stacji, na
  6404. skraju wznoszącej się na wysokość tysiąca stóp skały, opuściła
  6405. go z ulgą.
  6406. W kawiarence, przypominającej górskie schronisko, czekała
  6407. na nią Molly. Zerwała się, gdy ją zobaczyła.
  6408. Tara podbiegła i objęła przyjaciółkę.
  6409. – Och Molly, moja kochana Molly, tak mi ciebie było brak.
  6410. Po kilku chwilach, nieco zawstydzone takim okazywaniem uczuć
  6411. i uśmiechami innych ludzi w kawiarni, oderwały się od siebie.
  6412. – Nie chcę tu siedzieć – powiedziała Tara. – Tak się cieszę.
  6413. Chodźmy na spacer. Mam kanapki i termos.
  6414. Wyszły z kawiarni i skierowały się ścieżką wzdłuż urwiska.
  6415. W powszedni dzień było tu niewielu turystów i już po stu
  6416. metrach zostały same.
  6417. – Powiedz mi o starych przyjaciołach z Czarnej Szarfy –
  6418. domagała się Tara. – Chcę się dowiedzieć o wszystkich waszych
  6419. działaniach. Jak się ma Derek i dzieci? Kto się zajmuje moją
  6420. kliniką? Czy byłaś tam ostatnio? Och, tak się za wami
  6421. wszystkimi stęskniłam.
  6422. – Uspokój się – zaśmiała się Molly. – Nie wszystko naraz...
  6423. I zaczęła Tarze o wszystkim opowiadać. Spacerowały, Molly
  6424. opowiadała, a w pewnej chwili znalazły dobre miejsce na piknik,
  6425. siadły na skale, piły herbatę z termosu, a kawałkami chleba
  6426. karmiły małe, puszyste skalne króliki, które wyszły ze szczelin
  6427. i nor w skale.
  6428. W końcu przekazały sobie wszystkie wiadomości i plotki
  6429. i przez chwilę siedziały w ciszy, ciesząc się swoim towarzystwem.
  6430. Po chwili Tara powiedziała:
  6431. – Molly, będę miała następne dziecko.
  6432. – Aha – zachichotała Molly. – To tym byłaś tak zajęta.
  6433. Spojrzała na brzuch Tary.
  6434. – Nic jeszcze nie widać. Jesteś pewna?
  6435. – Och, na miłość boską! Wiesz przecież, że raczej nie
  6436. jestem afektowaną panienką. Mam już czwórkę, więc możesz mi
  6437. zaufać. Oczywiście, że jestem pewna.
  6438. – Kiedy ma się urodzić?
  6439. – W styczniu przyszłego roku.
  6440. – Shasa będzie się cieszył. Jest zwariowany na punkcie
  6441. dzieci. Z tego, co widziałam, oprócz pieniędzy chyba tylko dzieci
  6442. darzy uczuciem. Powiedziałaś mu już?
  6443. Tara potrząsnęła głową.
  6444. – Nie. Powiedziałam tylko tobie. Do ciebie przyszłam
  6445. najpierw.
  6446. – Jestem wzruszona. Na pewno oboje będziecie się nim
  6447. cieszyć. Przerwała widząc wyraz twarzy Tary i przyjrzała się jej
  6448. uważniej.
  6449. – Nie sądzę, żeby Shasa miał się z czego cieszyć –
  6450. powiedziała cicho Tara. – To nie jest jego dziecko.
  6451. – Dobry Boże, Tara! Po kim, jak po kim... – przerwała
  6452. i zastanowiła się nad tym, co powiedziała Tara. – Zadam ci
  6453. jeszcze jedno głupie pytanie. Tara, kochanie, skąd wiesz, że to
  6454. nie dzieło Shasy?
  6455. – Shasa i ja – nie żyliśmy – no wiesz, nie żyliśmy jak mąż
  6456. z żoną od – no, od jakiegoś roku.
  6457. – Rozumiem. – Pomimo przyjaźni i uczucia, jakim darzyła
  6458. Tarę, oczy Molly zajaśniały ciekawością. To było intrygujące. –
  6459. Ale, kochanie, to nie jest jeszcze koniec świata. Pędź do domu
  6460. i ściągnij Shasy spodnie. Mężczyźni są tacy naiwni, daty niewiele
  6461. dla nich znaczą, a jeżeli zacznie liczyć, możesz zawsze przekupić
  6462. doktora, by mu powiedział, że to wcześniak.
  6463. – Nie, Molly, posłuchaj: jeżeli kiedykolwiek zobaczy dziecko,
  6464. będzie wiedział.
  6465. – Nie rozumiem.
  6466. – Molly, noszę dziecko Mosesa Gamy.
  6467. – Dobry Boże! – wyszeptała Molly.
  6468. Reakcja Molly uświadomiła Tarze, w jak trudnej sytuacji się
  6469. znalazła.
  6470. Molly miała bardzo liberalne przekonania, nie miała
  6471. uprzedzeń rasowych, ale mimo to nie mogło jej się pomieścić
  6472. w głowie, że biała kobieta może nosić w łonie dziecko czarnego.
  6473. W tym kraju mieszanie ras było karane więzieniem, ale ta kara
  6474. była niczym w porównaniu ze społecznym wyobcowaniem. Tara
  6475. stanie się wyrzutkiem, pariasem.
  6476. – Och kochanie – powiedziała Molly spokojniej. – Moje
  6477. kochanie. Moja biedna Taro, jesteś w trudnej sytuacji. Czy
  6478. Moses wie?
  6479. – Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że się z nim wkrótce
  6480. spotkam i powiem mu.
  6481. – Oczywiście musisz się pozbyć dziecka. Mam pewien adres
  6482. w Laurenco Marques. Jest tam portugalski lekarz. Wysyłamy do
  6483. niego dziewczęta z sierocińca. Jest drogi, ale jest tam czysto i to
  6484. dobry lekarz, nie jakaś stara baba z byle jakimi narzędziami
  6485. w podejrzanej norze.
  6486. – Och, Molly, jak możesz sądzić, że ja to zrobię? Jak
  6487. możesz sądzić, że zabiję swoje dziecko?
  6488. – Chcesz je urodzić? – Molly spojrzała na nią szeroko
  6489. otwartymi oczyma.
  6490. – Oczywiście.
  6491. – Ale, kochanie, ono będzie...
  6492. – Kolorowe – dokończyła za nią Tara. – Wiem,
  6493. przypuszczalnie koloru cafe au lait, z kręconymi, czarnymi
  6494. włoskami i będę je kochać całym sercem, tak jak ojca.
  6495. – Ale nie wiem, jak...
  6496. – Właśnie dlatego do ciebie przyszłam.
  6497. – Zrobię wszystko, czego ode mnie zażądasz – powiedz mi
  6498. tylko, o co chodzi.
  6499. – Chcę byś mi znalazła kolorową parę. Dobrych ludzi,
  6500. najlepiej z dziećmi, którzy się nim zaopiekują do czasu, gdy
  6501. sama będę mogła się nim zająć. Oczywiście będę płacić za
  6502. utrzymanie dziecka i więcej – mówiła powoli Tara patrząc
  6503. błagalnie na Molly.
  6504. Molly zastanawiała się przez chwilę.
  6505. – Chyba znam odpowiednią parę. Oboje są nauczycielami
  6506. w szkole i mają czworo dzieci, same dziewczynki. Zrobią to dla
  6507. mnie – ale, Taro, jak chcesz to ukryć? Shasa jest tak zajęty
  6508. swoją książeczką czekową, że być może nie zauważy, ale twoja
  6509. teściowa to wiedźma. Przed nią nic nie ukryjesz.
  6510. – Już zrobiłam odpowiednie przygotowania. Przekonałam
  6511. Shasę, że chcąc czymś zastąpić moją działalność polityczną,
  6512. zaczęłam się żywo interesować archeologią i będę pracować przy
  6513. wykopaliskach w jaskiniach Sundi z amerykańskim archeologiem,
  6514. profesor Marion Hurst. Znasz ją?
  6515. – Tak, czytałam jej dwie książki.
  6516. – Powiedziałam Shasy, że nie będzie mnie przez dwa
  6517. miesiące, ale gdy raz zniknę, będę odkładała powrót. Centaine
  6518. będzie się zajmowała dziećmi, już to z nią uzgodniłam, i,
  6519. szczerze mówiąc, dzieci tylko na tym zyskają, gdyż znacznie
  6520. lepiej ich pilnuje niż ja. Gdy będą przez jakiś czas pod opieką
  6521. mojej ukochanej teściowej; staną się grzecznymi aniołkami.
  6522. – Będziesz za nimi tęsknić – stwierdziła Molly i Tara skinęła
  6523. głową.
  6524. – Oczywiście, będę za nimi tęskniła, ale to jeszcze tylko
  6525. sześć miesięcy.
  6526. – Gdzie urodzisz dziecko?
  6527. – Nie wiem. Nie mogę pójść do znanego szpitala albo
  6528. lecznicy. Mój Boże, możesz sobie wyobrazić, co by się stało,
  6529. gdybym urodziła małe, brązowe stworzenie na ich czyściutkich,
  6530. przeznaczonych tylko dla białych prześcieradłach, w ich cudownie
  6531. czystych, przeznaczonych tylko dla białych izbach porodowych.
  6532. Ale jest jeszcze dużo czasu. Najpierw trzeba pojechać do Sundi,
  6533. uciec od czujnych oczu Centaine Courtney-Malcomess.
  6534. – Dlaczego wybrałaś właśnie Sundi?
  6535. – Bo będę blisko Mosesa.
  6536. – Czy to jest dla ciebie ważne? – Molly spojrzała na nią
  6537. surowo. – Czy rzeczywiście coś cię z nim łączy? Czy to nie była
  6538. zwykła przygoda, czy nie zrobiłaś tego z ciekawości, jak to jest
  6539. z jednym z nich?
  6540. Tara potrząsnęła głową.
  6541. – Czy jesteś pewna, Taro? No wiesz, mnie to też czasami
  6542. ciekawi. To naturalne, ale nigdy nie dałam się temu zwieść.
  6543. – Molly, ja go kocham. Gdyby mnie o to poprosił, bez
  6544. wahania poświęciłabym dla niego swoje życie.
  6545. – Moja biedna Taro.
  6546. W oczach Molly pojawiły się łzy i objęła Tarę. Przytuliły się
  6547. do siebie i Molly powiedziała:
  6548. – On jest poza twoim zasięgiem. Nigdy, nigdy go nie
  6549. zdobędziesz.
  6550. – Wystarczy mi, jeżeli będę go miała tylko częściowo, tylko
  6551. przez chwilę.
  6552. Moses Gama ustawił czerwono-niebieski samochód na
  6553. parkingu i wyłączył silnik. Pojedynczy, mały hydrant podlewał
  6554. trawnik, ale nie mógł naprawić szkód wyrządzonych przez
  6555. zimowe przymrozki i suszę i trawa nadal była żółta i wypalona.
  6556. Długi, piętrowy dom mieszkalny dla pielęgniarek szpitala
  6557. Baragwanath stał po drugiej stronie trawnika.
  6558. Od strony szpitala nadchodziło kilka czarnych pielęgniarek.
  6559. Były ubrane w wykrochmalone fartuszki, wyglądały schludnie
  6560. i fachowo. Kiedy zbliżyły się do samochodu i zobaczyły Mosesa
  6561. za kierownicą, zaczęły się śmiać i zasłaniały usta dłonią
  6562. w instynktownym geście podporządkowania się mężczyźnie.
  6563. – Chciałbym panią o coś zapytać – powiedział Moses
  6564. wychylając się z okna samochodu. – Tak, panią!
  6565. Wskazana pielęgniarka bardzo się zawstydziła. Jej przyjaciółki
  6566. śmiały się z niej, gdy podeszła do Mosesa, zatrzymując się
  6567. o pięć kroków od niego.
  6568. – Czy zna pani siostrę Victorię Dinizulu?
  6569. – Tak – potwierdziła pielęgniarka.
  6570. – Gdzie ona jest?
  6571. – Zaraz będzie szła. Jest na tej samej zmianie, co ja.
  6572. Pielęgniarka chciała już uciec od Mosesa, ale dostrzegła Victorię
  6573. w następnej grupie biało ubranych dziewcząt.
  6574. – Jest tam. Victoria, podejdź tu! – krzyknęła dziewczyna
  6575. i uciekła do domu, pokonując po dwa stopnie naraz.
  6576. Victoria poznała Mosesa, powiedziała coś do przyjaciółek
  6577. i podeszła do niego przez wyschnięty trawnik. Moses wyszedł
  6578. z samochodu i Victoria spojrzała na niego.
  6579. – Przepraszam. Zdarzył się straszny wypadek autobusowy
  6580. i pracowałyśmy na sali operacyjnej, opatrując wszystkich
  6581. poszkodowanych. Musiałeś czekać.
  6582. Moses skinął.
  6583. – Nie szkodzi. Mamy dużo czasu.
  6584. – Przebiorę się tylko w normalne ubranie – uśmiechnęła się
  6585. do niego.
  6586. Miała wspaniałe zęby, tak białe, że wydawały się niemal
  6587. przezroczyste, a jej skóra lśniła zdrowiem i młodością.
  6588. – Tak się cieszę, że cię znów widzę – i musimy wypić to
  6589. piwo, którego nawarzyłeś.
  6590. Porozumiewali się po angielsku i choć miała akcent, mówiła
  6591. płynnie, używając tych samych słów, co on.
  6592. – Dobrze – uśmiechnął się poważnie. – Po obiedzie
  6593. wypijemy to piwo, co zaoszczędzi mi pieniędzy. Zaśmiała się
  6594. gardłowo.
  6595. – Nie odchodź, zaraz wrócę.
  6596. Odwróciła się i weszła do domu pielęgniarek po schodach,
  6597. a on patrzył na nią z przyjemnością. Była bardzo wąska w talii,
  6598. co podkreślało krągłość jej pośladków. Choć miała drobne
  6599. piersi, jej biodra były szerokie i pełne. Łatwo jej będzie nosić
  6600. dziecko. Takie ciało było wzorem bogini Ngani, a Mosesowi
  6601. bardzo przypominała posąg Wenus z Milo, którego zdjęcia
  6602. kiedyś widział. Victoria trzymała się bardzo prosto, miała długą
  6603. szyję i choć poruszała biodrami tak, jakby tańczyła w takt
  6604. odległej muzyki, jej głowa i ramiona pozostawały nieruchome.
  6605. Było oczywiste, że – tak jak inne młode dziewczęta – nosiła
  6606. na głowie gliniane naczynia wypełnione wodą ze studni, nie
  6607. wylewając ani kropli. To właśnie dzięki temu zuluskie dziewczęta
  6608. miały wspaniałą, królewską postawę.
  6609. Miała owalną twarz i duże, ciemne oczy i była jedną
  6610. z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widział. Czekał na
  6611. nią opierając się o furgon i myślał o tym, że każda rasa ma
  6612. swój ideał kobiecego piękna i że są one tak różne. Pomyślał też
  6613. o Tarze Courtney, o jej dużych, krągłych piersiach i wąskich,
  6614. chłopięcych biodrach, długich, kasztanowatych włosach i miękkiej,
  6615. mdłej, białej skórze. Moses skrzywił się z odrazą, ale obie
  6616. kobiety miały dla niego duże znaczenie, a to, czy go przyciągały,
  6617. czy odpychały, nie miało znaczenia. Liczyła się tylko ich
  6618. użyteczność.
  6619. Victoria wróciła po pięciu minutach. Miała na sobie
  6620. jasnoczerwoną suknię. W jasnych kolorach było jej dobrze, gdyż
  6621. podkreślały ciemną, błyszczącą skórę. Usiadła w samochodzie
  6622. obok Mosesa i spojrzała na tani, pozłacany zegarek.
  6623. – Jedenaście minut i szesnaście sekund. Nie możesz narzekać
  6624. – powiedziała, a on uśmiechnął się i włączył silnik.
  6625. – No to wypijmy to nawarzone piwo – zasugerował.
  6626. – Nie, zachowamy je do obiadu, tak jak powiedziałeś.
  6627. Jej żarty bawiły go. Było rzadkością, by niezamężna czarna
  6628. dziewczyna zachowywała się tak swobodnie i była tak pewna
  6629. siebie. Przypomniał sobie, że jest wykształcona i że pracowała
  6630. w jednym z największych szpitali na świecie. To nie była zwykła
  6631. wiejska, głupia, chichocząca dziewczyna. Jakby chcąc podkreślić
  6632. swoje zalety, Victoria zaczęła swobodną rozmowę o szansach
  6633. generała Dwighta Eisenhowera w wyborach prezydenckich
  6634. i o tym, jak to wpłynie na walkę o prawa obywatelskie
  6635. w Ameryce, a ostatecznie także na ich walkę w Afryce.
  6636. Gdy tak rozmawiali, słońce zaczęło zachodzić i ciemność
  6637. ogarnęła piękne parki i budynki miasta. Potem wjechali
  6638. w dzielnicę nędzy, Soweto, gdzie żyło pół miliona czarnych.
  6639. Dymy z drewna palonego w piecach snuły się w powietrzu,
  6640. tworząc w świetle zachodzącego słońca pomarańczowoczerwoną
  6641. zasłonę. Wąskimi, zniszczonymi chodnikami szła w jednym
  6642. kierunku zbita masa czarnych robotników, wracających do
  6643. domów po długim dniu pracy, który zaczynał się przed świtem
  6644. uciążliwym dojazdem autobusem lub pociągiem, a kończył
  6645. wieczorem równie długą i męczącą podróżą powrotną.
  6646. Moses zwolnił, gdy wjechali na bardziej zatłoczone ulice
  6647. i niektórzy przechodnie rozpoznawali go. Biegli przed
  6648. samochodem, torując drogę.
  6649. – Moses Gama! Zróbcie przejście dla Mosesa Gamy! Gdy
  6650. przejeżdżali, rozlegały się okrzyki:
  6651. – Witaj, Nkosi.
  6652. – Witaj, Baba!
  6653. Nazywali go ojcem i panem.
  6654. Przed dzielnicowym domem kultury stykającym się
  6655. z budynkami administracyjnymi zebrał się już spory tłum.
  6656. Musieli wysiąść z samochodu i przejść na piechotę ostatnie jardy.
  6657. Przybyli jednak żołnierze Hendricka Tabaki, Buffaloes, by ich
  6658. eskortować. Torowali przejście przez ciżbę ludzką, uśmiechami
  6659. i żartami łagodząc swoje postępowanie, tak że ludzie ustępowali
  6660. im bez oporu.
  6661. – To Moses Gama, zróbcie mu przejście – wołali.
  6662. Victoria trzymała się ramienia Mosesa i śmiała z radości.
  6663. Gdy wchodzili przez główne drzwi budynku, spojrzała w górę
  6664. i zobaczyła napis: DOM KULTURY IMIENIA H. F.
  6665. YERWOERDA. Rząd nacjonalistów wprowadził zwyczaj
  6666. nazywania wszystkich budynków państwowych, lotnisk i innych
  6667. budowli publicznych imionami prominentów. Jednak nazwanie
  6668. domu kultury w największym osiedlu czarnych imieniem
  6669. budowniczego prawa, przeciwko któremu tu właśnie mieli
  6670. protestować, było ironią losu. Hendrik Frensch Yerwoerd był
  6671. bowiem ministrem Bantustanów i głównym architektem
  6672. apartheidu.
  6673. W środku było bardzo hałaśliwie. Władze dzielnicy nie
  6674. wydałyby zezwolenia na manifestację polityczną w sali domu
  6675. kultury, więc plakaty i ogłoszenia zapowiadały koncert
  6676. rockandrollowy zespołu o dumnej nazwie „The Marmalade
  6677. Mambas”.
  6678. Czterech członków zespołu, ubranych w obcisłe, wyszywane
  6679. cekinami stroje, występowało już na scenie. Muzyka nagłośniona
  6680. zestawem wzmacniaczy uderzała w stłoczoną publiczność niczym
  6681. bombardowanie dywanowe, a tańczący śpiewali razem
  6682. z zespołem, kołysząc się i kręcąc w rytm muzyki, jak jeden
  6683. ogromny organizm.
  6684. Buffaloes utorowali Mosesowi przejście przez całą salę,
  6685. a tancerze pozdrawiali go głośno i starali się dotknąć, gdy koło
  6686. nich przechodził. Gdy zespół zorientował się, że przybył Moses,
  6687. przerwał w połowie dynamicznego utworu, by powitać go fanfarą
  6688. na trąbce i biciem w bębny.
  6689. Dziesiątki rąk pomogły Mosesowi wejść na scenę, a Victoria
  6690. została na dole, mając głowę na wysokości jego kolan. Stała
  6691. ściśnięta tak między ludźmi przepychającymi się, by zobaczyć
  6692. i wysłuchać Mosesa. Leader zespołu chciał go przedstawić, ale
  6693. mimo że mówił przez głośnik, jego głos ginął wśród
  6694. spontanicznego aplauzu dla Mosesa. Cztery tysiące ludzi
  6695. wiwatowało nieprzerwanie na jego cześć. Okrzyki uderzały
  6696. w Mosesa jak morskie fale wzburzone zimowym sztormem, a on
  6697. stał nieruchomo jak skała.
  6698. Po chwili podniósł do góry rękę i okrzyki powoli zamarły, na
  6699. sali nastała zupełna cisza i Moses zawołał:
  6700. – Amandla! Moc! Odkrzyknęli mu jednym głosem:
  6701. – Amandla!
  6702. Moses zawołał po raz drugi, głębokim, przejmującym
  6703. głosem, który odbijał się od sufitu i trafiał prosto do serc:
  6704. – Mayibuye!
  6705. – Afrika! Niech żyje Afryka – odkrzyknęli w odpowiedzi.
  6706. Zamilkli, oczekując w napięciu, a Moses zaczął mówić:
  6707. – Chcę mówić o Afryce. O bogatej, płodnej ziemi, na której
  6708. nasz lud musi żyć w biedzie. O dzieciach, które nie mają szkół,
  6709. o matkach, dla których nie ma nadziei. O podatkach
  6710. i przepustkach. O tych, którzy pracują w skwarze słonecznym
  6711. i głęboko pod ziemią. O głodzie i chorobach. O tych, którzy żyją
  6712. w obozach daleko od swoich rodzin. Chcę wam mówić o głodzie,
  6713. łzach i surowych prawach ustanowionych przez Burów.
  6714. Przez godzinę słuchali go w ciszy i z uwagą, a jego słowom
  6715. wtórowały westchnienia, odruchowe jęki bólu i okrzyki
  6716. wściekłości. Pod koniec przemówienia Victoria spostrzegła, że
  6717. płacze. Łzy ciekły ciurkiem po jej pięknej twarzy.
  6718. Kiedy Moses skończył, opuścił ręce i skłonił głowę na piersi,
  6719. wyczerpany i poruszony tym, o czym mówił z taką pasją. Na sali
  6720. zaległa cisza. Byli zbyt wzruszeni, by krzyczeć i bić brawa.
  6721. W ciszy Victoria nagle weszła na scenę i odwróciła się do
  6722. sali.
  6723. – Nkosi Sikelel Afrika – zaśpiewała. – Boże, ocal Afrykę.
  6724. Zespół natychmiast podchwycił refren, a wszyscy zebrani
  6725. zaśpiewali wspaniałym chórem czarnych głosów. Moses podszedł
  6726. do Victorii, wziął ją za rękę, a ich głosy połączyły się.
  6727. Wyjście z sali zajęło im prawie dwadzieścia minut, gdyż
  6728. tysiące ludzi chciało ich zatrzymać, dotknąć, usłyszeć ich głosy,
  6729. być cząstką walki.
  6730. Podczas jednego krótkiego wieczoru piękna dziewczyna
  6731. z plemienia Zulusów ubrana w czerwoną suknię stała się częścią
  6732. niemal mistycznej legendy otaczającej Mosesa Gamę. Szczęśliwcy,
  6733. którzy byli tam tego wieczoru, z pewnością opowiedzą innym
  6734. o tym, że gdy stała przed nimi i śpiewała, wyglądała niczym
  6735. królowa u boku potężnego, czarnego władcy.
  6736. – Nigdy niczego takiego nie doświadczyłam – powiedziała
  6737. Victoria, kiedy w końcu znów byli sami, jadąc samochodem
  6738. główną szosą w kierunku Johannesburga. – Oni tak cię kochają.
  6739. – Przerwała. – Nie potrafię tego opisać.
  6740. – Czasami mnie to przeraża – zgodził się. – To dla mnie
  6741. ogromna odpowiedzialność.
  6742. – Nie wierzę, byś wiedział, co to lęk – powiedziała.
  6743. – Wiem bardzo dobrze – potrząsnął głową. – Wiem lepiej
  6744. niż inni. Która jest godzina? Musimy znaleźć coś do jedzenia
  6745. przed godziną policyjną – zmienił temat.
  6746. Victoria skierowała tarczę zegarka w kierunku latarni.
  6747. – Dopiero dziewiąta – powiedziała ze zdziwieniem. –
  6748. Myślałam, że jest już później. Wydaje mi się, że przeżyłam całe
  6749. życie jednego wieczoru.
  6750. Przed nimi zamigotał neon:
  6751. ZAJAZD „DOM LALEK”. Smaczne dania Moses zwolnił
  6752. i stanął na parkingu. Podszedł do lady baru, podobnego do
  6753. domu dla lalek. Po chwili wrócił z hamburgerami i dwoma
  6754. papierowymi kubkami z kawą.
  6755. – Pyszne – powiedziała Vicky z pełnymi ustami. – Nie
  6756. wiedziałam, że jestem taka głodna.
  6757. – No a co z tym piwem, którym mnie straszyłaś? – spytał
  6758. Moses płynnie w języku Zulusów.
  6759. – Och, mówisz po zulusku! – była zaskoczona. – Nie
  6760. wiedziałam. – Kiedy się nauczyłeś? – spytała w tym samym
  6761. języku.
  6762. – Mówię wieloma językami – powiedział. – Chcę dotrzeć do
  6763. wszystkich ludzi, a na to nie ma innego sposobu – uśmiechnął
  6764. się. – Ale, młoda damo, nie zmieniaj tak szybko tematu.
  6765. Powiedz mi o tym piwie.
  6766. – Och, tak mi głupio teraz o tym mówić, po tym wszystkim,
  6767. co przeżyliśmy razem dziś wieczór – zawahała się. – Chciałam
  6768. cię zapytać, dlaczego wysłałeś swojego brata, by rozmówił się
  6769. z moim ojcem, zanim powiedziałeś mi o czymkolwiek. Wiesz, nie
  6770. jestem zwykłą wiejską dziewczyną. Jestem nowoczesną kobietą
  6771. i mam swoje własne zdanie.
  6772. – Victorio, w naszej walce o wyzwolenie nie powinniśmy
  6773. odrzucać starych tradycji. Zrobiłem to z szacunku dla ciebie
  6774. i twojego ojca. Przepraszam bardzo, jeżeli cię uraziłem.
  6775. – Było mi trochę przykro – przyznała.
  6776. – Czy wybaczysz mi, jeżeli poproszę cię teraz? – uśmiechnął
  6777. się. – Nadal możesz odmówić. Zanim pójdziemy dalej, dobrze
  6778. sobie wszystko przemyśl. Jeżeli poślubisz mnie, poślubisz sprawę.
  6779. Nasze małżeństwo będzie częścią walki naszego ludu. Droga
  6780. przed nami jest twarda i niebezpieczna i nie widać jej końca.
  6781. – Nie muszę się zastanawiać – powiedziała cicho. – Gdy
  6782. stałam dziś przed ludźmi, trzymając cię za rękę, poczułam, że
  6783. właśnie po to się urodziłam.
  6784. Wziął jej ręce w swoje i przyciągnął ją lekko ku sobie, ale
  6785. zanim ich usta spotkały się do siebie, ostre światło latarki
  6786. oświetliło ich twarze. Zaskoczeni odskoczyli od siebie, zasłaniając
  6787. oczy rękoma.
  6788. – Hej, co się dzieje? – krzyknął Moses.
  6789. – Policja! – odpowiedział głos z ciemności. – Wyjdźcie
  6790. z samochodu!
  6791. Wysiedli z samochodu, a Moses obszedł maskę i stanął przy
  6792. Victorii. Spostrzegł, że w czasie, gdy byli zajęci sobą, na parking
  6793. wjechał mikrobus policyjny i stanął przy restauracji. Teraz
  6794. czterech policjantów z latarkami sprawdzało pasażerów
  6795. wszystkich samochodów stojących na parkingu.
  6796. – Dokumenty proszę.
  6797. Policjant stojący przed Mosesem wciąż świecił mu w oczy,
  6798. ale Moses zobaczył, że jest bardzo młody.
  6799. Moses sięgnął do wewnętrznej kieszeni, Victoria poszukała
  6800. w torebce i podali dokumenty. Policjant oświetlił je i oglądał
  6801. uważnie.
  6802. – Już prawie godzina policyjna – powiedział po
  6803. afrykanersku, oddając dokumenty. – O tej porze wy, Bantu,
  6804. powinniście być w miejscu zamieszkania.
  6805. – Do godziny policyjnej jest jeszcze dużo czasu –
  6806. odpowiedziała ostro Victoria.
  6807. – Proszę nie mówić do mnie takim tonem, panienko –
  6808. powiedział twardo, z pogardą policjant i znów zaświecił Victorii
  6809. w twarz.
  6810. – To, że masz buty na nogach i róż na twarzy, nie znaczy,
  6811. że jesteś białą kobietą. Pamiętaj o tym.
  6812. Moses wziął Victorię za rękę i wsadził ją do samochodu.
  6813. – Już odjeżdżamy, panie oficerze – udobruchał policjanta,
  6814. a kiedy byli już oboje w samochodzie, powiedział do Victorii: –
  6815. Niczego nie uzyskamy, jeżeli nas aresztują. Nie na tym poziomie
  6816. powinniśmy walczyć. To tylko mały, biały cielak, który ma
  6817. więcej władzy, niż potrafi utrzymać.
  6818. – Przebacz mi – powiedziała. – Zdenerwowałam się po
  6819. prostu. Ale czego oni szukali?
  6820. – Białych mężczyzn z czarnymi dziewczętami. Ich Prawo
  6821. o Aktach Niemoralnych pilnuje, by ich cenna, biała krew
  6822. pozostała nieskażona. Połowa ich sił policyjnych zajmuje się
  6823. kontrolowaniem cudzych sypialni.
  6824. Zapalił silnik i wyjechał na szosę.
  6825. Nie odezwali się do siebie, aż zaparkował przed domem dla
  6826. pielęgniarek.
  6827. – Mam nadzieję, że teraz nikt nam nie przeszkodzi –
  6828. powiedział cicho Moses i kładąc jej ręce na ramionach skierował
  6829. jej twarz ku swojej.
  6830. Chociaż widziała to już w kinie i choć jej koleżanki z hotelu
  6831. bez końca dyskutowały o tym, co nazywały „stylem
  6832. hollywoodzkim”, Victoria nigdy nie całowała się z mężczyzną.
  6833. Podniosła ku niemu z drżeniem i niecierpliwym oczekiwaniem.
  6834. Była zaskoczona tym, jego usta są tak gorące i miękkie. Jej
  6835. szyja i ramiona rozluźniły stopniowo i wydawało jej się, że
  6836. rozpływa się w nim.
  6837. Praca w jaskiniach Sundi była ciekawsza, niż Tara oczekiwała.
  6838. Szybko adaptowała się do wolnego rytmu życia i intelektualnie
  6839. pobudzającego towarzystwa małej grupy specjalistów, z którymi
  6840. teraz pracowała.
  6841. Mieszkała w jednym namiocie z dwiema młodymi studentkami
  6842. z uniwersytetu w Witwatersrand. Z pewnym zdziwieniem odkryła,
  6843. że nie przeszkadzała jej obecność innych kobiet w tak
  6844. spartańskich warunkach. Wstawali na długo przed świtem, by
  6845. uniknąć skwaru dnia. Po krótkim i skromnym śniadaniu,
  6846. profesor Hurst prowadziła ich na teren wykopalisk i przydzielała
  6847. pracę. Odpoczywali i jedli główny posiłek około południa,
  6848. a później, kiedy robiło się chłodniej, powracali do wykopalisk
  6849. i pracowali aż do zmroku. Wieczorem mieli już tylko tyle sił, by
  6850. wziąć gorący prysznic, spożyć lekki posiłek i wyciągnąć się na
  6851. wąskim obozowym łóżku.
  6852. Wykopaliska znajdowały się w głębokim wąwozie. Wysokie na
  6853. sto stóp ściany opadały stromo ku wąskiemu potokowi. W tej
  6854. osłoniętej i nagrzanej słońcem dolinie rosła tropikalna roślinność,
  6855. zupełnie inna niż na otwartym stepie, wystawionym na wiatry
  6856. i mróz. Górną część zboczy porastały wysokie kaktusy, a niżej
  6857. rosły drzewiaste paprocie, sagowce, wielkie poskręcane drzewa
  6858. figowe, których szara, popękana kora przypominała skórę słonia.
  6859. Jaskinie były rzędem otwartych nisz wyżłobionych
  6860. w odsłoniętej warstwie geologicznej. Idealnie nadawały się do
  6861. zamieszkania dla człowieka prymitywnego. Znajdowały się
  6862. wysoko na zboczu i były osłonięte od wiatrów, ale roztaczał się
  6863. z nich szeroki widok na płaskowyż, ku któremu otwierał się
  6864. wąwóz. Do wody było niedaleko, bronić się było łatwo. Wiele
  6865. warstw śmieci i piętrzące się szczątki świadczyły o tym, że
  6866. jaskinie były zamieszkane przez stulecia.
  6867. Sklepienia grot były osmalone dymem niezliczonych ognisk,
  6868. a wewnętrzne ściany ozdobione płaskorzeźbami
  6869. i przypominającymi dziecinne rysunki malowidłami starożytnego
  6870. ludu San i jego przodków. Odkrywali wiele śladów świadczących
  6871. o tym, iż przebywali tu pradawni ludzie i choć zbadali dotychczas
  6872. tylko górne warstwy, wszyscy byli w dobrych nastrojach i czuło
  6873. się, że jest to grupa bliskich sobie ludzi, których łączą wspólne
  6874. zainteresowania i którzy pracują niestrudzenie nad projektem
  6875. o niezwykłej wadze.
  6876. Tara lubiła zwłaszcza profesor Marion Hurst,
  6877. pięćdziesięcioparoletnią Amerykankę prowadzącą wykopaliska.
  6878. Miała krótko obcięte, siwiejące włosy, a jej spalona słońcem
  6879. Afryki i Arabii twarz wyglądała, jakby była zrobiona z wysuszonej
  6880. skóry. Stały się przyjaciółkami, jeszcze zanim Marion powiedziała
  6881. Tarze, że jest żoną czarnoskórego profesora antropologii
  6882. uniwersytetu w Cornell. Gdy dowiedziała się o tym, ich przyjaźń
  6883. jeszcze się umocniła, a jednocześnie Tara poczuła się uwolniona
  6884. od konieczności ukrywania swojej tajemnicy.
  6885. Pewnego wieczoru siedziała długo z Marion w szopie, która
  6886. służyła za laboratorium i nagle zorientowała się, że mówi jej
  6887. o Mosesie i swojej szalonej miłości do niego, a nawet o dziecku,
  6888. które już nosiła w łonie. Natychmiast znalazła szczere
  6889. zrozumienie i współczucie u starszej kobiety. – Jakiż to
  6890. nikczemny system społeczny zabraniający ludziom kochać
  6891. innych! Oczywiście wiedziałam wszystko o panujących tu
  6892. prawach, zanim tu przyjechałam. To właśnie dlatego Tom został
  6893. w domu. Prace tutaj były jednak dla mnie tak ważne, że
  6894. przyjechałam nie licząc się z moim życiem prywatnym. Jednakże
  6895. obiecuję ci, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pomóc
  6896. wam obojgu.
  6897. Tara była już na wykopaliskach przez pięć tygodni, lecz nie
  6898. otrzymała żadnej wiadomości od Mosesa. Napisała do niego
  6899. kilkanaście listów, telefonowała do Rivonii, i pod inny numer
  6900. w dzielnicy Drake’s Farm. Moses nigdy nie był obecny i nie
  6901. odpowiedział na żaden z jej pilnych listów.
  6902. W końcu nie mogła już tego wytrzymać. Pożyczyła
  6903. półciężarówkę Marion i pojechała do miasta, oddalonego
  6904. o prawie godzinę jazdy. Pierwszą część drogi jechała błotnistymi,
  6905. wyboistymi drogami, a drugą asfaltową szosą wśród wielu
  6906. ciężarówek jadących z kopalni węgla w Witbank.
  6907. Zaparkowała samochód pod drzewami bluegum z tyłu domu
  6908. Puck’s Hill i nagle przeraziła się, że wszystko się zmieniło i on
  6909. nie zechce się z nią zobaczyć. Musiała zebrać całą odwagę, by
  6910. wyjść z samochodu i okrążywszy wielki, zaniedbany dom wejść
  6911. na werandę.
  6912. Na końcu werandy siedział mężczyzna przy biurku i serce
  6913. zabiło jej żywiej. W chwilę później odwrócił się, a zobaczywszy ją
  6914. wstał i Tara poczuła ukłucie zawodu. Był to Marcus Archer.
  6915. Szedł do niej długą werandą uśmiechając się złośliwie.
  6916. – Co za niespodzianka! – powiedział. – Jesteś ostatnią
  6917. osobą, jakiej się spodziewałem.
  6918. – Dzień dobry, Marcus. Szukam Mosesa.
  6919. – Wiem, kogo szukasz, kochanie.
  6920. – Czy jest tu?
  6921. Marcus potrząsnął głową.
  6922. – Nie widziałem go od dwóch tygodni.
  6923. – Pisałam i telefonowałam – nie odpowiadał. Martwiłam się.
  6924. – Być może nie odpowiada, bo nie chce cię widzieć.
  6925. – Dlaczego tak mnie nie lubisz, Marcus?
  6926. – Ależ moja droga, skąd ci to przyszło do głowy? –
  6927. uśmiechnął się figlarnie.
  6928. – Przepraszam, że cię niepokoiłam.
  6929. Chciała się już odwrócić i odejść, ale powstrzymała się.
  6930. – Czy przekażesz mu wiadomość, gdy go zobaczysz? –
  6931. spytała twardo.
  6932. Marcus skinął głową i po raz pierwszy zobaczyła siwe włosy
  6933. w jego rudych bokobrodach i zmarszczki w kącikach oczu. Był
  6934. znacznie starszy, niż myślała.
  6935. – Powiedz Mosesowi, że przyjechałam, by się z nim spotkać.
  6936. Nic się nie zmieniło, nie zmieniłam zdania.
  6937. – Dobrze, kochanie, powiem mu.
  6938. Zeszła po schodach, a gdy była już w ogrodzie, Marcus
  6939. zawołał:
  6940. – Tara!
  6941. Odwróciła się. Marcus opierał się o poręcz werandy.
  6942. – Nigdy go nie będziesz miała. Wiesz o tym, prawda? Będzie
  6943. cię trzymał przy sobie tak długo, jak długo będzie cię
  6944. potrzebował. Potem odsunie cię na bok. Nigdy nie będzie do
  6945. ciebie należał.
  6946. – Ani do ciebie, Marcus – powiedziała cicho, a Marcus
  6947. cofnął się. – On nie należy ani do ciebie, ani do mnie. Należy
  6948. do Afryki i swojego ludu.
  6949. Zobaczyła rozpacz w jego oczach, ale nie odczuwała
  6950. zadowolenia. Wolno wróciła do samochodu i odjechała.
  6951. Na szóstym poziomie głównego ciągu jaskiń odkryli stos
  6952. kawałków glinianych dzbanów. Nie znaleźli jednak wykończonych
  6953. naczyń i było oczywiste, że odkryli śmietnisko starożytnych
  6954. garncarzy. Jednakże fragmenty, które znaleźli, świadczyły o tym,
  6955. że dzbany pochodziły z bardzo wczesnego okresu, co miało
  6956. ogromne znaczenie dla określania wieku poziomów.
  6957. Marion Hurst była bardzo podniecona tym odkryciem, co
  6958. udzieliło się wszystkim. W tym czasie Tara nie wykonywała już
  6959. ciężkiej pracy grzebania w piasku na dnie wykopów.
  6960. Wykazywała naturalną zdolność do układania elementów
  6961. łamigłówki, jaką były kawałki kości i dzbanów, tak by
  6962. przywrócić im pierwotną postać. Pracowała teraz w poskładanej
  6963. z gotowych elementów szopie, pod bezpośrednim nadzorem
  6964. Marion i stała się nieocenionym członkiem zespołu.
  6965. Tara odkryła, że gdy zajmowała się układaniem, zagłuszała
  6966. tęsknotę i niepokój związany z niepewnością i poczuciem winy.
  6967. Wiedziała, że takie zaniedbywanie dzieci i rodziny jest
  6968. niedopuszczalne. Raz w tygodniu dzwoniła do Rhodes Hill
  6969. i rozmawiała z ojcem, Centaine i Isabellą. Dziewczynka wydawała
  6970. się zupełnie zadowolona i duma własna Tary była ugodzona
  6971. tym, że dziecko nie tęskni za matką i że wystarcza jej babcia.
  6972. Centaine rozmawiała z Tarą bardzo przyjaźnie i nie krytykowała
  6973. tego, że nie ma jej tak długo, ale jej ukochany ojciec, Blaine
  6974. Malcomess, jak zwykle nie ukrywał swoich uczuć.
  6975. – Nie wiem, od czego chcesz uciec, ale uwierz mi, to się
  6976. nigdy nie udaje. Twoje miejsce jest przy boku męża i przy
  6977. dzieciach. Skończ z tymi wygłupami. Wiesz przecież, co jest
  6978. twoim obowiązkiem, nawet jeżeli jest to dla ciebie trudne.
  6979. Shasa i chłopcy mieli niedługo wrócić ze swojego wspaniałego
  6980. safari i wtedy nie będzie mogła dłużej zwlekać. Będzie musiała
  6981. podjąć decyzję, a nie wiedziała nawet, między czym ma
  6982. wybierać. Późną nocą, kiedy człowiek najłatwiej popada
  6983. w przygnębienie i ma najmniej zapału, zastanawiała się często,
  6984. czy nie pójść za radą Molly, pozbyć się dziecka i zapominając
  6985. o Mosesie powrócić do nęcącego, niezwykle łatwego życia
  6986. w Welteyreden.
  6987. – Och Moses, gdybym tylko mogła cię zobaczyć. Chciałabym
  6988. tylko porozmawiać z tobą przez parę godzin – potem
  6989. wiedziałabym, co robić.
  6990. Zaczęła unikać towarzystwa innych pracowników wykopalisk.
  6991. Serdeczne, beztroskie zachowanie dwóch studentek, z którymi
  6992. dzieliła namiot, zaczęło ją denerwować. Ich rozmowy były
  6993. naiwne i dziecinne, a głośna, młodzieżowa muzyka, której bez
  6994. przerwy słuchały z przenośnego magnetofonu, szarpała jej
  6995. nerwy.
  6996. Marion zgodziła się, by kupiła sobie mały namiot. Tara
  6997. postawiła go przy laboratorium, w którym pracowała. Dzięki
  6998. temu kiedy inni wypoczywali w środku dnia, ona mogła
  6999. powrócić do swojego warsztatu pracy i zapomnieć o wszystkim,
  7000. angażując się całkowicie w dopasowywanie kawałków
  7001. potłuczonych skorup. Wydawało się, że ich wiek wpływa na nią
  7002. uspokajająco i sprawia, że trudności obecne stają się błahe.
  7003. Pewnego gorącego, sennego popołudnia, gdy siedziała
  7004. w laboratorium, światło słoneczne padające przez otwarte drzwi
  7005. zostało nagle przesłonięte i Tara podniosła wzrok, wierzchem
  7006. dłoni odgarniając z czoła zlepione potem kosmyki włosów. Jej
  7007. usta stały się suche, a serce zamarło na dłuższą chwilę, by
  7008. potem zabić jak szalone.
  7009. Słońce oświecało z tyłu jego wysoką, szeroką w ramionach
  7010. i wąską w biodrach, królewską postać. Zerwała się z miejsca,
  7011. podbiegła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję przyciskając
  7012. twarz do jego piersi, by poczuć bicie jego serca na swoim
  7013. policzku. Nie mogła powiedzieć ani słowa, ale usłyszała nad
  7014. sobą głęboki, dźwięczny głos Mosesa.
  7015. – Byłem dla ciebie okrutny. Powinienem spotkać się z tobą
  7016. wcześniej.
  7017. – Nie – wyszeptała. – To nie ma znaczenia. Teraz, gdy
  7018. jesteś tutaj, nic innego się nie liczy.
  7019. Został tylko na jedną noc i Marion chroniła ich przed innymi
  7020. członkami ekspedycji, tak że byli sami w jej małym namiocie,
  7021. oddzieleni od zgiełku całego świata. Tara wcale nie spała, gdyż
  7022. nie chciała stracić ani jednej chwili.
  7023. – Niedługo muszę odjechać. Musisz coś dla mnie zrobić –
  7024. powiedział o świcie.
  7025. – Wszystko, o co poprosisz!
  7026. – Nasza kampania oporu wkrótce się zacznie. Tysiące
  7027. naszych ludzi podejmie ogromne ryzyko i zgodzi się na
  7028. wyrzeczenia, ale żeby miało to sens, o wszystkim musi się
  7029. dowiedzieć cały świat.
  7030. – Co mogę zrobić? – spytała.
  7031. – Na skutek szczęśliwego zbiegu okoliczności w kraju jest
  7032. teraz ekipa amerykańskiej telewizji. Robią serię filmów
  7033. zatytułowaną „Spojrzenie na Afrykę”.
  7034. – Tak, wiem o nich. Robili wywiad z... – Przerwała. Nie
  7035. chciała wspominać o Shasy w tak drogiej dla siebie chwili.
  7036. – Z twoim mężem – zakończył za nią. – Tak, wiem. Jednak
  7037. już niemal skończyli filmowanie i mają wrócić do Stanów za
  7038. kilka dni. Potrzebujemy ich tutaj. Chcemy, by sfilmowali naszą
  7039. walkę. Muszą pokazać światu ducha naszych ludzi i nieugiętą
  7040. wolę przezwyciężenia ucisku i bestialstwa.
  7041. – Jak mogę pomóc?
  7042. – Nie mogę się sam skontaktować z producentem filmów.
  7043. Potrzebuję pośrednika. Musimy ich zatrzymać. Musimy mieć ich
  7044. tutaj, gdy zacznie się kampania oporu. Musisz pomówić
  7045. z kobietą, która kieruje ekipą. Nazywa się Godolphin, Kitty
  7046. Godolphin. Przez następne trzy dni będzie przebywać w hotelu
  7047. „Sunnyside” w Johannesburgu.
  7048. – Pojadę do niej dzisiaj.
  7049. – Powiedz jej, że czas akcji nie jest jeszcze uzgodniony, ale
  7050. kiedy będzie, zawiadomię ją i musi tam być z kamerą.
  7051. – Dopilnuję tego – obiecała Tara, a on obrócił ją delikatnie
  7052. na plecy i znów się z nią kochał. Choć wydawało się to
  7053. niemożliwe, za każdym razem Tarze było z nim lepiej niż
  7054. poprzednio. Kiedy wyszedł z niej i wstał z łóżka polowego, czuła
  7055. się słaba, miękka i gorąca jak topniejący wosk.
  7056. – Moses – powiedziała cicho i on przestał zapinać
  7057. jasnoniebieską koszulę.
  7058. – Tak? – spytał cicho.
  7059. Musiała mu powiedzieć o dziecku, które nosi. Usiadła
  7060. pozwalając prześcieradłu zsunąć się na biodra, a na jej
  7061. piersiach, powiększonych już zbliżającym się macierzyństwem,
  7062. spod skóry koloru kości słoniowej przebijały niebieskie żyłki.
  7063. – Moses – powtórzyła niemądrze, próbując zdobyć się na
  7064. odwagę, by to powiedzieć. Podszedł do niej.
  7065. – Powiedz – rozkazał, lecz Tarze zabrakło śmiałości. Nie
  7066. mogła mu powiedzieć, gdyż ryzyko, że ją opuści, było zbyt
  7067. duże.
  7068. – Chciałam ci tylko powiedzieć, jaka jestem ci wdzięczna, że
  7069. dałeś mi tę okazję włączenia się do walki.
  7070. Skontaktowanie się z Kitty Godolphin było znacznie łatwiejsze,
  7071. niż Tara przypuszczała. Pożyczyła półciężarówkę Marion,
  7072. pojechała pięć mil do najbliższej wioski i zatelefonowała
  7073. z telefonu publicznego w małym urzędzie pocztowym. Telefonistka
  7074. w hotelu „Sunnyside” połączyła ją z pokojem Kitty.
  7075. – Kitty Godolphin, kto mówi? – odezwał się pewny młody
  7076. głos z południowym akcentem.
  7077. – Nie będę podawała swojego nazwiska, ale chciałabym się
  7078. spotkać z panią tak szybko, jak to możliwe. Muszę pani o czymś
  7079. opowiedzieć, o czymś bardzo ważnym i dramatycznym.
  7080. – Kiedy i gdzie chce się pani ze mną spotkać?
  7081. – Za dwie godziny mogę być w pani hotelu.
  7082. – Będę na panią czekać – powiedziała Kitty i spotkanie było
  7083. umówione.
  7084. Tara zgłosiła się w recepcji. Recepcjonistka zadzwoniła do
  7085. Kitty i powiedziała Tarze, gdzie ma się udać.
  7086. Młoda, ładna i szczupła dziewczyna, ubrana w kolorową
  7087. bluzkę i dżinsy otworzyła Tarze drzwi.
  7088. – Dzień dobry, czy jest pani Godolphin? Byłam z nią
  7089. umówiona.
  7090. Dziewczyna zlustrowała ją uważnie, przyglądając się jej
  7091. sukience khaki, wysokim butom zabezpieczającym przed
  7092. moskitami, jej opalonym rękom, twarzy i chustce, którą związała
  7093. gęste, kasztanowe włosy.
  7094. – Ja jestem Kitty Godolphin – powiedziała i Tara nie
  7095. potrafiła ukryć zaskoczenia.
  7096. – Dobrze, nie musi mi pani tego mówić. Spodziewała się
  7097. starej cioty. Proszę wejść i powiedzieć mi, kim pani jest.
  7098. W pokoju Tara zdjęła ciemne okulary i spojrzała na nią.
  7099. – Nazywam się Tara Courtney. Chyba zna pani mojego
  7100. męża, Shasę Courtneya, prezesa firmy Courtney Mining and
  7101. Finance.
  7102. Tara spostrzegła nagłą zmianę wyrazu twarzy Kitty, a w jej
  7103. oczach, poprzednio szczerych i niewinnych, pojawił się twardy
  7104. błysk.
  7105. – Pani Courtney, w moim zawodzie poznaję wielu ludzi. Tara
  7106. nie spodziewała się wrogości i pospiesznie starała się temu
  7107. zapobiec.
  7108. – Tak, wiem...
  7109. – Czy pani chciała porozmawiać ze mną o swoim mężu?
  7110. Jestem bardzo zajęta – powiedziała Kitty patrząc na zegarek.
  7111. Nosiła męskiego rolexa po wewnętrznej stronie ręki, jak
  7112. żołnierz.
  7113. – Nie, przepraszam. Nie chciałam stworzyć takiego wrażenia.
  7114. Przyszłam tu w imieniu kogoś innego, kogoś, kto nie może tu
  7115. przyjść sam.
  7116. – Dlaczego? – spytała ostro Kitty i Tara ponownie zmieniła
  7117. swoją ocenę. Pomimo dziecinnego wyglądu, Kitty była równie
  7118. twarda i ostra jak mężczyźni, których znała.
  7119. – Ponieważ jest obserwowany przez agentów specjalnego
  7120. wydziału policji i ponieważ to, co planuje, jest nielegalne
  7121. i niebezpieczne.
  7122. Tara spostrzegła od razu, że powiedziała to, co należało
  7123. i rozbudziła instynkt dziennikarski Kitty.
  7124. – Proszę usiąść. Czy napije się pani kawy? Podniosła
  7125. słuchawkę telefonu i zamówiła kawę, a potem zwróciła się do
  7126. Tary.
  7127. – Proszę mi powiedzieć, kto jest tą tajemniczą osobą?
  7128. – Przypuszczalnie nie słyszała pani o nim, ale niedługo cały
  7129. świat będzie znał jego imię – powiedziała Tara. – To Moses
  7130. Gama.
  7131. – Do diabła, Moses Gama! – krzyknęła Kitty. – Przez sześć
  7132. tygodni staram się do niego dotrzeć. Już zaczynałam myśleć, że
  7133. on jest tylko legendą, że nie istnieje naprawdę. Kwiat paproci.
  7134. – On istnieje – zapewniła ją Tara.
  7135. – Czy może pani umówić mnie z nim, bym mogła
  7136. przeprowadzić wywiad? – Kitty prosiła tak natarczywie, że
  7137. pochyliła się nad stołem i złapała Tarę za rękę. – Wywiad
  7138. z nim mógłby mi przynieść nagrodę Emmy. To właśnie on jest
  7139. tą osobą w Południowej Afryce, z którą naprawdę chciałabym
  7140. porozmawiać.
  7141. – Chcę pani zaproponować coś dużo ciekawszego –
  7142. powiedziała Tara.
  7143. Shasa Courtney nie chciał, by jego synowie wyrośli
  7144. w przekonaniu, że Afryka kończy się na bogatych
  7145. przedmieściach Kapsztadu i Johannesburga, w których mieszkali
  7146. biali. Safari miało im pokazać starą Afrykę, pierwotną i wieczną,
  7147. i wytworzyć w nich trwałe przywiązanie do historii i przodków,
  7148. rozbudzić szacunek do siebie i dumę z tych, którzy odeszli przed
  7149. nimi.
  7150. Przeznaczył na to sześć tygodni, cały okres wakacji
  7151. szkolnych chłopców, starannie wszystko zaplanował i przemyślał.
  7152. Interesy firmy były tak wielostronne i skomplikowane, że nie
  7153. lubił ich zostawiać, nawet komuś tak zaufanemu jak David
  7154. Abrahams. Drążenie szybu w Silver River postępowało bardzo
  7155. szybko i osiągnięto już prawie piętnaście stóp, a jednocześnie
  7156. sprawnie posuwała się budowa kopalni na powierzchni. Oprócz
  7157. tego pierwszych sześć trawlerów dla przetwórni rybnej w Walvis
  7158. Bay miało być dostarczonych za trzy tygodnie, a sama
  7159. przetwórnia była już transportowana statkiem z Wielkiej Brytanii.
  7160. Tak wiele się działo, było tyle problemów, które wymagały jego
  7161. szybkiej decyzji.
  7162. David mógł się oczywiście zawsze poradzić Centaine, ale ona
  7163. wycofała się już niemal zupełnie z prowadzenia firmy. Było wiele
  7164. takich spraw, które mógł załatwić osobiście tylko Shasa.
  7165. Rozważył dokładnie szansę, że tak się stanie, położywszy na
  7166. drugiej szali to, co jego zdaniem było konieczne dla wychowania
  7167. synów i uprzytomnienia im, jakie jest ich miejsce w Afryce, jakie
  7168. odziedziczyli obowiązki i powinności, i zdecydował, że musi
  7169. zaryzykować. Gdyby działo się coś niezwykłego, mogli go
  7170. zawiadomić, gdyż wręczył Centaine i Davidowi dokładny plan
  7171. safari, by zawsze wiedzieli, gdzie się znajduje każdego dnia. Miał
  7172. także utrzymywać kontakt radiowy z kopalnią H’ani, tak że
  7173. samolot mógł go odnaleźć w którymkolwiek z obozów
  7174. zagubionych daleko w buszu w ciągu czterech lub pięciu godzin.
  7175. – Wezwij mnie tylko wtedy, gdy to będzie absolutnie
  7176. konieczne – ostrzegł Davida. – Chyba tylko raz w życiu
  7177. możemy pojechać razem na safari.
  7178. Wyjechali z kopalni H’ani w ostatnim tygodniu maja. Shasa
  7179. zwolnił chłopców z kilku dni szkoły, co samo w sobie
  7180. wprawiłoby każdego w dobry humor i zapewniło dobry początek.
  7181. Wziął cztery ciężarówki kopalni i skompletował całą ekipę,
  7182. w skład której wchodzili kierowcy, służący, oprawiacze zwierzyny,
  7183. tropiciele, nosiciele broni i kucharz z klubu kopalni H’ani.
  7184. Samochód, którego Shasa używał do polowań, stał w garażu
  7185. kopalni, jak zawsze idealnie sprawny i gotów do drogi. Był to
  7186. wojskowy dżip, przebudowany przez inżynierów z kopalni, bez
  7187. liczenia się z kosztami. Wyposażono go we wszystko, od
  7188. zapasowych zbiorników na paliwo i stojaków na broń po
  7189. krótkofalówkę. Siedzenia pokryto skórą zebry, a karoserię
  7190. pomalowano tak, by był zupełnie niewidoczny w buszu. Chłopcy
  7191. dumnie umocowali swoje winchestery kaliber 22 za holland and
  7192. holland magnum kaliber 375 Shasy. Ubrani w swoje nowe
  7193. kurtki khaki wskoczyli do dżipa. Sean, jako najstarszy, usiadł
  7194. z przodu obok ojca, a Michael i Garrick zajęli miejsca w otwartym
  7195. tyle samochodu.
  7196. – Czy ktoś zmienił zdanie i chce zostać w domu? – spytał
  7197. Shasa włączając silnik.
  7198. Chłopcy potraktowali to pytanie poważnie i potrząsnęli razem
  7199. głowami. Ich oczy świeciły, a twarze mieli blade z podniecenia
  7200. i byli zbyt wzruszeni, by wykrztusić słowo.
  7201. – A zatem ruszamy – powiedział Shasa i pojechali w dół
  7202. wzgórza, na którym stało biuro firmy, a za nimi ruszył konwój
  7203. czterech ciężarówek.
  7204. Strażnicy zasalutowali otwierając bramę i uśmiechnęli się
  7205. szeroko, gdy dżip przejeżdżał koło nich. Pomocnicy stojąc na
  7206. otwartych platformach samochodów zaczęli nucić jedną
  7207. z piosenek śpiewanych tradycyjnie podczas safari:
  7208. Zapłacz, dziewczyno, tej nocy będziesz spać sama,
  7209. Długa droga przed nami i musimy już jechać...
  7210. Ich tajemnicze głosy zamierały i odzywały się na nowo
  7211. w odwiecznym rytmie Afryki, uosabiając jej potęgę
  7212. i okrucieństwo. Były wspaniałą oprawą dla zaczynającej się,
  7213. niezwykłej przygody.
  7214. Przez dwa dni jechali samochodem, by oddalić się od okolic
  7215. zbyt często odwiedzanych przez myśliwych w samochodach
  7216. z napędem na cztery koła, gdzie niemal nie było dużych sztuk,
  7217. a zwierzęta, które widzieli, zbierały się w małe stadka uciekające
  7218. na pierwszy odgłos silnika, i Shasa z chłopcami mógł spostrzec
  7219. tylko obłoczki kurzu, jakie zostawiały za sobą uciekając.
  7220. Shasa ze smutkiem zdał sobie sprawę, jak wiele się zmieniło
  7221. od czasu, gdy był tu po raz pierwszy, mając tyle lat, co Sean.
  7222. Wszędzie można było napotkać ogromne stada gazeli i antylop,
  7223. które nie bały się człowieka i ufały mu. Były też żyrafy i lwy,
  7224. i małe grupy Buszmenów, tych intrygujących, małych,
  7225. pustynnych Pigmejów. Teraz jednak oni, tak jak dzikie
  7226. zwierzęta, uciekali coraz dalej przed nieubłaganym postępem
  7227. cywilizacji. Shasa wiedział jednak, że zbliża się taki dzień, gdy
  7228. dzikie stworzenia nie będą już miały dokąd uciekać, gdyż drogi
  7229. i linie kolejowe potną ziemię, a niezliczone wioski i zagrody staną
  7230. na stworzonym przez człowieka pustkowiu. Drzewa zostaną
  7231. wycięte, trawa wyjedzona przez kozy, a dobra ziemia zamieni się
  7232. w piasek unoszony wiatrem. Ta wizja napełniła go smutkiem,
  7233. rozpaczą i nie chcąc psuć nastroju zmusił się, by ją od siebie
  7234. odegnać.
  7235. – Jestem im winien spojrzenie w przeszłość. Zanim to
  7236. wszystko przeminie, muszą zobaczyć choć trochę, jaka Afryka
  7237. była kiedyś, tak by pojęli coś z jej chwały.
  7238. Uśmiechnął się i zaczął im opowiadać wszystko, co sam
  7239. przeżył, a sięgając dalej, to co opowiadała mu matka i dziadek,
  7240. starając się pokazać im, jak bardzo ich rodzina była
  7241. zakorzeniona w tym kraju. Tego pierwszego wieczoru siedzieli
  7242. przy ognisku, chciwie słuchając opowiadań ojca, aż do
  7243. momentu, gdy wbrew ich woli oczy zaczęły się zamykać,
  7244. a głowy opadły na piersi.
  7245. Następnego dnia jechali cały dzień koleinami, przez pustynne
  7246. zarośla i stepy, a później przez las mopani, ale wciąż jeszcze nie
  7247. zatrzymywali się, by zapolować. Jedli zapasy zabrane z kopalni,
  7248. choć tego wieczoru służący mruczeli coś o świeżym mięsie.
  7249. Trzeciego dnia opuścili ledwie widoczną drogę, którą jechali
  7250. od świtu. Shasa skręcił ku północy, a ślady opon, których się
  7251. trzymali, prowadziły dalej na wschód. Wkroczyli teraz
  7252. w dziewiczy teren. Przez pewien czas jechali rzadkim lasem, aż
  7253. nagle stanęli na brzegu rzeki. Nie była to jedna z wielkich
  7254. afrykańskich rzek, takich jak Kavango, lecz jeden z jej
  7255. dopływów. Miała jednak kilkanaście jardów szerokości, była
  7256. zielona i głęboka, i z pewnością stanowiła wystarczającą barierę,
  7257. by zatrzymać każdą grupę myśliwych, którzy zapuściliby się tak
  7258. daleko na północ. Dwa tygodnie wcześniej Shasa zlustrował całą
  7259. okolice z powietrza, lecąc mosquito tuż ponad wierzchołkami
  7260. drzew, tak że mógł policzyć sztuki w każdym stadzie i ocenić
  7261. wielkość ciosów słoni. Zaznaczył tę odnogę rzeki na mapie
  7262. o dużej skali i teraz sprowadził konwój dokładnie w to samo
  7263. miejsce. Poznał łuk rzeki i ogromne drzewo makuyu po drugiej
  7264. stronie z gniazdem rybołowa w koronie, charakterystyczne dla
  7265. tego miejsca.
  7266. Przez następne dwa dni obozowali na południowym brzegu
  7267. rzeki. Wszyscy uczestnicy safari, nawet chłopcy i gruby kucharz
  7268. z plemienia Herero, pomagali w budowie mostu. Ścinali w lesie
  7269. grube jak udo kobiety i wysokie na kilkanaście jardów pnie
  7270. drzew mopani i przyciągali je dżipem. Spławiali następnie pnie
  7271. na środek rzeki i wbijali w gliniaste dno, a Shasa strzegł ich
  7272. przed krokodylami, stojąc na wysokim brzegu ze sztucerem
  7273. kalibru 375 magnum na ramieniu. Następnie wiązali pnie linami
  7274. z kory drzew mopani, która wciąż jeszcze wypuszczała gęsty,
  7275. czerwony jak krew sok.
  7276. Kiedy w końcu most był gotów, rozładowali ciężarówki, by
  7277. stały się lżejsze, i Shasa przeprowadzał je pojedynczo na drugą
  7278. stronę rzeki Chwiejny most skrzypiał, kołysał się i poruszał pod
  7279. ich ciężarem, ale w końcu na drugim brzegu znalazł się dżip
  7280. i wszystkie cztery ciężarówki.
  7281. – Teraz naprawdę rozpoczyna się safari – powiedział
  7282. chłopcom. Wkroczyli do utworzonego przez naturę rezerwatu,
  7283. chronionego swoim położeniem i naturalnymi przeszkodami,
  7284. lasami i rzekami przed eksploatacją przez człowieka. Shasa
  7285. widział z powietrza stada bawołów tak duże jak stada bydła
  7286. domowego i unoszące się nad nimi chmary białych czapli.
  7287. Tego wieczora opowiedział chłopcom o sławnych myśliwych
  7288. polujących na słonie – „Karamajo”, Bellu, Fredericku Selousie
  7289. i Seanie Courtneyu, ich przodku, stryjecznym dziadku Shasy
  7290. i imienniku jego najstarszego syna.
  7291. – Wszyscy byli twardymi mężczyznami, znakomitymi
  7292. strzelcami i byli bardzo sprawni fizycznie. Musieli tacy być, by
  7293. przetrwać trudy i choroby tropikalne. Sean Courtney w młodości
  7294. polował w dolinie rzeki Zambezi, gdzie roiło się od much tse-tse,
  7295. a temperatura w południe sięgała czterdziestu pięciu stopni; mógł
  7296. przebiec czterdzieści mil w ciągu dnia tropiąc słonia z wielkimi
  7297. ciosami. Miał tak bystry wzrok, że widział kulę w locie.
  7298. Chłopcy słuchali zafascynowani, prosząc go, gdy tylko
  7299. przerwał, by opowiadał dalej. W końcu powiedział:
  7300. – Wystarczy. Jutro musicie wstać o piątej rano. Będziemy po
  7301. raz pierwszy polować.
  7302. W ciemnościach ruszyli powoli dżipem północnym brzegiem
  7303. rzeki. Kulili się z zimna, gdyż szron osiadł białą warstwą na
  7304. trawie i chrzęścił pod kołami. W pierwszym świetle brzasku
  7305. odnaleźli miejsce, gdzie stado bawołów podeszło w nocy do
  7306. wodopoju, a później oddaliło się w gęsty busz.
  7307. Zostawili dżipa na brzegu rzeki i zdjęli ocieplane kurtki.
  7308. Następnie Shasa pokazał ślad tropicielom ze szczepu Ovambo
  7309. i podążyli za stadem. Szli cicho i sprawnie przez gęsty zagajnik
  7310. mopani, a Shasa szeptem i gestami objaśniał wszystko chłopcom.
  7311. Pokazywał im różnice pomiędzy śladami starego byka, krowy
  7312. i cielaka, zwracał ich uwagę na mniejsze, ale równie ciekawe
  7313. zwierzęta, ptaki i owady w lesie wokół nich.
  7314. Nieco przed południem odnaleźli stado, składające się
  7315. z ponad stu wielkich, podobnych do bydła zwierząt ze
  7316. zwiniętymi w trąbkę uszami i opadającymi w dół rogami,
  7317. nadającymi im posępny wygląd. Większość z nich leżała w cieniu
  7318. drzew, spokojnie przeżuwając, choć parę byków drzemało na
  7319. stojąco. Poruszały tylko z wolna ogonami odpędzając muchy.
  7320. Shasa pokazał chłopcom, jak podchodzić zwierzynę.
  7321. Wykorzystując podmuchy wiatru i każdą możliwość ukrycia się,
  7322. zamierając, gdy tylko jedno ze zwierząt zwróciło wielką,
  7323. uzbrojoną w rogi głowę w jego kierunku, podprowadził ich na
  7324. dziesięć jardów do największego byka. Czuli już jego gorący
  7325. odór, słyszeli ciężki oddech dobywający się przez śmieszny,
  7326. mokry pysk i zęby miażdżące pokarm. Byli tak blisko, że widzieli
  7327. nawet łysiny na grzbiecie i zadzie, świadczące o wieku byka oraz
  7328. kawałki zaschniętego mułu z rzeki, przyczepione do sztywnej,
  7329. czarnej sierści na jego grzbiecie i brzuchu.
  7330. Gdy chłopcy wstrzymali oddech patrząc na zwierzę
  7331. z przerażeniem i podziwem, Shasa wolno podniósł ciężką broń
  7332. i wymierzył w grubą szyję zwierzęcia tuż przed potężnymi
  7333. łopatkami zwierzęcia.
  7334. – Bum! – krzyknął i wielki byk rzucił się dziko do przodu,
  7335. łamiąc rząd młodych drzew. Shasa zgarnął chłopców pod jeden
  7336. z pni wielkich drzew, osłaniając ich ramionami, podczas gdy
  7337. wokół nich galopowało ogarnięte paniką stado. Wielkie, czarne
  7338. kształty przemykały koło nich, a zewsząd dobiegały pobekiwania
  7339. cielaków i ryki byków.
  7340. Odgłosy uciekającego stada oddaliły się, choć tumany kurzu
  7341. wciąż unosiły się w powietrzu. Shasa śmiejąc się głośno, puścił
  7342. synów.
  7343. – Dlaczego to zrobiłeś? – spytał Sean z wściekłością, patrząc
  7344. na ojca. – Mogłeś go zastrzelić. Dlaczego go nie zabiłeś?
  7345. – Nie przyjechaliśmy tu, by zabijać – wyjaśnił Shasa –
  7346. przyjechaliśmy tu, by polować.
  7347. – Ale – gniew Seana przeszedł w zdumienie – co to za
  7348. różnica?
  7349. – A, tego właśnie musisz się nauczyć. To był wielki byk, ale
  7350. nie dość wielki, a ponieważ nie potrzebujemy mięsa, więc
  7351. pozwoliłem mu uciec. To lekcja pierwsza. A lekcja druga –
  7352. żaden z was nigdy nie zabije żadnego zwierzęcia, dopóki nie
  7353. będzie o nim wszystkiego wiedział, najpierw musi poznać jego
  7354. zwyczaje i cykl życia, i nauczyć się szanować je i cenić. Wtedy
  7355. i tylko wtedy możecie na nie polować.
  7356. Wieczorem dał każdemu z nich dwie oprawione w skórę
  7357. książki, z ich imionami wytłoczonymi na okładkach. Były to Ssaki
  7358. Południowej Afryki i Ptaki Południowej Afryki Robertsa.
  7359. – Przywiozłem je specjalnie dla was i chcę, byście je uważnie
  7360. przestudiowali – polecił.
  7361. Sean nie wydawał się zadowolony, gdyż nie lubił książek
  7362. i nauki, ale Garry i Michael poszli zaraz do swoich namiotów, by
  7363. zagłębić się w lekturze.
  7364. Przez następne dni pytał ich o każde zwierzę i ptaka, jakie
  7365. widzieli. Na początku zadawał bardzo proste pytania, ale
  7366. stopniowo pytał o coraz trudniejsze rzeczy i wkrótce znali już
  7367. nazwy systematyczne zwierząt, wiedzieli, jakie osiągają rozmiary,
  7368. ile ważą osobniki męskie i żeńskie, poznali, w jaki sposób się
  7369. nawołują i jakie mają zwyczaje, gdzie żyją i jak się rozmnażają,
  7370. wszystko do najdrobniejszych szczegółów. Nawet Sean,
  7371. zachęcony przykładem młodszych braci, uczył się trudnych
  7372. nazw łacińskich.
  7373. Jednakże dopiero po dziesięciu dniach Shasa zezwolił im na
  7374. pierwszy strzał – i to tylko do ptaków. Pod ścisłym nadzorem
  7375. mogli zapolować w nadrzecznych zaroślach na tłuste brązowe
  7376. kuropatwy i cętkowane perliczki o śmiesznych, żółtych jak wosk
  7377. główkach. Potem musieli oczyścić i oskubać swoją zdobycz
  7378. i pomóc kucharzowi przyrządzić ją i upiec.
  7379. – To najlepszy posiłek, jaki kiedykolwiek jadłem – stwierdził
  7380. Sean, a jego bracia, mając usta pełne jedzenia, entuzjastycznie
  7381. się z nim zgodzili.
  7382. Następnego ranka Shasa powiedział:
  7383. – Potrzebujemy świeżego mięsa dla naszych ludzi. W obozie
  7384. było trzydziestu ludzi, wyczekujących z utęsknieniem na świeże
  7385. mięso.
  7386. – Dobrze, Sean, jaka jest naukowa nazwa impali?
  7387. – Aepyceros melampus – odpowiedział swobodnie Sean. –
  7388. Afrykanerzy nazywają ją rooibok. Waży od 130 do 160 funtów.
  7389. – Wystarczy – zaśmiał się Shasa. – Idź po broń.
  7390. W kępie kolczastych zarośli nad rzeką znaleźli samotnego,
  7391. starego byka, żyjącego poza stadem. Kiedyś zaatakował go
  7392. leopard i teraz utykał na przednią nogę, ale miał wspaniałe
  7393. skręcone rogi. Sean podkradał się ze sztucerem do pięknej,
  7394. brązowej antylopy dokładnie tak, jak go uczył Shasa.
  7395. Wykorzystywał brzeg rzeki i wiatr, by podejść na odległość
  7396. pewnego strzału. Shasa odbezpieczył swoją ciężką broń,
  7397. przygotowując się do coup de grace, gdyby zaszła taka
  7398. potrzeba.
  7399. Impala upadła natychmiast z przestrzeloną szyją. Była
  7400. martwa, zanim jeszcze dobiegł do niej huk wystrzału. Shasa
  7401. podszedł do zdobyczy razem z synem.
  7402. Gdy podawali sobie ręce, Shasa dostrzegł w chłopcu głęboką,
  7403. atawistyczną namiętność łowiecką. W dzisiejszych czasach
  7404. niektórzy mężczyźni nie mieli już w sobie pasji myśliwskiej –
  7405. w innych wciąż była żywa. Shasa i jego najstarszy syn należeli
  7406. do tych drugich i teraz Shasa zanurzył swój palec wskazujący
  7407. w jasnej, ciepłej krwi wypływającej z niewielkiej rany w szyi
  7408. antylopy, i przejechał nim po czole i policzkach Seana.
  7409. – To twój chrzest myśliwski – powiedział zastanawiając się,
  7410. kiedy po raz pierwszy ojciec naznaczał krwią upolowanej
  7411. zwierzyny swojego syna i instynktownie wiedział, że musiało to
  7412. być w czasach prehistorycznych, kiedy ludzie ubierali się w skóry
  7413. i żyli w jaskiniach.
  7414. – Teraz jesteś myśliwym – powiedział, ciesząc się, że Sean
  7415. jest poważny i dumny. To nie była chwila na śmiechy
  7416. i dowcipkowanie; to było coś bardzo ważnego i głębokiego, coś
  7417. czego nie dało się wyrazić słowami i Shasa był dumny, że Sean
  7418. to wyczuł.
  7419. Następnego dnia ciągnęli losy i wypadło na Michaela. Shasa
  7420. nie chciał niepokoić całego stada i pragnął, by chłopiec miał
  7421. piękne rogi jako trofeum, więc postanowił, że tym razem też
  7422. zapolują na samotnego byka impala. Wytropienie odpowiedniej
  7423. sztuki zajęło im niemal cały dzień.
  7424. Shasa i dwaj bracia przypatrywali się z oddali, jak Michael
  7425. podchodzi zwierzę. Miał znacznie trudniejsze zadanie niż Sean,
  7426. gdyż znajdowali się w otwartym stepie z paroma akacjami
  7427. o szerokich koronach. Czołgając się sprawnie zbliżał się do
  7428. antylopy, aż znalazł się przy niewysokim kopcu termitów, zza
  7429. którego mógł oddać strzał.
  7430. Michael wstał wolno i podniósł lekką broń. Byk nadal pasł
  7431. się spokojnie w odległości trzydziestu kroków, nie wyczuwając
  7432. niczego podejrzanego. Ponieważ był zwrócony bokiem ku
  7433. Michaelowi, można było mierzyć zarówno w serce, jak
  7434. i w kręgosłup. Shasa odbezpieczył sztucer na wypadek, gdyby
  7435. Michael tylko zranił antylopę. Chłopiec trzymał go na celu,
  7436. a sekundy mijały. Byk podniósł głowę i rozejrzał się wokół
  7437. uważnie, ale ponieważ Michael stał zupełnie nieruchomo z bronią
  7438. przy ramieniu, nie zauważył go. Po chwili odszedł spokojnie,
  7439. zatrzymując się raz, by skubnąć jeszcze nieco pożywienia,
  7440. i zniknął w wyższej trawie. Michael nie oddawszy strzału, wolno
  7441. opuścił broń.
  7442. Sean zerwał się, gotów podbiec do brata i naśmiewać się
  7443. z niego, ale Shasa położył mu rękę na ramieniu i powiedział:
  7444. – Idźcie do dżipa i poczekajcie na nas.
  7445. Shasa podszedł do Michaela, który siedział na kopcu
  7446. termitów z winchesterem na kolanach. Usiadł obok niego i zapalił
  7447. papierosa. Żaden z nich nic nie mówił przez prawie dziesięć
  7448. minut.
  7449. – Popatrzył wprost na mnie i miał przepiękne oczy –
  7450. wyszeptał w końcu Michael.
  7451. Shasa rzucił niedopałek papierosa i zgasił go obcasem. Przez
  7452. chwilę znów nic nie mówili, po czym Michael spytał:
  7453. – Tato, czy naprawdę muszę zabijać? Proszę cię, nie
  7454. zmuszaj mnie do tego.
  7455. – Nie, Mickey – Shasa objął syna ramieniem. – Nie musisz
  7456. zabijać. I choć w inny sposób, jestem z ciebie tak dumny, jak
  7457. z Seana.
  7458. Przyszła kolej Garricka. Znów był to samotny byk ze
  7459. wspaniałym poskręcanym porożem i trzeba było go podchodzić
  7460. przez rzadkie zarośla i sięgającą pasa trawę.
  7461. Shasa uważnie obserwował, jak Garry zaczął podchodzić
  7462. antylopę, a okulary błyszczały mu z determinacji. Był jednak
  7463. jeszcze daleko od zwierzęcia, gdy nagle krzyknął przeraźliwie,
  7464. zniknął z powierzchni i tylko mały obłoczek kurzu wskazywał
  7465. miejsce, gdzie znajdował się jeszcze przed chwilą. Impala uciekł
  7466. do lasu, a Shasa z chłopcami pobiegli do miejsca, w którym
  7467. widzieli Garry’ego ostatni raz. Z daleka usłyszeli stłumione
  7468. okrzyki i zobaczyli, że coś się rusza w trawie. Na powierzchnię
  7469. wystawały tylko nogi Garricka, wierzgające w powietrzu. Shasa
  7470. złapał za nie mocno i wyciągnął chłopca z głębokiej dziury.
  7471. Było to wejście do jamy mrówkojada. Garry tak się przejął
  7472. podchodzeniem antylopy, że nadepnął sznurowadło i wpadł
  7473. głową w jamę. Miał zupełnie zakurzone okulary, obtarł sobie
  7474. skórę z policzka i rozdarł kurtkę. Te obrażenia były jednak
  7475. niczym w porównaniu ze zranioną dumą. Przez następne trzy
  7476. dni Garry codziennie próbował podchodzić antylopy, jednak
  7477. zwierzęta zawsze wyczuwały go dużo wcześniej, nim zdołał
  7478. zbliżyć się na odległość pewnego strzału. Za każdym razem,
  7479. gdy patrzył jak antylopa ucieka, był coraz bardziej
  7480. przygnębiony, a kpiny Seana stawały się coraz bardziej bolesne.
  7481. – Nazajutrz spróbujemy razem – pocieszył go Shasa.
  7482. Następnego dnia Shasa podchodził antylopę razem z nim,
  7483. niosąc mu broń, wskazując przeszkody, na które Garry by
  7484. wpadł, i prowadząc go za rękę przez ostatnie dziesięć jardów,
  7485. aż znaleźli się na dobrej pozycji strzeleckiej. Wtedy dał mu
  7486. załadowaną broń.
  7487. – W szyję – szepnął. – Nie możesz chybić.
  7488. Znajdujący się w odległości dwudziestu pięciu kroków byk
  7489. miał najwspanialsze rogi, jakie dotąd widzieli. Garry’emu zrobiło
  7490. się tak gorąco z podniecenia, że zaparowały mu okulary.
  7491. Podniósł broń, lecz nie mógł opanować drżenia rąk.
  7492. Gdy Shasa zobaczył napiętą twarz Garry’ego
  7493. i niekontrolowane ruchy lufy sztucera, rozpoznał objawy
  7494. „gorączki myśliwskiej” i sięgnął ręką, by powstrzymać chłopca.
  7495. Było jednak za późno. Impala podskoczyła wysoko na odgłos
  7496. strzału i rozejrzała się wokół ze zdziwieniem. Ani Shasa, ani
  7497. antylopa, a już z pewnością nie Garry, nie wiedzieli, gdzie
  7498. poleciała kula.
  7499. – Garry! – Shasa starał się przeszkodzić mu, ale chłopiec
  7500. wystrzelił ponownie i w połowie odległości do antylopy pojawił się
  7501. obłoczek kurzu.
  7502. Impala wyskoczyła wspaniałym susem, w powietrzu zaświeciła
  7503. jej jedwabista, cynamonowa skóra i błysnęły skręcone rogi.
  7504. W następnej chwili śmigała już na długich, cienkich nogach tak
  7505. lekko, że wydawało się, iż nie dotyka ziemi.
  7506. W milczeniu wracali do dżipa. Garry szedł kilka kroków
  7507. z tyłu za ojcem, a jego starszy brat naśmiewał się z niego
  7508. bezlitośnie:
  7509. – Garry, następnym razem rzuć w zwierzę swoimi okularami.
  7510. – Sądzę, że musisz jeszcze trochę potrenować, zanim
  7511. pójdziemy znów polować – powiedział Shasa taktownie. – Ale
  7512. nie przejmuj się. Gorączka może zaatakować każdego – nawet
  7513. najstarszych i najbardziej doświadczonych.
  7514. Przenieśli obóz w głąb ich małego Edenu. Teraz każdego
  7515. dnia napotykali odchody słoni, wysokie do kolan sterty kulek
  7516. wielkości piłek tenisowych z włóknistej, żółtej substancji,
  7517. poprzetykanych przeżutą korą, gałązkami i pestkami dzikich
  7518. owoców. Pawiany i kuropatwy ryły w nich w poszukiwaniu
  7519. smakołyków.
  7520. Shasa pokazywał chłopcom, jak wkładając w nie palec
  7521. można zmierzyć temperaturę i dowiedzieć się, czy są świeże.
  7522. Uczył ich także odczytywania wielkich, okrągłych śladów słoni,
  7523. odróżniania samicy od samca, śladów tylnej nogi od śladów
  7524. przedniej, oraz określania kierunku marszu i wieku zwierzęcia.
  7525. – Stare sztuki mają starte kopyta – są gładkie jak stare
  7526. opony samochodowe.
  7527. W końcu natrafili na zupełnie gładkie ślady starego samca,
  7528. wielkości pokrywki kosza na śmieci. Zostawili dżipa i przez dwa
  7529. dni szli tropem słonia, śpiąc na ziemi i jedząc zabrany ze sobą
  7530. prowiant. Późnym popołudniem drugiego dnia zobaczyli go. Stał
  7531. w niemal nieprzebytym buszu, przez który musieli się
  7532. przeczołgiwać, aż znaleźli się bardzo blisko zwierzęcia. Od
  7533. ogromnego, szarego cielska oddzielała ich tylko zasłona z gałęzi.
  7534. Miał jedenaście stóp wysokości, był szary jak burzowa chmura,
  7535. a z jego brzucha dochodziły odgłosy podobne do odległych
  7536. grzmotów. Shasa podprowadzał blisko zwierzęcia kolejno
  7537. każdego z chłopców, by mu się uważniej przyjrzeli, a następnie
  7538. wszyscy razem wycofali się przez splątane zarośla, zostawiając
  7539. samotnika jego własnemu losowi.
  7540. – Dlaczego go nie zastrzeliłeś, tato? – wyjąkał Garry. – Po
  7541. tym jak go tak zawzięcie tropiliśmy?
  7542. – Nie widziałeś? To był ogromny samiec, ale jeden kieł miał
  7543. złamany u nasady, a drugi był zupełnie mały.
  7544. Wlekli się z powrotem przez wiele mil, aż na stopach
  7545. porobiły im się bąble. Chłopcy musieli odpoczywać w obozie
  7546. przez dwa dni, by odzyskać siły po wyczerpującym marszu.
  7547. Nocami często budziły ich krzyki i śmiech hien myszkujących
  7548. w śmietniku obok kuchni; leżeli na wąskich łóżkach polowych
  7549. nie mogąc zasnąć. Słyszeli także wysokie ujadanie małych,
  7550. podobnych do psów szakali. Chłopcy uczyli się rozpoznawać te
  7551. i wiele innych odgłosów nocy – głosy różnych ptaków,
  7552. mniejszych ssaków, małp żerujących w nocy, genett, cybetów
  7553. oraz owadów i gadów, które piszczały, brzęczały i rechotały
  7554. w przybrzeżnych trzcinach.
  7555. Kąpali się rzadko, gdyż Shasa nie wymagał od nich tak
  7556. ścisłego przestrzegania zasad higieny jak matka, nie mówiąc już
  7557. o babci. Jedli wspaniałe smakołyki z wielką ilością cukru i mleka
  7558. skondensowanego, przyrządzane przez kucharza z plemienia
  7559. Herero. Szkoła była daleko, a ojciec poświęcał im cały swój
  7560. czas, wspaniale opowiadał i uczył wielu ciekawych rzeczy. Byli
  7561. szczęśliwi jak nigdy dotąd.
  7562. – Nie widzieliśmy jeszcze śladów lwów – zauważył Shasa
  7563. pewnego ranka przy śniadaniu. – To niezwykłe. Wokół nas jest
  7564. wiele stad bawołów, a duże koty trzymają się zwykle blisko nich.
  7565. Wzmianka o lwach wzbudziła w chłopcach dreszczyk
  7566. podniecenia, gdyż brzmiała tak, jakby Shasa wywoływał groźne
  7567. zwierzę.
  7568. Tego popołudnia jechali dżipem przez step, podskakując na
  7569. wybojach, omijając nory mrówkojadów i powalone pnie, aż
  7570. stanęli na brzegu długiego, porośniętego trawą zagłębienia. Było
  7571. to jedno z sezonowych jezior afrykańskich, które w czasie pory
  7572. deszczowej są płytkimi zbiornikami wodnymi, a potem stają się
  7573. zdradzieckimi mokradłami, w których łatwo ugrzęznąć. Podczas
  7574. najsuchszych miesięcy zamieniają się natomiast w gładkie,
  7575. bezdrzewne przestrzenie, przypominające dobrze utrzymane
  7576. boisko do polo. Shasa zatrzymał samochód wśród drzew
  7577. i używając lornetki uważnie lustrował drugi brzeg bagna, starając
  7578. się wypatrzyć zwierzęta kryjące się w cieniu wysokich pni
  7579. mopani.
  7580. – Tylko kilka lisów z uszami jak nietoperze – mruknął
  7581. i przekazał lornetkę synom. Chłopcy zaśmiewali się obserwując,
  7582. jak poruszają się te interesujące, małe zwierzęta podczas
  7583. łowienia koników polnych w trawie na środku zagłębienia.
  7584. – Tato! – powiedział nagle Sean zmienionym głosem. – Na
  7585. wierzchołku tego drzewa siedzi stary, wielki pawian.
  7586. Oddał lornetkę ojcu.
  7587. – Nie – powiedział Shasa nie opuszczając lornetki. – To nie
  7588. pawian. To człowiek!
  7589. Powiedział coś w miejscowym języku do dwóch tropicieli
  7590. z plemienia Ovambo siedzących w dżipie i rozgorzała krótka,
  7591. zawzięta dyskusja, gdyż każdy miał inne zdanie.
  7592. – Dobrze, pojedźmy tam i przyjrzyjmy się temu –
  7593. zadecydował Shasa.
  7594. Wjechał dżipem do zagłębienia i zanim zdołali przejechać
  7595. połowę odległości do drzewa, nie było już żadnych wątpliwości.
  7596. Na najwyższych gałęziach drzewa siedziała czarnoskóra
  7597. dziewczynka ubrana tylko w opaskę biodrową z taniej, niebieskiej
  7598. bawełny.
  7599. – Jest sama – wykrzyknął Shasa. – Tutaj, pięćdziesiąt mil
  7600. od najbliższej wioski!
  7601. Pędem przejechał ostatnie paręset jardów dzielących go od
  7602. drzewa, zahamował ostro wzbijając tuman kurzu i podbiegł do
  7603. drzewa.
  7604. – Schodź! – krzyknął do niemal zupełnie nagiego dziecka.
  7605. Zamachał także ręką, gdyż dziecko niemal na pewno nie
  7606. rozumiało jego słów. Dziewczynka nie poruszyła się, nawet nie
  7607. podniosła głowy z konaru, na którym leżała.
  7608. Shasa rozejrzał się szybko dookoła. Pod drzewem walały się
  7609. podarte, zniszczone koce. Obok leżała rozdarta, skórzana torba,
  7610. z której wysypywała się wysuszona kukurydza, czarny kociołek
  7611. wsparty na trzech nogach, prosta siekiera z kutym z miękkiej
  7612. stali obuchem i włócznia z ułamanym ostrzem.
  7613. Nieco dalej leżały zabrudzone krwią łachmany i jakieś inne
  7614. przedmioty pokryte błyszczącą, mieniącą się zasłoną z much.
  7615. Gdy Shasa podszedł tam, uniosła się brzęcząca chmara owadów
  7616. odsłaniając to, na czym siedziały. Ujrzał szczątki ludzi: dwie
  7617. pary dłoni i stóp, odgryzione w nadgarstkach i kostkach, oraz –
  7618. co wyglądało najstraszniej – dwie głowy, kobiety i mężczyzny.
  7619. W ich przegryzionych szyjach widać było zmiażdżone wielkimi
  7620. zębami kręgosłupy. Głowy zostały nie naruszone, choć usta,
  7621. nosy i puste oczodoły wypełniały jasne jajeczka rojących się
  7622. much. Trawa wokół była wygnieciona i zbryzgana krwią, a na
  7623. ubitej ziemi Shasa z łatwością zauważył ślady dużego lwa.
  7624. – Lew zawsze zostawia głowy, dłonie i stopy – powiedział
  7625. jeden z tropicieli z plemienia Ovambo rzeczowym tonem. Shasa
  7626. skinął głową i odwrócił się, chcąc powiedzieć synom, żeby zostali
  7627. w samochodzie; spóźnił się. Chłopcy podeszli za nim i teraz
  7628. przyglądali się przerażającym szczątkom. Sean znajdował w tym
  7629. jakąś upiorną przyjemność, Michaela mdliło z przerażenia,
  7630. a Garry patrzył z naukowym zainteresowaniem.
  7631. Shasa delikatnie okrył odgryzione głowy podartymi kocami.
  7632. Poczuł że proces rozkładu jest już zaawansowany. Musiały tu
  7633. leżeć od kilku dni. Potem ponownie skoncentrował uwagę na
  7634. dziecku leżącym na konarze drzewa, wysoko ponad nim i zaczął
  7635. wołać do niego.
  7636. – Ona nie żyje – powiedział tropiciel. – Ci ludzie nie żyją
  7637. przynajmniej od czterech dni. Ta mała przez cały ten czas jest
  7638. na drzewie. Z pewnością nie żyje.
  7639. Shasa nie mógł się z tym pogodzić. Zdjął buty, zrzucił kurtkę
  7640. i wszedł na drzewo. Wspinał się uważnie, sprawdzał ręką każdą
  7641. gałąź, i dopiero potem obciążał ją całym ciężarem. Do wysokości
  7642. dziesięciu stóp kora drzewa była podrapana pazurami. Kiedy
  7643. dziecko było bezpośrednio nad nim, niemal w zasięgu ręki,
  7644. Shasa powiedział w języku Ovambo, a następnie w języku
  7645. Zulusów:
  7646. – Maleństwo, słyszysz mnie?
  7647. Dziecko się nie poruszyło. Shasa zobaczył, że kończyny
  7648. dziewczynki są cienkie jak patyczki, a jej skóra ma ten
  7649. szczególny, popielaty odcień szarości, który u Murzynów
  7650. zapowiada śmierć. Wspiął się ostatnie parę stóp i dotknął jej
  7651. nogi. Skóra była ciepła i Shasa poczuł niewypowiedzianą ulgę.
  7652. Spodziewał się chłodnego dotyku śmierci. Dziewczynka nie
  7653. odzyskała jednak przytomności, a jej odwodnione ciało było
  7654. lekkie jak piórko. Delikatnie rozluźnił jej ramiona obejmujące
  7655. konar i wziął ją na ręce. Powoli schodził w dół, chroniąc ją
  7656. przed wstrząsami i gwałtownymi ruchami, a kiedy stanął na
  7657. ziemi, zaniósł ją do dżipa i położył w cieniu.
  7658. W podręcznej apteczce znajdował się porządny zestaw
  7659. sprzętu medycznego. Dawno temu Shasa musiał pielęgnować
  7660. jednego ze swoich nosicieli broni zranionego przez bawoła. Po
  7661. tym wypadku nigdy nie polował bez apteczki i nauczył się
  7662. posługiwać wszystkimi instrumentami.
  7663. Szybko przygotował kroplówkę i zmierzył dziecku ciśnienie.
  7664. Było bardzo niskie, a puls słaby i nierówny. Musiał spróbować
  7665. jeszcze raz na nodze. Tym razem wprowadził cewnik i dał całą
  7666. torebkę mleczanu Ringersa, a następnie dodał dziesięć
  7667. centymetrów sześciennych roztworu glukozy. Dopiero wtedy
  7668. podał wodę do picia. Dziecko z trudem przełknęło parę kropli,
  7669. potem po trochu wypiło cały kubek. Dziewczynka zaczęła
  7670. dawać oznaki życia – poruszyła się niespokojnie i pisnęła.
  7671. Shasa, zajmując się dziewczynką, wydawał przez ramię
  7672. polecenia tropicielom:
  7673. – Weźcie łopatę i pogrzebcie tych ludzi. To dziwne, że hiena
  7674. jeszcze ich nie znalazła, ale nie chciałbym, żeby to się stało.
  7675. Podczas podróży powrotnej jeden z tropicieli trzymał dziecko
  7676. na kolanach, chroniąc je od wstrząsów i kołysania dżipa. Gdy
  7677. tylko przyjechali do obozu, Shasa przymocował antenę
  7678. krótkofalówki do najwyższego drzewa w okolicy i po trwających
  7679. godzinę próbach uzyskał połączenie, choć nie z kopalnią H’ani,
  7680. lecz z wyprawą geologiczną swojej firmy, znajdującą się o sto mil
  7681. bliżej. Nawet to połączenie było bardzo słabe i przerywane, ale
  7682. w końcu, po wielokrotnym powtarzaniu wiadomości, udało mu
  7683. się przekonać ich, by przekazali wiadomość do kopalni. Dyrekcja
  7684. kopalni miała jak najszybciej wysłać samolot z lekarzem na
  7685. lądowisko przy komisariacie policyjnym w Rundu.
  7686. Tymczasem dziewczynka odzyskała świadomość i zaczęła
  7687. rozmawiać z tropicielami z plemienia Ovambo cieniutkim,
  7688. piskliwym głosem, który przypominał Shasy szczebiotanie
  7689. budujących gniazdo jaskółek. Mówiła mało znanym dialektem
  7690. plemion mieszkających na północy, nad rzekami Angoli, ale
  7691. żona jednego z tropicieli pochodziła z tego szczepu, dzięki czemu
  7692. rozumiał, co mówiła. Opowiedziała przerażającą historię.
  7693. Wyruszyła z rodzicami kilkaset mil na piechotę do wioski
  7694. Shakawe na południu, by zobaczyć się ze swoją babką. Szli
  7695. niosąc ze sobą wszystko to, co posiadali, i skrócili sobie drogę
  7696. przez ten odludny i pustynny rejon. Pewnego dnia zauważyli, że
  7697. ich śladami idzie lew. Początkowo trzymał się daleko, lecz
  7698. później zaczął się do nich zbliżać.
  7699. Jej ojciec, nieustraszony myśliwy, zdawał sobie sprawę, że
  7700. zatrzymywanie się i budowanie schronienia lub wchodzenie na
  7701. drzewo nic nie da, gdyż drapieżnik będzie ich oblegał. Starał się
  7702. natomiast odpędzać lwa krzykiem i klaskaniem, poganiając
  7703. jednocześnie rodzinę, by szybko dojść do rzeki i znaleźć
  7704. schronienie w jednej z nadbrzeżnych wiosek rybackich.
  7705. Dziecko opisało końcowy atak. Lew uderzył na rodzinę
  7706. z nastroszoną, czarną grzywą, walcząc i rycząc. Jej matka, zanim
  7707. dopadł ją lew, zdążyła posadzić dziewczynkę na najniższej gałęzi
  7708. drzewa. Ojciec stanął dzielnie do walki z lwem i wbił mu w pierś
  7709. długą dzidę, która jednak się złamała. Lew skoczył na niego
  7710. i jednym uderzeniem żółtych, zakrzywionych pazurów rozszarpał
  7711. mu brzuch. W następnej chwili skoczył do kobiety, która
  7712. usiłowała wejść na drzewo, i zatapiając pazury w jej plecach
  7713. ściągnął ją na dół.
  7714. Cienkim, ptasim głosikiem dziewczynka opowiedziała, jak lew
  7715. zjadł ciała jej rodziców, zostawiając tylko głowy, stopy i dłonie,
  7716. a ona patrzyła na to z góry. Ta przerażająca uczta trwała dwa
  7717. dni, a w przerwach lew lizał ranę od włóczni. Trzeciego dnia
  7718. próbował dosięgnąć dziewczynki, drapiąc korę drzewa
  7719. i straszliwie rycząc. W końcu zrezygnował i ciężko kulejąc
  7720. z powodu rany odszedł w las. Dziewczynka była wciąż tak
  7721. przerażona, że bała się opuścić swoją kryjówkę i siedziała tam,
  7722. aż w końcu zemdlała z wycieńczenia, upału i strachu.
  7723. Gdy o tym opowiadała, służący uzupełniali paliwo w dżipie
  7724. i przygotowywali żywność na drogę do Rundu. Shasa odjechał,
  7725. gdy wszystko było już gotowe, zabierając ze sobą chłopców.
  7726. Nie chciał ich zostawić w obozie, gdy w okolicy grasował lew
  7727. ludojad.
  7728. Wyruszyli wieczorem, przejechali polowy most i jadąc całą
  7729. noc swoimi śladami rankiem dojechali do głównej drogi do
  7730. Rundu, a po południu, zmęczeni i zakurzeni, dojechali w końcu
  7731. do lądowiska. Niebiesko-srebrzysty mosquito, którego Shasa
  7732. zostawił w kopalni H’ani, stał w cieniu drzew na skraju pasa
  7733. startowego. Leżąc pod skrzydłem samolotu, cierpliwie czekali
  7734. pilot firmy i lekarz.
  7735. Shasa powierzył dziecko opiece lekarza i zaczął szybko
  7736. przeglądać plik pilnych dokumentów i telegramów przywiezionych
  7737. przez pilota. Spisał na kartce odpowiedzi i polecenia, a następnie
  7738. sporządził długą listę poleceń dla Davida Abrahamsa. Po
  7739. krótkim czasie mosquito wzbił się w powietrze, zabierając ze
  7740. sobą dziewczynkę. W szpitalu należącym do kopalni lekarze mieli
  7741. udzielić jej pierwszej pomocy, a kiedy odzyska zdrowie, Shasa
  7742. zadecyduje, co zrobić z małą sierotą.
  7743. Powrót do obozu był znacznie przyjemniejszy niż jazda
  7744. w przeciwnym kierunku i w ciągu następnych kilku dni wrażenia
  7745. z przygody z lwem zatarły się w zetknięciu z innymi zajęciami na
  7746. safari, a także sprawą pierwszego polowania Garricka. Pech,
  7747. słaba koordynacja ruchów i brak wprawy w strzelaniu
  7748. powodowały, że nie mógł osiągnąć tego, czego pragnął tak
  7749. mocno, podczas gdy Sean za każdym razem zaopatrywał obóz
  7750. w świeże mięso.
  7751. – Potrenujemy jeszcze trochę na gołębiach – zadecydował
  7752. Shasa po jednej z najgorszych prób Garry’ego. Na figowcach
  7753. przy wodopoju ucztowały wieczorami stada tłustych, zielonych
  7754. gołębi.
  7755. Shasa wziął chłopców, gdy tylko słońce przestało mocno
  7756. palić, i porozmieszczał w kryjówkach zbudowanych przez nich
  7757. z gałęzi i suchych traw. Kryjówki były od siebie tak oddalone, by
  7758. jakiś nieuważny strzał nie spowodował wypadku. Tego
  7759. popołudnia wyznaczył Seanowi miejsce w bliższym końcu polany.
  7760. Michael, który raz jeszcze odmówił brania czynnego udziału
  7761. w polowaniu, miał mu dotrzymywać towarzystwa i zbierać
  7762. strącone ptaki.
  7763. Shasa i Garry skierowali się w głąb polany. Shasa szedł
  7764. pierwszy zwierzęcą ścieżką, wijącą się między grubymi, żółtawymi
  7765. pniami figowców, a Garry podążał za nim. Popękana kora
  7766. figowców wyglądała jak skóra jakiegoś ogromnego gada, a kiście
  7767. fig nie zwisały z gałęzi, lecz wyrastały bezpośrednio z pnia. Pod
  7768. drzewami rosło gęste, splątane poszycie, a ścieżka była tak
  7769. kręta, że widzieli przed sobą tylko jej krótki odcinek. Gałęzie
  7770. osłaniały ją z góry i o tej porze dnia panował tu półmrok.
  7771. Shasa minął kolejny zakręt, W odległości pięćdziesięciu
  7772. kroków ścieżką wprost na niego szedł lew. Już w chwili, gdy go
  7773. zobaczył, Shasa zdał sobie sprawę, że to ludojad. Był ogromny,
  7774. największy, jakiego widział. Sięgał mu powyżej pasa, a jego
  7775. długa i gęsta grzywa była kruczoczarna z przodu, a stalowa po
  7776. bokach i z tyłu.
  7777. Płaski pysk starego zwierzęcia był pocięty szramami. Poruszał
  7778. nim, kulejąc i dysząc z bólu szedł ku nim. Shasa zobaczył
  7779. rozległą ranę od włóczni, rozszarpany płat czerwonego mięsa
  7780. i mokrą plamę na futrze, tam gdzie lew je lizał. Muchy latały
  7781. wokół rany, kąsając i drażniąc ją. Widać było, że lew jest
  7782. rozwścieczony i chory ze starości i bólu. Podniósł ciemny, kudłaty
  7783. łeb i spojrzawszy w blade, żółte oczy Shasa dostrzegł w nich
  7784. agonię i ślepą wściekłość.
  7785. – Garry! – powiedział szybko. – Wycofaj się! Nie biegnij,
  7786. ale odejdź.
  7787. I nie oglądając się za siebie zdjął broń z ramienia.
  7788. Zwierzę przyczaiło się do skoku, długi ogon z czarną kitą
  7789. włosów na końcu poruszał się w przód i w tył niczym
  7790. metronom. Żółte oczy patrzyły z nienawiścią. Lew gotował się
  7791. do skoku.
  7792. Shasa wiedział, że będzie miał czas tylko na jeden strzał,
  7793. gdyż dzielący ich dystans bestia pokona z przerażającą
  7794. szybkością. Odległość była zbyt duża, a światło zbyt słabe, by
  7795. strzał był śmiertelny, więc zdecydował, że poczeka, aż lew się
  7796. zbliży i strzał będzie pewny, a wystrzelona z holland and holland
  7797. duża, trzystugramowa kula z miękkim czubkiem roztrzaska mu
  7798. czaszkę i rozszarpie mózg.
  7799. Lew przywarł płasko do ziemi i zaczął się czołgać, a z jego
  7800. pyska, w którym widać było rzędy długich, żółtych kłów,
  7801. wydobywał się przerażający pomruk. Shasa stanął nieruchomo
  7802. i wymierzył, ale zanim zdążył wystrzelić, z tyłu za nim rozległ się
  7803. ostry strzał małego winchestera i lew, trafiony w pół skoku, padł
  7804. głową w dół i przewrócił się na grzbiet, odsłaniając jasnożółte
  7805. futro na brzuchu. Wyciągnął przed siebie łapy, długie,
  7806. zakrzywione pazury schowały się, a różowy język wysuwał się
  7807. spomiędzy rozwartych szczęk i wściekłość powoli gasła w bladych,
  7808. żółtych oczach. Z małego otworu po kuli między oczami zaczęła
  7809. ściekać po czole i dalej na ziemię cienka strużka krwi.
  7810. Shasa ze zdumieniem opuścił broń i spojrzał w tył. Za nim,
  7811. ledwie sięgając mu do piersi, stał Garry. Przy ramieniu wciąż
  7812. trzymał niewielki sztucer, jego twarz była napięta i śmiertelnie
  7813. blada, a okulary połyskiwały w panującym półmroku.
  7814. – Zabiłeś go – powiedział Shasa niemądrze. – Stałeś jak
  7815. mur i zabiłeś go.
  7816. Shasa ruszył powoli do przodu i zatrzymał się nad martwym
  7817. lwem. Potrząsnął głową z niedowierzaniem i popatrzył na syna.
  7818. Garry nie opuścił jeszcze broni i dopiero teraz zaczął się trząść
  7819. ze strachu. Shasa umoczył palec w wypływającej z rany na
  7820. głowie krwi, wrócił do Garry’ego i namalował na czole
  7821. i policzkach syna rytualne znaki.
  7822. – Teraz jesteś mężczyzną i jestem z ciebie dumny –
  7823. powiedział.
  7824. Policzki Garry’ego powoli odzyskiwały naturalny kolor, wargi
  7825. przestały mu drżeć. Po chwili jego twarz zaczęła jaśnieć taką
  7826. dumą i niewypowiedzianą radością, iż Shasa poczuł, że zasycha
  7827. mu w gardle, a w oczach zbierają się łzy.
  7828. Z obozu przychodzili wszyscy służący, by popatrzeć na
  7829. ludojada i wysłuchać szczegółowego opowiadania Shasy
  7830. o polowaniu. Potem przy światłach pochodni zanieśli lwa do
  7831. obozu. Oprawiacze zaczęli ściągać skórę i wszyscy zaśpiewali
  7832. myśliwską pieśń na cześć Garry’ego.
  7833. Sean był rozdarty pomiędzy pełnym niedowierzania
  7834. podziwem dla brata a najgłębszą zazdrością, podczas gdy
  7835. Michael wychwalał brata pod niebiosa. Garry nie chciał zmyć
  7836. z twarzy wyschniętej krwi, aż w końcu, już po północy, Shasa
  7837. powiedział, by szli spać. Przy śniadaniu Garry miał jeszcze na
  7838. rozpromienionej twarzy paski zakrzepłej krwi. Michael przeczytał
  7839. na głos wiersz, który napisał na cześć brata. Zaczynał się tak:
  7840. Z płucami, których ryk dociera do słońca,
  7841. Oddechem jak piec kowalski gorącym,
  7842. Oczami tak żółtymi, jak światło księżyca,
  7843. I apetytem na ludzkie mięso niegasnącym...
  7844. Shasa śmiał się dyskretnie ze starannych rymów, ale na
  7845. koniec klaskał równie głośno jak inni. Po śniadaniu wszyscy
  7846. poszli patrzeć, jak oprawiacze ściągają skórę, rozciągają ją
  7847. w cieniu, usuwają żółty, podskórny tłuszcz i wcierają w skórę sól
  7848. i ałun.
  7849. – Wciąż myślę, że umarł na atak serca – Sean nie potrafił
  7850. dłużej ukrywać zawiści. Garry natarł na niego ze wściekłością:
  7851. – Wszyscy wiemy, jaki z ciebie cwaniak. Ale możesz ze mną
  7852. rozmawiać dopiero wtedy, gdy zastrzelisz swojego lwa. Potrafisz
  7853. polować wyłącznie na małe, stare antylopy!
  7854. To była długa, gorąca przemowa, lecz Garry nie zająknął się
  7855. ani razu. Shasa po raz pierwszy widział, by Garry odpowiedział
  7856. na zwykłe docinki Seana i oczekiwał, że ten będzie chciał
  7857. pokazać, kto tu rządzi. Widział, że Sean zastanawia się, co
  7858. zrobić, i nie może się zdecydować, czy pociągnąć brata za
  7859. kosmyk włosów na skroni, czy szturchnąć go w żebra. Widział
  7860. także, że Garry był na to przygotowany, gdyż zwinął dłonie
  7861. w pięści i zacisnął usta. Nagle Sean uśmiechnął się szeroko.
  7862. – To był żart – powiedział niedbale i odwrócił się, by
  7863. podziwiać małą dziurkę po kuli w czaszce. – Bum! Dokładnie
  7864. między oczy!
  7865. To była próba zawarcia pokoju.
  7866. Garry nie był pewien, jak zareagować. Po raz pierwszy Sean
  7867. musiał się wycofać i Garry nie od razu zrozumiał, że wygrał.
  7868. Shasa podszedł do młodszego syna i położył mu rękę na
  7869. ramieniu i powiedział:
  7870. – Wiesz, co zamierzam zrobić, smyku? Dam głowę lwa do
  7871. spreparowania. Wprawią mu oczy i wypchają, a później
  7872. powiesimy ją na ścianie w twoim pokoju.
  7873. Shasa po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że na ramionach
  7874. i przedramieniu Garry’ego rozwinęły się małe, twarde muskuły.
  7875. Zawsze sądził, że jego młodszy syn jest cherlakiem. Możliwe, że
  7876. nigdy wcześniej nie przypatrzył mu się uważnie.
  7877. W końcu trzeba było kończyć safari. Służący składali
  7878. namioty i łóżka, pakowali je na ciężarówki, a nad chłopcami
  7879. zawisła przerażająca perspektywa powrotu do Welteyreden
  7880. i szkoły. W czasie długiej drogi powrotnej do kopalni H’ani
  7881. Shasa starał się ich pocieszać opowieściami i piosenkami, ale
  7882. z każdą milą chłopcy byli coraz smutniejsi.
  7883. Ostatniego dnia, kiedy na drgającym od gorącego powietrza
  7884. horyzoncie pojawiły się wzgórza zwane przez Buszmenów
  7885. „Miejscem na całe życie”, Shasa, chcąc ich nieco rozruszać,
  7886. spytał:
  7887. – Czy panowie zdecydowali już, co chcą robić, gdy skończą
  7888. szkołę? Sean?
  7889. – Chcę robić to, co właśnie robiliśmy. Chcę być myśliwym
  7890. i polować na słonie, tak jak pradziadek Sean.
  7891. – Doskonały pomysł! – zgodził się Shasa. – Jest tylko
  7892. jeden mały problem – spóźniłeś się o co najmniej sześćdziesiąt
  7893. lat.
  7894. – No dobrze – powiedział Sean. – Zostanę żołnierzem, lubię
  7895. strzelać.
  7896. Po twarzy Shasy przemknął cień. Po chwili spojrzał na
  7897. Michaela.
  7898. – A ty, Mickey?
  7899. – Chce być pisarzem. Będę dziennikarzem, a w wolnych
  7900. chwilach będę pisał wiersze i wspaniałe książki.
  7901. – Zginiesz z głodu, Mickey – zaśmiał się Shasa i odwrócił się
  7902. do Garry’ego, który opierał się o siedzenie kierowcy.
  7903. – A ty, smyku?
  7904. – Chcę robić to, co ty robisz.
  7905. – A co ja takiego robię? – spytał z zainteresowaniem Shasa.
  7906. – Jesteś prezesem Courtney Mining and Finance i mówisz
  7907. wszystkim, co mają robić. Właśnie tym chcę być w przyszłości,
  7908. prezesem Courtney Mining and Finance.
  7909. Shasa przestał się uśmiechać i uważnie przyglądał się zaciętej
  7910. twarzy dziecka, a po chwili powiedział swobodnie:
  7911. – No cóż, wygląda na to, że będziemy musieli zarabiać na
  7912. myśliwego i poetę.
  7913. Przejechał dłonią po splątanych włosach Garry’ego. Już nie
  7914. musiał się przymuszać, by pogładzić swoje brzydkie kaczątko.
  7915. Szli śpiewając falującym stepem Zulu. Ponad stu członków
  7916. Buffaloes, specjalnie dobranych do pełnienia tej honorowej
  7917. warty przez Hendricka Tabakę. Sami najlepsi, ubrani
  7918. w królewskie, plemienne stroje: pióra, futra, czapki ze skóry
  7919. małpy i spódniczki z krowich ogonów. Nieśli tylko kije, gdyż
  7920. tradycja zabraniała posiadania metalowej broni w tym dniu.
  7921. Na czele kolumny szedł Moses Gama i Hendrick Tabaka.
  7922. W tym dniu oni także zrzucili europejski ubiór i założyli
  7923. przysługujące tylko im płaszcze ze skóry lamparta. Pół mili za
  7924. nimi stado bydła wzbijało tuman kurzu. To była lobola, opłata
  7925. za żonę; dwieście wybranych sztuk, zgodnie z umową. Zwierząt
  7926. doglądali synowie najznamienitszych wojowników, jadąc ze
  7927. stadami trzysta mil z Witwatersrand na swój koszt. Dowodzili
  7928. nimi Wellington i Raleigh Tabaka i to oni doglądali rozładunku
  7929. stada na stacji kolejowej w Ladyburgu. Podobnie jak ich ojciec,
  7930. na tę okazję także zrzucili europejskie stroje, założyli przepaski
  7931. biodrowe i chwycili w dłonie włócznie. Podnieceni i dumni
  7932. z powierzonego zadania tańczyli i krzyczeli na bydło, utrzymując
  7933. je w zwartym stadzie.
  7934. Za niewielkim Ladyburgiem wyrosło przed nimi wysokie
  7935. wzgórze, porośnięte czarnymi akacjami. Cała ta ziemia, od
  7936. spadającego ze wzgórza wodospadu wzbijającego migoczącą
  7937. w słońcu chmurę wodnego pyłu, należała do Courtneyów.
  7938. Dziesięć tysięcy akrów było własnością lady Anny Courtney,
  7939. wdowy po sir Garricku Courtneyu, i Storm Anders, córki
  7940. generała Seana Courtneya. Jednakże sto akrów najlepszej ziemi
  7941. leżącej za wodospadem dostał, zgodnie z wolą generała Seana
  7942. Courtneya, Sangane Dinizulu, gdyż był wiernym i oddanym
  7943. towarzyszem rodziny Courtneyów, podobnie jak uprzednio jego
  7944. ojciec, Mbejane Dinizulu.
  7945. Droga schodziła z góry serpentynami. Kiedy Moses zmrużył
  7946. oczy i popatrzył przed siebie, zobaczył w oddali inną grupę
  7947. wojowników. Było ich znacznie więcej, być może nawet
  7948. pięciuset. Oni także byli ubrani w królewskie stroje: głowy
  7949. przystroili piórami i kawałkami futra, a na nadgarstkach
  7950. i kostkach mieli wojenne bransolety. Obie grupy zatrzymały się
  7951. u stóp wzgórza, w odległości stu jardów od siebie, nie przestając
  7952. śpiewać, przytupywać i potrząsać włóczniami.
  7953. Zulusi nieśli także dobrane tarcze z białej i brązowej skóry
  7954. bawołów. Trzymający je wojownicy ozdobili czoła paskami skóry
  7955. w tych samych kolorach, a ich spódniczki były zrobione z białych
  7956. krowich ogonów. Wszyscy byli wysocy, ich spocone ciała
  7957. połyskiwały w słońcu, a oczy były przekrwione z powodu kurzu,
  7958. podniecenia i wielu kufli wypitego już piwa z prosa. Wyglądali
  7959. groźnie i bojowo.
  7960. Stojąc przed nimi Moses poczuł, że ogarnia go lęk, jaki ci
  7961. ludzie wzbudzali przez dwieście lat we wszystkich szczepach
  7962. afrykańskich, i chcąc się go pozbyć tupnął i zaśpiewał tak
  7963. głośno, jak Buffaloes zgromadzeni ciasno wokół niego. W dniu
  7964. swojego ślubu Moses odrzucił wszystkie zachodnie zwyczaje
  7965. i tradycje, i łatwo powrócił do swoich afrykańskich korzeni. Jego
  7966. serce biło zgodnie z rytmem i pulsem surowego kontynentu.
  7967. Z szeregu Zulusów naprzeciw niego wyskoczył wyróżniający
  7968. się wspaniałą postawą mężczyzna. Jego czoło zdobiły paski
  7969. skóry leoparda, oznaczające przynależność do rodziny
  7970. królewskiej. Był to jeden ze starszych braci Victorii Dinizulu.
  7971. Moses wiedział, że jest wykształconym prawnikiem z dużą
  7972. praktyką w Eshowe, stolicy Zulu, ale dzisiaj był po prostu
  7973. Afrykańczykiem, dzikim i groźnym w obrotach tańca wojennego
  7974. giya.
  7975. Skakał, obracał się i głośno wychwalał siebie i swoją rodzinę,
  7976. stawiał czoło całemu światu i wojownikom stojącym przed nim,
  7977. a jego współplemieńcy uderzali włóczniami w tarcze; w powietrzu
  7978. rozlegał się odgłos podobny do dalekiego grzmotu, ostatni
  7979. dźwięk, jaki słyszały miliony ofiar. Wojownicy grali podzwonne
  7980. dla plemion Swazi i Xhasa, Burów i Brytyjczyków z czasów, kiedy
  7981. oddziały Chaki, Dingaana i Cetewayo przemierzały kraj od
  7982. Isandhlawana, „Wzgórza Małej Ręki”, gdzie podczas jednej
  7983. z najgorszych klęsk, jakie Anglia poniosła w Afryce, wycięto
  7984. w pień siedmiuset piechurów, do „Miejsca Płaczu”, nazwanego
  7985. przez Burów „Weenen” dla uczczenia kobiet i dzieci zabitych
  7986. przy akompaniamencie tych samych przerażających dźwięków,
  7987. gdy oddział wojowników przeszedł rzekę Tugela; i tysięcy innych
  7988. nieznanych lub zapomnianych miejsc, w których Zulusi
  7989. wymordowali mniejsze plemiona.
  7990. W końcu spocony i pokryty kurzem, z pianą na ustach
  7991. i wznoszącą się ciężko piersią wycofał się do szeregu. Teraz
  7992. Moses miał odtańczyć giya. Wybiegł spomiędzy Buffaloes
  7993. i skoczył wysoko w górę, a płaszcz z leoparda okręcił się wokół
  7994. niego. Jego ręce i nogi błyszczały jak świeżo wydobyte bryły
  7995. węgla, a oczy i zęby świeciły w słońcu jak szkło. Głos odbijał się
  7996. od wzgórza i choć stojący przed nim wojownicy nie mogli
  7997. rozumieć słów, z łatwością odgadywali siłę i znaczenie tego, co
  7998. chciał im przekazać, gdyż dumna wzgarda przebijała z każdego
  7999. jego gestu. Pomruk niezadowolenia przemknął przez ich szeregi
  8000. i zbliżyli się ku niemu, podczas gdy Buffaloes rozgrzał jego
  8001. przykład. Krew zawrzała im w żyłach, byli gotowi walczyć ze
  8002. swoim odwiecznym wrogiem i kontynuować krwawą wendetę
  8003. trwającą sto lat.
  8004. Kiedy wydawało się, że nic już nie może powstrzymać
  8005. przemocy i śmierci, a w powietrzu, niczym napięcie podczas
  8006. najgorszej burzy, wisiał gniew, Moses nagle przerwał swój
  8007. taniec, stając przed nimi w pozie przypominającej posąg herosa.
  8008. Siła jego osobowości była tak wielka, a jego obecność tak na
  8009. nich oddziaływała, że bębnienie w tarcze i gniewne pomruki
  8010. nagle ustały.
  8011. W tej ciszy Moses zawołał w języku Zulusów:
  8012. – Przynoszę zapłatę za żonę!
  8013. I podniósł w górę swoją włócznię, dając sygnał pasterzom
  8014. idącym za nim.
  8015. Stado zbliżyło się, poganiane okrzykami i wrzaskami, wzbijając
  8016. jeszcze większy tuman kurzu niż tancerze. Nastawienie Zulusów
  8017. od razu się zmieniło. Od tysiąca lat, od czasów gdy plemię
  8018. Nguni, z którego wywodziło się plemię Zulusów, nadeszło
  8019. prowadząc swoje stada ze wschodu przez tereny nie
  8020. nawiedzone plagą much tse-tse, był to lud pasterski. Zwierzęta
  8021. stanowiły o dobrobycie i były ich bogactwem. Kochali zwierzęta
  8022. tak, jak inni mężczyźni kochają kobiety i dzieci. Chłopcy
  8023. zajmowali się bydłem niemal od chwili, odkąd umieli chodzić
  8024. i przebywali ze zwierzętami w stepie od świtu do nocy. Ta więź
  8025. ludzi ze zwierzętami przeradzała się w niemal mistyczny związek:
  8026. chłopcy chronili je z narażeniem własnego życia przed
  8027. drapieżnikami, rozmawiali z nimi, opiekowali się i doskonale je
  8028. poznawali. Legenda głosiła, że król Chaka znał każde zwierzę
  8029. w swoich królewskich stadach i natychmiast poznawał, że zginęło
  8030. jedno zwierzę ze stada liczącego sto tysięcy sztuk, pytał o nie
  8031. podając dokładny opis, i nie wahał się rozkazać swoim
  8032. oprawcom, by rozłupywali maczetami głowy nawet najmłodszym
  8033. pasterzom, jeżeli byli choć podejrzani o niedbalstwo.
  8034. Zulusi byli więc grupą znających się na rzeczy sędziów
  8035. i teraz przestali się zajmować tańcem, pozami i przechwałkami,
  8036. a skupili swoją uwagę na dużo poważniejszej sprawie, jaką była
  8037. ocena zapłaty. Każde zwierzę było wyprowadzane ze stada
  8038. i dokładnie oglądane, przy akompaniamencie komentarzy,
  8039. spekulacji i sporów. Zwierzęta były obmacywane przez
  8040. kilkanaście par rąk jednocześnie. Otwierano im pyski, by
  8041. obejrzeć język i zęby, wykręcano głowy, by zajrzeć do uszu
  8042. i nozdrzy, ważono w ręku wymiona i podnoszono ogony, by
  8043. poznać, ile cielaków wydały na świat i ile jeszcze mogą wydać.
  8044. W końcu Sangane Dinizulu, ojciec panny młodej, niechętnie
  8045. zgadzał się na każdą sztukę. Mimo usilnych starań nie mogli
  8046. znaleźć powodu, by odrzucić choć jedno zwierzę. Ovambo
  8047. i Xhosa kochali swoje stada równie mocno jak Zulusi i równie
  8048. dobrze znali się na zwierzętach. Ponieważ chodziło o dumę
  8049. i honor, wybierając zwierzęta Moses i Hendrick użyli wszystkich
  8050. swoich umiejętności.
  8051. Dokładne zbadanie każdej z dwustu sztuk bydła zajęło wiele
  8052. godzin. W tym czasie orszak pana młodego rozsiadł się na
  8053. trawie obok drogi, wciąż stroniąc od Zulusów i udając brak
  8054. zainteresowania dla tego, co się obok nich działo. Słońce mocno
  8055. paliło, a kurz jeszcze wzmagał ich pragnienie, ale podczas
  8056. sprawdzania stada nie podawano żadnych napojów.
  8057. Wreszcie Sangane Dinizulu, siwy, wspaniałej postawy
  8058. mężczyzna, zawołał swoich pasterzy. Joseph Dinizulu,
  8059. przewodzący pasterzom, wystąpił do przodu i starzec oddał mu
  8060. stado pod opiekę. Choć napomniał najmłodszego syna bardzo
  8061. ostro i patrzył na niego surowo, nie potrafił ukryć ani miłości
  8062. do niego, ani zadowolenia ze stada, będącego zapłatą za żonę.
  8063. Kiedy więc zwrócił się do swojego przyszłego zięcia i przywitał
  8064. się z nim po raz pierwszy, trudno mu było powstrzymać
  8065. uśmiech, który pojawiał się na jego twarzy i znikał, jak promyki
  8066. słońca na zachmurzonym niebie.
  8067. Choć Sangane Dinizulu był wysokim mężczyzną, musiał
  8068. podnieść ręce w górę, gdy z godnością ściskał Mosesa. Następnie
  8069. cofnął się i klasnął w ręce, wzywając grupę siedzących nie
  8070. opodal młodych kobiet.
  8071. Usłyszawszy wezwanie, kobiety wstały i pomagając sobie
  8072. wzajemnie postawiły na głowach ogromne dzbany z piwem.
  8073. Potem utworzyły szereg i ruszyły, a choć śpiewały i kręciły
  8074. biodrami, ani kropla płynu nie wylała się z dzbanów. Były to
  8075. niezamężne dziewczyny, żadna z nich nie nosiła upiętych wysoko
  8076. włosów ani skórzanego kaftana mężatki, miały na sobie krótkie
  8077. spódniczki z paciorków. Ich nagie ciała były namaszczone oliwą,
  8078. a młode, sterczące piersi kołysały się i podskakiwały w rytm
  8079. pieśni powitalnej, wzbudzając uśmiechy i pomruk zadowolenia
  8080. wśród gości weselnych. Chociaż w głębi serca stary Sangane
  8081. Dinizulu nie pochwalał związków z członkami innych szczepów,
  8082. otrzymał wysoką lobolę, a według dostępnych informacji, jego
  8083. przyszły zięć był człowiekiem o dużej władzy i rozległych
  8084. wpływach. Nikt rozsądnie myślący nie mógł niczego zarzucić
  8085. takiemu konkurentowi, a ponieważ w orszaku weselnym pana
  8086. młodego mogli być inni tacy jak on, Sangane nie chciał
  8087. ujawniać swoich wątpliwości.
  8088. Dziewczęta klękały przed gośćmi, spuszczając głowy
  8089. i skromnie odwracając oczy. Chichocząc ze spojrzeń i figlarnych
  8090. uwag mężczyzn podawały wypełnione piwem dzbany,
  8091. a następnie odchodziły kołysząc biodrami, a wirujące spódniczki
  8092. prowokacyjnie odsłaniały ich jędrne pośladki.
  8093. Dzbany były tak ciężkie, że trzeba było używać dwóch rąk,
  8094. by je podnieść. Kiedy goście odstawiali je, na ich górnych
  8095. wargach pozostawała gęsta, biała piana. Oblizywali ją hałaśliwie
  8096. i śmiechy stawały się coraz swobodniejsze i przyjazne.
  8097. Kiedy już opróżniono dzbany, Sangane Dinizulu wstał
  8098. i wygłosił krótką mowę powitalną. Następnie wszyscy podnieśli
  8099. się i ruszyli drogą pod górę, ale teraz Zulusi szli ramię w ramię
  8100. z Ovambo i Xhosa. Moses Gama nie spodziewał się, że
  8101. kiedykolwiek to zobaczy. To tylko początek, pomyślał, wspaniały
  8102. początek, ale trzeba jeszcze wcielić w życie przedsięwzięcia tak
  8103. potężne jak góry Drakensberg, które ukazały się na niebieskim
  8104. horyzoncie, gdy weszli na szczyt wzgórza.
  8105. Choć Sangane Dinizulu miał z pewnością ponad
  8106. siedemdziesiąt lat, wszedł dziarsko pod górę, a teraz prowadził
  8107. długą kawalkadę mężczyzn do swojego obejścia, usytuowanego
  8108. na trawiastym zboczu schodzącym do rzeki. Chaty jego wielu
  8109. żon, przypominające wyglądem ule z równymi dachami, otaczały
  8110. kręgiem chatę starca. Wejścia do nich były tak niskie, że
  8111. wchodząc trzeba się było schylać. Chata Sangane Dinizulu także
  8112. wyglądała jak ul, lecz była znacznie większa, a liście na dachu
  8113. tworzyły regularny wzór. Był to dom wodza Zulusów, syna
  8114. niebios.
  8115. Na zboczu siedziało bardzo wielu, tysiąc lub nawet więcej,
  8116. najważniejszych rangą Zulusów, wraz ze swoimi starszymi
  8117. żonami. Niektórzy z nich podróżowali wiele dni, by uczestniczyć
  8118. w uroczystości. Teraz zebrali się w grupy, a każdy z wodzów był
  8119. otoczony świtą.
  8120. Kiedy orszak pana młodego pokazał się na wzgórzu, wstali
  8121. jak jeden mąż i zaczęli wykrzykiwać pozdrowienia i uderzać
  8122. w tarcze, a Sangane Dinizulu poprowadził ich do bramy swojego
  8123. obejścia. Przed wejściem rozłożył ręce uciszając zebranych
  8124. i goście weselni ponownie rozsiedli się wygodnie na trawie. Tylko
  8125. wodzowie usiedli na rzeźbionych tronach i podczas gdy młode
  8126. dziewczęta roznosiły wśród nich dzbany z piwem, Sangane
  8127. Dinizulu wygłosił mowę weselną.
  8128. Najpierw przypomniał historię całego plemienia, podkreślając
  8129. rolę rodu Dinizulu. Wymieniał zasługi wojenne i bohaterstwo
  8130. swoich przodków. Ponieważ było ich wielu, zajęło to dużo
  8131. czasu, ale goście byli zadowoleni, gdyż dziewczęta dolewały piwa
  8132. do czarnych dzbanów, gdy tylko zostały opróżnione, a choć
  8133. starsi znali historię plemienia równie dobrze, jak Sangane
  8134. Dinizulu, zawsze lubili jej słuchać, gdyż była niczym kotwica na
  8135. niespokojnym morzu życia. Dopóki historia i zwyczaje nie
  8136. zostaną zapomniane, plemię jest bezpieczne.
  8137. Po dłuższej przemowie Sangane Dinizulu powiedział na
  8138. zakończenie ochrypłym, ostrym głosem:
  8139. – Są wśród was tacy, którzy zastanawiali się, czy jest rzeczą
  8140. mądrą, by córka Zulusa wychodziła za mężczyznę z innego
  8141. plemienia. Szanuję te poglądy, gdyż mnie także dręczyły
  8142. wątpliwości i długo się nad tym zastanawiałem.
  8143. W tym momencie wielu starszych pokiwało głowami,
  8144. a w stronę orszaku pana młodego padło kilka wrogich spojrzeń,
  8145. ale Sangane Dinizulu mówił dalej:
  8146. – Miałem te same wątpliwości, gdy moja córka poprosiła,
  8147. bym jej pozwolił opuścić chatę jej matki i by mogła pojechać
  8148. do goldi, kopalni złota, i pracować w wielkim szpitalu
  8149. w Baragwanath. Teraz jestem przekonany, że postępowała
  8150. właściwie i dobrze. Stary człowiek może być dumny z takiej
  8151. córki. Ma przed sobą wielką przyszłość.
  8152. Mówił spokojnie i rozważnie. Widział powątpiewanie w oczach
  8153. starszyzny, ale nie zwracał na to uwagi.
  8154. – Mężczyzna, który zostanie jej mężem, nie jest Zulusem –
  8155. ale on także ma przed sobą wielką przyszłość. Większość z was
  8156. słyszała jego imię. Wiecie, że jest człowiekiem dzielnym
  8157. i potężnym. Jestem przekonany, że oddając mu córkę za żonę,
  8158. raz jeszcze postępuję właściwie – zarówno ze względu na
  8159. dobro córki, jak i plemienia.
  8160. Kiedy starzec usiadł na swoim tronie, wszyscy byli bardzo
  8161. poważni, powściągliwi i nikt nic nie mówił. Patrzyli z niechęcią na
  8162. pana młodego siedzącego przed swoimi ludźmi.
  8163. Moses Gama wstał i wszedł wyżej na zbocze, tak by patrzeć
  8164. na nich z góry. Dzięki temu jego dobrze widoczna na tle nieba
  8165. postać wydawała się jeszcze wyższa, a królewskie futro
  8166. z leoparda podkreślało pochodzenie.
  8167. – Zulusi, pozdrawiam was!
  8168. W panującej ciszy jego głęboki przejmujący głos niósł się
  8169. daleko i wszyscy dobrze go słyszeli. Byli poruszeni i zaskoczeni
  8170. tym, że mówił płynnie ich językiem.
  8171. – Przybyłem tu, by poślubić jedną z najpiękniejszych córek
  8172. waszego plemienia, ale jako część zapłaty przynoszę wam wizję
  8173. i obietnicę – zaczął Moses.
  8174. Słuchali go uważnie, ale i ze zdziwieniem. Powoli, w miarę jak
  8175. przedstawiał im swoją wizję przyszłości, zjednoczenie plemion
  8176. i odrzucenie istniejącej przez trzysta lat dominacji białych, ich
  8177. nastawienie się zmieniało. Starsi słuchali go z coraz większą
  8178. niechęcią, potrząsali głowami i wymieniali gniewne spojrzenia,
  8179. a niektórzy z nich – co było dużym uchybieniem w stosunku do
  8180. ważnego gościa – nawet szemrali przeciw niemu. Jednak to, co
  8181. im proponował, oznaczało odrzucenie starych zwyczajów
  8182. i porządku społecznego, z którym splecione było ich życie. Na to
  8183. miejsce proponował coś nieznanego i nie sprawdzonego, świat
  8184. odwrócony do góry nogami, bezład, w którym szalone słowa
  8185. miały zastąpić stare wartości i sprawdzone prawa, a oni – jak
  8186. wszyscy starzy ludzie – obawiali się zmiany.
  8187. Inaczej było z młodymi. Słuchali go, a jego słowa rozgrzewały
  8188. ich jak ognisko w mroźną zimową noc. Jeden z nich słuchał
  8189. uważniej niż inni. Joseph Dinizulu nie miał jeszcze czternastu
  8190. lat, ale w jego żyłach płynęła krew wielkiego Chaka. Te dziwne
  8191. z początku słowa weselnego przemówienia Mosesa zaczęły
  8192. rozbrzmiewać w jego uszach jak pieśń bojowa, a jego oddech
  8193. stawał się coraz szybszy.
  8194. – A więc, Zulusi, przybyłem tu, by oddać wam ziemię
  8195. waszych ojców. Przybyłem, by obiecać wam, że czarny człowiek
  8196. znów będzie władał Afryką i że tak jak pewne jest to, że jutro
  8197. wzejdzie słońce, tak też pewne jest to, że przyszłość należy do
  8198. was.
  8199. Nagle Joseph Dinizulu zobaczył przyszłość.
  8200. – Czarny człowiek będzie władał Afryką!
  8201. Dla Josepha Dinizulu, podobnie jak dla wielu innych spośród
  8202. zgromadzonych, tego dnia zmienił się świat.
  8203. Victoria Dinizulu czekała w chacie swojej matki. Siedziała na
  8204. wymoszczonym futrem królików klepisku. Miała na sobie
  8205. tradycyjny strój zuluskiej panny młodej, wyszywany i zdobiony
  8206. przez jej matkę i siostry, bardzo bogaty i piękny. Każdy wzór
  8207. miał magiczne znaczenie.
  8208. Nadgarstki i kostki przewiązała sznurami kolorowych
  8209. paciorków i nałożyła naszyjnik z korali, a jej krótka spódniczka
  8210. ze skórzanych rzemieni była ozdobiona paciorkami. Sznury
  8211. paciorków miała także we włosach i wokół talii. Tylko jedno
  8212. różniło jej strój od tradycyjnego stroju panny młodej
  8213. z plemienia Zulusów – od okresu dojrzewania, kiedy ją
  8214. ochrzczono w kościele anglikańskim, zawsze miała zakryte piersi.
  8215. Nałożyła bluzkę z wzorzystego jedwabiu, pasującego do reszty
  8216. stroju.
  8217. Siedząc w środku chaty słuchała uważnie dochodzącego
  8218. z zewnątrz głosu oblubieńca. Słyszała go dobrze, choć musiała
  8219. uciszać inne dziewczęta, gdy zaczynały szeptać i chichotać. Każde
  8220. słowo raziło niczym strzała i czuła, jak rośnie i niemal
  8221. obezwładnia ją miłość i oddanie dla tego mężczyzny.
  8222. Chata nie miała okien, więc wewnątrz było tak ciemno jak
  8223. w średniowiecznej katedrze. Powietrze było gęste od dymu, który
  8224. wydobywał się wolno z ogniska żarzącego się w środku,
  8225. a następnie wznosił ku małemu otworowi w zwieńczeniu kulistego
  8226. dachu. Kościelna atmosfera pogłębiała jej cześć dla niego,
  8227. a kiedy Moses przestał mówić, wydawało jej się, że cisza
  8228. wniknęła w jej serce. Po jego przemowie nie było słychać
  8229. wiwatów ani okrzyków. Zulusi byli bardzo poruszeni słowami
  8230. Mosesa i zachowali ciszę. Victoria czuła to, mimo że siedziała
  8231. w zaciemnionej chacie.
  8232. – Już czas – wyszeptała matka, pomagając jej wstać. – Idź
  8233. z Bogiem.
  8234. Matka Victorii była chrześcijanką i właśnie dzięki niej
  8235. dziewczyna poznała tę wiarę.
  8236. – Bądź dla niego dobrą żoną – pouczyła ją, prowadząc do
  8237. wejścia chaty.
  8238. Wyszła na zewnątrz, w jasne światło słoneczne. Na tę chwilę
  8239. oczekiwali goście, a kiedy zobaczyli, jaka jest piękna, ryczeli jak
  8240. byki i bębnili w tarcze. Ojciec podszedł, by ją przywitać,
  8241. a następnie posadził ją na rzeźbionym krześle z kości słoniowej,
  8242. stojącym przy wejściu do obejścia, tak by mogła się rozpocząć
  8243. ceremonia cimeza.
  8244. Cimeza znaczy „zamknięcie oczu”. Victoria siedziała mocno
  8245. zamykając oczy, podczas gdy reprezentanci różnych klanów
  8246. pojedynczo stawali przed nią i kładli prezenty. Gdy odszedł
  8247. ostatni z nich, pozwolono jej otworzyć oczy. Victoria cieszyła się
  8248. głośno z hojności ofiarodawców. Dostała dzbany, koce, ozdoby,
  8249. pięknie tkane narzuty i koperty z pieniędzmi.
  8250. Stary Sangane stojąc za nią oceniał dokładnie wartość
  8251. każdego prezentu i uśmiechając się z zadowoleniem dał w końcu
  8252. swojemu synowi Josephowi znak do rozpoczęcia uczty.
  8253. Przeznaczył na ubój dwanaście tłustych wołów, co dowodziło,
  8254. że był jeszcze hojniejszym człowiekiem niż ofiarodawcy jego
  8255. córki, ale jako człowiek potężny i głowa królewskiego klanu nie
  8256. mógł postąpić inaczej. Wybrani wojownicy zbliżyli się, by zabić
  8257. woły. Ponury widok rzezi, ryki zwierząt i nieprzyjemny zapach
  8258. świeżej krwi zmieszanej z kurzem wkrótce zastąpiła woń dymu
  8259. z rozpalonych na zboczu ognisk.
  8260. Na znak Sangane Moses Gama zbliżył się do obejścia,
  8261. a Victoria wstała, by go powitać. Stanęli naprzeciw siebie
  8262. i ponownie nastała cisza. Pan młody był tak postawny
  8263. i majestatyczny, a panna młoda tak piękna i pełna wdzięku, że
  8264. goście nie mogli się im napatrzeć.
  8265. Gdy Victoria zdejmowała sznur koralików ucu, którym była
  8266. przepasana w talii, goście mimowolnie zbliżyli się do młodej
  8267. pary. Uklękła przed Mosesem i z dłońmi złożonymi w uroczystym
  8268. geście ofiarowała mu je jako symbol dziewictwa. Przyjmując ten
  8269. dar, przyjął także ją i zebrani zakrzyknęli głośno. Ceremonia
  8270. była zakończona, Moses Gama stał się jej mężem i panem.
  8271. Teraz dopiero mogło się naprawdę rozpocząć ucztowanie
  8272. i picie piwa. Nad ogniskami zawieszano surowe mięso
  8273. i zdejmowano je, ledwie się opiekło, dzbany z piwem krążyły
  8274. z rąk do rąk, a młode dziewczęta nadchodziły z góry tanecznym
  8275. krokiem dolewając gościom złocistego płynu.
  8276. Nagle w dole wybuchnęła wrzawa i grupa ozdobionych
  8277. piórami wojowników puściła się pędem w górę zbocza
  8278. w kierunku siedzącej u wejścia Victorii. Jej bracia, bracia
  8279. przybrani, siostrzeńcy i bratankowie, a wśród nich Joseph
  8280. Dinizulu, biegli z okrzykami wojennymi na ustach, by wybawić
  8281. siostrę z rąk obcego, który chciał ją zabrać spośród nich.
  8282. Buffaloes byli jednak na to przygotowani. Wywijając kijami
  8283. pobiegli z Hendrickiem na czele, by uniemożliwić porwanie.
  8284. Rozległ się płacz i zawodzenie kobiet, a w chwilę później odgłos
  8285. uderzeń kijów. Wojownicy krzyczeli, krążyli wokół siebie
  8286. i obrzucali się wyzwiskami w tumanach kurzu.
  8287. To właśnie dlatego w czasie uroczystości nikt nie mógł
  8288. posiadać metalowej broni, gdyż walka, początkowo traktowana
  8289. jak zabawa, stawała się coraz bardziej zacięta. Zanim porywacze
  8290. zdecydowali się wycofać, lała się krew i pękały kości. Tamowano
  8291. krew przykładając do ran garście piasku, a zarówno zwycięzcy,
  8292. jak i pokonani byli tak spragnieni po walce, że wołali na
  8293. dziewczęta, by przyniosły więcej piwa. Zgiełk ucichł, ale po
  8294. chwili zza wzgórza dał się słyszeć hałas zbliżających się
  8295. samochodów.
  8296. Dzieci pobiegły na górę i zaczęły klaskać w ręce i śpiewać.
  8297. Zza grzbietu wyłoniły się dwa samochody i kołysząc się jechały
  8298. wolno drogą prowadzącą do obejścia.
  8299. W pierwszym samochodzie siedziała wysoka biała kobieta,
  8300. o czerwonej, pomarszczonej i pobrużdżonej twarzy,
  8301. przypominającej pysk buldoga. Miała na głowie staromodny
  8302. kapelusz z szerokim rondem, spod którego wystawały
  8303. nieporządne, kręcone, siwe włosy.
  8304. – Kto to jest? – dopytywał Moses.
  8305. – Lady Anna Courtney – wykrzyknęła Victoria. – Ona
  8306. zachęcała mnie, by opuścić to miejsce i pójść w świat.
  8307. Victoria pobiegła na spotkanie samochodu, a kiedy lady Anna
  8308. wysiadła ciężko z samochodu, objęła ją.
  8309. – A więc, moje dziecko, powróciłaś do nas. Mimo że lady
  8310. Anna mieszkała już trzydzieści pięć lat w Afryce, wciąż mówiła
  8311. z twardym akcentem.
  8312. – Nie na długo – zaśmiała się Victoria i lady Anna
  8313. popatrzyła na nią z uwielbieniem. Kiedyś, gdy Victoria była
  8314. dzieckiem, służyła w dużym domu jako pokojówka, ale jej
  8315. uroda i inteligencja przekonały lady Annę, że jest przeznaczona
  8316. do wyższych zadań.
  8317. – Gdzie jest ten mężczyzna, który cię nam zabiera? –
  8318. spytała, a Victoria wzięła ją za rękę.
  8319. – Najpierw musi się pani przywitać z moim ojcem, a potem
  8320. przedstawię panią mojemu mężowi.
  8321. Z drugiego samochodu wysiadła para w średnim wieku,
  8322. radośnie witana przez cisnący się tłum. Mężczyzna był wysoki
  8323. i elegancki. Miał postawę żołnierza, ogorzałą twarz, o oczach
  8324. zapatrzonych w dal, tak jak u ludzi dużo przebywających na
  8325. łonie natury. Podkręcił wąsy i podał żonie ramię. Była niemal
  8326. tak wysoka jak on, jeszcze szczuplejsza i pomimo że jej włosy
  8327. były już przyprószone siwizną, nadal niezwykle piękna.
  8328. Sangane Dinizulu podszedł, by ich powitać.
  8329. – Witaj, Jamela!
  8330. Szeroki uśmiech ujął nieco dostojeństwa Sangane. Pułkownik
  8331. Mark Anders mówił płynnie w języku Zulusów.
  8332. – Witaj, stary przyjacielu – powiedział z szacunkiem. – Niech
  8333. twoje bydło i twoje żony będą zdrowe i tłuste.
  8334. Sangane zwrócił się do jego żony, Storm, córki generała
  8335. Seana Courtneya:
  8336. – Witaj, Nkosikazi. Przynosisz zaszczyt mojemu domowi.
  8337. Obie rodziny łączyły nierozerwalne, wielokrotnie sprawdzone
  8338. więzy, sięgające poprzedniego stulecia.
  8339. – Och, Sangane, tak się cieszę, dla ciebie i Victorii to
  8340. radosny dzień.
  8341. Storm opuściła męża, podeszła szybko do Victorii i objęła ją.
  8342. – Vicky, życzę ci szczęścia i wielu synów – powiedziała.
  8343. – Tak wiele zawdzięczam pani i pani rodzinie, Nkosikazi.
  8344. Nigdy nie spłacę długu wdzięczności – odpowiedziała Vicky.
  8345. – Nawet nie próbuj – powiedziała Storm z udawanym
  8346. oburzeniem w głosie. – Czuję się tak, jakby moja własna córka
  8347. wychodziła za mąż. Vicky, przedstaw mnie swojemu mężowi.
  8348. Teraz podszedł do nich Moses Gama i kiedy Storm
  8349. przywitała go w języku Zulusów, odpowiedział poważnie po
  8350. angielsku:
  8351. – Witam panią, pani Anders. Victoria dużo mi mówiła o pani
  8352. i pani rodzinie.
  8353. Po chwili odwrócił się do Marka Andersa wyciągając ku
  8354. niemu rękę.
  8355. – Witam pana, pułkowniku – powiedział i uśmiechnął się
  8356. lekko, gdy zobaczył, że biały człowiek zawahał się, zanim podał
  8357. mu rękę. Było rzeczą niezwykłą, by mężczyźni różnych ras
  8358. witali się w ten sposób. Moses wyczuł jego intencje, pomimo że
  8359. Anders udawał, iż kocha Zulusów i mówił ich językiem.
  8360. Pułkownik Mark Anders był przeżytkiem epoki królowej
  8361. Wiktorii. Walczył w obu wojnach światowych, a obecnie był
  8362. dyrektorem Parku Narodowego Chaka’s Gate. Walcząc
  8363. z oddaniem i zimnym okrucieństwem przeciw kłusownikom
  8364. i rabusiom, uczynił go jednym z najwspanialszych rezerwatów
  8365. dzikiej przyrody w Afryce. Kochał afrykańskie zwierzęta ojcowską
  8366. miłością, chronił je i pielęgnował, a do czarnych ludów –
  8367. zwłaszcza do Zulusów – odnosił się niemal tak samo
  8368. protekcjonalnie. Pułkownik był więc śmiertelnym wrogiem
  8369. Mosesa i kiedy popatrzyli sobie w oczy, obaj upewnili się co do
  8370. tego.
  8371. – Słyszałem z daleka ryk lwa – powiedział Mark Anders
  8372. w języku Zulusów. – Teraz patrzę bestii prosto w twarz.
  8373. – Ja także o panu słyszałem, pułkowniku – odpowiedział
  8374. Moses po angielsku.
  8375. – Victoria to delikatne dziecko – Mark Anders dalej mówił
  8376. w języku Zulusów. – Mamy nadzieję, że nie zaszczepi pan jej
  8377. swojej dzikości.
  8378. – Będzie wierną żoną – odpowiedział Moses po angielsku. –
  8379. Jestem pewien, że zrobi to, o co ją poproszę.
  8380. Storm przysłuchiwała się tej wymianie zdań i wyczuwając
  8381. zdecydowanie wrogie nastawienie dwóch mężczyzn, delikatnie
  8382. wtrąciła się do ich rozmowy.
  8383. – Moses, jeżeli jest pan gotów, możemy pojechać na
  8384. uroczystość do Theuniskraal.
  8385. Victoria i jej matka nalegały, by oprócz tradycyjnych zaślubin
  8386. plemiennych odbył się także ślub kościelny. Teraz Sangane wraz
  8387. z większością gości, którzy jako poganie i wyznawcy kultu
  8388. przodków nie mieli uczestniczyć w uroczystości, zostali w obejściu,
  8389. podczas gdy państwo młodzi i kilkoro gości wsiedli do dwóch
  8390. samochodów.
  8391. Theuniskraal był domem lady Anny Courtney i pierwotną
  8392. siedzibą rodziny Courtneyów. Stał u stóp wzgórza Ladyburg,
  8393. wśród nie pielęgnowanych trawników i zaniedbanych ogrodów,
  8394. w których rosły palmy, pnącza i drzewa zwane „dumą Indii”.
  8395. Stary, rozłożysty dom był dziwną mieszanką różnych stylów
  8396. architektonicznych. Za ogrodami rozpościerały się nie kończące
  8397. się pola trzciny cukrowej, poruszające się i falujące jak
  8398. wzburzone morze.
  8399. Goście weselni weszli do domu, by zmienić paciorki, pióra
  8400. i futra na bardziej odpowiednie do drugiej uroczystości stroje,
  8401. a lady Anna z rodziną poszła przywitać anglikańskiego pastora,
  8402. stojącego w dużym namiocie ustawionym na trawniku.
  8403. Kiedy pół godziny później pan młody i jego towarzysze
  8404. wyszli na trawnik, mieli na sobie ciemne garnitury. Brat Victorii,
  8405. który zaledwie parę godzin wcześniej skakał i wymachiwał
  8406. piórami w tańcu giya, miał teraz nienagannie zawiązany krawat
  8407. w barwach Stowarzyszenia Prawników i lotnicze, ciemne okulary,
  8408. zabezpieczające go przed blaskiem białych ścian Theuniskraal;
  8409. czekał na pannę młodą, rozmawiając uprzejmie z rodziną
  8410. Courtney.
  8411. Matka Victorii, kobieta podobnej budowy co lady Anna,
  8412. ubrana w jeden z jej nie noszonych żakietów, zaczęła już
  8413. próbować dań wystawionych na długim drewnianym stole
  8414. w namiocie. Pułkownik Mark Anders i pastor stali nieco z boku.
  8415. Należeli do tego samego pokolenia i obaj uważali, że ta
  8416. uroczystość jest gorsząca i nienaturalna. Storm musiała długo
  8417. przekonywać pastora, by udzielił ślubu Victorii i Mosesowi.
  8418. Zgodził się pod warunkiem, że uroczystość nie odbędzie się
  8419. w jego kościele, gdyż mogłoby to urazić konserwatywnie
  8420. nastawionych białych wiernych.
  8421. – Niech mi kto powie, czy dawniej, kiedy wszyscy znali
  8422. swoje miejsce i nie próbowali naśladować ludzi wyższego stanu,
  8423. nie było lepiej – mruknął Mark Anders, a pastor kiwnął głową.
  8424. – Nie warto o tym myśleć...
  8425. Przerwał, gdyż Victoria wyszła na werandę. Storm Anders
  8426. pomogła jej wybrać długą, białą atłasową suknię z wiankiem
  8427. z drobnych czerwonych róż przytrzymujących długi welon.
  8428. Czarna, lśniąca twarz Victorii wspaniale kontrastowała z bielą
  8429. i czerwienią, a jej radość promieniowała na wszystkich. Gdy lady
  8430. Anna zaczęła grać na pianinie marsz weselny, nawet Mark
  8431. Anders zapomniał o swoich obawach.
  8432. Rodzina Victorii wybudowała w obejściu jej ojca nową,
  8433. wspaniałą chatę na ich noc poślubną. Bracia i bracia przyrodni
  8434. wycięli pęki młodych drzew i pień na środkowy słup, a następnie
  8435. wpletli pomiędzy nie gałęzie, nadając budowli kształt ula. Później
  8436. jej matka, siostry i siostry przyrodnie wykonały to, co należało
  8437. do kobiet: pokryły chatę trawą, starannie przywiązały do
  8438. szkieletu chaty długie źdźbła, upychały je, przycinały i układały,
  8439. aż chata była równa i symetryczna, a dokładnie ułożone źdźbła
  8440. trawy lśniły jak wypolerowany brąz.
  8441. W chacie znajdowało się dużo całkowicie nowych sprzętów:
  8442. wsparty na trzech nóżkach dzban, koce i podarowana przez
  8443. siostry, wspaniała narzuta z futer królików i małpich skór, przez
  8444. nie wyprawionych i tak uszyta, że była prawdziwym dziełem
  8445. sztuki.
  8446. Przy ognisku na środku chaty Victoria sama po raz pierwszy
  8447. przygotowywała posiłek dla swojego męża, przysłuchując się
  8448. głośnym śmiechom gości dochodzącym z zewnątrz. Piwo z prosa
  8449. nie było mocne, ale kobiety nawarzyły mnóstwo tego trunku,
  8450. a goście pili od wczesnego ranka.
  8451. Usłyszała, że orszak pana młodego zbliża się do chaty.
  8452. Słychać było śpiewy i głośne, dwuznaczne rady, okrzyki
  8453. dodające odwagi, wulgarne przypominania o obowiązku i po
  8454. chwili Moses wszedł do chaty. Wyprostował się stając obok
  8455. niej, tak że głową dotykał kulistego dachu, a głosy jego
  8456. towarzyszy oddaliły się i ucichły.
  8457. Victoria, wciąż klęcząc, przysiadła na piętach i spojrzała na
  8458. Mosesa. Teraz wreszcie nie miała na sobie europejskiego
  8459. ubrania, ale po raz ostatni krótką spódniczkę z paciorków, jakie
  8460. nosiły tylko dziewice. W czerwonym blasku ognia jej czarne,
  8461. lśniące ciało miało barwę starego bursztynu.
  8462. – Jesteś bardzo piękna – powiedział.
  8463. Victoria była uosobieniem ideału piękna kobiety Nguni. Zbliżył
  8464. się do niej, ujął ją za ręce i pomógł wstać.
  8465. – Przygotowałam dla ciebie jedzenie – wyszeptała.
  8466. – Później będzie czas na jedzenie.
  8467. Zaprowadził ją do legowiska ze skór. Stała nie ruszając się,
  8468. a on rozwiązał rzemień spódniczki, wziął dziewczynę na ręce
  8469. i położył na posłaniu z miękkiego futra.
  8470. Jako dziewczynka Victoria baraszkowała z chłopcami
  8471. w przybrzeżnych zaroślach i na otwartym stepie, gdzie chodziła
  8472. z koleżankami zbierać chrust w pobliżu pasących się stad.
  8473. W czasie tych zabaw dotykali się wzajemnie, badali, ocierali,
  8474. pieścili, prawie doprowadzając do zabronionego zbliżenia.
  8475. Zwyczaje plemienne zezwalały na to, a starsi patrzyli
  8476. z uśmiechem, ale te zabawy nie przygotowały jej na moc
  8477. i umiejętności tego mężczyzny ani na to, że był tak duży.
  8478. Wszedł głęboko w jej ciało, dotykając samego środka duszy.
  8479. Dużo później przywarła do niego i wyszeptała:
  8480. – Teraz jestem nie tylko twoją żoną, ale także twoją
  8481. niewolnicą do końca moich dni.
  8482. O świcie jej radość została zmącona.
  8483. – Będziemy razem jeszcze tylko jedną noc – w czasie
  8484. powrotu do Johannesburga. Potem opuszczę cię – powiedział
  8485. Moses, a ją ogarnęła rozpacz, choć jej piękna, okrągła twarz
  8486. pozostała spokojna.
  8487. – Na jak długo? – spytała.
  8488. – Aż dokończę to, co zacząłem – odpowiedział Moses, a po
  8489. chwili pogładził ją po twarzy i dodał łagodnie: – Wiedziałaś, że
  8490. tak musi być. Ostrzegałem cię, że poślubiając mnie, poślubisz
  8491. sprawę.
  8492. – Ostrzegałeś mnie – powiedziała chrapliwym szeptem. –
  8493. Ale w żaden sposób nie mogłam się domyślić, że twoja
  8494. nieobecność sprawi mi taki ból.
  8495. Następnego ranka wstali wcześnie. Moses kupił używanego
  8496. buicka, na tyle starego i zdezelowanego, by nie wzbudzał
  8497. zainteresowania i zawiści. Jeden z najlepszych mechaników
  8498. Hendricka wyremontował jednak silnik i wzmocnił zawieszenie,
  8499. nie zmieniając wnętrza. Tym samochodem mieli wrócić do
  8500. Johannesburga.
  8501. Choć było jeszcze ciemno, wszyscy już wstali, a siostra
  8502. Victorii przygotowała dla nich śniadanie. Po posiłku nadeszła
  8503. trudna chwila pożegnania z rodziną. Uklękła przed ojcem.
  8504. – Idź w pokoju, córko – powiedział serdecznie. – Będziemy
  8505. często o tobie myśleć. Odwiedzaj nas ze swoimi synami.
  8506. Matka Victorii tak płakała i lamentowała, jakby to był
  8507. pogrzeb, a nie wesele, a Victoria obejmowała ją i mówiła, jak
  8508. bardzo ją kocha i jak jest oddana, ale nie mogła matki
  8509. pocieszyć. Wreszcie zaopiekowały się nią siostry Victorii.
  8510. Potem podchodziły wszystkie żony jej ojca, przyrodni bracia
  8511. i siostry, wujowie, ciotki i kuzyni przybyli z odległych stron Zulu.
  8512. Victoria musiała się pożegnać z każdym z nich, ale niektóre
  8513. rozstania były trudniejsze niż inne. Jednym z nich było
  8514. pożegnanie z Josephem Dinizulu, jej ulubieńcem. Choć był
  8515. przyrodnim bratem i miał o siedem lat mniej niż ona, zawsze
  8516. istniała pomiędzy nimi specjalna więź. Byli najzdolniejszymi
  8517. członkami rodziny w swoim pokoleniu, a ponieważ Joseph
  8518. mieszkał w Drake’s Farm z jednym ze swoich starszych braci,
  8519. mieli się nadal spotykać.
  8520. Jednakże Joseph nie miał wrócić do Witwatersrand. Zdał
  8521. egzamin pisemny do elitarnej szkoły w Waterford w Swazilandzie,
  8522. w której nie obowiązywała segregacja rasowa, a lady Anna
  8523. Courtney miała płacić jego czesne. Jak na ironię, do tej samej
  8524. szkoły posyłał swoich synów, Wellingtona i Raleigha, Hendrick
  8525. Tabaka. Będą zatem mieli okazję dalej ze sobą
  8526. współzawodniczyć.
  8527. – Obiecaj mi, że będziesz bardzo się starał, Joseph –
  8528. powiedziała Victoria. – Nauka to potęga.
  8529. – Będę się uczył – zapewnił ją Joseph. Uniesienie wywołane
  8530. przemówieniem Mosesa jeszcze nie wygasło. – Vicky, czy mogę
  8531. odwiedzić ciebie i twojego męża? On jest takim mężczyzną,
  8532. jakim ja chciałbym kiedyś być.
  8533. Vicky powtórzyła to Mosesowi. Jechali sami starym buickiem,
  8534. a w bagażniku i na tylnym siedzeniu piętrzyły się prezenty ślubne
  8535. i rzeczy Vicky. Opuszczali właśnie wielki nadmorski amfiteatr
  8536. Natal i wjeżdżali grzbietem gór Drakensberg na położone
  8537. wysoko stepy Transwalu.
  8538. – Dzieci są naszą przyszłością – skinął Moses, patrząc
  8539. przed siebie na stromą serpentynę drogi, wspinającą się na
  8540. zbocze w pobliżu gór Majuba, gdzie Burowie pobili Brytyjczyków
  8541. w jednej z wielu bitew.
  8542. – Starzy ludzie są beznadziejni. Widziałaś na weselu, że gdy
  8543. starałem się pokazać im drogę, wierzgali i protestowali niczym
  8544. nie ujarzmione woły – ale dzieci! – uśmiechnął się. – Są jak
  8545. nie zapisane kartki papieru. Można pisać na nich to, co się
  8546. chce. Starzy ludzie są twardzi jak kamień i niewzruszeni, ale
  8547. dzieci są jak glina, łatwo formująca się glina czekająca na
  8548. zręczne ręce garncarza.
  8549. Podniósł rękę. Jego dłoń była długa i kształtna, niczym ręka
  8550. chirurga lub artysty, a wewnątrz bladoróżowa i nie zniszczona
  8551. pracą.
  8552. – Dzieci nie mają zmysłu moralnego, niczego się nie boją,
  8553. nie rozumieją, czym jest śmierć. To wszystko poznają później,
  8554. ucząc się od starszych. Są znakomitymi żołnierzami, gdyż nie
  8555. pytają o nic, a pociąganie za spust nie wymaga dużo siły. Jeżeli
  8556. wróg pobije je, stają się znakomitymi ofiarami. Okrwawione
  8557. zwłoki dziecka wywołują przerażenie i wyrzuty sumienia nawet
  8558. w najtwardszym sercu. Tak, dzieci są naszym kluczem do
  8559. przyszłości. Twój Chrystus wiedział o tym, mówiąc „Pozwólcie
  8560. dzieciom przychodzić do mnie”*. [* Biblia Tysiąclecia, Łk, 18,6]
  8561. Victoria obróciła się na skórzanym siedzeniu buicka
  8562. i popatrzyła na niego.
  8563. – Twoje słowa są okrutne i bluźniercze – wyszeptała,
  8564. rozdarta między miłością do niego i instynktownym wstrętem do
  8565. tego, co powiedział.
  8566. – Twoja reakcja potwierdza, że są prawdziwe – powiedział.
  8567. – Ale... – przerwała nie mając odwagi spytać i bojąc się
  8568. usłyszeć jego odpowiedź – mówisz, że powinniśmy
  8569. wykorzystywać nasze dzieci... – Urwała i przypomniała sobie
  8570. widok oddziału pediatrycznego szpitala. Pomiędzy małymi
  8571. pacjentami spędziła najszczęśliwsze miesiące całej praktyki. –
  8572. Czy chcesz mi powiedzieć, że użyłbyś dzieci w pierwszej linii
  8573. walki – jako żołnierzy?
  8574. – Jeżeli dziecko nie może wyrosnąć na wolnego człowieka,
  8575. równie dobrze może umrzeć młodo – powiedział Moses. –
  8576. Victorio, już wcześniej słyszałaś, jak to mówiłem. Najwyższy
  8577. czas, żebyś w to uwierzyła. Dla naszego zwycięstwa zrobię
  8578. wszystko, zapłacę każdą cenę. Jeżeli trzeba będzie poświęcić
  8579. tysiąc małych dzieci, żeby sto tysięcy innych mogło wyrosnąć
  8580. na wolnych ludzi, nie zawaham się ani chwili.
  8581. Victoria Dinizulu po raz pierwszy w życiu naprawdę się
  8582. przestraszyła.
  8583. Na nocleg zatrzymali się w domu Hendricka w Drake’s Farm,
  8584. ale wielu ludzi chciało porozmawiać z Mosesem. Byli wśród nich
  8585. członkowie Buffaloes, członkowie Związku Zawodowego
  8586. Górników, posłańcy z Rady Kongresu i dziesiątki innych
  8587. petentów, którzy przychodzili cicho, niczym szakale do lwa, gdy
  8588. w okolicy rozniosło się, że powrócił. Dopiero późną nocą mogli
  8589. pójść do przygotowanej dla nich małej sypialni.
  8590. Victoria była obecna na wszystkich tych spotkaniach, choć
  8591. niczego nie mówiła i siedziała cicho w kącie pokoju. Mężczyźni
  8592. byli z początku zdziwieni i zaskoczeni, rzucali jej ukradkowe
  8593. spojrzenia i dopiero zmuszeni przez Mosesa mówili o tym, co ich
  8594. do niego przywiodło. Nie byli przyzwyczajeni do tego, by ważne
  8595. sprawy omawiać w obecności kobiet. Żaden z nich nie zdobył się
  8596. jednak na to, by zaprotestować, aż do chwili, gdy do pokoju
  8597. wszedł jeden z posłańców Kongresu. Ponieważ reprezentował
  8598. tak potężną i ważną instytucję, jako pierwszy poruszył sprawę
  8599. obecności Victorii.
  8600. – Jest tu kobieta – powiedział.
  8601. – Tak – skinął Moses. – To nie tylko kobieta, to moja
  8602. żona.
  8603. – Tak nie można – powiedział posłaniec. – To wbrew
  8604. zwyczajowi. To sprawa mężczyzn.
  8605. – Naszym celem jest zburzenie i spalenie starych zwyczajów
  8606. i zbudowanie nowych. Chcąc to osiągnąć, potrzebujemy pomocy
  8607. wszystkich. Nie tylko mężczyzn, ale także kobiet i dzieci.
  8608. Nastała cisza i posłaniec kręcił się niespokojnie pod
  8609. bezlitosnym spojrzeniem ciemnych oczu Mosesa.
  8610. – Może zostać – poddał się w końcu.
  8611. – Tak – skinął głową Moses. – Moja żona może zostać.
  8612. Później, gdy leżeli na wąskim łóżku w ciemności sypialni,
  8613. Victoria przytuliła się mocno do Mosesa. Jej miękkie, krągłe
  8614. ciało przylegało do jego twardych mięśni.
  8615. – Sprawiłeś mi zaszczyt, czyniąc mnie częścią swojej walki.
  8616. Chcę być żołnierzem, tak jak dzieci. Myślałam o tym i odkryłam,
  8617. co mogę zrobić.
  8618. – Powiedz – poprosił.
  8619. – Kobiety. Mogę organizować kobiety. Mogę zacząć od
  8620. pielęgniarek w szpitalu, a potem przyjdzie czas na inne –
  8621. z czasem wszystkie. Weźmiemy udział w walce u boku mężczyzn.
  8622. Objął ją mocno.
  8623. – Jesteś lwicą – powiedział. – Piękną lwicą z plemienia
  8624. Zulusów.
  8625. – Czuję bicie twojego serca – szepnęła – i moje serce bije
  8626. dokładnie tak samo.
  8627. Rankiem zawiózł ją do hotelu dla pielęgniarek przy szpitalu.
  8628. Victoria stała na szczycie schodów, ale nie wchodziła do
  8629. budynku. Odjeżdżając obserwował ją we wstecznym lusterku.
  8630. Stała tam jeszcze, gdy włączył się w ruch uliczny i skierował do
  8631. Johannesburga, do Rivonii.
  8632. Był jednym z pierwszych przybyłych do Puck’s Hill na
  8633. zebranie Rady, na które wezwał go posłaniec poprzedniego
  8634. wieczoru.
  8635. Marcus Archer przywitał go na werandzie, uśmiechając się
  8636. jadowicie:
  8637. – Ludzie mówią, że dopóki mężczyzna się nie ożeni, nie żyje
  8638. pełnią życia – ale gdy to zrobi, jest skończony.
  8639. W kuchni, która zawsze służyła im za salę konferencyjną,
  8640. siedziało już dwóch białych.
  8641. Bram Fischer był potomkiem znanej rodziny Afrykanerów,
  8642. a jego ojciec przewodził Oranii. Chociaż był znawcą prawa
  8643. górniczego i sędzią w Johannesburgu, należał do starej partii
  8644. komunistycznej i Kongresu, a ostatnio w praktyce prawniczej
  8645. zajmował się niemal wyłącznie sprawami związanymi z ustawami
  8646. rasowymi wprowadzonymi przez nacjonalistów w 1948 roku. Ten
  8647. czarujący i mądry człowiek rzeczywiście przejmował się
  8648. wszystkim, co dotyczyło jego rodaków wszystkich ras, lecz
  8649. Moses wystrzegał się go. Ślepo wierzył w ostateczne cudowne
  8650. zwycięstwo dobra nad złem i zdecydowanie przeciwstawiał się
  8651. utworzeniu Umkhonto we Sizwe, wojskowej formacji Kongresu.
  8652. Swoimi pacyfistycznymi poglądami wywierał duży wpływ na
  8653. część Kongresu, ograniczając tym samym dążenia Mosesa.
  8654. Drugim mężczyzną był Joe Cicero, emigrant litewski. Moses
  8655. mógł się tylko domyślać, dlaczego przyjechał do Afryki i kto go
  8656. przysłał. Był jednym z „jastrzębi”, zawziętym tak jak Moses, tak
  8657. jak on opowiadającym się za bezpośrednim, bezwzględnym
  8658. działaniem. Moses siadł koło niego, z dala od Fischera, gdyż
  8659. dzisiaj potrzebował jego poparcia.
  8660. Marcus Archer, który lubił gotować, ustawił przed nimi
  8661. talerze ze smażonymi nerkami i oeufs ranchero, ale zanim
  8662. Moses skończył śniadanie, zaczęli nadjeżdżać inni. Nelson
  8663. Mandela przyjechał razem ze swoim wiernym sojusznikiem
  8664. Tambo, a zaraz po nich Sisulu, Mbeki i inni, aż wszystkie
  8665. miejsca były zajęte, a długi stół był zastawiony brudnymi
  8666. talerzami, kubkami i popielniczkami, które wkrótce wypełniły
  8667. niedopałki.
  8668. Powietrze było gęste od dymu z papierosów i zapachu
  8669. smażeniny. W czasie burzliwej, poważnej rozmowy starali się
  8670. ustalić, jakie są cele kampanii oporu.
  8671. – Musimy rozbudzić świadomość naszych ludzi, otrząsnąć ich
  8672. z tępej akceptacji zniewolenia – zaproponował Mandela,
  8673. a siedzący naprzeciw niego Moses pochylił się do przodu.
  8674. – Co ważniejsze, musimy wstrząsnąć sumieniem reszty
  8675. świata, gdyż to właśnie stamtąd przyjdzie ostateczne ocalenie.
  8676. – Nasi ludzie... – zaczął Mandela, ale Moses przerwał mu.
  8677. – Nasi ludzie są bez broni i nie wyszkoleni. Ci, co nas
  8678. uciskają, są zbyt silni. Nie możemy zwyciężyć bez broni.
  8679. – A więc odrzucasz drogę pokojową? – spytał Mandela. –
  8680. Z góry zakładasz, że wolność można wywalczyć tylko zbrojnie?
  8681. – Rewolucja hartuje się i utwardza w krwi mas – potwierdził
  8682. Moses. – Tak jest zawsze.
  8683. – Panowie! Panowie! – Bram Fischer podniósł rękę, by ich
  8684. powstrzymać. – Powróćmy do głównego tematu dyskusji.
  8685. Zgadzamy się, że celem kampanii oporu jest rozbudzenie
  8686. z letargu naszych ludzi i zwrócenie uwagi reszty świata. To są
  8687. nasze główne cele. Ustalmy teraz, co jeszcze chcemy osiągnąć.
  8688. – Wzmocnić pozycje Kongresu, jako jedynej realnej siły
  8689. wyzwoleńczej – zasugerował Moses. – W chwili obecnej mamy
  8690. mniej niż siedem tysięcy członków, ale powinniśmy dążyć do
  8691. tego, by pod koniec kampanii mieć ich ponad sto tysięcy.
  8692. Wszyscy się z tym zgodzili, nawet Mandela i Tambo
  8693. przytaknęli. Jednogłośnie przyjęli to postanowienie, więc mogli
  8694. zacząć omawiać szczegóły kampanii.
  8695. Było to poważne przedsięwzięcie, gdyż planowali, że chcąc
  8696. jak najsilniej oddziaływać na rząd i zbadać reakcję sił
  8697. bezpieczeństwa, trzeba rozpocząć kampanię tego samego dnia
  8698. we wszystkich głównych miastach całego Związku Południowej
  8699. Afryki.
  8700. – Musimy wypełnić ich więzienia, aż je rozsadzimy. Musimy
  8701. dawać się aresztować tysiącami, by pod naszym naciskiem
  8702. rozpadł się mechanizm tyranii – powiedział Mandela.
  8703. Przez następne trzy dni siedzieli w kuchni w Puck’s Hill,
  8704. wszystko dokładnie opracowując i planując. Przygotowywali listy
  8705. osób i miejsc, ustalali plan działań, zasady transportu
  8706. i porozumiewania się, ustanawiali linie kontroli idące od komitetu
  8707. centralnego do komitetów ruchu w poszczególnych prowincjach,
  8708. i dalej do regionalnych organizacji w każdym murzyńskim osiedlu
  8709. i wiosce.
  8710. Było to bardzo skomplikowane, ale w końcu pozostało do
  8711. ustalenia tylko jedno – data, kiedy kampania miała się
  8712. rozpocząć. Wszyscy popatrzyli na Albertha Luthuli siedzącego
  8713. u szczytu stołu. Nie zawahał się ani chwili.
  8714. – Dwudziestego szóstego czerwca – powiedział, a gdy zebrani
  8715. przytaknęli, mówił dalej: – A więc niech tak będzie. Wszyscy
  8716. znamy nasze zadania.
  8717. Podniósł dłonie z wyprostowanymi kciukami.
  8718. – Amandla! Moc! Ngawethu!
  8719. Moses wyszedł z domu. Zachodzące słońce zalało niebo
  8720. płomieniem i ognistą purpurą. Podszedł do starego buicka, gdzie
  8721. czekał na niego Joe Cicero. Złożywszy ręce na szerokiej piersi
  8722. opierał się o srebrzysty pień drzewa. Był krępy, silny,
  8723. przypominał niedźwiedzia.
  8724. Gdy Moses podszedł do niego, wyprostował się.
  8725. – Czy mógłby mnie pan podwieźć do Braamfontein,
  8726. towarzyszu? – spytał.
  8727. Moses otworzył mu drzwi buicka. Jechali w milczeniu przez
  8728. dziesięć minut, po czym Joe powiedział:
  8729. – To dziwne, że pan i ja nie rozmawialiśmy dotąd prywatnie.
  8730. Mówił bez obcego akcentu, ale miał okoloną brodę, szeroką,
  8731. słowiańską twarz i czarne jak smoła oczy.
  8732. – Dlaczego uważa pan, że to dziwne? – spytał Moses.
  8733. – Mamy podobne poglądy – odpowiedział Joe, – Obaj
  8734. jesteśmy wiernymi synami rewolucji.
  8735. – Czy jest pan tego pewien?
  8736. – Jestem pewien – skinął Joe. – Przyglądałem się panu
  8737. i słuchałem pana z uwagą i podziwem. Jestem przekonany, że
  8738. jest pan, towarzyszu, jednym z tych twardych ludzi, jakich
  8739. potrzebuje rewolucja.
  8740. Moses nie odpowiedział. Patrzył przed siebie, nie zmieniając
  8741. wyrazu twarzy, zmuszając milczeniem swojego pasażera do tego,
  8742. by mówił dalej.
  8743. – Co pan sądzi o Rosji? – spytał w końcu cicho Joe i Moses
  8744. rozważał, co odpowiedzieć.
  8745. – Rosja nigdy nie miała kolonii w Afryce – odpowiedział
  8746. ostrożnie. – Wiem, że wspiera walkę na Malajach, w Algierii
  8747. i w Kenii. Jestem przekonany, że jest prawdziwym
  8748. sprzymierzeńcem prześladowanych na całym świecie.
  8749. Joe uśmiechnął się i zapalił następnego papierosa
  8750. „Springbok”. którego wyjął z płaskiego, brązowo-białego pudełka.
  8751. Zapalał jednego papierosa od drugiego, a na jego krótkich
  8752. palcach widniały brązowe plamy.
  8753. – Droga do wolności jest stroma i kamienista – mruknął. –
  8754. A rewolucja nigdy nie jest bezpieczna. Proletariat musi być
  8755. chroniony przed sobą samym przez straż rewolucyjną.
  8756. – Tak – zgodził się Moses. – Czytałem prace Marksa
  8757. i Engelsa.
  8758. – A więc nie myliłem się – mruknął Joe. – Jesteś
  8759. wyznawcą. Powinniśmy być przyjaciółmi, dobrymi przyjaciółmi.
  8760. Zbliżają się trudne dni i będą potrzebni twardzi ludzie.
  8761. Sięgnął za tylne siedzenie i wziął swoją teczkę.
  8762. – Towarzyszu, byłbym zobowiązany, gdyby mnie pan
  8763. wysadził przy dworcu głównym – powiedział.
  8764. Gdy Moses dojechał do wąwozu poniżej jaskiń Sundi
  8765. i zaparkował buicka przed domkiem z prefabrykatów, służącym
  8766. ekspedycji za biuro i laboratorium, było już dwie godziny po
  8767. zmroku. Po cichu, by nie wystraszyć Tary, podszedł do jej
  8768. namiotu. Zobaczył jej sylwetkę przy ścianie namiotu. Leżała na
  8769. polowym łóżku czytając przy świetle lampy karbidowej
  8770. i zobaczył, jak zerwała się z miejsca, gdy dotknął płótna
  8771. namiotu.
  8772. – Nie bój się – powiedział cicho. – To ja.
  8773. – O Boże, myślałam, że nigdy nie przyjedziesz –
  8774. odpowiedziała spokojnie, ale głos drżał jej z radości.
  8775. Szalała za nim. W czasie poprzednich ciąży zawsze odczuwała
  8776. nudności, była ociężała i myśl o współżyciu napełniała ją odrazą.
  8777. Ale teraz, mimo że była już w trzecim miesiącu, pragnęła go do
  8778. szaleństwa. Moses chyba odgadł jej potrzeby, ale nie starał się
  8779. ich zaspokoić. Położył się nago na łóżku niczym blok czarnego
  8780. granitu. Tara usiadła na nim, by wprowadzić go w siebie.
  8781. Płakała, krzyczała i jęczała. Jej nie zniekształcone jeszcze ciążą
  8782. ciało, zarazem ciężkie i zręczne, podskakiwało i poruszało się na
  8783. nim, a on leżał nieruchomo. Tara pragnęła go tak rozpaczliwie
  8784. i chciwie, że przekraczała próg swojej wytrzymałości fizycznej,
  8785. pokonywała ograniczenia swojego ciała, aż w końcu wyczerpana
  8786. zsunęła się z niego i leżała nie mogąc złapać tchu. Jej
  8787. pociemniałe od potu kasztanowe włosy przylepiły się do szyi,
  8788. a namiętne ruchy były tak gwałtowne, że na jej udach pojawiła
  8789. się krew.
  8790. Moses okrył ją prześcieradłem i trzymał w ramionach, aż
  8791. przestała się trząść i zaczęła spokojnie oddychać i wtedy
  8792. powiedział:
  8793. – Wkrótce wszystko się rozpocznie – data jest już ustalona.
  8794. Tara była tak nieprzytomna, że potrząsnęła głową nie
  8795. rozumiejąc, o co chodzi – Dwudziesty szósty czerwca –
  8796. powiedział Moses. – W całym, kraju, w każdym mieście,
  8797. wszędzie w tym samym czasie. Jutro pojadę do Port Elizabeth
  8798. we wschodnim Cape, by tam zorganizować kampanię.
  8799. To było setki mil od Johannesburga, a ona przyjechała, by
  8800. być blisko niego. Zmęczona miłością, poczuła się oszukana
  8801. i wykorzystana. Chciała zaprotestować, ale opanowała się
  8802. i powstrzymała.
  8803. – Jak długo cię nie będzie?
  8804. – Tygodnie.
  8805. – Och Moses! – zaczęła, ale natychmiast zamilkła, gdy
  8806. spostrzegła, że zmarszczył brwi.
  8807. – Ta Amerykanka, Godolphin. Skontaktowałaś się z nią?
  8808. Połowa naszych wysiłków pójdzie na marne, jeżeli nie nadamy
  8809. im rozgłosu.
  8810. – Tak – zaczęła Tara i przerwała. Chciała mu powiedzieć, że
  8811. wszystko jest przygotowane i że Kitty spotka się z nim
  8812. kiedykolwiek będzie chciał, ale powstrzymała się. Jeżeli
  8813. skontaktuje ją z Mosesem, sama pozostanie na uboczu, a jeżeli
  8814. nie, będzie mogła być blisko niego.
  8815. – Tak, rozmawiałam z nią. Spotkałyśmy się u niej w hotelu.
  8816. Bardzo chce się z tobą spotkać, ale wyjechała z miasta do
  8817. Swazi.
  8818. – To niedobrze – mruknął Moses.– Miałem nadzieję, że się
  8819. z nią spotkam, zanim wyjadę.
  8820. – Mogłabym ją zawieźć do Port Elizabeth – podsunęła
  8821. Tara. – Ona wróci za dzień lub dwa i przyjadę z nią do ciebie.
  8822. – A będziesz mogła stąd wyjechać? – spytał Moses
  8823. z powątpiewaniem.
  8824. – Oczywiście. Przywiozę ekipę telewizyjną moim
  8825. samochodem. Moses mruknął niepewnie, w milczeniu
  8826. zastanawiając się nad tym, po czym skinął głową.
  8827. – Doskonale. Wyjaśnię ci, jak będziesz się mogła ze mną
  8828. skontaktować, gdy się tam znajdziesz. Będę w osiedlu New
  8829. Brighton, na przedmieściach miasta.
  8830. – Moses, czy mogę być z tobą? Czy mogę z tobą zostać?
  8831. – Wiesz, że to niemożliwe – zirytowało go jej naleganie. –
  8832. Biali nie mogą wchodzić do osiedla dla czarnych bez przepustki.
  8833. – Ekipa telewizyjna nie pomoże ci wiele, jeżeli nie
  8834. dostaniemy się do środka – powiedziała szybko Tara. – Jeżeli
  8835. mamy być użyteczni dla sprawy, powinniśmy być blisko ciebie.
  8836. W ten chytry sposób związała się z Kitty Godolphin i aż
  8837. wstrzymała oddech, gdy zdała sobie z tego sprawę.
  8838. – Chyba tak – skinął głową, a ona odetchnęła lekko.
  8839. Zaakceptował jej propozycję. – Istnieje sposób, W dzielnicy jest
  8840. szpital misyjny prowadzony przez niemieckie siostry. One są
  8841. naszymi przyjaciółkami. Mogłabyś się tam zatrzymać. Przygotuję
  8842. to.
  8843. Próbowała ukryć przed nim swoje zwycięstwo. Będzie z nim
  8844. i tylko to się liczyło. To było szaleństwo, ale choć była
  8845. posiniaczona i wszystko ją bolało, znów go pragnęła. To nie
  8846. było tylko fizyczne pożądanie, lecz coś więcej. Tylko w ten
  8847. sposób mogła mieć go dla siebie, choćby na kilka przelotnych
  8848. chwil. Kiedy miała go w swoim ciele, należał tylko do niej.
  8849. Tara była zaskoczona nastawieniem Kitty do siebie.
  8850. Przyzwyczaiła się, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni, szybko
  8851. reagują na jej otwarty, ciepły charakter i urodę. Z Kitty było
  8852. inaczej, dziewczyna od początku odnosiła się do niej z zimną
  8853. rezerwą i wewnętrzną wrogością. Tara bardzo szybko przekonała
  8854. się, że Kitty nie jest niewinną, małą dziewczynką, za jaką chce
  8855. uchodzić, ale nawet gdy poznała, jak jest twarda i bezlitosna, nie
  8856. tłumaczyło to jeszcze nastawienia Kitty do niej. Przecież chciała
  8857. ją umówić na ważne spotkanie, a Kitty przyjęła to tak, jakby
  8858. była żywym skorpionem.
  8859. – Nie rozumiem – zaprotestowała wściekle. – Powiedziała mi
  8860. pani, że możemy przeprowadzić wywiad tu, w Johannesburgu.
  8861. Teraz chce pani, żebym się włóczyła po jakichś bezdrożach.
  8862. – Moses Gama musi tam być. Ma się zdarzyć coś
  8863. ważnego...
  8864. – Co takiego? – zapytała Kitty, opierając pięści na smukłych
  8865. biodrach. – To, co ustaliłyśmy, także było ważne.
  8866. Większość ludzi, poczynając od najbardziej znanych polityków
  8867. międzynarodowych gwiazd sportu i rozrywki, a kończąc na
  8868. zwykłych śmiertelnikach zrobiłoby wszystko, by się dostać,
  8869. choćby na kilka sekund, na mały ekran. Kitty Godolphin miała
  8870. równe boskiemu prawo decydowania, komu dać tę szansę,
  8871. a komu jej odmówić. Moses Gama obrażał ją swoim
  8872. nonszalanckim zachowaniem. Został wybrany i zamiast okazać
  8873. należną Kitty wdzięczność, stawiał warunki.
  8874. – Więc cóż jest tak ważnego, że nie może okazać mi
  8875. zwykłej grzeczności? – powtórzyła.
  8876. – Przykro mi, ale nie mogę pani powiedzieć.
  8877. – Dobrze, mnie też jest przykro, pani Courtney, ale proszę
  8878. powiedzieć ode mnie Mosesowi Gamie, że może iść do diabła,
  8879. nie odbierając dwustu dolarów.
  8880. – Nie mówi pani poważnie! – Tara nie oczekiwała tego.
  8881. – Nigdy nie byłam tak poważna – Kitty odwróciła rękę, by
  8882. spojrzeć na swojego rolexa. – A teraz, jeżeli pani mi wybaczy,
  8883. muszę się zająć ważniejszymi sprawami.
  8884. – Dobrze – poddała się natychmiast Tara. – Zaryzykuję.
  8885. Powiem pani, co ma się wydarzyć... – Tara przerwała
  8886. zastanawiając się nad konsekwencjami, a później spytała: – Czy
  8887. nie powie pani nikomu o tym, co pani wyjawię?
  8888. – Kochanie, jeżeli będę mogła z tego zrobić dobry reportaż,
  8889. nie wydobędą tego ze mnie obcęgami ani rozżarzonym żelazem
  8890. – przynajmniej dopóki nie rzucę tego na ekran.
  8891. Tara opisała jej wszystko prostymi słowami, chcąc powiedzieć
  8892. wszystko, zanim zmieni zdanie.
  8893. – To będzie okazja do sfilmowania go przy pracy, wśród
  8894. jego ludzi, w momencie, gdy rzuca wyzwanie siłom ucisku
  8895. i bigoterii. Zobaczyła, że Kitty się waha i wiedziała, że musi
  8896. szybko myśleć.
  8897. – Jednakże, muszę panią ostrzec, to może być
  8898. niebezpieczne. Konfrontacja może być gwałtowna, a nawet
  8899. krwawa. Powiedziała dokładnie to, co należało.
  8900. – Hank! – krzyknęła Kitty do przedpokoju, gdzie rozsiedli
  8901. się wygodnie członkowie jej ekipy. Nastawili radio najgłośniej,
  8902. jak było można, i słuchali, jak nowa gwiazda rock and rolla
  8903. ostrzega, by trzymać się z dala od jego niebieskich butów
  8904. zamszowych. – Pakuj kamery. Jedziemy do miejscowości Port
  8905. Elizabeth, jeżeli dowiemy się, gdzie to, do cholery, jest.
  8906. Jechali nocą packardem Tary, a zawieszenie uginało się pod
  8907. ciężarem ludzi i sprzętu filmowego. W czasie wcześniejszych
  8908. podróży po kraju Hank odkrył, że wokół większości wiosek
  8909. w rezerwatach Zulu i Transkei konopie indyjskie rosną jak
  8910. chwasty. W miejscach, w których była dobra ziemia, rośliny
  8911. osiągały rozmiary małych drzew. Tylko niektórzy wśród starego
  8912. pokolenia tubylców palili wysuszone liście. Choć konopie były
  8913. uznane za roślinę trującą i umieszczone na liście niebezpiecznych
  8914. narkotyków, używano ich tylko lokalnie i w bardzo ograniczonym
  8915. zakresie, gdyż ani biali, ani bardziej wykształceni czarni nie
  8916. zniżyliby się do palenia ich i władze nie starały się zbytnio
  8917. ograniczyć upraw i sprzedaży. Hank znalazł tu nieograniczone
  8918. zapasy tego, co – jak twierdził – jest „czystym złotem”, płacąc
  8919. zupełne grosze.
  8920. – Człowieku, za worek tego towaru dostałbym na ulicach
  8921. Los Angeles sto tysięcy dolarów – mruknął z zadowoleniem,
  8922. zapalając skręta i usadowił się wygodnie na tylnym siedzeniu
  8923. packarda. Ciężki dym z liści wypełnił wnętrze samochodu. Hank
  8924. zaciągnął się głęboko kilka razy i przekazał papierosa siedzącej
  8925. na przednim siedzeniu Kitty. Dziewczyna również zaciągnęła się
  8926. i zatrzymała dym w płucach tak długo, jak tylko mogła, po
  8927. czym wydmuchnęła chmurę dymu na szybę. Później podała
  8928. skręta Tarze.
  8929. – Dziękuję, nie palę tytoniu – powiedziała Tara grzecznie
  8930. i wszyscy się zaśmieli.
  8931. – To nie jest tytoń, kochanie – powiedział Hank.
  8932. – A co to jest?
  8933. – Tutaj nazywają to dagga.
  8934. – Dagga?
  8935. Tara była zaskoczona. Pamiętała, że Centaine zwolniła
  8936. jednego ze służących za to, że ją palił.
  8937. – Upuścił wazę rosenthalowską, tę, która należała do cara
  8938. Mikołaja – narzekała Centaine. – Gdy raz zaczną to palić, stają
  8939. się zupełnie bezużyteczni.
  8940. – Nie, dziękuję – powiedziała Tara szybko i pomyślała, że
  8941. Shasa byłby bardzo zły, gdyby się dowiedział, co jej
  8942. proponowano. Zastanowiła się nad tym i zmieniła zdanie. – No
  8943. dobrze.
  8944. Prowadząc packarda jedną ręką wzięła skręta.
  8945. – Co mam robić?
  8946. – Po prostu zaciągnij się, zatrzymaj dym w płucach –
  8947. podpowiedziała Kitty – i daj się ponieść.
  8948. Dym drapał ją w gardle i palił płuca, ale myśl o tym, że się
  8949. mści na Shasy, dodawała jej sił. Powstrzymywała kaszel
  8950. i trzymała dym w płucach.
  8951. Po chwili rozluźniła się, a delikatnie promieniujące uczucie
  8952. senności sprawiło, że miała wrażenie, iż jej ciało jest bardzo
  8953. lekkie a umysł oczyszczony. Wszystkie zmartwienia przestały być
  8954. istotne i zostały usunięte w cień.
  8955. – Jest mi dobrze – mruknęła i śmiejąc się razem z nimi
  8956. pomknęła przed siebie.
  8957. Wczesnym rankiem, zanim się całkiem rozwidniło, dojechali
  8958. do wybrzeża okalającego głęboko wcinającą się w ląd zatokę
  8959. Algoa. Wiatr pokrywał białymi grzywami wody Oceanu
  8960. Indyjskiego.
  8961. – Dokąd teraz pojedziemy? – spytała Kitty.
  8962. – Do osiedla czarnych zwanego New Brighton – powiedziała
  8963. Tara. – Jest tam misja prowadzona przez niemieckie siostry
  8964. z zakonu sióstr św. Magdaleny, zajmującego się nauczaniem
  8965. i opieką nad chorymi. Czekają na nas. Nie wolno nam
  8966. przebywać w tej dzielnicy, ale one to przygotowały.
  8967. Siostra Nunziata była ładną, czterdziestoparoletnią kobietą.
  8968. Miała gładką, jakby wypolerowaną skórę; poruszała się szybko
  8969. i sprawnie. Nosiła jasnoszary, bawełniany habit zakonny i biały
  8970. welon sięgający do ramion.
  8971. – Czekałam na panią, pani Courtney. Nasz wspólny
  8972. przyjaciel przyjdzie później. Mogą się państwo wykąpać
  8973. i odpocząć.
  8974. Zaprowadziła ich do przygotowanych dla nich cel,
  8975. przepraszając za to, że są bardzo ubogo wyposażone. Kitty
  8976. i Tarze przydzielono jedną celę. W pomieszczeniu z betonową
  8977. podłogą jedyną ozdobą był krucyfiks powieszony na białej
  8978. ścianie. Na stalowych ramach łóżek leżały twarde materace
  8979. wypełnione włóknem kokosowym.
  8980. – Jest wspaniała – cieszyła się Kitty. – Muszę ją sfilmować.
  8981. Siostry zawsze stanowią dobre tło.
  8982. Gdy tylko się wykąpali i rozpakowali sprzęt, Kitty zaczęła
  8983. filmować ze swoją ekipą. Nagrała ciekawy wywiad z siostrą
  8984. Nunziatą, a atrakcyjność wypowiedzi siostry była jeszcze
  8985. podkreślona przez jej niemiecki akcent. Następnie sfilmowała
  8986. czarne dzieci w ogródku szkolnym i pacjentów czekających przed
  8987. kliniką.
  8988. Energia Kitty, jej bystry umysł, cięty język i wprawa, z jaką
  8989. ustawiała kamerę i reżyserowała, wzbudzały w Tarze lęk. Czuła
  8990. się przy niej niepotrzebna i drażniło ją to, że sama nie ma
  8991. talentu i szczególnych umiejętności. Poczuła się urażona tym, iż
  8992. swoją osobą Kitty dobitnie uwypukla fakt, że jej możliwości są
  8993. tak ograniczone.
  8994. Nagle cały świat przestał dla niej istnieć. Stary, zniszczony
  8995. buick wjechał na teren misji. Wysiadł z niego wysoki mężczyzna
  8996. i skierował się ku nim. Moses miał na sobie niebieskie, spięte
  8997. paskiem spodnie, podkreślające jego szczupłą postać i błękitną
  8998. koszulkę polo, odsłaniającą gładkie muskuły jego ramion i karku.
  8999. Tara nie musiała niczego mówić, natychmiast wiedzieli, kto to
  9000. jest.
  9001. – Boże, jest piękny jak czarna pantera – powiedziała Kitty
  9002. cicho.
  9003. Niechęć Tary przerodziła się w zaciekłą nienawiść. Chciała
  9004. podbiec do Mosesa i objąć go, tak by Kitty dowiedziała się, że
  9005. należy do niej, ale zamiast tego stała nieruchomo, a on stanął
  9006. przed Kitty i wyciągnął do niej rękę.
  9007. – Pani Godolphin? Nareszcie – powiedział, a dźwięk jego
  9008. głosu sprawił, że Tarą wstrząsnął dreszcz.
  9009. Resztę dnia spędzili poznając okolicę i nakręcając różne
  9010. ujęcia, w których Moses był centralną postacią. Dzielnica New
  9011. Brighton była typowym południowoafrykańskim osiedlem,
  9012. składającym się z rzędów identycznych, tanich domków,
  9013. położonych przy regularnie poprowadzonych, wąskich uliczkach.
  9014. Niektóre z nich miały utwardzoną nawierzchnię, inne były
  9015. wyboiste. W wypełniających nierówności błotnistych kałużach
  9016. bawiły się małe dzieci, często nagie lub ubrane tylko
  9017. w wyświechtane szorty.
  9018. Kitty filmowała, jak Moses lawiruje wśród kałuż, nachyla się,
  9019. by rozmawiać z dziećmi, bierze na ręce urocze dziecko
  9020. murzyńskie i wyciera mu nos.
  9021. – To wspaniałe ujęcie – cieszyła się. – Będzie wyglądał
  9022. wspaniale na filmie.
  9023. Dzieci szły za Mosesem, śmiejąc się i podskakując, tak jakby
  9024. był Zaczarowanym Kobziarzem, a ze stojących przy drodze,
  9025. nędznych domków wychodziły kobiety zaciekawione wrzawą.
  9026. Gdy rozpoznały Mosesa i zobaczyły kamery, zaczęły śpiewać
  9027. i tańczyć. Były urodzonymi aktorkami, nie miały żadnych
  9028. zahamowań. Kitty była wszędzie, wydawała polecenia swojej
  9029. ekipie, filmowała z różnych perspektyw i widać było, że jest
  9030. zachwycona ujęciami, jakie kręci.
  9031. Późnym popołudniem z autobusów i pociągów zaczęli wysiadać
  9032. powracający z pracy robotnicy. Większość z nich pracowała
  9033. w montowniach samochodów Forda i General Motors lub
  9034. fabrykach opon Goodyear i Firestone, gdyż Port Elizabeth
  9035. i leżące nie opodal miasto Uitenhage stanowiły centrum
  9036. przemysłu samochodowego kraju.
  9037. Moses spacerował wąskimi uliczkami, a Kitty filmowała go.
  9038. Zatrzymywał się, by porozmawiać z powracającymi z pracy
  9039. robotnikami, a kamera rejestrowała ich narzekania i opowieści
  9040. o kłopotach związanych z zarabianiem na życie oraz poruszaniem
  9041. się w gąszczu Przepisów rasowych. Kitty mogła wyciąć większość
  9042. z tych ujęć, ale wszyscy mówili, że najbardziej nienawidzą
  9043. i obawiają się klauzuli „Okazać na żądanie” w prawie
  9044. o dokumentach. Moses Gama był centralną postacią każdego,
  9045. najkrótszego nawet ujęcia.
  9046. – Gdy to zmontuję, będzie tak sławny, jak Martin Luther
  9047. King – cieszyła się Kitty.
  9048. Zjedli z siostrami skromny wieczorny posiłek, ale Kitty wciąż
  9049. nie była zadowolona. Przed jednym z domów niedaleko misji
  9050. jakaś rodzina gotowała jedzenie na otwartym ogniu i Kitty
  9051. poprosiła Mosesa, by usiadł przy nich i coś powiedział.
  9052. Płomienie oświetlające w ciemnościach jego twarz sprawiały, że
  9053. wyglądał na tym ujęciu jeszcze bardziej dramatycznie. Z tyłu
  9054. jedna z kobiet nuciła kołysankę dziecku ssącemu jej pierś,
  9055. a z ciemności dobiegały odgłosy nocy, płacz niemowlęcia i dalekie
  9056. szczekanie psów.
  9057. Słowa Mosesa, wypowiadane głębokim, przejmującym
  9058. głosem, chwytały za serce i głęboko poruszały. Opisywał agonię
  9059. swojego kraju i ludu, a Tara, słuchając go w ciemności,
  9060. spostrzegła nagle, że płacze.
  9061. Rankiem Kitty zostawiła swoją ekipę w misji i bez kamery
  9062. pojechała buickiem z Mosesem i Tarą na stację kolejową, by
  9063. przyjrzeć się, jak czarni robotnicy, niczym pszczoły do ula,
  9064. przeciskają się przez przejście oznaczone napisem NIE DLA
  9065. BIAŁYCH – NIE BLANKES, tłoczą się na peronie
  9066. przeznaczonym dla czarnych i gdy tylko wjeżdża pociąg,
  9067. wypełniają przeznaczone dla nich przedziały.
  9068. Drugim wejściem, oznakowanym napisem TYLKO DLA
  9069. BIAŁYCH – BLANKES ALLEENLIK, weszło kilku białych
  9070. urzędników oraz ludzi załatwiających jakieś sprawy w osiedlu,
  9071. i niespiesznie zajęło miejsca w wagonie pierwszej klasy, na końcu
  9072. składu pociągu. Siedli na obciągniętych zieloną skórą siedzeniach
  9073. i patrzyli przez okna na czarny tłum na peronie po drugiej
  9074. stronie pociągu z tak obojętnym wyrazem twarzy, jakby
  9075. obserwowali stworzenia należące do innego gatunku.
  9076. – Muszę spróbować to uchwycić – mruknęła Kitty. –
  9077. Muszę spróbować uchwycić tę reakcję na filmie.
  9078. Z zapałem pisała coś w notatniku, rysowała ogólne plany
  9079. stacji i zaznaczała, gdzie można by ustawić kamerę i z jakiej
  9080. perspektywy filmować.
  9081. Przed południem Moses powiedział:
  9082. – Muszę spotkać się z miejscowymi organizatorami i ustalić
  9083. ostateczne plany na jutro – powiedział i odjechał buickiem.
  9084. Tara wzięła Kitty i jej ekipę na plażę przy St George’s
  9085. Strand i filmowali ludzi opalających się pod napisami BLANKES
  9086. ALLEENLIK – TYLKO DLA BIAŁYCH. Szkoła się skończyła,
  9087. więc opalone dziewczęta w bikini i chłopcy z krótko obciętymi
  9088. włosami, o szczerych, otwartych twarzach, wylegiwali się na
  9089. piasku, grali w różne gry lub pływali na deskach na
  9090. załamujących się falach. Kitty podchodziła do nich i pytała:
  9091. – Co sądzisz o tym, by przychodzili tu kąpać się czarni?
  9092. Niektórzy z nich chichotali nerwowo zaskoczeni pytaniem, nad
  9093. którym nigdy się nie zastanawiali.
  9094. – Im nie wolno tu przychodzić – mają swoje własne plaże.
  9095. – Nie mogą tu przychodzić i patrzeć na nasze dziewczęta
  9096. w kostiumach kąpielowych – powiedział w końcu z oburzeniem
  9097. młody, muskularny chłopak. Na jasnych włosach osiadła
  9098. morska sól, a z opalonego nosa schodziła mu skóra.
  9099. – Ale czy ty nie patrzyłbyś na czarne dziewczęta
  9100. w kostiumach kąpielowych? – spytała niewinnie Kitty.
  9101. – Sis, człowieku! – powiedział chłopak, a na jego przystojnej
  9102. twarzy pojawił się wyraz odrazy.
  9103. – To zbyt piękne, by było prawdziwe – Kitty nie mogła
  9104. uwierzyć we własne szczęście. – Zmontuję to z ujęciami pięknej,
  9105. czarnej tancerki z klubu nocnego w Soweto.
  9106. W drodze powrotnej do misji Kitty poprosiła Tarę, by się
  9107. zatrzymała przy stacji kolejowej w New Brighton, gdyż chciała
  9108. raz jeszcze jej się przyjrzeć. Zostawili kamery w packardzie
  9109. i leniwie obserwowani przez dwóch białych policjantów
  9110. przespacerowali się po niemal zupełnie wymarłych peronach,
  9111. wypełnionych w godzinach szczytu tysiącami czarnych
  9112. pracowników jadących do pracy. Kitty pokazała dyskretnie
  9113. członkom swojej ekipy miejsca, które wcześniej wybrała,
  9114. i powiedziała, jakie ujęcia chciałaby otrzymać.
  9115. Wieczorem Moses zjadł z nimi kolację w refektarzu misji
  9116. i choć rozmowa była lekka i wesoła, w ich śmiechu słychać było
  9117. napięcie. Gdy Moses wstał od stołu, Tara poszła za nim do
  9118. buicka zaparkowanego w ciemnościach za kliniką.
  9119. – Chcę z tobą być dzisiejszej nocy – powiedziała patetycznie.
  9120. – Bez ciebie czuję się taka samotna.
  9121. – To niemożliwe.
  9122. – Jest ciemno, moglibyśmy pojechać na plażę – prosiła.
  9123. – Patrole policyjne tylko na to czekają – powiedział Moses.
  9124. – Następnej soboty mogłabyś siebie oglądać w Sunday Timesie.
  9125. – Moses, kochaj się ze mną tutaj – powiedziała i to
  9126. rozwścieczyło go.
  9127. – Jesteś samolubna jak zepsute dziecko – nawet dziś,
  9128. w przededniu wielkich wydarzeń, myślisz tylko o sobie i swoich
  9129. własnych pragnieniach i chcesz podjąć ryzyko, które może nas
  9130. zgubić.
  9131. Tara nie mogła zasnąć przez większą część nocy, słuchając
  9132. równego oddechu Kitty leżącej na stalowym łóżku po drugiej
  9133. stronie celi.
  9134. Zasnęła tuż przed świtem i obudziła się ze złym
  9135. samopoczuciem i nudnościami, podczas gdy Kitty, ubrana
  9136. w różową, pasiastą piżamę, wesoło wyskoczyła z łóżka, jakby nie
  9137. mogąc się doczekać tego dnia.
  9138. – Dwudziesty szósty czerwca – zawołała. – Nadszedł
  9139. w końcu wielki dzień!
  9140. Zamiast śniadania wypili tylko po filiżance kawy. Tara czuła
  9141. się niedobrze, a inni byli zbyt podnieceni. Hank sprawdził sprzęt
  9142. poprzedniego wieczoru, ale teraz przed spakowaniem do
  9143. packarda przejrzał go jeszcze raz, po czym pojechali na stację.
  9144. Było jeszcze ciemno i w świetle nielicznych latarni widać było
  9145. tłumy czarnych robotników zdążających do pracy. Jednak gdy
  9146. dojechali do stacji, pierwsze promienie słońca padły na wejście
  9147. i można już było filmować. Tara zauważyła, że przed stacją
  9148. stoją dwa mikrobusy policyjne, a zamiast dwóch policjantów,
  9149. którzy byli na służbie poprzedniego dnia, pod zegarem
  9150. stacyjnym stało ich ośmiu. Byli ubrani w niebieskie mundury,
  9151. czarne czapki z daszkiem, a przy czarnych skórzanych pasach
  9152. wisiały futerały z rewolwerami. Wszyscy mieli długie pałki.
  9153. – Uprzedzono ich – krzyknęła Tara, zatrzymując samochód
  9154. po przeciwnej stronie ulicy niż samochody policji. – Spodziewają
  9155. się kłopotów, tylko popatrzcie na nich.
  9156. Kitty odwróciła się i wydawała ostatnie instrukcje Hankowi
  9157. siedzącemu na tylnym siedzeniu, ale kiedy Tara spojrzała na
  9158. nią, by zobaczyć, jaka jest jej reakcja na obecność policjantów,
  9159. jej uwagę zwrócił wyraz twarzy Kitty i to, że nie patrzyła jej
  9160. w oczy.
  9161. – Kitty? – nalegała. – Ci policjanci... Chyba nie... –
  9162. przerwała, gdyż coś sobie przypomniała. Poprzedniego
  9163. popołudnia, gdy jechali na plażę, Kitty poprosiła ją, by się
  9164. zatrzymała przed pocztą w Humewood, gdyż chciała nadać
  9165. telegram. Przez okno poczty zobaczyła jednak, że dziewczyna
  9166. wchodzi do budki telefonicznej. Zaskoczyło ją to już wtedy.
  9167. – To ty – powiedziała ostro. – To ty uprzedziłaś policję!
  9168. – Słuchaj, kochanie – warknęła Kitty. – Ci ludzie chcą, by
  9169. ich aresztowano. O to im chodzi. A ja chcę zrobić film o tym,
  9170. jak ich aresztują. Zrobiłam to dla naszego wspólnego dobra –
  9171. przerwała i podniosła głowę.
  9172. – Słuchajcie! – krzyknęła. – Nadchodzą! Ciszę poranka
  9173. zakłócił daleki śpiew setek głosów. Czekający przed stacją
  9174. policjanci poruszyli się niespokojnie i czujnie rozejrzeli dokoła.
  9175. – Hank! – warknęła Kitty. – Idziemy!
  9176. Wysiedli z packarda i dźwigając sprzęt przeszli szybko na
  9177. poprzednio wybrane miejsce.
  9178. Policjantami dowodził kapitan, w czapce ozdobionej złotym
  9179. galonem. Tara znała stopnie policyjne z własnego doświadczenia.
  9180. Wydał rozkaz swoim podkomendnym i dwóch z nich ruszyło
  9181. w stronę filmowców.
  9182. – Filmuj, Hank – Tara usłyszała głos Kitty.
  9183. Śpiew stawał się głośniejszy. Tara zadrżała słuchając
  9184. pięknego, przejmującego refrenu Nkosi Sikelei i Afrika
  9185. śpiewanego przez tysiąc głosów.
  9186. Dwóch policjantów było już w połowie drogi do filmujących,
  9187. zza pobliskich sklepów i domów ukazał się pierwszy rząd
  9188. demonstrantów. Kapitan szybko przywołał podkomendnych do
  9189. siebie.
  9190. Dwudziestu ludzi szło, ramię przy ramieniu, całą szerokością
  9191. ulicy. Szli ze śpiewem na ustach, trzymając się za ręce, za nimi
  9192. podążał zwarty tłum. Niektórzy byli ubrani w garnitury, inni
  9193. w obdarte łachmany, niektórzy byli siwi, inni bardzo młodzi.
  9194. W środku pierwszego rzędu, wyprostowany niczym żołnierz,
  9195. górujący wzrostem nad innymi, szedł z gołą głową Moses
  9196. Gama.
  9197. Hank wybiegł na środek ulicy, ciągnąc za sobą operatora
  9198. dźwięku. Trzymając kamerę na ramieniu, cofał się filmując
  9199. Mosesa, a operator dźwięku nagrywał jego głos, piękny i głęboki,
  9200. brzmiący jak hymn, prawdziwy dźwięk Afryki, rozpalony niemal
  9201. religijnym uniesieniem.
  9202. Kapitan pospiesznie ustawiał swoich ludzi w poprzek przejścia
  9203. dla białych. Policjanci nerwowo uderzali pałkami w dłonie,
  9204. a słońce oświetlało ich jasne twarze. Ludzie idący na czele
  9205. kolumny skręcili i zaczęli wchodzić po schodach. Kapitan policji
  9206. wyszedł do przodu i rozłożył ręce, by ich powstrzymać. Moses
  9207. Gama podniósł rękę. Kolumna zatrzymała się nierówno, a śpiew
  9208. ucichł.
  9209. Kapitan policji był wysokim człowiekiem o sympatycznej
  9210. twarzy. Tara widziała go ponad głowami tłumu i uderzyło ją to,
  9211. że się uśmiechał. Miał przed sobą tysiąc protestujących
  9212. czarnych i uśmiechał się.
  9213. – Dajcie spokój – mówił głośno, jak nauczyciel
  9214. przemawiający do niegrzecznej klasy. – Przecież wiecie, że nie
  9215. możecie tego zrobić, to nie ma sensu. Zachowujecie się jak
  9216. gromada uczniaków, a przecież wiem, że jesteście dobrymi
  9217. ludźmi.
  9218. Wciąż uśmiechnięty zwrócił się bezpośrednio do dwóch ludzi
  9219. z pierwszych rzędów:
  9220. – Panie Dhlovu i panie Khandela, powinniście się wstydzić, że
  9221. jesteście w komitecie organizacyjnym.
  9222. Pokiwał palcem i mężczyźni, do których przemawiał, spuścili
  9223. głowy i uśmiechnęli się ze skruchą. Demonstracja załamała się.
  9224. Oto mieli przed sobą ojca, surowego albo łaskawego, a oni byli
  9225. niegrzecznymi, ale w głębi serca dobrymi i posłusznymi, dziećmi.
  9226. – Rozejdźcie się teraz. Idźcie do domu i nie róbcie głupstw
  9227. – zawołał kapitan i tłum zafalował. W tylnych rzędach słychać
  9228. było śmiech, a ci, którzy niechętnie dołączyli do demonstracji,
  9229. zaczęli się ukradkiem rozchodzić. Tłum rzedniał i policjanci
  9230. stojący za kapitanem uśmiechnęli się z ulgą.
  9231. – Dobry Boże! Co za cholerny zawód. Zmarnowałam czas –
  9232. zauważyła gorzko Kitty.
  9233. Nagle wysoki człowiek z pierwszego rzędu wszedł na
  9234. najwyższe stopnie stacji i zaczął mówić. Jego głos dochodził do
  9235. wszystkich, uciszał ich i zatrzymywał tam, gdzie stali. Śmiechy
  9236. ustały, a twarze zebranych spoważniały.
  9237. – Moi bracia – mówił Moses – to wasza ziemia. Zgodnie
  9238. z prawem boskim możecie na niej żyć w pokoju i z godnością.
  9239. Ten budynek należy do wszystkich, którzy tu mieszkają –
  9240. macie takie samo prawo, jak każdy, kto tu mieszka, wejść do
  9241. niego. Ja wchodzę – kto pójdzie za mną?
  9242. Poparły go nieliczne, nieśmiałe głosy z pierwszego rzędu
  9243. i Moses odwrócił się do kapitana.
  9244. – Wchodzimy, kapitanie. Proszę nas aresztować lub zejść
  9245. z drogi. W tym momencie na peron wjechał pociąg wypełniony
  9246. czarnymi robotnikami. Wychylali się z okien wagonów, krzycząc
  9247. głośno.
  9248. – Nkosi Nike! Afrika! – zaśpiewał Moses i z uniesioną
  9249. wysoko głową wszedł wejściem oznaczonym napisem: TYLKO
  9250. DLA BIAŁYCH.
  9251. – Łamie pan prawo – powiedział kapitan podniesionym
  9252. głosem. – Aresztować tego człowieka – polecił i paru
  9253. policjantów ruszyło w kierunku Mosesa.
  9254. W tym samym momencie w tłumie rozległy się okrzyki:
  9255. – Aresztujcie mnie! Aresztujcie także i mnie! I ruszyli do
  9256. przodu, porywając ze sobą Mosesa, jak fala porywa pływaka.
  9257. – Aresztujcie mnie! Malan! Malan! Chodźcie nas aresztować!
  9258. Tłum wdarł się przez wejście, unosząc białych policjantów,
  9259. którzy w ścisku nie potrafili się bronić.
  9260. – Aresztujcie mnie! – krzyczał coraz głośniej tłum. –
  9261. Amandla! Amandla!
  9262. Kapitan walczył, by się utrzymać na nogach, i zwoływał
  9263. swoich ludzi, ale jego głos ginął wśród okrzyków:
  9264. – Moc! Moc!
  9265. Czapka zsunęła mu się na oczy i został zepchnięty na peron.
  9266. Hank był w samym środku wydarzeń i trzymając wysoko
  9267. w górze kamerę Arriflex filmował z ręki. Wokół niego białe
  9268. twarze policjantów przesuwały się jak szczątki rozbitego statku
  9269. na wzburzonym ludzkim prądzie. Z wagonów wysiadali czarni
  9270. pasażerowie, by dołączyć do tłumu. Nagle pojedynczy głos
  9271. zawołał:
  9272. – Jee!
  9273. Ten okrzyk rozpalał zapał bojowy w sercach wojowników
  9274. z plemienia Nguni.
  9275. – Jee! – odpowiedziało sto głosów. – Jee!
  9276. Okno pociągu, wybite czyimś ramieniem, rozprysło się na
  9277. kawałki i znów rozległ się okrzyk: Jee!
  9278. Jeden z policjantów potknął się i przewrócił do tyłu. Został
  9279. natychmiast stratowany przez tłum i krzyczał jak królik złapany
  9280. w sidła.
  9281. – Jee! – zawołali znów mężczyźni, którzy odrzucając
  9282. zachodnie obyczaje zamienili się w wojowników. Słychać było
  9283. odgłos wybijania następnego okna. Peron był już wypełniony
  9284. nacierającym tłumem. Przerażonego maszynistę i palacza
  9285. wyciągnięto z lokomotywy, popychano i szturchano.
  9286. – Jee! – krzyczeli dalej opanowani już szałem zabijania
  9287. robotnicy uderzając rękami po kolanach. Ich przekrwione oczy
  9288. błyszczały, a ich twarze wyglądały jak świecące, czarne maski.
  9289. – Jee! – zaśpiewali. – Jee! – przyłączył się do nich Moses.
  9290. Można było nawoływać do opanowania i biernego oporu wobec
  9291. wroga, ale to wszystko poszło teraz w zapomnienie i krew
  9292. Mosesa zawrzała od tłumionej długo nienawiści.
  9293. – Jee! – krzyknął. Ciało rozgrzewała mu wściekłość, a serce
  9294. wypełnił zapał bojowy.
  9295. Kapitan policji nie przewrócił się jeszcze, ale tłum przygniótł
  9296. go do ściany budynku stacji. Stracił jeden z epoletów munduru
  9297. i nie miał czapki. Po uderzeniu łokciem w twarz z kącika ust
  9298. ciekła mu krew. Walczył z paskiem futerału z rewolwerem.
  9299. – Zabić! – krzyknął ktoś. – Bulala! – podchwycono
  9300. natychmiast i czarne ręce chwyciły poły jego munduru. Kapitan
  9301. wyciągnął rewolwer i starał się go podnieść, lecz ludzie otaczali
  9302. go zbyt ciasno. Strzelił z biodra na oślep.
  9303. Huknął strzał, ktoś krzyknął z bólu i tłum odsunął się od
  9304. policjanta, zostawiając na ulicy młodego mężczyznę w długiej
  9305. kurtce wojskowej. Klęczał koło kapitana i jęcząc trzymał się za
  9306. brzuch.
  9307. Kapitan pobladł i z trudem łapiąc oddech wystrzelił ponownie
  9308. w powietrze.
  9309. – Do mnie! – krzyknął chrapliwym, urywanym z przerażenia
  9310. i zmęczenia głosem. Następny z jego ludzi upadł na kolana
  9311. i zniknął w kłębiącym się tłumie, ale zdołał wyszarpnąć rewolwer
  9312. i strzelając na oślep opróżnił cały magazynek w ciżbę ludzką
  9313. wokół niego.
  9314. W następnej chwili tłum, szukając ucieczki przed strzałami,
  9315. rzucił się do wejścia i zablokował je. Przerażeni policjanci
  9316. strzelali teraz, niektórzy jeszcze klęcząc, a ich kule trafiały w zbitą
  9317. masę ciał z głośnym zduszonym odgłosem, podobnym do
  9318. odgłosu trzepania dywanu. Powietrze było gęste od zapachu
  9319. prochu, kurzu i krwi, potu, niemytych ciał i strachu.
  9320. Czarni robotnicy przepychali się i krzyczeli, walcząc o to, by
  9321. wyjść na ulicę, zostawiając na peronie swoich rannych
  9322. towarzyszy w kałużach krwi lub ciągnąc ich ze sobą za zranione
  9323. kończyny.
  9324. Policjanci w podartych i pokrwawionych mundurach otrząsnęli
  9325. się z szoku. Wzięli ze sobą maszynistę i palacza i z gotowymi do
  9326. strzału rewolwerami, pomagając sobie wzajemnie, przeszli przez
  9327. peron i omijając ciała i kałuże krwi szybko zbiegli ze schodów
  9328. do zaparkowanych samochodów.
  9329. Po przeciwnej stronie ulicy ponownie zebrał się tłum.
  9330. Policjanci rzucili się do samochodów, a tłum wygrażał im
  9331. pięściami i krzyczał. Gdy ruszyli z piskiem opon, ludzie wybiegli
  9332. na ulicę, za samochodami posypały się kamienie i przekleństwa.
  9333. Tara obserwowała to wszystko z zaparkowanego packarda.
  9334. Siedziała sparaliżowana strachem, słuchając zwierzęcego ryku
  9335. tłumu, przerywanego krzykami i jękami rannych.
  9336. Podbiegł do niej Moses.
  9337. – Jedź sprowadzić siostrę Nunziatę. Powiedz jej, że
  9338. potrzebujemy pomocy – krzyknął w otwarte okno.
  9339. Tara przytaknęła i włączyła silnik. Spostrzegła, że Kitty i Hank
  9340. wciąż filmują po drugiej stronie ulicy. Hank przyklęknął przy
  9341. rannym i filmował z bliska jego ściągniętą bólem twarz i kałużę
  9342. krwi, w której leżał.
  9343. Tara cofnęła samochód, a tłum starał się ją zatrzymać. Za
  9344. oknami widziała czarne twarze wykrzywione w grymasie
  9345. wściekłości. Słyszała uderzenia pięści o dach samochodu, ale
  9346. nacisnęła klakson i pojechała dalej.
  9347. – Muszę sprowadzić lekarza – krzyknęła. – Pozwólcie mi
  9348. przejechać, przepuśćcie mnie.
  9349. Udało jej się wydostać. Kiedy po chwili popatrzyła we
  9350. wsteczne lusterko, zobaczyła, jak ludzie, nie mogąc inaczej
  9351. wyładować swojej złości, z wściekłością rzucają kamieniami
  9352. w budynek stacji, zrywają płyty chodnikowe i rozbijają ciężkimi
  9353. płytami szyby. W jednym z okien zobaczyła białą twarz
  9354. i pomyślała o zawiadowcy stacji i innych pracownikach, którzy
  9355. zabarykadowali się w kasie biletowej.
  9356. Przed stacją zebrał się zbity tłum. Jadąc w kierunku misji,
  9357. mijała grupy czarnych kobiet i mężczyzn spieszących, by się do
  9358. niego przyłączyć. Kobiety wyły dziko, co doprowadzało
  9359. mężczyzn do szaleństwa. Niektórzy z nich próbowali zatrzymać
  9360. Tarę, ale ona trąbiąc bez przerwy omijała ich. Spojrzała we
  9361. wsteczne lusterko i zobaczyła, że ktoś podnosi kamień z pobocza
  9362. i rzuca w kierunku oddalającego się samochodu. Kamień uderzył
  9363. w dach samochodu i odbił się od niego.
  9364. W szpitalu należącym do misji słyszano strzały i tumult. Na
  9365. werandzie stała zaniepokojona siostra Nunziata, biała lekarka
  9366. i pielęgniarki.
  9367. – Siostro, musicie jechać szybko na stację. Policja strzelała
  9368. i raniła wielu ludzi. Są zabici.
  9369. Najwyraźniej czekały na wezwanie, gdyż miały przygotowane
  9370. na werandzie torby ze sprzętem medycznym. Gdy Tara
  9371. zawracała packardem, siostra Nunziata i lekarka zbiegły po
  9372. schodach, niosąc ze sobą czarne torby. Wsiadły do małej
  9373. kabiny niebieskiej półciężarówki forda należącej do misji i ruszyły
  9374. w kierunku bramy, przejeżdżając przed samochodem Tary. Tara
  9375. pojechała za nimi, ale zanim zawróciła i wyjechała na ulicę,
  9376. mały niebieski samochód był już bardzo daleko. Skręcił właśnie
  9377. w ulicę prowadzącą do stacji i Tara usłyszała ryk tłumu
  9378. zagłuszający hałas silnika.
  9379. Gdy wyjechała zza zakrętu, zobaczyła forda pięćdziesiąt
  9380. kroków przed sobą. Tłum zupełnie go otoczył. Ulica była
  9381. wypełniona czarnymi kobietami i mężczyznami. Krzyczeli bardzo
  9382. głośno, ale Tara nie mogła odróżnić słów. Całą uwagę skupili
  9383. na fordzie i nie zauważyli packarda, Ludzie stojący najbliżej
  9384. forda uderzali w kabinę i kołysali samochodem. Drzwi otworzyły
  9385. się i siostra Nunziata stanęła na stopniu samochodu. Wystawała
  9386. nieco ponad otaczający ją ciasno tłum. Podnosząc wysoko ręce,
  9387. próbowała do nich przemówić, prosząc, by jej pozwolili zająć się
  9388. rannymi.
  9389. Nagle z tłumu wyfrunął kamień i uderzył siostrę w głowę.
  9390. Zachwiała się, a na jej białym welonie pojawiła się plama krwi.
  9391. Siostra osłabiona uderzeniem dotknęła dłonią policzka i spojrzała
  9392. na zakrwawioną rękę.
  9393. Widok krwi rozwścieczył tłum. Las czarnych rąk wyciągnął
  9394. się ku niej i ściągnął ją z samochodu. Przez chwilę walczyli o nią,
  9395. ciągnąc ją po drodze i szarpiąc, niczym sfora psów osaczająca
  9396. lisa. W chwilę później Tara krzyknęła widząc błysk noża
  9397. i przycisnęła rękę do twarzy, by stłumić głos.
  9398. Nóż trzymała w ręce stara czarownica, sangoma. Jej piersi
  9399. zdobił naszyjnik z kości, piór i czaszek zwierząt, oznaka władzy.
  9400. Nóż miał rękojeść z rogu nosorożca, a ręcznie kute, długie na
  9401. osiem cali ostrze było fantazyjnie zakrzywione. Czterech
  9402. mężczyzn złapało siostrę i ułożyło ją na masce forda, a stara
  9403. kobieta skakała wokół niej. Mężczyźni trzymali mocno siostrę
  9404. twarzą do góry, tłum zaczął dziko wyć, i sangoma nachyliła się
  9405. nad nią.
  9406. Pojedynczym uderzeniem zagiętego noża przecięła habit
  9407. zakonnicy i rozcięła jej brzuch od pachwiny do żeber. Siostra
  9408. Nunziata wyrywała się z rąk trzymających ją mężczyzn,
  9409. a czarownica wsadziła głęboko rękę w otwartą ranę. Tara
  9410. patrzyła nie wierząc własnym oczom, jak po chwili wyciągnęła
  9411. coś mokrego, błyszczącego i czerwonego, coś, co było miękkie
  9412. i przelewało jej się w rękach. Zrobiła to tak szybko i wprawnie,
  9413. że Tara dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że kobieta
  9414. trzyma w okrwawionych rękach wątrobę siostry.
  9415. Cięciem zakrzywionego noża odcięła kawałek jeszcze żywego
  9416. organu i wyprostowała się. Odwróciła się do tłumu, z trudem
  9417. utrzymując równowagę na wygiętej masce forda.
  9418. – Zjadam naszego białego wroga – powiedziała skrzeczącym
  9419. głosem – i przez to odbieram mu siłę.
  9420. Gdy stara kobieta włożyła kawałek wątroby w bezzębne usta
  9421. i zaczęła żuć, tłum ryknął dziko. Odcięła następny kawałek
  9422. i wciąż poruszając otwartymi ustami rzuciła go w tłum.
  9423. – Zjedzcie swojego wroga! – krzyknęła. Zaczęli walczyć
  9424. o krwawe strzępy jak psy.
  9425. – Bądźcie mocni! Zjedzcie wątrobę tych, których
  9426. nienawidzicie.
  9427. Rzuciła im następne kawałki, lecz Tara zakryła oczy, żeby
  9428. tego nie widzieć, zemdliło ją. Poczuła kwaśny smak w ustach
  9429. i przełknęła z trudem.
  9430. Nagle drzwi packarda otworzyły się, chwyciły ją czyjeś silne
  9431. ręce i wyciągnęły na ulicę. Ogłuszył ją okrutny krzyk tłumu, ale
  9432. przerażenie dało jej nadludzką siłę i zdołała się wyrwać.
  9433. Była na samym skraju zbiegowiska, ale uwaga większości
  9434. obecnych była całkowicie skupiona na okropnym dramacie
  9435. rozgrywającym się wokół forda. Tłum podpalił samochód.
  9436. Zmaltretowane ciało siostry Nunziaty leżało na masce niczym
  9437. ofiara na ołtarzu całopalnym, a uwięziona w kabinie lekarka
  9438. rzucała się i próbowała gasić ogień gołymi rękami, podczas gdy
  9439. tłum śpiewał i tańczył wokół, tak jak dzieci tańczą wokół ognisk
  9440. w noc Guya Fawkesa*.
  9441. [*Guy Fawkes (1570-1606) – główny uczestnik spisku
  9442. prochowego (1605 r.), zorganizowanego przez katolików
  9443. angielskich. Celem spisku było wysadzenie w powietrze
  9444. Parlamentu wraz z przebywającym w nim Jakubem I. Spisek
  9445. wykryto, a przywódców stracono.]
  9446. Przez chwilę Tara była wolna, ale ludzie wokół niej krzyczeli
  9447. i starali się ją złapać. Mieli okrutne twarze, a w ich oczach
  9448. błyszczało szaleństwo. To już nie byli ludzie, opanował ich szał
  9449. zabijania, w którym nie było miejsca na rozsądek i litość. Tara
  9450. zwinnie jak ptak prześlizgnęła się pod rozłożonymi rękami
  9451. i uciekła. Wymknęła się z tłumu; przed nią rozpościerał się
  9452. otwarty teren, zawalony wrakami samochodów i śmieciami. Biegła
  9453. przed siebie, słysząc za plecami swoich prześladowców,
  9454. ścigających ją niczym sfora psów.
  9455. Otwarta przestrzeń kończyła się ogrodzeniem z drutu
  9456. kolczastego. Obejrzała się przez ramię. Goniło ją kilku mężczyzn,
  9457. a dwaj z nich pędzili na przedzie. Byli wysocy i silni, biegli na
  9458. bosaka, a ich twarze były wykrzywione okrucieństwem. Zbliżali
  9459. się w milczeniu.
  9460. Tara zgięła się, by przejść pomiędzy drutami. Prawie jej się
  9461. to udało, gdy poczuła, jak kolec wbija jej się w plecy i ból nie
  9462. pozwala się ruszyć. Przez chwilę szarpiąc się desperacko, starała
  9463. się uwolnić. Rozdarła sobie skórę, poczuła płynącą krew i wtedy
  9464. ją złapali.
  9465. Ciągnęli ją do siebie śmiejąc się dziko, kolce rozdzierały jej
  9466. ubranie, ciało i nie mogła się utrzymać na nogach.
  9467. – Proszę, nie róbcie mi nic złego. Spodziewam się dziecka –
  9468. błagała ich.
  9469. Pociągnęli ją z powrotem przez otwartą przestrzeń, miejscami
  9470. wlokąc po ziemi, a Tara broniła się i wyrywała. Zobaczyła, że
  9471. naprzeciw nim wychodzi sangoma, podrygując i skacząc jak
  9472. stary pawian. Wymawiała coś bezzębnymi ustami, naszyjnik
  9473. podskakiwał na jej chudej szyi, a w okrwawionej ręce trzymała
  9474. zakrzywiony nóż.
  9475. Tara zaczęła krzyczeć i poczuła, że mocz cieknie jej po
  9476. nogach.
  9477. – Proszę! Proszę nie rób tego! – błagała, a strach niczym
  9478. lodowata zasłona ogarnął jej umysł i powalił o ziemię. Zamknęła
  9479. oczy i znieruchomiała, oczekując na ukąszenie noża.
  9480. Wtem ponad dzikim, zwierzęcym wrzaskiem tłumu, ponad
  9481. piskliwym śmiechem starej kobiety, dał się słyszeć inny głos,
  9482. podobny do ryku lwa: wściekły, rozkazujący głos, uciszający
  9483. wszystko wokół. Tara otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą
  9484. Mosesa. Stał nad nią, potężny jak posąg, a jego głos
  9485. powstrzymał ich i zmusił do wycofania się. Podniósł ją i wziął na
  9486. ręce jak dziecko, a tłum wokół packarda rozstąpił się przed
  9487. nim. Zaniósł ją do samochodu, posadził na siedzeniu, a sam
  9488. usiadł za kierownicą.
  9489. Włączył silnik i ruszył ostro zawracając. Czarny dym
  9490. z palącego się forda otoczył ich na chwilę, zasłaniając przednią
  9491. szybę i Tara poczuła zapach palącego się ciała siostry Nunziaty.
  9492. Tym razem nie mogła się już powstrzymać. Pochyliła się do
  9493. przodu, położyła głowę na kolanach i zwymiotowała na podłogę
  9494. samochodu.
  9495. Manfred De La Rey zajął miejsce u szczytu długiego stołu
  9496. w sali operacyjnej w piwnicach budynku przy Marshall Square.
  9497. W czasie trwania zamieszek przeniósł się ze swojego biura
  9498. w Union Buildings w Pretorii do centrali policji, by razem ze
  9499. starszymi oficerami analizować wszystkie nowe depesze
  9500. nadchodzące z komisariatów rozsianych po całym kraju.
  9501. Całą ścianę przed Manfredem zajmowała dokładna mapa
  9502. kraju. Dwóch młodszych oficerów umieszczało na niej
  9503. magnetyczne znaczki. Każdy z małych czarnych krążków miał
  9504. na sobie nadrukowane nazwisko i reprezentował jednego
  9505. z niemal pięciuset działaczy Kongresu, rozpoznanych już przez
  9506. wywiad.
  9507. Krążki były najgęściej rozmieszczone wzdłuż wielkiego sierpu
  9508. Witwatersrandu w środku kraju, chociaż w miarę jak co kilka
  9509. sekund przychodziły raporty policyjne podające miejsce pobytu
  9510. kolejnych aktywistów, umieszczano je na całej mapie.
  9511. Pośród bardzo wielu czarnych krążków było także nieco
  9512. mniej niż pięćdziesiąt czerwonych, oznaczających znanych
  9513. członków komitetu centralnego Kongresu.
  9514. Niektórzy z nich, jak Harris, Marks, Fischer byli
  9515. Europejczykami, inni, jak Naicker, Nana Sita – Azjatami, ale
  9516. większość stanowili Afrykańczycy. Tambo, Sisulu i Mandela mieli
  9517. swoje krążki na mapie. Czerwony krążek Mandeli był
  9518. umieszczony w Johannesburgu, Moroki we wschodnim Cape,
  9519. a Alberta Luthuli w Zulu.
  9520. Manfred De La Rey spoglądał z kamienną twarzą na mapę,
  9521. a starsi oficerowie siedzący wokół niego z rozmysłem unikali jego
  9522. spojrzenia i starali się na niego nie patrzeć. Manfred cieszył się
  9523. reputacją „twardego człowieka” w rządzie. Jego koledzy nazywali
  9524. go między sobą „Człowiekiem Panga”, gdyż tak nazywała się
  9525. ciężka maczeta używana na plantacjach trzciny cukrowej,
  9526. ulubiona broń wojowników Mau Mau w Kenii.
  9527. Wygląd Manfreda pasował do powierzonej mu funkcji. Był
  9528. wysoki, jego duże, silne ręce leżały na stole nieruchomo, bez
  9529. nerwowego drżenia. Poryta bruzdami twarz, mocna szczęka
  9530. i gruba szyja podkreślały jeszcze bijącą z niego siłę. Podwładni
  9531. obawiali się go.
  9532. – Ilu macie? – spytał nagle.
  9533. Siedzący obok niego pułkownik, udekorowany medalami za
  9534. odwagę, zerwał się jak uczniak i szybko spojrzał na listę.
  9535. – Nie odnaleziono jeszcze czterech – Mbeki, Mtola, Mhlaby
  9536. i Gamy – przeczytał z listy nazwiska, przy których nie było
  9537. krzyżyków. Manfred nie odpowiedział słowem. Pomimo że
  9538. zachowywał milczenie i surowy wyraz twarzy, był zadowolony
  9539. z tego, co zdołali już zrobić dzisiejszego dnia. Nie było jeszcze
  9540. dwunastej, a już zlokalizowali większość przywódców. Manfred
  9541. doszedł do wniosku, że Kongres zaplanował całą kampanię
  9542. z nadzwyczajną precyzją i wykazał niezwykłą dokładność
  9543. i przezorność w jej wykonaniu. Nie spodziewał się, że mogą być
  9544. tak sprawni, gdyż na ogół Afrykańczycy byli marzycielami i nie
  9545. potrafili planować. Teraz jednak doradzali im i pomagali biali
  9546. komuniści. Protesty, demonstracje i strajki odbywały się w całym
  9547. kraju i były dobrze zorganizowane. Manfred chrząknął
  9548. i oficerowie zgromadzeni wokół stołu popatrzyli na niego
  9549. z lękiem, lecz gdy zmarszczył brwi, spuścili pośpiesznie wzrok.
  9550. Manfred powrócił do swoich myśli. Całkiem nieźle jak na
  9551. bandę czarnuchów, mających do pomocy kilku białych. Jednak
  9552. niemal całkowita jawność i brak zabezpieczenia ujawniały
  9553. naiwność i amatorstwo ich działań. Paplali o wszystkim tak, jakby
  9554. byli w barze. Przekonani o własnej sile chwalili się swoimi
  9555. planami i nie starali się ukryć tożsamości przywódców
  9556. i zamaskować ich ruchów. Informatorzy policji nie mieli zbyt
  9557. dużo kłopotów ze zdobywaniem informacji.
  9558. Oczywiście, były wyjątki i Manfred zachmurzył się namyślając
  9559. się nad listą tych, których jeszcze nie odnaleziono. Jedno imię
  9560. nie dawało mu spokoju: Moses Gama. Kiedyś przestudiował
  9561. dokładnie jego akta. Po Mandeli był chyba najniebezpieczniejszy
  9562. z nich wszystkich.
  9563. Musimy go mieć, powiedział sobie. Musimy mieć tych dwóch,
  9564. Mandelę i Gamę.
  9565. – Gdzie jest Mandela? – spytał ostro.
  9566. – W tej chwili przemawia na wiecu w ratuszu w Drake’s
  9567. Farm – odpowiedział natychmiast pułkownik spoglądając na
  9568. czerwony krążek na mapie. – Gdy go opuści, będzie śledzony
  9569. aż do chwili, gdy zdecydujemy się go aresztować.
  9570. – Żadnych wieści o Gamie? – spytał Manfred niecierpliwie
  9571. i pułkownik potrząsnął głową.
  9572. – Jeszcze nie, panie ministrze. Ostatni raz widziano go
  9573. w Witwatersrand dziewięć dni temu. Możliwe, że zaczął się
  9574. ukrywać. Być może, że będziemy musieli zacząć nie mając go.
  9575. – Nie – warknął Manfred. – Chcę go mieć. Chcę mieć
  9576. Mosesa Gamę.
  9577. Manfred zamilkł ponownie. Wiedział, że jest wydany na
  9578. pastwę krzyżujących się prądów historii. Czuł sprzyjające dla
  9579. obranego przez siebie kursu wiatru, ale widział też, że w każdej
  9580. chwili mogą ucichnąć i może zacząć się odpływ. To było
  9581. niebezpieczne, śmiertelnie niebezpieczne, ale nadal czekał. Jego
  9582. ojciec i przodkowie byli myśliwymi.
  9583. Teraz Manfred wyruszył na łowy, ale zwierzyna, na którą
  9584. polował choć równie niebezpieczna, była nieporównanie bardziej
  9585. przebiegła.
  9586. Zastawiając pułapki wykorzystał wszystkie dostępne mu
  9587. środki. Przygotowano już pięćset nakazów internowania. Kobiety
  9588. i mężczyźni, dla których były przeznaczone, mieli być
  9589. odseparowani od społeczeństwa, osadzeni na odludziu. Będą
  9590. mogli się spotykać w grupach nie więcej niż trzyosobowych
  9591. i poruszać tylko w obrębie jednego powiatu, nie będzie im wolno
  9592. opublikować nawet jednego słowa i nikt nie będzie mógł
  9593. publikować tego, co mówią. Dzięki temu ich zdradliwe
  9594. i zwodnicze poglądy zostaną skutecznie stłumione. Tak poradzi
  9595. sobie z mniej ważnymi wrogami, drobną zwierzyną swoich
  9596. łowów.
  9597. Dla innych, dla pięćdziesięciu najgroźniejszych
  9598. i najniebezpieczniejszych, przygotował inną broń. Sporządzono
  9599. już nakazy aresztowania i przygotowano zarzuty. Oskarżono ich
  9600. o wspieranie międzynarodowego komunizmu, konspirację, której
  9601. celem było obalenie rządu siłą, nawoływanie do przemocy.
  9602. Gdyby udało się udowodnić te zarzuty, winni skończyliby na
  9603. szubienicy. Całkowity sukces był niemal w zasięgu ręki, ale mógł
  9604. się wymknąć w każdym momencie.
  9605. W tej chwili ktoś zaczął głośno mówić w kabinie operacyjnej
  9606. oddzielonej szybą od sali i wszyscy podnieśli wzrok. Nawet
  9607. Manfred odwrócił głowę i zmrużył blade oczy. Jeden z oficerów
  9608. zwrócony plecami do szyby rozmawiał przez telefon i zapisywał
  9609. coś w notatniku leżącym na biurku. Po chwili rzucił słuchawkę
  9610. na widełki, wyrwał kartkę z notatnika i wbiegł na salę.
  9611. – Co się stało? – spytał starszy oficer.
  9612. – Mamy go, sir – powiedział podniesionych z podniecenia
  9613. głosem – mamy Mosesa Gamę. Jest w Port Elizabeth. Mniej niż
  9614. dwie godziny temu przewodził rozruchom na stacji kolejowej
  9615. w New Brighton. Policjanci zostali zaatakowani przez tłum
  9616. i musieli otworzyć ogień w obronie własnej. Zginęło co najmniej
  9617. siedem osób, w tym zakonnica. Jej ciało zostało potwornie
  9618. okaleczone – istnieją nawet nie potwierdzone doniesienia, że
  9619. doszło do kanibalizmu – a następnie spalone.
  9620. – Czy są pewni, że to był on? – spytał Manfred.
  9621. – Nie może być wątpliwości. Został rozpoznany przez
  9622. informatora, który zna go osobiście, a kapitan policji
  9623. zidentyfikował go na podstawie opisu i zdjęcia.
  9624. – Dobrze – rzekł Manfred. – Teraz możemy zacząć.
  9625. Spojrzał na komendanta policji siedzącego przy końcu stołu.
  9626. – Proszę to zrobić, komendancie – powiedział podnosząc ze
  9627. stołu ciemny, filcowy kapelusz. – Proszę mi złożyć raport, gdy
  9628. będzie pan ich miał wszystkich pod kluczem.
  9629. Zjechał windą na parter, gdzie czekała limuzyna z szoferem,
  9630. by zawieźć go do Union Buildings. Gdy oparł się wygodnie
  9631. o skórzane siedzenie, limuzyna ruszyła i Manfred uśmiechnął się
  9632. po raz pierwszy tego ranka.
  9633. – Zjedli ją! – stwierdził głośno. – Zjedli zakonnicę!
  9634. Potrząsnął głową z satysfakcją.
  9635. – Niech krwawiące serca na całym świecie przeczytają to
  9636. i dowiedzą się, z jakimi dzikusami mamy do czynienia.
  9637. Poczuł, że sprzyjające mu wiatry wzmagają się i unoszą go
  9638. tam, gdzie jeszcze niedawno nie śmiał nawet marzyć, że może
  9639. się znaleźć.
  9640. Gdy powrócili do misji, Moses pomógł Tarze wysiąść
  9641. z packarda. Była nadal blada i trzęsła się tak, jakby miała
  9642. malarię, i musiał ją podtrzymywać, żeby nie upadła. Jej ubranie
  9643. było podarte, pobrudzone krwią i kurzem.
  9644. Kitty Godolphin ze swoją ekipą zdołała uniknąć zemsty
  9645. tłumu, uciekając na drugą stronę torów i kryjąc się w kanale
  9646. odprowadzającym wodę deszczową. Wielkim łukiem okrążywszy
  9647. okolice stacji, powrócili wszyscy do misji.
  9648. – Musimy się stąd wydostać – krzyknęła Kitty w kierunku
  9649. Tary, gdy wchodząc na werandę zobaczyła Mosesa
  9650. pomagającego Tarze na schodach. – Mam najlepszy materiał,
  9651. jaki kiedykolwiek udało mi się nakręcić. Nie powierzę go
  9652. nikomu. Chcę zdążyć na jutrzejszy samolot PanAmu wylatujący
  9653. rano z Johannesburga i sama dostarczyć niewywołane filmy do
  9654. Nowego Jorku.
  9655. Była tak podniecona, że drżał jej głos. Jej dżinsy, tak jak
  9656. ubranie Tary, były także podarte i pobrudzone, ale spakowała
  9657. już swoje rzeczy w jeden brezentowy worek i była gotowa do
  9658. odjazdu.
  9659. – Czy sfilmowała pani siostrę? – spytał Moses. – Czy
  9660. sfilmowała pani, jak zabijają siostrę Nunziatę?
  9661. – Oczywiście, kochany – uśmiechnął się Hank. Stał tuż za
  9662. Kitty. – Mamy wszystko.
  9663. – Ile rolek nakręciłeś? – nalegał Moses.
  9664. – Cztery.
  9665. Hank był tak podniecony, że nie mógł ustać w miejscu.
  9666. Podskakiwał na palcach i pstrykał palcami.
  9667. – Czy sfilmowaliście strzelaninę policjantów? – pytał dalej
  9668. Moses.
  9669. – Wszystko, kochany, wszystko.
  9670. – Gdzie jest film z siostrą? – dopytywał Moses.
  9671. – Jeszcze w kamerze – Hank poklepał arriflexa wiszącego
  9672. mu na ramieniu. – Cały na jednej taśmie. Gdy wyciągnęli
  9673. siostrę i rozcięli jej brzuch, nałożyłem właśnie nowy film.
  9674. Moses zostawił Tarę opartą o kolumnę werandy i podszedł
  9675. do Hanka. Szedł zupełnie normalnie, tak że nikt się nie
  9676. domyślił, co zamierza zrobić. Kitty nadal zastanawiała się głośno:
  9677. – Jeżeli zaraz wyruszymy, jutro rano możemy być
  9678. w Johannesburgu. Samolot PanAmu wylatuje o 11.30...
  9679. Moses był już przy Hanku. Złapał ciężką kamerę, skręcił
  9680. przytrzymujące ją pasy tak, że Hank nie mógł się poruszyć,
  9681. i uwolnił zatrzaski przytrzymujące okrągłą kasetę z filmem
  9682. umieszczoną na korpusie kamery. Odwrócił się i uderzył nią
  9683. w zbudowaną z cegieł kolumnę werandy.
  9684. Kitty zdała sobie sprawę, co robi Moses, i rzuciła się na
  9685. niego jak kotka, chcąc mu wydrapać oczy paznokciami.
  9686. – Mój film – krzyknęła piskliwie. – Do diabła, to jest mój
  9687. film!
  9688. Moses pchnął ją tak gwałtownie, że wpadła na Hanka
  9689. i przewróciła się razem z nim na posadzkę werandy.
  9690. Moses ponownie uderzył kasetą i tym razem udało mu się
  9691. ją otworzyć. Wstęga błyszczącego celuloidu wysunęła się z kasety
  9692. i rozwinęła na murze.
  9693. – Zniszczyłeś go! – wrzasnęła Kitty wstając i podchodząc do
  9694. Mosesa.
  9695. Moses wyrzucił pustą kasetę, złapał Kitty za nadgarstki
  9696. i podniósł ją. Kitty starała się wyrwać i kopała go, ale nie mogła
  9697. się uwolnić.
  9698. – Masz film o brutalności policji, o mordowaniu niewinnych
  9699. czarnych – powiedział. – Reszty nie miałaś prawa widzieć. Nie
  9700. pozwolę, byś pokazała to światu.
  9701. Odepchnął ją.
  9702. – Możesz wziąć packarda.
  9703. Kitty spojrzała na niego rozcierając czerwone od uścisku
  9704. jego rąk nadgarstki i prychnęła jak kotka:
  9705. – Nie zapomnę tego, przyjdzie dzień, że zapłacisz za to,
  9706. Mosesie Gamo – powiedziała zimno.
  9707. – Pospiesz się – rozkazał Moses. – Musisz złapać samolot.
  9708. Zawahała się, ale po chwili podniosła torbę.
  9709. – Chodź, Hank – zawołała, po czym zbiegła po schodach
  9710. do packarda i usiadła za kierownicą.
  9711. – Ty pierdolony skurwysynu – syknął Hank do Mosesa,
  9712. przechodząc koło niego. – To były najlepsze ujęcia, jakie
  9713. kiedykolwiek nakręciłem.
  9714. – Masz jeszcze trzy kasety – powiedział spokojnie Moses. –
  9715. powinieneś być mi wdzięczny.
  9716. Moses patrzył, jak odjeżdżają packardem, po czym zwrócił
  9717. się do Tary:
  9718. – Musimy stąd natychmiast wyjechać – policja zaraz zacznie
  9719. działać. Musimy wyjechać z miasta, zanim je zablokują. Będą
  9720. mnie szukali – musimy zniknąć.
  9721. – Co mam zrobić? – spytała Tara.
  9722. – Chodź, później ci powiem – powiedział Moses i popchnął
  9723. ją w kierunku buicka. – Najpierw musimy stąd zniknąć.
  9724. Tara dała sprzedawcy czek i czekała w jego niewielkim biurze
  9725. śmierdzącym tanim tytoniem, podczas gdy on telefonował do jej
  9726. banku w Kapsztadzie.
  9727. Na zawalonym papierami biurku leżała gazeta. Podniosła ją
  9728. i zaczęła czytać:
  9729. SIEDMIU ZABITYCH W DEMONSTRACJACH W PORT
  9730. ELIZABETH. ZAMIESZKI W CAŁYM KRAJU. INTERNOWANO
  9731. 500 DZIAŁACZY. MANDELA ARESZTOWANY. Niemal cała
  9732. gazeta była poświęcona kampanii oporu i jej skutkom. Na dole
  9733. strony, pod sensacyjnym opisem śmierci i aktu kanibalizmu
  9734. dokonanego na siostrze Nunziacie, znajdowało się sprawozdanie
  9735. z działań Kongresu w innych częściach kraju. Aresztowano
  9736. tysiące ludzi. Gazeta zamieszczała także zdjęcia ładowanych do
  9737. ciężarówek policyjnych, uśmiechających się i pokazujących
  9738. wyciągnięte w górę kciuki demonstrantów. Ten gest miał się stać
  9739. znakiem całego ruchu.
  9740. Na drugiej stronie wydrukowano listę niemal pięciuset
  9741. nazwisk internowanych i wyjaśniono, na jakich warunkach zostali
  9742. internowani – jak skutecznie ograniczono ich życie publiczne.
  9743. Wydrukowano także znacznie krótszą listę osób
  9744. aresztowanych pod zarzutem zdrady i realizacji celów partii
  9745. komunistycznej. Tara zagryzła wargi, gdy zobaczyła na tej liście
  9746. nazwisko Mosesa. Rzecznik policji wyprzedził swoim
  9747. oświadczeniem zdarzenia, ale dowodziło to, że Moses postępował
  9748. mądrze zachowując takie środki ostrożności. Zdrada była
  9749. najpoważniejszym przestępstwem i Tara zobaczyła już Mosesa
  9750. z naciągniętym na głowę kapturem, szarpiącego się na
  9751. szubienicy. Zadrżała i wymazała z wyobraźni ten obraz, skupiając
  9752. uwagę na dalszych stronach gazety.
  9753. Zamieszczono tam zdjęcia przywódców Kongresu,
  9754. w większości niewyraźne i ciemne. Uśmiechnęła się smutno,
  9755. zdając sobie sprawę z tego, że były to pierwsze owoce
  9756. kampanii. Aż do tej chwili na stu białych mieszkańców
  9757. Południowej Afryki jeden nawet nie słyszał nigdy o Mosesie
  9758. Gamie, Nelsonie Mandeli lub którymkolwiek czarnym przywódcy,
  9759. ale teraz odegrali rolę sumienia narodu. Świat dowiedział się
  9760. nagle, kim są.
  9761. Środkowe strony gazety były w większości poświęcone
  9762. reakcjom na kampanię i działaniom rządu. Było jeszcze zbyt
  9763. wcześnie na reakcje innych państw, ale lokalna opinia publiczna
  9764. niemal jednogłośnie potępiała barbarzyński mord siostry
  9765. Nunziaty i chwaliła policję za odwagę, a ministra spraw
  9766. wewnętrznych za szybkie zdławienie komunistycznego spisku.
  9767. Redaktor pisał:
  9768. Nie zawsze chwaliliśmy działania i wypowiedzi ministra spraw
  9769. wewnętrznych. Jednakże w chwili próby okazał się niezastąpiony
  9770. i dzisiaj myślimy z wdzięcznością o odważnym i silnym człowieku,
  9771. który stoi pomiędzy nami a siłami anarchistycznymi...
  9772. Dalsze czytanie zakłóciło Tarze nadejście sprzedawcy
  9773. używanych samochodów. Wpadł do małego pomieszczenia,
  9774. wylewnie usprawiedliwiając się przed Tarą.
  9775. – Droga pani Courtney, musi mi pani wybaczyć. Gdybym
  9776. wiedział, kim pani jest, nigdy nie naraziłbym pani na poniżenie
  9777. sprawdzania pani czeku.
  9778. Kłaniając się i uśmiechając zaprowadził Tarę na parking
  9779. i otworzył drzwi cadillaca model 1951, za który przed chwilą
  9780. wypisała czek na prawie tysiąc funtów.
  9781. Tara zjechała za wzgórze i ustawiła samochód na parkingu
  9782. z widokiem na morze. W następnym domku przy głównej ulicy
  9783. znajdował się sklep mundurowy armii i marynarki. Tara wybrała
  9784. szoferską czapkę z daszkiem ze świecącej skóry i jasnoszary
  9785. mundur w rozmiarze Mosesa, a sprzedawca zapakował je do
  9786. brązowej papierowej torby.
  9787. Wróciła do samochodu, pojechała wolno ulicą do głównej
  9788. stacji kolejowej i zaparkowała naprzeciw wejścia. Zostawiła
  9789. kluczyk w stacyjce i usiadła na tylnym siedzeniu. Po pięciu
  9790. minutach pojawił się Moses, ubrany w brudny niebieski
  9791. kombinezon. Policjant stojący przy wejściu nawet na niego nie
  9792. spojrzał. Tara podała mu przez otwarte okno papierową torbę.
  9793. Wrócił za dziesięć minut. Nie miał już na sobie
  9794. kombinezonu, lecz elegancką nową bluzę od munduru, czapkę
  9795. z daszkiem, ciemne spodnie i czarne buty. Usiadł na miejscu
  9796. kierowcy i włączył silnik.
  9797. – Miałeś rację. Wydano nakaz aresztowania ciebie –
  9798. powiedziała cicho.
  9799. – Skąd wiesz?
  9800. – Na siedzeniu leży gazeta.
  9801. Otworzyła ją na nakazie aresztowania. Przeczytał go szybko,
  9802. po czym skierował cadillaca w ruch uliczny.
  9803. – Co zamierzasz zrobić, Moses? Oddasz się w ręce policji
  9804. i staniesz przed sądem?
  9805. – Z sali sądowej można przemawiać do całego świata –
  9806. powiedział z zadumą Moses.
  9807. – A jeśli zostaniesz skazany, to wisząc na szubienicy jeszcze
  9808. bardziej zwrócisz na siebie uwagę – zauważyła ironicznie, a on
  9809. uśmiechnął się do niej w tylnym lusterku.
  9810. – Potrzebujemy męczenników, każda sprawa potrzebuje
  9811. męczenników.
  9812. – Mój Boże, Moses, jak możesz tak mówić. Każda sprawa
  9813. potrzebuje przywódcy. Wielu może być znakomitymi
  9814. męczennikami, ale tylko nieliczni potrafią przewodzić.
  9815. Przez chwilę prowadził nic nie mówiąc, po czym powiedział
  9816. pewnym głosem:
  9817. – Pojedziemy do Johannesburga. Zanim zadecyduję, muszę
  9818. porozmawiać z innymi.
  9819. – Większość z nich aresztowano – przypomniała Tara.
  9820. – Nie wszystkich – potrząsnął głową. – Muszę porozmawiać
  9821. z tymi, którzy uciekli. Ile masz pieniędzy?
  9822. Otworzyła torebkę i policzyła pieniądze w portfelu.
  9823. – Ponad sto funtów.
  9824. – Wystarczy – skinął głową. – Bądź przygotowana, żeby
  9825. odegrać wielką damę, gdy nas zatrzyma policja.
  9826. Na przedmieściach miasta, na moście Swartkops natknęli się
  9827. na pierwszą blokadę policyjną, przed którą stał długi sznur
  9828. samochodów. Posuwali się wolno, zatrzymując się i ruszając, aż
  9829. zostali zatrzymani przez dwóch policjantów, a do tylnego okna
  9830. podszedł oficer.
  9831. – Dzień dobry, mewou – dotknął daszka czapki. – Czy
  9832. możemy zajrzeć do bagażnika?
  9833. – A o co chodzi?
  9834. – Rozruchy, proszę pani. Szukamy tych morderców, którzy
  9835. zabili zakonnicę, a potem ją zjedli.
  9836. Tara pochyliła się do przodu i powiedziała ostro do Mosesa:
  9837. – Stephen, otwórz bagażnik policjantowi.
  9838. Moses wyszedł z samochodu, podniósł klapę bagażnika,
  9839. a policjanci rutynowo przeszukali go. Żaden z nich nawet nie
  9840. spojrzał na twarz Mosesa, gdyż uniform szofera znakomicie go
  9841. maskował.
  9842. – Dziękujemy pani.
  9843. Oficer machnął im ręką i Moses wymamrotał:
  9844. – To było bardzo nieprzyjemne. Myślałem, że teraz jestem
  9845. znaną osobistością.
  9846. Mieli przed sobą długą drogę, ale Moses prowadził
  9847. spokojnie, nie chcąc dać komukolwiek powodu do zatrzymania
  9848. i uważniejszych oględzin.
  9849. Jadąc nastawił radio na stację South African Broadcasting
  9850. Corporation, nadającą co godzinę wiadomości. Odbiór był
  9851. zakłócony nierównościami terenu, ale wychwycił jedną niezwykłą
  9852. informację.
  9853. Związek Radziecki, wspierany przez swoich sojuszników,
  9854. zażądał zwołania w trybie pilnym debaty na forum
  9855. Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych na temat
  9856. sytuacji w Południowej Afryce. Już tylko z tego powodu ich
  9857. poświęcenie nie poszło na marne. Jednakże inne wiadomości
  9858. były niepokojące. Aresztowano ponad osiem tysięcy
  9859. demonstrantów, wyłapano i internowano wszystkich przywódców,
  9860. a rzecznik prasowy ministra spraw wewnętrznych zapewniał, że
  9861. sytuacja w kraju jest pod kontrolą.
  9862. Jechali do momentu, aż się zupełnie ściemniło. Zatrzymali się
  9863. na noc w jednym z małych hoteli w Oranii, przeznaczonych
  9864. głównie dla ludzi podróżujących w interesach. Gdy Tara
  9865. poprosiła o pokój i jedzenie dla szofera, zostało to przyjęte bez
  9866. zdziwienia, gdyż wszyscy podróżujący zatrudniali kolorowych
  9867. szoferów i Mosesa odesłano do pomieszczeń dla służby,
  9868. znajdujących się na tyłach hotelu.
  9869. Po prostym, niezbyt smacznym posiłku w restauracji
  9870. hotelowej Tara zadzwoniła do Welteyreden. Odebrał Sean.
  9871. Poprzedniego dnia wrócili z Shasą z safari i byli jeszcze bardzo
  9872. podnieceni. Każdy z chłopców kolejno z nią rozmawiał, więc
  9873. musiała wysłuchać trzech relacji o tym, jak Garrick zabił
  9874. lwa-ludożercę. Potem do telefonu podeszła Isabella i jej
  9875. dziecinnych głosik ukłuł Tarę boleśnie w serce i przypomniał jej,
  9876. że zaniedbuje macierzyńskie obowiązki. Jednak nie odniosła
  9877. wrażenia, by którekolwiek z dzieci, nawet Isabella, choć trochę
  9878. za nią tęskniło. Podobnie jak chłopcy, dziewczynka także długo
  9879. opowiadała o tym, co robiła z babcią, o nowej sukience, jaką od
  9880. niej dostała, i lalce, jaką specjalnie dla niej przywiózł z Londynu
  9881. dziadek Blaine. Żadne z nich nie spytało, gdzie jest i kiedy
  9882. przyjedzie do Welteyreden.
  9883. W końcu słuchawkę wziął Shasa. Był chłodny, ale
  9884. przyjacielski.
  9885. – Wspaniale spędziliśmy czas, Garry zastrzelił lwa...
  9886. – O Boże, Shasa, nie mów mi o tym. Już usłyszałam trzy
  9887. opowiadania o śmierci tego biednego zwierzęcia.
  9888. W ciągu kilku minut wyczerpali wszystko, co mieli sobie do
  9889. powiedzenia.
  9890. – No dobrze, wiesz, dbaj o siebie. W Randzie jest dość
  9891. niespokojnie, ale De La Rey trzyma to wszystko w garści –
  9892. zakończył Shasa. – Nie daj się wciągnąć w jakieś
  9893. nieprzyjemności.
  9894. – Dobrze – obiecała. – Idź na kolację.
  9895. Shasa lubił jeść kolację dokładnie o ósmej i zostały tylko
  9896. cztery minuty. Wiedziała, że był już ubrany i patrzył na zegarek.
  9897. Gdy odwiesiła słuchawkę, zdała sobie sprawę, że nie spytał,
  9898. gdzie jest, co robi i kiedy wróci do domu.
  9899. – Dzięki temu nie musiałam kłamać – pocieszyła się.
  9900. Z sypialni patrzyła na dziedziniec hotelu i światła w oknach
  9901. pomieszczeń dla służby. Nagle poczuła się bardzo samotna.
  9902. Uczucie było tak silne, że poważnie zastanawiała się, czy nie
  9903. pójść do Mosesa. Wysiłkiem woli zmusiła się, by nie zrobić tego
  9904. głupstwa. Zamiast tego ponownie podniosła słuchawkę
  9905. i poprosiła operatora o połączenie z Puck’s Hill.
  9906. Odebrał służący mówiący z wyraźnym akcentem afrykańskim
  9907. i serce Tary zamarło. To, czy dom w Rivonii był bezpieczny, czy
  9908. nie, było dla nich sprawą podstawowej wagi. Mogli być
  9909. wciągnięci w pułapkę policyjną.
  9910. – Czy Nkosi Marcus jest w domu? – spytała.
  9911. – Nkosi Marcus nie być w domu, wyjechać, psze pani –
  9912. odpowiedział służący. – Pani Tara?
  9913. – Tak! Tak!
  9914. Choć nie pamiętała służącego, on musiał rozpoznać jej głos.
  9915. Miała już coś powiedzieć, gdy Marcus Archer przemówił
  9916. normalnym głosem.
  9917. – Wybacz mi, kochanie, to małe przedstawienie, ale wszystko
  9918. się tu przewróciło do góry nogami. Wszystkich ogarnęła panika
  9919. – te świnie zadziałały znacznie szybciej, niż ktokolwiek się
  9920. spodziewał. O ile wiem, tylko ja i Joe ocaleliśmy. A co z naszym
  9921. wspólnym przyjacielem, czy go złapali?
  9922. – Jest bezpieczny. Czy możemy przyjechać do Puck’s Hill?
  9923. – Jak dotąd wydaje się, że nas tutaj nie znaleźli, ale bądźcie
  9924. ostrożni. Wszędzie są blokady na drogach.
  9925. Tara spała bardzo krótko i obudziła się przed świtem, by
  9926. wyruszyć w ostatni etap podróży. Kucharz hotelowy dał jej
  9927. pakunek z kanapkami z mielonym mięsem i termos gorącej
  9928. herbaty, więc mogli jeść nie wysiadając z samochodu. Każdy
  9929. postój zwiększał ryzyko zdemaskowania i aresztowania, więc
  9930. zatrzymywali się tylko po to, by zatankować, i przed południem
  9931. przekroczyli rzekę Vaal.
  9932. Odkąd Tara, chcąc być blisko Mosesa, przyjechała do
  9933. Transwalu, szukała właściwego momentu, by z nim porozmawiać,
  9934. ale teraz wiedziała już, że nigdy nie będzie właściwego
  9935. momentu i że za kilka godzin będą w Puck’s Hill. Później nic
  9936. nie będzie już pewne, oprócz tego, że im wszystkim będzie
  9937. groziło wielkie niebezpieczeństwo i wszystko będzie bardzo
  9938. skomplikowane.
  9939. – Moses – powiedziała spokojnym głosem. – Nie mogę
  9940. tego dłużej przed tobą ukrywać. Muszę ci to powiedzieć teraz.
  9941. Noszę w łonie twoje dziecko.
  9942. Cofnął nieco głowę i zobaczyła we wstecznym lusterku, że się
  9943. wpatruje w nią ciemnymi, hipnotyzującymi oczami.
  9944. – Co zamierzasz zrobić? – spytał.
  9945. Nie spytał, czy jest tego pewna ani nie zakwestionował
  9946. ojcostwa dziecka. To było typowe dla niego – ale jednocześnie
  9947. nie wziął na siebie odpowiedzialności.
  9948. – Co zamierzasz zrobić?
  9949. – Nie wiem. Znajdę sposób, by je urodzić.
  9950. – Musisz się go pozbyć.
  9951. – Nie – krzyknęła. – Nigdy. Jest mój. Będę się nim
  9952. opiekowała. Nie zauważył, że użyła formy męskiej.
  9953. – Dziecko będzie kolorowe – powiedział. – Jesteś na to
  9954. przygotowana.
  9955. – Znajdę sposób – nalegała.
  9956. – Nie mogę ci pomóc, ani trochę – mówił dalej brutalnie. –
  9957. Rozumiesz, prawda?
  9958. – Możesz mi pomóc – odpowiedziała. – Możesz mi
  9959. powiedzieć, iż cieszysz się z tego, że noszę w łonie twojego syna
  9960. – i że będziesz go kochał tak, jak ja kocham jego ojca.
  9961. – Kochał? – spytał. – To nie jest afrykańskie słowo.
  9962. W moim słowniku nie ma słowa oznaczającego miłość.
  9963. – Och, Moses, to nieprawda. Kochasz swój lud.
  9964. – Kocham ich jako całość, ale nie jednostki. Poświęciłbym
  9965. każdego z nich dla wspólnego dobra.
  9966. – Ale nasz syn, Mosesie. Coś bezcennego, co powstało
  9967. z połączenia nas obojga – czy nic do niego nie czujesz?
  9968. Obserwowała jego oczy we wstecznym lusterku i zobaczyła
  9969. w nich cierpienie.
  9970. – Tak – przyznał – oczywiście, czuję. Ale nie ośmieliłbym
  9971. się do tego przyznać. Muszę odsuwać od siebie takie uczucia,
  9972. gdyż mogłyby osłabić moją wolę i zniszczyć nas wszystkich.
  9973. – A więc będę go kochała za nas oboje – powiedziała cicho.
  9974. Tak jak ostrzegał Marcus Archer, na drodze było jeszcze
  9975. kilka blokad. Gdy zbliżali się do Witwatersrand, wielkiego
  9976. centrum przemysłowego i górniczego, zatrzymano ich jeszcze
  9977. trzykrotnie, ostatni raz przy Halfay House, ale za każdym
  9978. razem chronił ich uniform szoferski, biała twarz Tary i jej
  9979. wyniosłe zachowanie.
  9980. Tara spodziewała się, że Johannesburg będzie przypominał
  9981. oblężone miasto, ale blokady na ulicach i posterunki na
  9982. skrzyżowaniach ulic były jedynymi znakami, że dzieje się coś
  9983. niezwykłego. Koła wind górniczych, przy których przejeżdżali,
  9984. obracały się normalnie, a za płotami widzieli czarnych górników
  9985. w gumowych butach i lśniących kaskach, tłoczących się przy
  9986. wejściach do szybów.
  9987. Ulice w centrum Johannesburga były jak zwykle wypełnione
  9988. ludźmi wszystkich ras robiącymi zakupy, a ich twarze były
  9989. pogodne i spokojne. Tara była rozczarowana. Nie potrafiłaby
  9990. określić, czego się spodziewała, ale miała nadzieję, że zobaczy
  9991. jakiś znak tego, iż ludzie zaczynają się zmieniać.
  9992. – Nie możesz oczekiwać zbyt wiele – powiedział Moses, gdy
  9993. narzekała, że nic się nie zmieniło. – Siły zwrócone przeciwko
  9994. nam są twarde jak skała i mają do dyspozycji nieograniczone
  9995. możliwości. Ale to jest początek – nasz pierwszy chwiejny krok
  9996. na drodze ku wolności.
  9997. Przejechali wolno obok Puck’s Hill. Posiadłość wydawała się
  9998. opuszczona, a w każdym razie nie widać było znaków obecności
  9999. policji. Moses zaparkował cadillaca w gaju akacjowym na tyłach
  10000. Country Club i, zostawiając Tarę w samochodzie, poszedł
  10001. przekonać się, czy na pewno nie wpadną w pułapkę policyjną.
  10002. Wrócił po półgodzinie.
  10003. – Jest bezpiecznie. Marcus jest w domu – powiedział
  10004. zapalając silnik i ruszając.
  10005. Marcus czekał na nich na werandzie. Wyglądał na
  10006. zmęczonego i przygnębionego, a od czasu, gdy Tara widziała go
  10007. po raz ostatni, bardzo się postarzał.
  10008. Zaprowadził ich do obszernej kuchni, podszedł do pieca
  10009. i gotując dla nich posiłek, opowiedział o wszystkim, co się
  10010. zdarzyło, gdy ich nie było.
  10011. – Reakcja policji była tak silna i szybka, że musiała być
  10012. starannie przygotowana. Spodziewaliśmy się, że minie trochę
  10013. czasu, zanim zorientują się w sytuacji i zbiorą siły.
  10014. Spodziewaliśmy się, że potrafimy wykorzystać to opóźnienie
  10015. i zaapelować do mas, by wsparły nas w kampanii oporu tak, by
  10016. nabrała pędu i żeby nie można już jej było zatrzymać. Oni
  10017. jednak byli przygotowani. Na wolności jest nie więcej niż
  10018. dziesięciu przywódców, Moses jest jednym z tych szczęśliwców,
  10019. a bez nich kampania już się zaczęła załamywać.
  10020. Spojrzał na Tarę z nienawiścią w oczach i mówił dalej:
  10021. – Jednakże wciąż jeszcze są gniazda oporu – nasza mała
  10022. Victoria wykonuje wspaniałą robotę. Zorganizowała pielęgniarki
  10023. w Baragwanath i włączyła je do kampanii. Nie będzie to długo
  10024. trwało – mogę się założyć, że wkrótce aresztują ją albo
  10025. internują.
  10026. – Vicky jest odważną kobietą – przytaknął Moses. – Wie,
  10027. jakie podejmuje ryzyko, i z ochotą na nie przystała.
  10028. Mówiąc to patrzył wprost na Tarę, tak jakby chciał
  10029. rozbudzić jej zazdrość. Tara oczywiście wiedziała o jego
  10030. małżeństwie, ale nigdy o tym nie mówiła. Wiedziała, jakie byłyby
  10031. tego konsekwencje, i teraz spuściła oczy, nie mogąc znieść jego
  10032. spojrzenia.
  10033. – Nie doceniliśmy De La Reya – powiedział Moses. – Jest
  10034. groźnym przeciwnikiem. Osiągnęliśmy bardzo niewiele z tego, co
  10035. planowaliśmy.
  10036. – ONZ debatuje nad naszą sytuacją – powiedziała cicho
  10037. Tara nie podnosząc wzroku.
  10038. – Debatuje – przyznał szyderczo Moses. – Ale veto
  10039. Ameryki, Anglii lub Francji wystarczy, by nie podjęto żadnej
  10040. akcji. Będą gadać i gadać, gdy moi ludzie cierpią.
  10041. – Nasi ludzie – poprawił go Marcus. – Nasi ludzie, Moses.
  10042. – Moi ludzie – sprzeciwił się ostro Moses. – Wszyscy inni
  10043. są w więzieniu. Pozostałem jedynym przywódcą. To są moi
  10044. ludzie.
  10045. W kuchni zapanowała cisza i słychać było tylko brzęk
  10046. sztućców. Po chwili Marcus zmarszczył brwi i przerwał ciszę.
  10047. – No i co się teraz stanie? – spytał. – Dokąd się udasz? Tu
  10048. nie możesz zostać, policja może się tu zjawić w każdej chwili.
  10049. Dokąd się udasz?
  10050. – Drake’s Farm? – zastanawiał się Moses.
  10051. – Nie – Marcus potrząsnął głową. – Znają cię tam zbyt
  10052. dobrze. Gdy tylko tam przyjedziesz, będzie wiedzieć o tym całe
  10053. osiedle, a donosiciele są wszędzie. To tak samo, jakbyś zgłosił
  10054. się do najbliższego komisariatu.
  10055. Znów nastała cisza, a po chwili Moses spytał:
  10056. – Gdzie jest Joe Cicero? Czy został aresztowany?
  10057. – Nie – odpowiedział Marcus. – Zszedł do podziemia.
  10058. – Czy możesz się z nim skontaktować?
  10059. – Ustaliliśmy sposób kontaktowania się. Zadzwoni do mnie –
  10060. jeżeli nie dziś wieczór, to jutro.
  10061. Moses popatrzył przez stół na Tarę.
  10062. – Czy mogę pojechać z tobą do bazy wyprawy w jaskiniach
  10063. Sundi? W tej chwili to jedyne bezpieczne miejsce, jakie mi
  10064. przychodzi do głowy.
  10065. Serce Tary zadrżało z radością. Będzie go miała nieco dłużej.
  10066. Tara wytłumaczyła Marion Hurst, kim jest Moses, nie
  10067. starając się ukryć, że jest poszukiwany. Amerykanka
  10068. zareagowała tak, jak Tara się spodziewała:
  10069. – To tak, jakby Martin Luther King prosił mnie
  10070. o schronienie – powiedziała. – Oczywiście, zrobię wszystko co
  10071. mogę, by mu pomóc.
  10072. Marion znalazła pretekst, by zatrudnić Mosesa w magazynie
  10073. przy wyrobach garncarskich pod nazwiskiem Stephena Khamy,
  10074. a inni uczestnicy wyprawy szybko przyjęli go do swojego grona.
  10075. Zarówno biali, jak i czarni nie zadając pytań wspólnie udzielili
  10076. mu schronienia.
  10077. Pomimo zapewnień Marcusa Archera minął niemal tydzień,
  10078. zanim zdołał się skontaktować z Joe Cicero i jeszcze jeden dzień,
  10079. zanim zorganizował ich spotkanie. Drogo zapłacili za zdobycie
  10080. wiedzy o czujności policji, ale Joe Cicero zawsze był skryty
  10081. i postępował jak zawodowiec. Nikt nie wiedział, gdzie mieszkał
  10082. ani z czego się utrzymywał, pojawiał się i znikał bez zapowiedzi,
  10083. nie można było przewidzieć jego obecności.
  10084. – Zawsze sądziłem, że jest teatralny i zbyt ostrożny, ale teraz
  10085. wiem, że to było mądre – powiedział Moses Tarze, gdy jechali
  10086. do miasta. Znów miał na sobie uniform szofera. – Od teraz
  10087. musimy zacząć uczyć się od zawodowców, gdyż ci, którzy nas
  10088. zwalczają, są najlepszymi zawodowcami.
  10089. Joe Cicero wyszedł głównym wyjściem stacji kolejowej
  10090. w Johannesburgu w chwili, gdy Moses zatrzymał cadillaca na
  10091. czerwonym świetle na przejściu dla pieszych i dyskretnie
  10092. wślizgnął się na tylne siedzenie samochodu obok Tary. Moses
  10093. ruszył w kierunku Doornfontein.
  10094. – Gratuluję, że wciąż jest pan na wolności – powiedział Joe
  10095. ironicznym tonem i spoglądając z ukosa na Tarę zapalił nowego
  10096. papierosa od niedopałka.
  10097. – Pani nazywa się Tara Courtney – uśmiechnął się widząc
  10098. jej zaskoczenie. – Jaka jest pani rola w tym wszystkim?
  10099. – Jest przyjaciółką – odpowiedział za nią Moses. – Jest
  10100. nam oddana. Może pan przy niej mówić otwarcie.
  10101. – Nigdy nie mówię otwarcie – mruknął Joe. – Tylko idioci
  10102. to robią.
  10103. Milczeli przez chwilę, aż nagle Joe zapytał:
  10104. – Przyjacielu, czy nadal wierzysz, że rewolucja może
  10105. zwyciężyć bez przelewu krwi? Czy nadal jest pan jednym
  10106. z pacyfistów chcących grać w grę, której reguły ustala i dowolnie
  10107. zmienia ciemiężyciel?
  10108. – Nigdy nie byłem pacyfistą – zagrzmiał Moses. – Zawsze
  10109. byłem wojownikiem.
  10110. – Cieszę się, że to, co słyszę, potwierdza moje wcześniejsze
  10111. przekonania – Joe uśmiechnął się chytrze i zagadkowo pod
  10112. osłoną ciemnej brody. – Gdyby było inaczej, nie siedziałbym
  10113. tutaj.
  10114. Nagle jego głos zmienił się.
  10115. – Proszę zawrócić i skręcić w ulicę Krugersdrop – rozkazał.
  10116. Zamilkli, a Joe odwrócił się i obserwował ruch uliczny. Po
  10117. chwili odetchnął z ulgą i rozsiadł się wygodnie na tylnym
  10118. siedzeniu. Moses wyjechał już z terenu zabudowanego w otwarty
  10119. step, gdzie ruch samochodowy był tu mniej intensywny. Nagle
  10120. Joe Cicero pochylił się do przodu i wskazał na pusty plac przy
  10121. drodze.
  10122. – Niech pan tam stanie – polecił Mosesowi, a gdy Moses
  10123. zatrzymał cadillaca, otworzył drzwi. Wychodząc z samochodu,
  10124. skinął na Mosesa.
  10125. – Niech pan wyjdzie!
  10126. Gdy Tara otworzyła swoje drzwi, chcąc się do nich
  10127. przyłączyć, Joe warknął:
  10128. – Nie, pani nie. Proszę zostać w samochodzie! Przeszli razem
  10129. przez zagajnik suchych, czarnych akacji i znaleźli się na
  10130. otwartym stepie, niewidoczni z drogi.
  10131. – Mówiłem panu, że tej kobiecie można zaufać – powiedział
  10132. Moses, a Joe wzruszył ramionami.
  10133. – Być może. Nie podejmuję ryzyka, jeżeli nie jest to
  10134. konieczne. Zmienił temat.
  10135. – Spytałem pana kiedyś, co pan sądzi o Rosji?
  10136. – A ja odpowiedziałem, że jest przyjaciółką uciskanych ludów
  10137. na całym świecie.
  10138. – Chce być także pańską przyjaciółką – powiedział prosto
  10139. Joe.
  10140. – Ma pan na myśli mnie personalnie – przyjaciółką Mosesa
  10141. Gamy?
  10142. – Tak, personalnie pana – Mosesa Gamy.
  10143. – Skąd pan to wie?
  10144. – Są w Moskwie ludzie, którzy obserwowali pana uważnie
  10145. przez wiele lat. To, co zobaczyli, zyskało ich aprobatę. Chcą
  10146. panu podać przyjazną rękę.
  10147. – Pytam jeszcze raz, skąd pan to wie?
  10148. – Jestem pułkownikiem rosyjskiego KGB. Polecono mi, bym
  10149. panu o tym powiedział.
  10150. Moses patrzył na niego. To stało się tak szybko, że
  10151. potrzebował chwili, by zebrać myśli.
  10152. – Do czego będzie mnie zobowiązywać ta oferta przyjaźni?
  10153. – spytał, chcąc zyskać na czasie, a Joe Cicero skinął głową
  10154. z aprobatą.
  10155. – To dobrze, że pyta pan o warunki przyjaźni. To
  10156. potwierdza naszą ocenę, iż jest pan ostrożnym człowiekiem. We
  10157. właściwym czasie otrzyma pan odpowiedź. Tymczasem powinien
  10158. pan się zadowolić tym, że wybraliśmy pana spośród wielu.
  10159. – Doskonale – zgodził się Moses. – Ale niech mi pan
  10160. powie, dlaczego mnie wybrano. Jest wielu dobrych – Mandela
  10161. jest jednym z nich.
  10162. – Mandela był brany pod uwagę, ale sądzimy, że nie jest
  10163. wystarczająco twardy. Wyczuwamy w nim pewną słabość. Nasi
  10164. psycholodzy są zdania, że cofnie się przed trudnymi i krwawymi
  10165. zadaniami, jakie stawia rewolucja. Wiemy także, że nie ceni
  10166. sobie Rosji równie wysoko, jak pan. Nazwał ją nawet nowym
  10167. ciemiężycielem, kolonialistą dwudziestego wieku.
  10168. – A co z innymi? – spytał Moses.
  10169. – Nie ma innych – powiedział spokojnie Joe. – Był albo
  10170. pan, albo Mandela. Wybrano pana.
  10171. – Czy chcą, bym odpowiedział teraz?
  10172. Moses spojrzał w czarne jak smoła oczy Joe’go i zobaczył
  10173. w nich dziwną, nieruchomą pustkę. Joe Cicero potrząsnął głową.
  10174. – Chcą się z panem spotkać, porozmawiać, przekonać się,
  10175. czy pan wie, o co im chodzi. Później będzie pan szkolony
  10176. i przygotowywany do zadań, jakie przed panem stoją.
  10177. – Gdzie się odbędzie spotkanie?
  10178. Joe uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
  10179. – Jak to gdzie, w Moskwie.
  10180. Moses ukrył zdumienie, ale jego dłonie zwinęły się w pięści.
  10181. – W Moskwie! Jak się tam dostanę?
  10182. – Poczyniono już odpowiednie przygotowania – uspokoił go
  10183. Joe. Moses podniósł głowę i spojrzał na burzowe chmury
  10184. piętrzące się na horyzoncie. Przez dłuższą chwilę był zatopiony
  10185. w myślach.
  10186. Poczuł, jak jego myśl uwalnia się i wzbija ku niebu. Moment,
  10187. na który czekał i pracował przez całe życie, nadszedł. Los
  10188. zmiótł z pola jego wszystkich rywali i został wybrany.
  10189. Ofiarowano mu, niczym wieniec laurowy, królestwo i koronę.
  10190. – Pojadę, by się z nimi spotkać – zgodził się gładko.
  10191. – Wyjedzie pan za dwa dni. Tyle czasu zajmą mi ostateczne
  10192. przygotowania. Na razie niech pan pozostanie w ukryciu, niech
  10193. się pan nie żegna z przyjaciółmi, nie mówi nikomu – nawet
  10194. pani Courtney i swojej nowej żonie – że pan wyjeżdża.
  10195. Przekażę wiadomość przez Marcusa Archera, a jeżeli on zostanie
  10196. wcześniej aresztowany, skontaktuję się z panem w bazie wyprawy
  10197. do jaskiń Sundi. Profesor Hurst nam sprzyja.
  10198. Joe odrzucił niedopałek papierosa i gasząc go obcasem
  10199. zapalił następnego.
  10200. – Wracajmy do samochodu.
  10201. Victoria Gama stała na skraju opadającego w dół trawnika
  10202. przy hotelu dla pielęgniarek szpitala Baragwanath. Przemawiała
  10203. do setki nie będących na dyżurze pielęgniarek, mając na sobie
  10204. jeszcze fartuch szpitalny z błyszczącą oznaką pielęgniarki.
  10205. Wyglądała bardzo młodo i biła z niej wiara w to, co robi. Biała
  10206. siostra przełożona nie pozwoliła im spotkać się w stołówce, więc
  10207. stały pod gołym niebem.
  10208. – Moje siostry! – wyciągnęła ku nim ręce. – Mamy
  10209. zobowiązania wobec naszych pacjentów, wobec tych, którzy
  10210. cierpią i umierają, wobec tych, którzy nam zawierzyli. Jednakże
  10211. myślę, że mamy także silniejsze i bardziej uświęcone
  10212. zobowiązanie wobec wszystkich naszych pobratymców, którzy
  10213. przez trzysta lat cierpieli bezlitosny ucisk...
  10214. Wydawało się, że stopniowo Victoria nabiera pewności siebie,
  10215. a jej słodki, młody głos swoją dźwięcznością i rytmem przyciąga
  10216. uwagę. Była lubiana przez pielęgniarki, a jej energia, ciężka,
  10217. pełna poświęcenia praca i bezinteresowność sprawiły, że
  10218. piastowała wysokie jak na swój wiek stanowisko i była wzorem
  10219. dla młodszych koleżanek. Przemawiała teraz do kobiet dziesięć,
  10220. piętnaście lat starszych od niej, a one słuchały jej z uwagą i biły
  10221. brawo, gdy przerwała, by zaczerpnąć oddechu. Ich aplauz
  10222. i pochwały umocniły Victorię i mówiła dalej ostrzejszym tonem:
  10223. – W całym kraju nasi przywódcy pokazują ciemiężycielom –
  10224. czynami, a nie słowami – że nie będziemy już bierni i nie
  10225. pogodzimy się z naszym losem. Błagają świat o sprawiedliwość
  10226. i godność. Jakimi byłybyśmy kobietami, gdybyśmy stały z boku
  10227. i nie przyłączyły się do nich? Czy możemy nie zwracać uwagi
  10228. na to, że naszych przywódców aresztuje się i gnębi diabelskimi
  10229. prawami...
  10230. W tłumie ubranych w codzienne stoję pielęgniarek wybuchło
  10231. poruszenie i twarze zwrócone dotąd ku Victorii odwróciły się,
  10232. a wyraz skupionej koncentracji zastąpiły zdziwienie i strach. Kilka
  10233. pielęgniarek stojących dotąd z boku odeszło. Wbiegły po
  10234. schodach do hotelu.
  10235. Pod bramę podjechały trzy furgony policyjne, a biała siostra
  10236. przełożona z dwiema starszymi pielęgniarkami podeszła do
  10237. wysiadającego z pierwszego samochodu kapitana dowodzącego
  10238. oddziałem policji. Jej biała bluza i spódnica kontrastowała
  10239. z niebieskim kolorem mundurów policyjnych. Wskazywała na
  10240. Victorię i mówiła coś z ożywieniem kapitanowi.
  10241. Głos Victorii załamał się i pomimo tego, co sobie wcześniej
  10242. postanowiła, przestraszyła się. Ogarnął ją instynktowny,
  10243. paraliżujący strach. Od wczesnego dzieciństwa niebieskie
  10244. policyjne mundury były symbolem nie kwestionowanej potęgi
  10245. i władzy. Przeciwstawianie się im kłóciło się z jej instynktem
  10246. i tym, czego nauczył ją ojciec i starsi.
  10247. – Nie sprzeciwiaj się białemu człowiekowi – uczyli. – Jego
  10248. gniew jest straszniejszy niż letnie pożary trawiące step. Nic
  10249. przed nim nie ocaleje.
  10250. Potem pomyślała o Mosesie i jej głos stał się pewniejszy.
  10251. Przemogła strach i krzyknęła:
  10252. – Popatrzcie na siebie, siostry. Spójrzcie, jak drżycie
  10253. i spuszczacie oczy na widok ciemięzcy. On jeszcze nie
  10254. przemówił, nie podniósł ręki, a wy już boicie się jak małe dzieci.
  10255. Kapitan policji zostawił swoich ludzi przy bramie i podszedł
  10256. do trawnika. Zatrzymał się i podniósł megafon.
  10257. – To jest nielegalne zgromadzenie na terenie należącym do
  10258. państwa – jego głos był wzmocniony i zniekształcony. – Macie
  10259. pięć minut na rozejście się i powrót do swoich pokojów.
  10260. Podniósł rękę i ostentacyjnie spojrzał na zegarek.
  10261. – Jeżeli nie zrobicie tego w tym czasie...
  10262. Pielęgniarki rozbiegły się nie czekając, aż oficer spełni tę
  10263. niejasną groźbę, i Victoria zorientowała się, że została sama. Ona
  10264. także chciała uciec i gdzieś się skryć, ale pomyślała o Mosesie
  10265. i duma nie pozwoliła jej się ruszyć.
  10266. Oficer opuścił megafon i podszedł do białej siostry
  10267. przełożonej. Porozmawiali chwilę, wyjął z teczki jakiś dokument
  10268. i pokazał go siostrze, która skinęła głową. Znów popatrzyli na
  10269. Victorię, stojącą samotnie przy skraju trawnika. Gdy podszedł
  10270. ku niej kapitan, pozostała sztywna i wyprostowana, gdyż duma
  10271. i strach nie pozwalały jej się ruszyć.
  10272. – Victoria Dinizulu? – spytał ją normalnym, spokojnym
  10273. głosem tak innym od ryku megafonu.
  10274. Victoria skinęła głową, lecz po chwili poprawiła się.
  10275. – Nie – zaprzeczyła. – Nazywam się Victoria Gama. Oficer
  10276. miał bardzo jasną skórę i piękne blond wąsy. Odpowiedź Victorii
  10277. zaskoczyła go.
  10278. – Powiedziano mi, że pani się nazywa Victoria Dinizulu, to
  10279. jakaś pomyłka – mruknął i zarumienił się zakłopotany, a Victorii
  10280. zrobiło się go żal.
  10281. – Wyszłam za mąż – wyjaśniła. – Moje panieńskie
  10282. nazwisko brzmiało Dinizulu, ale teraz nazywam się Victoria
  10283. Gama.
  10284. – Ach, rozumiem – odetchnął oficer i spojrzał na dokument,
  10285. który trzymał w ręku. – Jest wystawiony na Victorię Dinizulu.
  10286. Ale chyba i tak jest dobry.
  10287. Znów nie był pewien.
  10288. – To nie pana wina – pocieszyła go Victoria. – Chodzi mi
  10289. o tę pomyłkę w nazwisku. Nie mogą tego panu zarzucić. Nie
  10290. mógł pan o tym wiedzieć.
  10291. – Nie mogłem, ma pani rację. – Widać było, że kapitan
  10292. odzyskał pewność siebie. – To nie moja wina. Tak czy owak,
  10293. postąpię z panią zgodnie z rozkazem. Wyjaśnią to później
  10294. w komendzie.
  10295. – Co to jest? – spytała Victoria z zaciekawieniem.
  10296. – To nakaz internowania – odrzekł kapitan. Pokazał jej
  10297. dokument. – Jest podpisany przez ministra spraw
  10298. wewnętrznych. Muszę go pani przeczytać, a pani musi go
  10299. podpisać – powiedział i przybrał skruszony wyraz twarzy. –
  10300. Przykro mi, to mój obowiązek.
  10301. – Rozumiem – uśmiechnęła się do niego Victoria. – Musi
  10302. pan wypełniać swoje obowiązki.
  10303. Popatrzył na dokument i zaczął czytać na głos:
  10304. Do Victori Thandela Dinizulu Na podstawie części 9 (i)
  10305. Prawa o Bezpieczeństwie Wewnętrznym (Paragraf 44 z 1950
  10306. roku) ja, Manfred De La Rey, minister spraw wewnętrznych
  10307. stwierdzam, że zajmuje się pani działalnością szkodliwą lub
  10308. mającą na celu szkodzenie porządkowi publicznemu...
  10309. Kapitan zatrzymywał się przy trudnych zwrotach
  10310. prawniczych, a niektóre słowa angielskie wymawiał niepoprawnie.
  10311. Victoria poprawiała go uczynnię. Nakaz internowania liczył cztery
  10312. strony i gdy policjant doszedł do końca, odetchnął z ulgą.
  10313. – Ma pani tutaj podpisać – podał jej papiery.
  10314. – Nie mam długopisu.
  10315. – Proszę, dam pani swój.
  10316. – Dziękuję – odpowiedziała Victoria. – Jest pan uprzejmy.
  10317. Podpisała się w przeznaczonym do tego miejscu i oddała mu
  10318. długopis. Odebrano jej niektóre prawa, regulamin internowania
  10319. zabraniał jej przebywania poza pracą w towarzystwie więcej niż
  10320. dwóch osób, przemawiania na jakimkolwiek zebraniu
  10321. i przygotowywania tekstów do publikacji. Zgodnie z jego
  10322. postanowieniami nie mogła oddalać się poza okręg
  10323. Johannesburga i miała przez dwanaście godzin na dobę
  10324. pozostawać w areszcie domowym, a także zgłaszać się codziennie
  10325. do lokalnego komisariatu.
  10326. – Przykro mi – powtórzył kapitan, zakręcając skuwkę
  10327. długopisu. – Wierzę, że jest pani uczciwą kobietą.
  10328. – To pana zawód – uśmiechnęła się do niego. – Niech się
  10329. pan tym nie martwi.
  10330. W ciągu następnych dni Victoria wycofała się do dziwnego
  10331. kręgu izolacji. W pracy odkryła, że zarówno jej koleżanki, jak
  10332. i przełożone unikały jej, tak jakby roznosiła jakąś zarazę. Siostra
  10333. przełożona usunęła ją z pokoju, jaki zajmowała razem z dwiema
  10334. koleżankami, i dała jej mały, pojedynczy pokój po nielubianej
  10335. południowej stronie hotelu, gdzie w zimie nigdy nie dochodziło
  10336. słońce. Tu przynoszono jej posiłki na tacy, ponieważ nie mogła
  10337. przebywać w stołówce, gdy były tam więcej niż dwie osoby.
  10338. Każdego wieczoru po dyżurze szła półtorej mili do komisariatu,
  10339. by podpisać listę, lecz to szybko stało się dla niej przyjemnym
  10340. spacerem, a nie karą. Mogła uśmiechać się i pozdrawiać ludzi
  10341. spotykanych na ulicy, gdyż nie wiedzieli, że jest nie-osobą,
  10342. i cieszył ją nawet tak powierzchowny kontakt z innymi ludźmi.
  10343. W swoim pokoju słuchała przenośnego radia, czytała książki,
  10344. które dał jej Moses, i myślała o nim. Kilkakrotnie słyszała jego
  10345. nazwisko w radiu. W Stanach Zjednoczonych sieć NABS
  10346. wyświetliła film, który wywołał burzę w całym kraju. Wydawało
  10347. się, że Południowa Afryka, która dla większości Amerykanów
  10348. była równie odległa jak księżyc i tysiąc razy mniej ważna, stała
  10349. się nagle najważniejszym tematem politycznym. Ten film
  10350. eksponował osobę Mosesa, który dzięki prezencji i postawie
  10351. został uznany za centralną postać w walce toczącej się w Afryce.
  10352. W debacie Organizacji Narodów Zjednoczonych, która odbyła się
  10353. po projekcji filmu, niemal każdy mówca wymieniał jego
  10354. nazwisko. Choć na forum Rady Bezpieczeństwa Wielka Brytania
  10355. postawiła veto wobec wniosku Zgromadzenia Ogólnego
  10356. potępiającego dyskryminację rasową w Południowej Afryce,
  10357. debata rozniosła się szerokim echem po całym świecie
  10358. i wstrząsnęła członkami rządu.
  10359. Afryka Południowa nie miała własnej sieci telewizyjnej, ale
  10360. Victoria słuchała propagandowego wydania audycji „Aktualności”
  10361. nadawanej w kontrolowanej przez państwo stacji South African
  10362. Broadcasting Corporation, w której kampania oporu została
  10363. uznana za akcje radykalnej mniejszości, a Mosesa Gamę
  10364. określono jako inspirowanego przez komunistów rewolucyjnego
  10365. kryminalistę, który wciąż przebywał na wolności, choć wydano
  10366. już na niego nakaz aresztowania pod zarzutem zdrady.
  10367. Victoria, pozbawiona współczucia innych ludzi, samotna, tak
  10368. za nim tęskniła, że każdego dnia płakała w swoim pokoju.
  10369. Dziesiątego dnia aresztu wracała brzegiem chodnika do
  10370. domu po codziennej wizycie w komisariacie. Szła lekkim,
  10371. rozkołysanym krokiem, jaki od dzieciństwa praktykują kobiety
  10372. Nguni, nosząc na głowie wszystko – od drewna do palenia, po
  10373. dwudziestolitrowe dzbany z wodą. Niewielka furgonetka jadąca za
  10374. Victorią zwolniła i posuwała się równo z nią.
  10375. Victoria była przyzwyczajona do tego, że przyciąga uwagę
  10376. mężczyzn, gdyż była ideałem piękna kobiet Nguni. Kiedy
  10377. kierowca gwizdnął cicho, nie spojrzała w jego kierunku, lecz
  10378. tylko podniosła nieco głowę i przybrała wyniosły wyraz twarzy.
  10379. Kierowca gwizdnął bardziej natarczywie i kątem oka Victoria
  10380. zobaczyła, że niebieska furgonetka ma na boku wymalowany
  10381. napis: EKSPRESOWE PRALNIE CHEMICZNE – SERWIS
  10382. SZEŚCIOGODZINNY. Kierowca był potężnym mężczyzną i choć
  10383. miał czapkę nasuniętą głęboko na oczy, wyczuła, że był
  10384. atrakcyjny i przystojny. Wbrew woli jej biodra zaczęły falować,
  10385. a jej duże, krągłe pośladki poruszały się jak policzki wiewiórki
  10386. gryzącej orzech.
  10387. – Victoria! – syknął ktoś i natychmiast rozpoznała jego głos.
  10388. Zatrzymała się jak wryta i odwróciła się ku niemu.
  10389. – To ty! – szepnęła i rozejrzała się szybko wokół.
  10390. W tej chwili nikogo nie było na chodniku i tylko na szosie
  10391. poruszały się światła samochodów pomiędzy rzędami wysokich
  10392. drzew. Spojrzała znów na jego twarz pałającymi oczyma
  10393. i szepnęła:
  10394. – Och, Mosesie, nie spodziewałam się, że przyjedziesz.
  10395. Moses pochylił się i otworzył drzwi z jej strony, a Victoria
  10396. podbiegła i wsiadła do jadącego samochodu.
  10397. – Schowaj się – polecił, a ona skuliła się pod deską
  10398. rozdzielczą. Zatrzasnął drzwi i przyspieszył.
  10399. – Nie mogę uwierzyć, że to ty. Nadal nie mogę – skąd
  10400. masz ten samochód? Och, Mosesie, nigdy się nie dowiesz, jak
  10401. bardzo... Wielokrotnie słyszałam twoje nazwisko przez radio, tyle
  10402. się wydarzyło...
  10403. Zorientowała się, że mówi bardzo szybko, niemal histerycznie.
  10404. Tyle czasu już upłynęło, od kiedy mogła mówić otwarcie i czuła
  10405. się tak, jakby bolesny wrzód samotności i tęsknoty otworzył się
  10406. i cała trucizna wypływała strumieniem słów.
  10407. Zaczęła mu opowiadać o strajku pielęgniarek i internowaniu,
  10408. o tym, że skontaktowała się z nią Albertina Sisulu i że odbędzie
  10409. się marsz stu tysięcy kobiet na budynki rządowe w Pretorii, do
  10410. którego ona się przyłączy, łamiąc zakazy aresztu domowego.
  10411. – Chcę, byś był ze mnie dumny. Chcę być częścią walki,
  10412. gdyż tylko w ten sposób mogę być częścią ciebie.
  10413. Moses jechał w milczeniu. Uśmiechał się lekko słuchając jej
  10414. paplania. Miał na sobie niebieski kombinezon z napisem na
  10415. plecach „Ekspresowe Pralnie Chemiczne”. Tył samochodu był
  10416. wypełniony ubraniami mocno pachnącymi proszkiem. Wiedziała,
  10417. że pożyczył samochód od Hendricka Tabaki.
  10418. Po kilku minutach jazdy Moses zwolnił i ostro skręcił
  10419. w boczną drogę, która stopniowo zamieniała się w dwie koleiny,
  10420. po czym zanikła zupełnie. Przejechał jeszcze kilka metrów po
  10421. kępach trawy i zatrzymał samochód za zrujnowanym,
  10422. pozbawionym dachu budynkiem, którego wybite okna wyglądały
  10423. jak oczodoły w czaszce. Victoria wysunęła się spod deski
  10424. rozdzielczej.
  10425. – Słyszałem o strajku pielęgniarek i o tym, że jesteś
  10426. w areszcie domowym – powiedział cicho, wyłączając silnik. –
  10427. Tak, jestem z ciebie dumny. Bardzo dumny. Jesteś dobrą żoną
  10428. dla wodza.
  10429. Victoria opuściła skromnie głowę. Słowa Mosesa sprawiły jej
  10430. ogromną przyjemność. Gdy byli rozdzieleni, nie zdawała sobie
  10431. w pełni sprawy z tego, jak go kocha, i teraz spadło to na nią
  10432. z całą siłą.
  10433. – A ty jesteś wodzem – powiedziała. – Nie, jeszcze więcej –
  10434. jesteś królem.
  10435. – Victoria, mam mało czasu. Nie powinienem tu
  10436. przyjeżdżać...
  10437. – Uschłabym, gdybyś nie przyjechał... moja dusza była tak
  10438. wysuszona – wybuchnęła, ale Moses położył jej rękę na
  10439. ramieniu, by ją uciszyć.
  10440. – Posłuchaj. Przyjechałem, żeby ci powiedzieć, że odjeżdżam.
  10441. Przyjechałem, by cię umocnić na czas, gdy będę daleko stąd.
  10442. – Och, mężu! – ze wzruszenia zaczęła mówić w języku zulu.
  10443. – Dokąd jedziesz?
  10444. – Mogę ci tylko powiedzieć, że jadę do dalekiego kraju.
  10445. – Czy nie mogę pojechać z tobą? – poprosiła.
  10446. – Nie.
  10447. – A zatem poślę za tobą moje serce, by ci towarzyszyło,
  10448. a moja ziemska skorupa zostanie tu, czekając twojego powrotu.
  10449. Kiedy wrócisz mój mężu?
  10450. – Nie wiem, ale nieprędko.
  10451. – Dla mnie każda minuta bez ciebie staje się trudnym do
  10452. zniesienia dniem – powiedziała cicho, a on podniósł rękę
  10453. i delikatnie pogłaskał ją po twarzy.
  10454. – Gdybyś czegoś potrzebowała, zawiadom Hendricka Tabakę.
  10455. On jest moim bratem i oddałem cię pod jego opiekę.
  10456. Skinęła, nie mogąc wypowiedzieć słowa.
  10457. – Mogę ci powiedzieć tylko jedno. Kiedy przyjadę, odwrócę
  10458. świat, który znamy, do góry nogami. Wszystko się zmieni.
  10459. – Wierzę ci – odpowiedziała.
  10460. – Muszę już iść. Czas, jaki moglibyśmy spędzić razem,
  10461. dobiegł końca.
  10462. – Mój mężu – szepnęła, znów spuszczając oczy – pozwól
  10463. mi po raz ostatni być twoją żoną, bo gdy nie ma cię przy
  10464. mnie, noce są tak długie i zimne.
  10465. Wziął zwój prześcieradeł z tyłu furgonetki i rozłożył je na
  10466. trawie obok samochodu. Jej nagie ciało rysowało się wyraźnie
  10467. na białym płótnie niczym wyrzeźbiona z brązu figura rzucona
  10468. w śnieg.
  10469. Na koniec, gdy leżał na niej zmęczony i słaby jak dziecko,
  10470. ujęła w dłonie jego głowę, delikatnie przycisnęła do ciepłego,
  10471. miękkiego łona i szepnęła:
  10472. – Niezależnie od tego, jak daleko i na jak długo wyjedziesz,
  10473. moja miłość pokona przestrzeń i czas i będę przy twoim boku,
  10474. mój mężu.
  10475. Tara czekała na niego. Gdy Moses wrócił do obozu, leżała
  10476. na łóżku, a w namiocie paliła się lampa. Odsunął płótno
  10477. zasłaniające wejście i Tara usiadła. Koc opadł odsłaniając jej
  10478. duże, białe piersi z drobnymi, niebieskimi żyłkami wokół
  10479. nabrzmiałych sutków – tak różnymi od piersi kobiety, którą
  10480. właśnie opuścił.
  10481. – Gdzie byłeś? – spytała.
  10482. Nie odpowiedział na pytanie i zaczął się rozbierać.
  10483. – Pojechałeś zobaczyć się z nią, prawda? Joe powiedział, byś
  10484. tego nie robił.
  10485. Popatrzył na nią pogardliwie, demonstracyjnie zapiął swój
  10486. kombinezon i ruszył ku wyjściu.
  10487. – Przepraszam, Moses – krzyknęła, przerażona myślą, że
  10488. może odejść. – Nie chciałam tego powiedzieć, zostań, proszę.
  10489. Nie będę już tak mówiła. Przysięgam, kochanie. Proszę cię,
  10490. przebacz mi. Byłam smutna, miałam taki przerażający sen...
  10491. Uklękła na łóżku odrzucając koc i wyciągnęła ku niemu ręce.
  10492. – Proszę! – błagała. – Chodź do mnie!
  10493. Patrzył na nią przez długą chwilę, po czym zaczął rozpinać
  10494. kombinezon. Gdy położył się do łóżka, przytuliła się do niego
  10495. mocno.
  10496. – Och Moses, miałam taki sen. Śniła mi się znów siostra
  10497. Nunziata. Boże, ten wyraz ich twarzy, gdy jedli jej wątrobę! Byli
  10498. jak wilki, krew ciekła im po twarzach. To było przerażające,
  10499. niewyobrażalne. Wydawało mi się, że to niemożliwe, by na
  10500. świecie istniało dobro.
  10501. – Nie – powiedział niskim głosem, który rozchodził się w jej
  10502. ciele tak, jakby była pudłem rezonansowym skrzypiec
  10503. pobudzanym do drgania przez struny. – Nie – powtórzył. –
  10504. To było piękno, absolutne piękno, oczyszczone ze wszystkiego,
  10505. oprócz prawdy. Byłaś świadkiem świętego gniewu ludu. Zanim
  10506. to się stało, miałem tylko nadzieję, ale teraz naprawdę w to
  10507. wierzę. To było poświęcenie naszego zwycięstwa. Zjedli jej ciało
  10508. i wypili jej krew, tak jak to robicie wy, chrześcijanie, by
  10509. przypieczętować pakt z historią. Zobaczywszy ten święty gniew,
  10510. musisz uwierzyć, że w końcu zwyciężymy.
  10511. Westchnął głęboko, jego wielka, muskularna pierś poruszyła
  10512. się w jej objęciach i zasnął. Nigdy nie mogła się przyzwyczaić, że
  10513. zasypia tak, jakby zamykał drzwi wiodące do swojej
  10514. świadomości. Tara została osamotniona, bojąc się tego, co
  10515. przyniesie przyszłość.
  10516. Joe Cicero przyjechał po Mosesa w nocy. Moses ubrał się
  10517. jak jeden z tysięcy górników z kopalni złota, w długą wojskową
  10518. kurtkę i kominiarkę zakrywającą niemal całą twarz. Tak jak
  10519. polecił mu Joe, nie miał żadnego bagażu. Kiedy zdezelowana
  10520. półciężarówka zatrzymała się po drugiej stronie drogi i mignęła
  10521. światłami, Moses wyszedł z cadillaca i szybko przeszedł do niej.
  10522. Nie powiedział jej „do widzenia”, gdyż pożegnali się już
  10523. wcześniej i nie odwrócił, by spojrzeć na nią, siedzącą samotnie
  10524. za kierownicą.
  10525. Gdy tylko Moses wsiadł, samochód ruszył. Tylne światła
  10526. malały i znikły za pierwszym zakrętem drogi, a Tara poczuła się
  10527. tak przytłoczona nieszczęściem, że nie wiedziała, czy to przeżyje.
  10528. Francois Afrika był dyrektorem szkoły dla kolorowych
  10529. w Mannenbergu w Cape Flats. Był czterdziestoparoletnim, tęgim
  10530. i poważnym mężczyzną. Miał cerę koloru cafe au lait, gęste,
  10531. poskręcane włosy, które rozczesywał na boki i przygładził
  10532. używając brylantyny.
  10533. Jego żona Miriam była pulchna, ale znacznie niższa
  10534. i młodsza od niego. Zanim wyszła za Francois, uczyła historii
  10535. w szkole podstawowej w Mannenbergu. Urodziła mu czworo
  10536. dzieci, same córki. Była przewodniczącą lokalnego oddziału
  10537. Womens Institute, który służył jej za wygodny kamuflaż dla
  10538. działalności politycznej. W czasie kampanii oporu została
  10539. aresztowana, a gdy kampania wygasła, uwolniono ją narzucając
  10540. jednak rygory aresztu domowego. Po trzech miesiącach, gdy
  10541. opór ustał zupełnie, nie przedłużono jej aresztu.
  10542. Molly Broadhurst znała ją, zanim Miriam wyszła za Francois
  10543. i razem często odwiedzali jej dom. Pucołowata Miriam zawsze
  10544. uśmiechała się, spoglądając wesoło zza grubych okularów. Jej
  10545. dom stojący na terenie szkoły podstawowej był zawsze czysty
  10546. jak sala operacyjna. Ręcznie tkane pokrowce przykrywały
  10547. ciężkie, brązowe fotele, a podłogi błyszczały jak lustra. Jej córki
  10548. zawsze pięknie ubrane, miały wplecione kolorowe wstążki
  10549. w warkocze i były – podobnie jak Miriam – pogodne
  10550. i pucołowate, czego powodem była raczej kuchnia matki, a nie
  10551. geny.
  10552. Tara poznała Miriam w domu Molly. Przyjechała pociągiem
  10553. z obozowiska w jaskiniach na dwa tygodnie przed spodziewanym
  10554. porodem. Wykupiła przedział sypialny dla siebie i nie chcąc, by
  10555. ją rozpoznano, przez całą podróż trzymała drzwi zamknięte na
  10556. klucz. Molly wyszła po nią na stację Paarl, gdyż nie chciała
  10557. zaryzykować wysiadania na głównym dworcu Kapsztadu. Shasa
  10558. i jej rodzina byli nadal przekonani, że pracuje z profesor Hurst.
  10559. Miriam spełniała wszystkie oczekiwania Tary. Była dokładnie
  10560. taka, jak opowiadała Molly, choć Tara nie spodziewała się, że
  10561. zobaczy ją w sukience ciążowej.
  10562. – Pani także jest w ciąży? – spytała, gdy podały sobie ręce.
  10563. Miriam wstydliwie pogładziła się po brzuchu.
  10564. – To przezorność, pani Taro. Nie mogłabym wziąć dziecka
  10565. tak z niczego, prawda? Gdy tylko Molly mnie powiadomiła,
  10566. wsadziłam małe zawiniątko i z wolna je powiększałam.
  10567. Tara zdała sobie sprawę, na jakie kłopoty naraziła Miriam,
  10568. i rzuciła jej się na szyję.
  10569. – Och, nigdy nie będę w stanie wyrazić, jak bardzo jestem
  10570. pani wdzięczna. Proszę mi nie mówić „pani”. Jestem twoją
  10571. przyjaciółką i chciałabym, żebyśmy sobie mówiły po imieniu.
  10572. – Obiecuję, że będę się opiekowała twoim dzieckiem tak, jak
  10573. swoim własnym – powiedziała Miriam, a gdy zobaczyła wyraz
  10574. twarzy Tary, pospiesznie dodała: – Ale ono zawsze będzie
  10575. twoje. Zawsze możesz przyjeżdżać i spotykać się z nim, a jeżeli
  10576. kiedyś będziesz mogła je wziąć, no cóż, ani ja, ani Francois nie
  10577. będziemy ci przeszkadzać.
  10578. – Jesteś milsza, niż mówiła mi Molly! – uściskała ją Tara. –
  10579. Chodź, pokażę ci ubranka, jakie przywiozłam dla dziecka.
  10580. – Och, same niebieskie – zawołała Miriam. – Jesteś pewna,
  10581. że to będzie chłopiec?
  10582. – Nie mam żadnych wątpliwości – to będzie chłopiec.
  10583. – Ja też byłam pewna – zaśmiała się Miriam. – No
  10584. i popatrz – same dziewczyny! Choć nie jest tak źle, to dobre
  10585. dziewczyny i teraz wszystkie oczekują, że to będzie chłopiec –
  10586. poklepała się po wypchanym brzuchu – i wiem, że strasznie go
  10587. będą rozpieszczać.
  10588. Dziecko Tary urodziło się w pokoju gościnnym Molly. Poród
  10589. przyjmował doktor Chetty Abrahamji, stary przyjaciel Molly,
  10590. potajemny członek partii komunistycznej, jeden z nielicznych
  10591. Hindusów w tej partii.
  10592. Gdy tylko Tara zaczęła rodzić, Molly zatelefonowała do
  10593. Miriam Afrika. Miriam przyjechała z torbą i poszła prosto do
  10594. Tary. Miała bardzo powiększony brzuch.
  10595. – Tak się cieszę, że w końcu zaczęłyśmy – zawołała. –
  10596. Muszę przyznać, że chociaż była to trudna ciąża, poród będzie
  10597. bardzo szybki i łatwy.
  10598. Wsadziła rękę pod sukienkę i wyciągnęła poduszkę. Tara
  10599. zaśmiała się razem z nią, lecz nagle przerwała, gdyż chwyciły ją
  10600. bóle.
  10601. – Au! – szepnęła. – Chciałabym, żeby mnie też poszło tak
  10602. łatwo. Wydaje mi się, że jest ogromny.
  10603. Molly i Miriam siadały na zmianę koło niej i trzymały ją za
  10604. rękę, gdy Tarę chwytały bóle, a doktor stał w nogach łóżka
  10605. i mówił:
  10606. – Mocniej! Mocniej!
  10607. W południe następnego dnia Tara była już wyczerpana,
  10608. wszystko ją bolało i z trudem łapała oddech. Jej włosy były
  10609. zlepione potem, tak jakby kąpała się w morzu.
  10610. – Niedobrze – powiedział doktor. – Będziemy musieli
  10611. przewieźć cię do szpitala i zrobić cesarskie.
  10612. – Nie! Nie! – Tara podniosła się na łokciu z twarzą
  10613. wykrzywioną determinacją. – Pozwólcie mi spróbować jeszcze
  10614. raz.
  10615. Kiedy nadeszły następne bóle, Tara napięła mięśnie tak
  10616. silnie, że wydawało jej się, że ścięgna popękają jej jak gumowe
  10617. taśmy. Nic się jednak nie zdarzyło, dziecko nie chciało się
  10618. przesunąć i czuła, że zatrzymało się w niej niczym wielka kłoda.
  10619. – Jeszcze! – szeptała jej Molly do ucha. – Mocniej –
  10620. jeszcze raz, dla dziecka.
  10621. Tara napięła mięśnie jeszcze raz z całych sił i krzyknęła, gdyż
  10622. miała wrażenie, że jej ciało rozdziera się jak kartka papieru.
  10623. Poczuła coś ciepłego i śliskiego między nogami i odczuła ulgę tak
  10624. wielką, że jej jęki przeszły w długi krzyk radości, który połączył
  10625. się z płaczem dziecka.
  10626. – Czy to chłopiec? – spytała z trudem, próbując się
  10627. podnieść. – Powiedz mi, powiedz mi szybko.
  10628. – Tak – uspokoiła ją Molly. – To chłopiec – popatrz na
  10629. jego siusiak. Długi jak mój palec. Nie ma co do tego
  10630. wątpliwości – to z pewnością chłopiec.
  10631. Tara roześmiała się.
  10632. Dziecko ważyło cztery i pół kilograma. Miało gęste, czarne
  10633. włosy, poskręcane jak wełna astrachańskiej owcy, jasnobrązową
  10634. skórę i rysy Mosesa. Tara nigdy nie widziała niczego tak
  10635. pięknego w swoim życiu, żadne z jej poprzednich dzieci nie było
  10636. do niego podobne.
  10637. – Dajcie mi go – powiedziała głosem zachrypniętym po
  10638. straszliwym wysiłku rodzenia. Podali jej jeszcze mokre i śliskie
  10639. dziecko.
  10640. – Chcę go nakarmić – szepnęła. – Muszę mu dać possać
  10641. pierś – wtedy będzie mój na zawsze.
  10642. Ścisnęła sutek i wsadziła go w usta dziecka. Chłopiec zacisnął
  10643. na nim wargi, spazmatycznie sapiąc i wierzgając nogami
  10644. z radości.
  10645. – Tara, jak się będzie nazywał? – spytała Miriam Afrika.
  10646. – Nazwiemy go Benjamin – powiedziała Tara. – Benjamin
  10647. Afrika. Podoba mi się to – on jest naprawdę synem Afryki.
  10648. Tara została z noworodkiem pięć dni. Gdy w końcu musiała
  10649. się z nim rozstać i Miriam odjechała z dzieckiem swoim małym
  10650. morrisem minor, Tara czuła się tak, jakby w wyniku jakiejś
  10651. brutalnej operacji usunięto kawałek jej duszy. Gdyby nie to, że
  10652. była przy niej Molly, Tara wiedziała, że nie mogłaby tego
  10653. znieść. Ale Molly miała coś dla niej.
  10654. – Czekałam z tym aż do tej chwili – powiedziała Tarze. –
  10655. Wiedziałam, jak będziesz się czuła, gdy będziesz musiała oddać
  10656. dziecko. To cię trochę pocieszy.
  10657. Wręczyła jej kopertę, a Tara uważnie przyjrzała się
  10658. napisanemu odręcznie adresowi.
  10659. – Nie poznaję charakteru pisma. Wyglądała na zaskoczoną.
  10660. – Dał mi to specjalny kurier, otwórz. No, już! – rozkazała
  10661. Molly surowo i Tara posłuchała jej.
  10662. W kopercie były cztery kartki taniego papieru. Tara spojrzała
  10663. na ostatnią stronę i gdy zobaczyła podpis, wyraz jej twarzy
  10664. zmienił się.
  10665. – Moses! – krzyknęła. – Nie mogę uwierzyć. Po tylu
  10666. miesiącach! Porzuciłam już nadzieję. Nawet nie rozpoznałam
  10667. charakteru pisma. Przycisnęła list do piersi.
  10668. – Nie wolno mu było pisać, kochanie. Przebywa w obozie
  10669. o bardzo surowym reżimie. Złamał rozkazy i podjął wielkie
  10670. ryzyko, chcąc ci przekazać ten list.
  10671. Molly podeszła do drzwi.
  10672. – Zostawię cię w spokoju, byś mogła to przeczytać. Wiem,
  10673. że cię to trochę pocieszy.
  10674. Nawet gdy Molly wyszła, Tara zwlekała z rozpoczęciem
  10675. lektury listu. Chciała przedłużyć radość, ale w końcu nie mogła
  10676. się już powstrzymać.
  10677. Najukochańsza Taro!
  10678. Choć praca tutaj jest bardzo ciężka i wymagająca,
  10679. każdego dnia myślę o Tobie i o naszym dziecku. Nie wiem,
  10680. być może, że już się urodziło i zastanawiam się często, czy
  10681. to chłopiec, czy dziewczynka.
  10682. Chociaż to, co robię, ma wielkie znaczenie dla nas
  10683. wszystkich – dla wszystkich mieszkańców Afryki, ale także
  10684. dla Ciebie i dla mnie – jednak tęsknię za Tobą. Myśl o Tobie
  10685. nachodzi mnie niespodziewanie w nocy i w dzień i jest jak
  10686. cios nożem w pierś.
  10687. Tara nie mogła dalej czytać, gdyż oczy zalewały jej łzy.
  10688. – Och Mosesie – zacisnęła usta, by nie zacząć głośno
  10689. szlochać. – Nie wiedziałam, że możesz żywić do mnie takie
  10690. uczucia. Otarła oczy wierzchem dłoni.
  10691. Gdy wyjeżdżałem, nie wiedziałem dokąd jadę ani co mnie
  10692. tutaj czeka. Teraz wszystko jest jasne i wiem już, jak trudne
  10693. zadania stoją przed nami. Wiem także, że będę potrzebował
  10694. twojej pomocy. Moja żono, nie odmówisz mi? Nazywam cię
  10695. „żoną”, gdyż tak właśnie o Tobie myślę, gdy teraz nosisz
  10696. nasze dziecko.
  10697. Tarze trudno było to przyjąć. Nigdy nie spodziewała się, by
  10698. się tak do niej zwracał, i teraz ją to poraziło.
  10699. – Nie mogłabym ci niczego odmówić – szepnęła, i spojrzała
  10700. znów na kartkę. Odwróciła ją i czytała dalej:
  10701. Kiedyś powiedziałem Ci, jak użyteczne mogłoby być
  10702. wykorzystywanie związków rodzinnych po to, by nas
  10703. informować o tym, co się dzieje w państwie. Twój mąż,
  10704. Shasa Courtney, zamierza przejść na stronę
  10705. neofaszystowskiego ciemięzcy. Chociaż napełni Cię to
  10706. nienawiścią i wstrętem do niego, jest to dar losu, jakiego nie
  10707. oczekiwaliśmy i nie spodziewaliśmy się w najśmielszych
  10708. marzeniach. Mamy informację, że obiecano mu stanowisko
  10709. w rządzie tego barbarzyńskiego reżimu. Gdyby Shasa
  10710. Courtney miał do ciebie zaufanie, mielibyśmy bezpośredni
  10711. dostęp do informacji i znalibyśmy wszystkie ich plany
  10712. i zamiary. Byłoby to dla nas wprost bezcenne.
  10713. – Nie – szepnęła, potrząsając głową, wyczuwając, co nastąpi
  10714. dalej. Zebrała całą odwagę i czytała:
  10715. Przez wzgląd na nasz kraj i naszą miłość proszę Cię, byś
  10716. po urodzeniu dziecka i odzyskaniu sił po porodzie wróciła do
  10717. domu swojego męża w Welteyreden, przeprosiła go za swoją
  10718. nieobecność, powiedziała, że nie możesz żyć bez niego i dzieci
  10719. i robiła wszystko, co w twojej mocy, by się do niego zbliżyć
  10720. i jeszcze raz zdobyć jego zaufanie.
  10721. – Nie mogę tego zrobić – szepnęła Tara. Potem pomyślała
  10722. o dzieciach, zwłaszcza o Michaelu i zaczęła się wahać.
  10723. – Och Mosesie, nie wiesz, o co mnie prosisz. -Zakryła oczy
  10724. ręką. – Proszę cię, nie zmuszaj mnie do tego. Dopiero co
  10725. odzyskałam wolność – nie zmuszaj mnie, bym się jej znowu
  10726. wyrzekła. List był jednak bezlitosny:
  10727. Każdy z nas będzie musiał ponieść ofiary w walce, która
  10728. nas czeka. Niektórzy z nas będą musieli poświęcić swoje
  10729. życie i być może, że ja będę jednym z nich...
  10730. – Nie, nie ty, kochany, tylko nie ty!
  10731. Jednakże lojalni i oddani towarzysze, oprócz nagrody,
  10732. jaką będzie ostateczne zwycięstwo i wyzwolenie, otrzymają
  10733. także inną. Jeżeli potrafisz zdobyć się na to, o co Cię proszę,
  10734. moi przyjaciele zorganizują nasze spotkanie – nie tam, gdzie
  10735. musimy ukrywać naszą miłość, ale w wolnym kraju, gdzie
  10736. przez pewien czas będziemy mogli cieszyć się naszą miłością.
  10737. Czy możesz sobie to wyobrazić, kochana? Spędzać dnie
  10738. i noce razem, spacerować ulicami trzymając się za ręce.
  10739. Chodzić razem do restauracji i głośno się śmiać, protestować
  10740. bez obaw i mówić na głos to, co się myśli, całować się
  10741. i robić te wszystkie głupie rzeczy, jakie robią kochankowie,
  10742. i mieć przy sobie dziecko zrodzone z naszej miłości...
  10743. Było to zbyt bolesne, nie mogła dalej czytać. Gdy Molly
  10744. zobaczyła, że Tara gorzko płacze, usiadła koło niej na łóżku
  10745. i objęła ją.
  10746. – Co się stało, powiedz starej Molly.
  10747. – Muszę wracać do Welteyreden – zaszlochała Tara. – Och
  10748. Boże, Molly, myślałam, że na zawsze odeszłam z tego miejsca,
  10749. a teraz muszę tam wracać.
  10750. Prośba Tary o formalne spotkanie w celu omówienia spraw
  10751. małżeńskich bardzo zaskoczyła Shasę. Nieformalne porozumienie,
  10752. które dawało mu całkowitą wolność działania i wychowywania
  10753. dzieci oraz szacunek i zachowanie stanu małżeńskiego, bardzo
  10754. mu odpowiadało, Bez słowa sprzeciwu płacił rachunki
  10755. przesyłane przez Tarę i dbał o to, by duża kwota wpływała na
  10756. jej rachunek na początku każdego miesiąca. Raz zdarzyło się,
  10757. że dyrektor banku zadzwonił z wiadomością, iż Tara wypłaciła
  10758. za dużo pieniędzy i Shasa natychmiast to wyrównał. Innym
  10759. razem wpłynął czek na prawie tysiąc funtów wystawiony dla
  10760. handlarza używanymi samochodami. Shasa nie zakwestionował
  10761. go. Był zupełnie zadowolony z takiego stanu rzeczy.
  10762. Teraz wyglądało na to, że wszystko ma się zmienić, i Shasa
  10763. natychmiast zwołał spotkanie swoich głównych doradców w sali
  10764. konferencyjnej w Centaine House. Przyjechała sama Centaine,
  10765. a z Johannesburga przyleciał Abraham Abrahams przywożąc ze
  10766. sobą współwłaściciela bardzo znanej i drogiej kancelarii
  10767. adwokackiej specjalizującej się w sprawach rozwodowych.
  10768. Centaine od razu przeszła do rzeczy.
  10769. – Rozważmy najgorszy możliwy przypadek – powiedziała
  10770. wprost. – Załóżmy, że Tara będzie chciała dzieci
  10771. i odszkodowanie, plus pensję dla siebie i każdego dziecka.
  10772. Spojrzała na Abe, który skinął siwą głową, co spowodowało,
  10773. że pozostali prawnicy, zachowując śmiertelną powagę, zaczęli
  10774. kiwać głowami jak lalki. Shasa pomyślał zjadliwie, że potajemnie
  10775. liczą już swoje wynagrodzenia.
  10776. – Do cholery, ta kobieta mnie opuściła! Za nic nie oddam
  10777. jej dzieci.
  10778. – Ona będzie twierdzić, że sprawiłeś, iż nie mogła zostać
  10779. w domu – powiedział Abe, a kiedy zobaczył gniewny wyraz
  10780. twarzy Shasy, starał się go uspokoić. – Shasa, musisz pamiętać,
  10781. że prawdopodobnie ona także weźmie najlepszych doradców
  10782. prawnych.
  10783. – Cholerni kłamliwi prawnicy! – powiedział gorzko Shasa, co
  10784. sprawiło zebranym przykrość, ale Shasa nie przeprosił ich ani
  10785. nie sprostował. – Już jej powiedziałem, że nie dam jej
  10786. rozwodu. Moja kariera polityczna jest teraz w krytycznej fazie
  10787. i nie mogę sobie pozwolić na taki skandal. Wkrótce będę
  10788. kandydował w wyborach.
  10789. – Być może, że nie będziesz mógł odmówić – mruknął Abe.
  10790. – Jeżeli będzie miała swoje racje.
  10791. – Nie ma żadnych – powiedział Shasa cnotliwie. – Zawsze
  10792. byłem oddanym i hojnym mężem.
  10793. – Twoja hojność jest znana – mruknął Abe oschle. – Jest
  10794. wiele atrakcyjnych, młodych dam, które mogą temu
  10795. zaświadczyć.
  10796. – Doprawdy, Abe – przerwała Centaine – Shasa zawsze
  10797. trzymał się z daleka od kłopotów z kobietami.
  10798. – Centaine, kochanie, mówimy o faktach, a nie
  10799. o macierzyńskich złudzeniach. Nie jestem prywatnym detektywem
  10800. i nie obchodzi mnie życie osobiste Shasy. Jednakże pomimo że
  10801. mnie to nie interesuje, mogę wymienić przynajmniej sześć
  10802. przypadków w ciągu ostatnich kilku lat, które dają Tarze
  10803. wystarczające powody...
  10804. Shasa dawał Abe gwałtowne znaki, by przestał, ale Centaine
  10805. pochyliła się do przodu, wyraźnie zainteresowana.
  10806. – Mów dalej, Abe – poleciła. – Zacznij wymieniać!
  10807. – Dwa lata temu, w styczniu młoda kobieta z objazdowego
  10808. musicalu „Oklahoma” – zaczął Abe, a Shasa osunął się na
  10809. krześle i zakrył oczy ręką, jak gdyby się modlił. – Kilka tygodni
  10810. później grająca – jak na ironię – na lewym skrzydle
  10811. zawodniczka z przebywającej u nas brytyjskiej kobiecej drużyny
  10812. hokejowej.
  10813. Jak dotąd Abe nie wymieniał nazwisk, ale mówił dalej:
  10814. – Następnie była reżyserka z North American Broadcasting
  10815. Studios, zuchwała mała jędza. Nazywała się jak ryba... nie, jak
  10816. delfin, właśnie, Kitty Godolphin. Czy chcesz, żebym wymieniał
  10817. dalej? Są jeszcze inne, ale tak jak powiedziałem, nie jestem
  10818. prywatnym detektywem. Możesz być pewna, że Tara wynajmie
  10819. dobrego detektywa, a Shasa nie starał się zbytnio zacierać
  10820. śladów.
  10821. – Wystarczy, Abe – przerwała mu Centaine patrząc na syna
  10822. z dezaprobatą i skrywanym uwielbieniem zarazem.
  10823. To krew de Thiry, pomyślała. Rodzinna klątwa. Biedny
  10824. Shasa.
  10825. – Wygląda na to, że jednak mamy problem – powiedziała
  10826. surowo i zwróciła się do prawnika zajmującego się rozwodami.
  10827. – Przypuśćmy, że Tara ma pewne racje. Jaki może być
  10828. najgorszy wyrok przeciwko nam?
  10829. – Pani Courtney, jest bardzo trudno...
  10830. – Nie będę pana z tego rozliczać – powiedziała Centaine
  10831. ostro. – Nie musi się pan wykręcać. Proszę mi przedstawić
  10832. najgorszą ewentualność.
  10833. – Mogą jej przyznać dzieci, zwłaszcza najmłodszą dwójkę,
  10834. i duże odszkodowanie.
  10835. – Ile? – spytał Shasa.
  10836. – Biorąc pod uwagę pana położenie, mogłoby to być –
  10837. prawnik zawahał się ostrożnie – milion funtów, plus dodatki,
  10838. dom, pensja i kilka drobniejszych rzeczy.
  10839. Shasa wyprostował się na krześle. Gwizdnął cicho i mruknął:
  10840. – To, co było dobrą zabawą, staje się poważne.
  10841. Nikt się nie roześmiał.
  10842. Shasa zaczął się więc poważnie przygotowywać do
  10843. pogodzenia się z Tarą. Przeczytał uważnie rady, jakie sporządził
  10844. mu Abe z prawnikami, i opracował taktykę działania. Wiedział, co
  10845. ma powiedzieć i czego unikać. Miał się do niczego nie
  10846. przyznawać i niczego nie obiecywać, zwłaszcza jeśli chodzi
  10847. o dzieci.
  10848. Na miejsce spotkania wybrał staw u stóp Constantia Berg,
  10849. mając nadzieję, że Tara będzie pamiętać szczęśliwe chwile, jakie
  10850. tu spędzili. Kucharz przygotował mu koszyk z jedzeniem na
  10851. piknik, pakując do niego ulubione przysmaki Tary. Shasa wybrał
  10852. też z piwnicy kilka butelek najlepszego wina.
  10853. Bardzo starannie zadbał o swój wygląd. Ostrzygł się i wyjął
  10854. z szuflady nową przepaskę na oko z czarnego jedwabiu. Skropił
  10855. się wodą kolońską, którą dostał od niej, nałożył kremowy,
  10856. jedwabny garnitur, który kiedyś pochwaliła, niebieską koszulę
  10857. i lotniczą chustkę na szyję.
  10858. Wszystkie dzieci zostały na weekend oddane pod opiekę
  10859. Centaine i zawiezione do Rhodes Hill. Tara zatrzymała się
  10860. u Molly i Shasa wysłał po nią rolls-royce’a z szoferem. Samochód
  10861. podwiózł ją nad staw, a Shasa otworzył drzwi. Zaskoczyła go
  10862. nadstawiając mu policzek do pocałunku.
  10863. – Pięknie wyglądasz, kochanie – powiedział i nie było to
  10864. dalekie od prawdy. Straciła na wadze, miała kształtnie wciętą
  10865. talię i wspaniałe piersi. Pomimo powagi chwili Shasa patrząc na
  10866. jej dekolt poczuł podniecenie.
  10867. Spokojnie, chłopcze! – strofował się w myślach i spojrzał na
  10868. jej twarz. Miała gładką skórę, ledwo widoczne ciemne obwódki
  10869. pod oczami, świeżo umyte i uczesane włosy. Widać było, że
  10870. przed spotkaniem ona również zadbała o swój wygląd.
  10871. – Gdzie są dzieci? – spytała od razu.
  10872. – Są z matką, więc możemy spokojnie porozmawiać.
  10873. – Czy są zdrowe?
  10874. – Jak najbardziej. Czują się znakomicie.
  10875. Nie chciał dłużej tego omawiać.
  10876. – Strasznie za nimi tęsknie.
  10877. To była złowieszcza uwaga i Shasa nic nie odpowiedział.
  10878. Zamiast tego zaprowadził ją do letniego domku i poprosił, by
  10879. usiadła na kanapie zwróconej w kierunku wodospadu.
  10880. – Jak tu pięknie – rozejrzała się wokół. – To moje
  10881. ulubione miejsce w całym Welteyreden.
  10882. Wzięła kieliszek podany przez Shasę.
  10883. – Za lepsze czasy! – Shasa wzniósł toast, stuknęli się
  10884. kieliszkami i wypili.
  10885. Odstawiła kieliszek na wykładany marmurem stół, a Shasa
  10886. zamarł czekając na początek ich prawdziwej rozmowy.
  10887. – Chcę wrócić do domu – powiedziała.
  10888. Shasa z wrażenia rozlał wino na przód swojego garnituru, po
  10889. czym, chcąc odzyskać równowagę, wyjął chusteczkę z kieszonki
  10890. na piersi.
  10891. Był biznesmenem, całkowicie przekonanym o tym, że dobije
  10892. najlepszego targu. Co więcej, zdążył się już przyzwyczaić do
  10893. myśli, że znów będzie kawalerem i z radością myślał
  10894. o przywilejach tego stanu, nawet jeśli miało go to kosztować
  10895. milion funtów. Poczuł ukłucie zawodu.
  10896. – Nie rozumiem – powiedział ostrożnie.
  10897. – Tęsknię za dziećmi. Chcę być z nimi – ale nie chcę ich
  10898. zabierać od ciebie. Potrzebują ojca, tak samo jak matki.
  10899. To było zbyt łatwe. Jego instynkt biznesmena podpowiadał
  10900. mu, że to nie wszystko.
  10901. – Próbowałam żyć sama – mówiła dalej. – To nie dla
  10902. mnie. Chcę wrócić.
  10903. – A więc wrócimy do punktu wyjścia? – spytał ostrożnie, ale
  10904. Tara potrząsnęła głową.
  10905. – Oboje wiemy, że to niemożliwe – wstrzymała dalsze
  10906. pytania wyciągnięciem ręki. – Daj mi powiedzieć, czego chcę.
  10907. Chcę wszystkich wygód, jakie miałam, możliwości wychowywania
  10908. dzieci, prestiżu związanego z nazwiskiem Courtneyów
  10909. i swobodnego korzystania z pieniędzy...
  10910. – Zawsze gardziłaś pozycją i pieniędzmi – zakpił, ale Tara
  10911. nie obraziła się.
  10912. – Nigdy nie musiałam się bez tego obywać – powiedziała
  10913. prosto. – Jednakże chcę mieć możliwość wyjeżdżania na pewien
  10914. czas, gdy będzie mi tu ciężko – ale nie będę ci sprawiać
  10915. kłopotów politycznych ani jakichkolwiek innych. – Przerwała, po
  10916. czym stwierdziła: – To wszystko.
  10917. – A co dostanę w zamian? – spytał.
  10918. – Matkę dla dzieci i oficjalną żonę. Będę uczestniczyć
  10919. w wydawanych przez ciebie przyjęciach, będę uprzejma dla
  10920. twoich znajomych, a nawet będę ci pomagać w kampanii
  10921. wyborczej. Kiedyś byłam w tym bardzo dobra.
  10922. – Sądziłem, że moje poglądy i działalność polityczna budzą
  10923. w tobie wstręt.
  10924. – To prawda – ale nigdy nie dam tego po sobie poznać.
  10925. – A co z moimi prawami małżeńskimi, jak to delikatnie
  10926. określają prawnicy?
  10927. – Nie – potrząsnęła głową. – To tylko skomplikowałoby
  10928. nasz związek.
  10929. Pomyślała o Mosesie. Nigdy nie mogłaby być mu niewierna,
  10930. nawet gdyby jej rozkazał. – Nie, ale możesz mieć kogoś
  10931. innego. Zawsze byłeś pod tym względem rozsądnie dyskretny.
  10932. Wiem, że tak samo będzie w przyszłości.
  10933. Popatrzył na jej pierś i zrobiło mu się żal, ale układ, jaki
  10934. mu proponowała, wprawił go w zdumienie. Dostał wszystko,
  10935. czego chciał, i zaoszczędził milion funtów.
  10936. – Czy to wszystko? – spytał. – Jesteś pewna?
  10937. – Chyba że uważasz, iż jest coś jeszcze, co powinniśmy
  10938. omówić. Potrząsnął głową.
  10939. – Czy możemy dobić targu podając sobie ręce i otworzyć
  10940. następną butelkę wina?
  10941. Uśmiechnęła się do niego znad kieliszka, chcąc ukryć to, co
  10942. naprawdę myślała o nim i jego świecie. Pociągając mocne wino
  10943. w kolorze jasnego bursztynu, obiecywała sobie:
  10944. – Zapłacisz, Shasa; zapłacisz za ten układ więcej, niż
  10945. możesz sobie wyobrazić.
  10946. Tara była panią Welteyreden przez ponad dziesięć lat, więc
  10947. ponowne zagranie tej roli przyszło jej łatwo, choć teraz,
  10948. bardziej niż kiedykolwiek przedtem, zdawała sobie sprawę, że
  10949. gra w nudnej i kiepskiej sztuce.
  10950. Były jednak pewne różnice. Lista gości nieznacznie się
  10951. zmieniła, teraz znajdowało się na niej wielu nacjonalistycznych
  10952. polityków i działaczy partyjnych, a przy stole znacznie częściej
  10953. rozmawiano w języku afrikaans. Tara znała go dobrze, gdyż jest
  10954. to bardzo prosty język. Gramatyka jest do tego stopnia
  10955. uproszczona, że czasowniki nie odmieniają się, a wiele słów jest
  10956. wziętych wprost z angielskiego. Miała jednak pewne trudności
  10957. z gardłową wymową, więc zazwyczaj uśmiechała się słodko i nic
  10958. nie mówiła. Spostrzegła, że gdy tak robi, szybko zapominano
  10959. o jej obecności i mogła usłyszeć znacznie więcej, niż gdyby
  10960. uczestniczyła w rozmowie.
  10961. Częstym gościem w Welteyreden był teraz minister spraw
  10962. wewnętrznych, Manfred De La Rey. Tara uznała to za ironię
  10963. losu, że oczekuje się od niej, by podawała jedzenie i zabawiała
  10964. właśnie tego człowieka, który uosabiał całe zło i okrucieństwo
  10965. znienawidzonego reżimu. Czuła się tak, jakby siadała do stołu
  10966. z lampartem-ludojadem; nawet jego oczy były blade i okrutne,
  10967. zupełnie jak oczy wielkiego, drapieżnego kota.
  10968. Jednakże, pomimo odrazy, jaką do niego żywiła, Manfred
  10969. fascynował ją. Gdy przemogła początkowy wstrząs wywołany
  10970. jego obecnością, ze zdziwieniem odkryła, że jest inteligentny.
  10971. Oczywiście, wszyscy wiedzieli, że był wyróżniającym się
  10972. studentem wydziału prawa Stellenbosch University i że zanim
  10973. kandydował do parlamentu, był bardzo wziętym prawnikiem.
  10974. Tara wiedziała także, że w rządzie nacjonalistów byli tylko
  10975. wybitni ludzie, ale jego inteligencja była groźna i przewrotna.
  10976. Odkryła, że jego logiczne i elokwentne wywody, za pomocą
  10977. których przekonywał do najprzewrotniejszych idei, tak do niej
  10978. przemawiają, że musiała otrząsnąć się z jego hipnotycznego
  10979. czaru niczym ptak, próbujący przełamać urok rozkołysanego
  10980. tańca kobry.
  10981. Stosunek Manfreda do rodziny Courtneyów był dla niej
  10982. jeszcze jedną zagadką. Wszyscy wiedzieli, że jego ojciec
  10983. zrabował z kopalni H’ani diamenty o wartości miliona funtów i że
  10984. Blaine, jej ojciec, i Centaine, zanim jeszcze została żoną Blaine’a,
  10985. tropili go na pustyni i ujęli po zawziętej walce. Ojciec Manfreda
  10986. skazany na dożywocie odsiedział piętnaście lat i został uwolniony
  10987. w 1948 roku, gdy nacjonaliści doszli do władzy i ogłosili
  10988. amnestię, obejmującą wielu więźniów afrykanerskich.
  10989. Obie rodziny powinny być do siebie wrogo nastawione
  10990. i rzeczywiście Tara dostrzegała czasami ślady nienawiści w tonie
  10991. rzucanych uwag i nieopatrznych spojrzeniach, jakimi obrzucali się
  10992. Manfred i Shasa. W ich demonstracyjnej przyjaźni było też coś
  10993. kruchego i sztucznego, tak jakby w każdym momencie mogła
  10994. zaniknąć, a oni mieli się rzucić sobie do gardeł jak wściekłe psy.
  10995. Z drugiej strony Tara wiedziała, że właśnie Manfred
  10996. namówił Shasę, by porzucił Partię Zjednoczoną i przyłączył się
  10997. do nacjonalistów, obiecując mu tekę ministra, i że Shasa uczynił
  10998. De La Reyów, ojca i syna, głównymi udziałowcami i dyrektorami
  10999. nowej przetwórni rybnej w Walvis Bay, która, jak się
  11000. spodziewano, miała już w pierwszym roku swej działalności dać
  11001. pół miliona funtów zysku.
  11002. Tajemnica ich stosunków stała się jeszcze bardziej
  11003. intrygująca za sprawą Centaine. Gdy Shasa po raz drugi
  11004. zapraszał Manfreda De La Reya i jego żonę na kolację
  11005. w Welteyreden, Centaine zatelefonowała do Tary kilka dni
  11006. wcześniej i spytała wprost, czy on i Blaine także mogą przyjść
  11007. na przyjęcie.
  11008. Choć Tara postanowiła, że będzie unikać Centaine i że zrobi
  11009. wszystko, by zmniejszyć jej wpływ na dzieci i zarządzanie
  11010. posiadłością, ta bezpośrednia prośba tak ją zaskoczyła, że nie
  11011. potrafiła odmówić.
  11012. – Oczywiście, mamo – zgodziła się z fałszywym
  11013. entuzjazmem. – Zaprosiłabym ciebie i ojca, ale sądziłam, że ten
  11014. wieczór by cię znudził, a wiem także, że tata nie może znieść
  11015. De La Reya...
  11016. – Dlaczego tak sądzisz, Taro? – spytała Centaine ostro. –
  11017. Siedzą po przeciwnych stronach w parlamencie, ale Blaine
  11018. szanuje rodzinę De La Reya i przyznaje, że Manfred dobrze
  11019. sobie poradził z kłopotami. Dowodzona przez niego policja
  11020. umiejętnie wyłapała prowodyrów i zapobiegła poważniejszym
  11021. wystąpieniom i dalszym ofiarom.
  11022. Tarze cisnęły się na usta ostre słowa i chciała rzucić je
  11023. prosto w twarz teściowej, ale zacisnęła zęby i wziąwszy głęboki
  11024. oddech, powiedziała słodko:
  11025. – Dobrze, mamo, Shasa i ja oczekujemy was w piątkowy
  11026. wieczór o wpół do siódmej; panowie będą w smokingach.
  11027. – Oczywiście – powiedziała Centaine.
  11028. Był to zaskakująco miły wieczór. Shasa wyznawał zasadę,
  11029. zgodnie z którą we wspaniałej jadalni w Welteyreden nigdy nie
  11030. mówiło się o polityce, i także tym razem, pomimo tak wielkiej
  11031. różnicy poglądów, zgromadzeni przy wspólnym stole goście
  11032. zachowali rozsądek. Panowie rozmawiali o wszystkim, poczynając
  11033. od zaplanowanego tournee drużyny rugby „Ali Blacks”,
  11034. a kończąc na stupięćdziesięciofuntowym niebieskim tuńczyku,
  11035. największym, jakiego do tej pory złapano w False Bay. Manfred
  11036. De La Rey i Blaine byli zapalonymi wędkarzami, więc
  11037. perspektywa tak wspaniałej zdobyczy bardzo ich podniecała.
  11038. Centaine mówiła dużo mniej niż zwykle. Tara posadziła ją
  11039. koło Manfreda i Centaine przysłuchiwała się z uwagą
  11040. wszystkiemu, co mówił, a kiedy przeszli po kolacji do
  11041. niebieskiego salonu, trzymała się blisko Manfreda i po niedługim
  11042. czasie pogrążyli się całkowicie w cichej rozmowie, zapominając
  11043. o reszcie towarzystwa.
  11044. Heidi, żonie Manfreda, postawnej blondynce, nie udało się
  11045. zainteresować Tary długą tyradą o lenistwie i nieuczciwości
  11046. kolorowych służących. Tara uciekła, gdy tylko nadarzyła się
  11047. okazja, podała kieliszek koniaku ojcu i usiadła obok niego.
  11048. – Centaine mówi, że podziwiasz De La Reya – powiedziała
  11049. cicho i oboje spojrzeli na siedzącą w drugim końcu pokoju parę.
  11050. – To niezwykły człowiek – mruknął Blaine. – Twardy jak
  11051. stal i ostry jak brzytwa. Czy wiesz, że nawet jego koledzy
  11052. nazywają go „Człowiek Panga”?
  11053. – Dlaczego on tak intryguje Centaine? Gdy dowiedziała się,
  11054. że on tu będzie, zadzwoniła do mnie i nalegała, bym was
  11055. zaprosiła. Wydaje się że jest nim w pewien sposób
  11056. zafascynowana. Czy wiesz, tato, dlaczego?
  11057. Blaine spuścił wzrok i popatrzył na szary popiół na końcu
  11058. cygara. Co mógł jej powiedzieć? O tym, że Manfred De La Rey
  11059. jest synem z nieprawego łoża Centaine, wiedziały tylko cztery
  11060. osoby. Pamiętał, że gdy się o tym dowiedział, zaszokowało go to
  11061. i przeraziło. Nawet Shasa nie miał pojęcia, że Manfred jest jego
  11062. przyrodnim bratem, chociaż Manfred oczywiście wiedział.
  11063. Centaine powiedziała o tym Manfredowi w 1948 roku, chcąc
  11064. szantażem nakłonić go, by nie niszczył kariery politycznej Shasy.
  11065. To wszystko było tak skomplikowane i Blaine – jak wiele już
  11066. razy w ciągu ostatnich lat – poczuł się zaniepokojony śladami
  11067. dawnych szaleństw i nierozważnych czynów Centaine. Po chwili
  11068. uśmiechnął się smutno. Centaine wciąż była tą samą porywczą
  11069. i gwałtowną kobietą i on nie miał na to żadnego wpływu.
  11070. – Sądzę, że interesuje się wszystkim, co dotyczy kariery
  11071. Shasy. To zupełnie naturalne, gdyż De La Rey pomaga Shasy.
  11072. Po prostu dlatego, kochanie.
  11073. – Tak. De La Rey mu pomaga – zgodziła się Tara. – Ale
  11074. co sądzisz, tato, o zmianie poglądów politycznych Shasy?
  11075. Pomimo postanowienia, by nie dać się ponieść emocjom,
  11076. Tara mówiła podniesionym głosem i Shasa, pogrążony
  11077. w rozmowie z młodą elegancką i prowokującą drugą żoną
  11078. ambasadora Francji, usłyszał swoje imię z drugiego końca
  11079. pokoju i spojrzał w jej kierunku. Tara natychmiast zniżyła głos.
  11080. – Co o tym myślisz, tato? Czy to nie było dla ciebie po
  11081. prostu przerażające?
  11082. – Na początku tak – przyznał Blaine. – Ale potem
  11083. porozmawiałem o tym z Centaine, a następnie z Shasą.
  11084. Dyskutowaliśmy o tym bardzo długo i powiedziałem, co o tym
  11085. myślę – w końcu zrozumiałem jego punkt widzenia. Nie
  11086. zgadzam się z nim, ale szanuję go. Shasa jest przekonany, że
  11087. może uczynić wiele dobrego...
  11088. Tara słuchała, jak jej własny ojciec powtarza banalne
  11089. i oklepane usprawiedliwienia, i oburzyło ją to. Odkryła, że aż
  11090. drży od skrywanego gniewu, i chciała rzucić wszystko w twarz
  11091. Shasy, Centaine i własnemu ojcu, ale pomyślała o Mosesie
  11092. i sprawie, i z najwyższym wysiłkiem zapanowała nad sobą.
  11093. Muszę wszystko zapamiętywać, powiedziała sobie. Wszystko,
  11094. co mówią i robią. Nawet najmniejszy szczegół może mieć
  11095. nieocenioną wartość dla sprawy.
  11096. Wszystko sumiennie przekazywała Molly. Przynajmniej raz
  11097. w tygodniu wymykała się z Welteyreden pod pretekstem wizyt
  11098. u krawcowej i fryzjera. Tara spotykała się z Molly, upewniając się
  11099. starannie, że nie jest śledzona. Według otrzymanych instrukcji
  11100. miała porzucić swoje lewicowe kontakty i powstrzymywać się od
  11101. wszelkich politycznych i socjalizujących komentarzy w obecności
  11102. innych. Molly była jedyną osobą kontaktującą ją ze światem
  11103. walki i każda minuta spędzona z nią była niezwykle droga.
  11104. Miriam Afrika zawsze przywoziła dziecko do Molly, tak by
  11105. Tara mogła się z nim zobaczyć. Składała szczegółowe
  11106. sprawozdania, trzymając dziecko na rękach i karmiąc butelką.
  11107. W małym Benjaminie urzekały ją rzadkie, czarne loczki,
  11108. niezwykła miękkość i odcień jego skóry przypominający starą
  11109. kość słoniową, oraz jego bladoróżowe, niczym koral, stopy.
  11110. W czasie jednej z takich wizyt dostała następny list od
  11111. Mosesa i nawet przyjemność trzymania na rękach małego
  11112. Benjamina zbladła wobec możliwości czytania napisanych przez
  11113. jego ojca słów.
  11114. List został napisany w Addis Abebie, stolicy Etiopii. Moses
  11115. został tam osobiście zaproszony przez cesarza Hajle Sellasje, by
  11116. wygłosić przemówienie na spotkaniu przywódców państw
  11117. afrykańskich. Opisywał, jak ciepło go przyjęto i zaoferowano
  11118. pomoc moralną, finansową i militarną dla walki w Anzanii – tak
  11119. brzmiała nowa nazwa Południowej Afryki. Tara słyszała tę
  11120. nazwę po raz pierwszy i kiedy powtórzyła ją na głos, jej
  11121. brzmienie wzbudziło tak głębokie uczucia patriotyczne, jakich
  11122. nigdy wcześniej nie odczuwała. Przeczytała resztę listu Mosesa:
  11123. Stąd pojadę do Algieru, gdzie spotkam się z pułkownikiem
  11124. Bumedienem, który walczy z francuskim imperializmem.
  11125. Wielkie męstwo tego człowieka z pewnością przyniesie
  11126. wolność i szczęście temu straszliwie ciemiężonemu krajowi.
  11127. Potem pojadę do Nowego Jorku. Jest prawie pewne, że
  11128. będę mógł przedstawić naszą sprawę Zgromadzeniu
  11129. Ogólnemu Narodów Zjednoczonych. To wszystko jest bardzo
  11130. interesujące, ale mam także inne, lepsze wiadomości
  11131. dotyczące Ciebie i dziecka.
  11132. Jeżeli będziesz nadal wykonywała ważne dla sprawy
  11133. zadania, nasi potężni przyjaciele chcą Cię nagrodzić.
  11134. Pewnego dnia Ty, ja i Benjamin spotkamy się w Londynie.
  11135. Nie potrafię Ci powiedzieć, jak bardzo wyczekuję chwili, gdy
  11136. będę mógł wziąć na ręce mojego syna i znów zobaczyć się
  11137. z Tobą.
  11138. Napiszę do Ciebie, gdy tylko będę wiedział coś więcej.
  11139. Teraz proszę Cię o to, byś wykonywała dalej tak ważną dla
  11140. sprawy pracę, a zwłaszcza żebyś robiła wszystko, by Twój
  11141. mąż wygrał w wyborach w przyszłym miesiącu i objął jedno
  11142. z najważniejszych stanowisk w rządzie. Dzięki temu stałabyś
  11143. się niezwykle przydatna dla sprawy.
  11144. Przez wiele dni po otrzymaniu tego listu Tara była w tak
  11145. wspaniałym humorze, że nie umknęło to uwagi Shasy
  11146. i Centaine, którzy uznali, że w końcu przywykła do obowiązków
  11147. pani Welteyreden i postanowiła wypełniać układ, jaki zawarła
  11148. z Shasą.
  11149. Kiedy premier ogłosił datę wyborów, cały kraj natychmiast
  11150. ogarnęła gorączka i podniecenie, jakie zawsze towarzyszyły
  11151. wydarzeniom politycznym w Południowej Afryce, a gazety zaczęły
  11152. drukować ostre i stronnicze artykuły.
  11153. Odejście Shasy z Partii Zjednoczonej oraz fakt, że został
  11154. kandydatem Partii Narodowej z okręgu South Boland, zwróciło
  11155. uwagę wszystkich w czasie tej kampanii. Prasa angielska potępiła
  11156. go, uznając za tchórza i zdrajcę, podczas gdy Brugier
  11157. i Transvaler, gazety broniące dążeń nacjonalistów, okrzyknęły go
  11158. człowiekiem przewidującym i z niecierpliwością wyczekiwały dnia,
  11159. w którym wszyscy mieszkańcy Południowej Afryki, prowadzeni
  11160. twardą ręką Partii Narodowej, pójdą ramię przy ramieniu ku
  11161. „złotej republice”, marzeniu wszystkich prawdziwych patriotów
  11162. Południowej Afryki.
  11163. Kitty Godolphin przyleciała z Nowego Jorku, by sfilmować
  11164. wybory i nakręcić kolejny odcinek swego słynnego serialu
  11165. „Spojrzenie na Afrykę”, za który dostała nagrodę Emmy i dzięki
  11166. któremu stała się jedną z najlepiej opłacanych wśród nowej
  11167. generacji młodych, ładnych i nieustępliwych dziennikarek
  11168. telewizyjnych.
  11169. Gdy Kitty przyleciała na lotnisko imienia Jana Smutsa,
  11170. polityczna zdrada Shasy zajmowała pierwsze strony gazet.
  11171. Zadzwoniła z lotniska pod jego prywatny numer i złapała go
  11172. w biurze, tuż po zakończeniu zebrania, któremu przewodził. Miał
  11173. właśnie wyjść z Centaine House i polecieć do kopalni H’ani na
  11174. comiesięczną inspekcję.
  11175. – Cześć – powiedziała wesoło. – To ja.
  11176. – Ty suko. – Od razu rozpoznał jej głos. – Po tym, co ze
  11177. mną zrobiłaś, powinienem cię kopnąć w tyłek, mając na nogach
  11178. podkute buty i biorąc pełny zamach.
  11179. – Och, widziałeś program? Czy nie był doskonały? Sądziłam,
  11180. że znakomicie cię uchwyciłam.
  11181. – Tak, widziałem program w zeszłym miesiącu w BBC, gdy
  11182. byłem w Londynie. Zrobiłaś ze mnie kogoś pomiędzy kapitanem
  11183. Bligh’iem i Simonem Legree, tyle że byłem bardziej nadęty niż
  11184. każdy z nich z osobna, i dużo mniej sympatyczny.
  11185. – No, przecież mówię – przedstawiłam cię takim, jakim
  11186. jesteś.
  11187. – Nie wiem, po co z tobą rozmawiam – zaśmiał się cicho
  11188. wbrew sobie.
  11189. – Ponieważ pożądasz mojego pięknego ciała – zasugerowała.
  11190. – Zrobiłbym mądrzej robiąc awanse gniazdu szerszeni.
  11191. – Nie mówimy o mądrości, przyjacielu, tylko o pożądaniu.
  11192. Tych dwóch rzeczy nie da się pogodzić.
  11193. Przed oczyma Shasy pojawił się wyraźny obraz jej smukłego
  11194. ciała, pięknych, drobnych piersi i z trudnością zaczerpnął tchu.
  11195. – Gdzie jesteś? – spytał.
  11196. – Na lotnisku w Johannesburgu.
  11197. – Jakie masz plany na wieczór?
  11198. Szybko obliczył w myślach. Mógł odłożyć inspekcję w kopalni
  11199. H’ani, a do Johannesburga było cztery godziny lotu mosquito.
  11200. – Jestem otwarta na propozycje – powiedziała – pod
  11201. warunkiem, że będzie w nich miejsce na wywiad z prawem
  11202. wyłączności dla stacji NABS, w którym porozmawiamy o zmianie
  11203. twojego stanowiska politycznego, twoim zdaniu o nadchodzących
  11204. wyborach i o tym, czym one są dla zwykłych ludzi.
  11205. – Powinienem był się tego spodziewać – powiedział. – Ale
  11206. będę tam za pięć godzin.
  11207. Shasa odłożył słuchawkę i stał przez chwilę, zastanawiając się
  11208. nad swoim postępowaniem. Zmiana planów zdziwi wszystkich
  11209. w firmie, gdyż jego program zajęć na najbliższe tygodnie, kiedy
  11210. zaczynała się już kampania wyborcza, był bardzo napięty. Ta
  11211. kobieta rzuciła na niego jakiś urok. Przez ostatnie miesiące
  11212. wspomnienie o niej, niczym senna zjawa, przesuwało się na
  11213. krawędzi jego świadomości i teraz myśl o tym, że będzie z nią,
  11214. nie dawała mu spokoju i czuł się jak chłopiec zdobywający
  11215. pierwsze doświadczenia erotyczne.
  11216. Mosquito stał zatankowany i gotowy do lotu do kopalni
  11217. H’ani. Ułożenie nowego planu lotu i przekazanie go do wieży
  11218. kontrolnej zajęło dziesięć minut. Potem wszedł do kokpitu
  11219. i uśmiechając się jak uczeń idący na wagary, włączył silniki.
  11220. Wylądował o zmierzchu. Na lotnisku czekał na niego
  11221. samochód należący do firmy, który zawiózł go wprost do hotelu
  11222. „Carlton” w centrum Johannesburga. Gdy wszedł przez
  11223. obrotowe drzwi do hallu, zobaczył Kitty. Długonoga, ubrana
  11224. w niebieskie dżinsy podkreślające szczupłość jej bioder,
  11225. wyglądała świeżo jak nastolatka. Podeszła do niego i zarzuciła
  11226. mu ręce na szyję, by go pocałować. Ludzie stojący w hallu
  11227. musieli pomyśleć, że to ojciec wita się ze swoją nastoletnią
  11228. córką, i uśmiechnęli się z pobłażaniem.
  11229. – Pozwolili nam wejść do twojego apartamentu –
  11230. powiedziała prowadząc go do windy. Podskakiwała chcąc
  11231. dotrzymać mu kroku i demonstracyjnie trzymała za rękę. –
  11232. Hank przygotował już kamerę i światła.
  11233. – Nie dasz mi nawet czasu na zebranie myśli –
  11234. zaprotestował Shasa i Kitty skrzywiła się.
  11235. – Miejmy to już za sobą. Będzie więcej czasu na to, co
  11236. zamierzasz robić później – uśmiechnęła się do niego
  11237. szelmowsko, a Shasa niechętnie skinął głową.
  11238. Zrobiła to oczywiście z rozmysłem. Kitty była zbyt dobrą
  11239. dziennikarką, by dać mu czas na zebranie myśli. Do jej
  11240. ulubionych metod należało wyprowadzanie z równowagi swoich
  11241. rozmówców. Od ich rozmowy telefonicznej miała pięć godzin
  11242. i dokładnie przygotowała notatki i pytania.
  11243. Kitty zmieniła ustawienie mebli w jego apartamencie, tworząc
  11244. miły nastrój w jednym z kątów. Hank oświetlił go i stał obok
  11245. z kamerą Arriflex. Shasa przywitał się z nim po przyjacielsku,
  11246. a Kitty nalała mu dużą porcję whisky z barku.
  11247. – Zdejmij marynarkę – poprosiła podając mu szklankę. –
  11248. Chcę, żebyś był odprężony i żeby to wyglądało jak zwykła
  11249. rozmowa.
  11250. Posadziła go na jednym z dwóch stojących naprzeciwko
  11251. siebie krzeseł i podczas gdy sączył whisky, usypiała jego
  11252. czujność wesołym opowiadaniem o locie, który był opóźniony
  11253. o osiem godzin przez złą pogodę w Londynie. Potem Hank dał
  11254. jej sygnał i Kitty powiedziała słodko:
  11255. – Panie Courtney, od początku tego stulecia pańska rodzina
  11256. była sprzymierzona z generałem Smutsem, osobistym
  11257. przyjacielem pańskiego dziadka i pańskiej matki. Generał Smuts
  11258. był częstym gościem w pańskim domu i to on pomógł panu
  11259. wejść na arenę polityczną. Teraz odwrócił się pan tyłem do
  11260. Partii Zjednoczonej, której on przewodził, i porzucił pan
  11261. fundamentalną zasadę przyzwoitości i fair play w stosunku do
  11262. kolorowych obywateli tego państwa, stanowiących ważną część
  11263. ogólnej filozofii generała Smutsa. Nazwano pana dezerterem
  11264. i zdrajcą – a nawet jeszcze gorzej. Czy sądzi pan, że są to
  11265. właściwe określenia, a jeżeli nie, to dlaczego?
  11266. Zaatakowała tak szybko i bezlitośnie, że na chwilę wytrąciła
  11267. go z równowagi, ale Shasa wiedział, czego się spodziewać po
  11268. Kitty, więc odpowiedział uśmiechem. Oczekiwał dobrej zabawy.
  11269. – Generał Smuts był wielkim człowiekiem, ale nie tak
  11270. niewinnym w stosunku do tubylców, jak pani sugeruje. W czasie
  11271. gdy sprawował władzę, nie zmienił ich statusu politycznego,
  11272. a kiedy przekraczali linię, którą im wyznaczył, nie wahał się
  11273. wysłać przeciwko nim żołnierzy i traktować bezlitośnie. Czy
  11274. słyszała pani o buncie w Bondelswart i masakrze w Bulhoek?
  11275. – Sugeruje pan, że Smuts także uciskał tubylców w tym
  11276. kraju?
  11277. – Nie bardziej niż surowy dyrektor szkoły uciska dzieci. On
  11278. nigdy nie sprecyzował swojego stanowiska wobec kolorowych.
  11279. Zostawił to przyszłym pokoleniom i właśnie my jesteśmy tym
  11280. pokoleniem.
  11281. – Dobrze, co w takim razie zamierzacie zrobić z czarnymi,
  11282. którzy są w tym kraju prawie czterokrotnie liczniejsi i nie mają
  11283. żadnych praw politycznych w swojej rodzinnej ziemi?
  11284. – Po pierwsze, należy unikać uproszczeń.
  11285. – Czy może pan to wytłumaczyć? – skrzywiła się Kitty. Nie
  11286. chciała, by wymknął się jej atakowi używając wykrętów. –
  11287. Proszę podać przykład takiego uproszczenia.
  11288. Skinął głową.
  11289. – Pani bez zastanowienia używa określeń „biali” i „czarni”,
  11290. dzieląc ludność na dwie oddzielne, być może nierówne, grupy.
  11291. To jest niebezpieczne. Tak prawdopodobnie można zrobić
  11292. w Ameryce. Gdyby wszystkim amerykańskim czarnym dać białe
  11293. twarze, staliby się po prostu Amerykanami i myśleliby o sobie jak
  11294. o...
  11295. – Sugeruje pan, że w Afryce jest inaczej?
  11296. – Tak – odrzekł Shasa. – Gdyby wszystkim czarnym w tym
  11297. kraju dać białe twarze, nadal uznawaliby się za Zulusów, Xhosa
  11298. czy Yendas, a my nadal bylibyśmy Anglikami czy Afrykanerami
  11299. – bardzo mało by się zmieniło.
  11300. Kitty to się nie podobało; chciała pokazać swojej publiczności
  11301. coś innego.
  11302. – A więc oczywiście wyklucza pan istnienie demokracji w tym
  11303. kraju. Nigdy nie zaakceptuje pan zasady „jeden człowiek, jeden
  11304. głos”, ale zawsze będzie pan dążył do dominacji białych...
  11305. Shasa szybko przerwał.
  11306. – Zasada „jeden człowiek, jeden głos” nie prowadziłaby do
  11307. rządu czarnych, co, jak się wydaje, pani zakłada, ale do rządu
  11308. Zulusów, gdyż Zulusi przewyższają liczebnością wszystkie inne
  11309. grupy. Mielibyśmy dyktatora Zulusa, podobnego do starego króla
  11310. Chaka i to byłoby przerażające doświadczenie.
  11311. – A więc jakie rozwiązanie pan proponuje? – spytała,
  11312. pokrywając zdenerwowanie niewinnym uśmiechem. – Czy to ma
  11313. być biały baasskap, dominacja białych i okrutny ucisk czarnych
  11314. opierający się na białej policji i armii?
  11315. – Nie wiem, jakie rozwiązanie – uciął Shasa. – Musimy się
  11316. do niego zbliżać, ale spodziewam się, że będzie to system,
  11317. w którym każda grupa społeczna, czarna, brązowa czy biała
  11318. będzie mogła utrzymać swoją tożsamość i integralność
  11319. terytorialną.
  11320. – Piękna idea – zgodziła się Kitty. – Ale proszę mi
  11321. powiedzieć, czy kiedykolwiek w historii jakakolwiek grupa
  11322. społeczna, piastująca niepodzielną władzę, ustąpiła pola innym
  11323. bez walki zbrojnej? Czy pan naprawdę wierzy, że biali
  11324. mieszkańcy Południowej Afryki zrobią to pierwsi?
  11325. – Musimy tworzyć własną historię – Shasa uśmiechnął się
  11326. równie swobodnie jak Kitty. – Ale w tym czasie standard życia
  11327. czarnych jest w tym kraju pięć do sześciu razy wyższy niż
  11328. w jakimkolwiek innym kraju afrykańskim. Na edukację,
  11329. lecznictwo i budownictwo mieszkaniowe wydajemy, licząc na
  11330. jednego czarnego mieszkańca naszego kraju, więcej niż
  11331. gdziekolwiek indziej w Afryce.
  11332. – A jak się mają wydatki na edukację jednego czarnego
  11333. mieszkańca w stosunku do wydatków na edukację jednego
  11334. białego mieszkańca? – odparowała Kitty. – Według moich
  11335. informacji na edukację jednego białego dziecka wydaje się pięć
  11336. razy więcej niż na edukację czarnego.
  11337. – Razem ze wzrostem zamożności naszego społeczeństwa
  11338. wzrośnie wydajność czarnych rolników i wysokość płaconych
  11339. przez nich podatków, z których płacimy za edukację. Ta
  11340. dysproporcja będzie się więc zmniejszać. W tej chwili biali płacą
  11341. dziewięćdziesiąt pięć procent podatków...
  11342. Kitty zamierzała rozmawiać z Shasą o czym innym i teraz
  11343. gładko zmieniła temat.
  11344. – A jak i kiedy prowadzone będą negocjacje z czarnymi na
  11345. temat tych zmian? Czy można powiedzieć, że prawie wszyscy
  11346. czarni, a z pewnością wszyscy wykształceni, ci którzy powinni być
  11347. przywódcami, całkowicie odrzucają obecny system polityczny,
  11348. w którym jedna szósta społeczeństwa decyduje o losie reszty?
  11349. Zaczęli się sprzeczać, ale w pewnej chwili Hank odsunął
  11350. głowę od kamery i przewrócił oczami.
  11351. – Kitty, skończył się film. Powiedziałaś mi, żebym założył
  11352. rolkę dwudziestominutową, choć przecież mamy też czterdziestki
  11353. piątki.
  11354. – Dobrze, Hank. Moja wina. Nie wiedziałam, że będziemy
  11355. mieli do czynienia z tym gadatliwym zapaleńcem – uśmiechnęła
  11356. się kwaśno do Shasy. – Wyjmij ją. Do zobaczenia jutro
  11357. o dziewiątej w studio.
  11358. Odwróciła się do Shasy i nawet nie spostrzegła, kiedy Hank
  11359. wyszedł z apartamentu.
  11360. – A więc, na czym stanęło? – spytała.
  11361. – Na tym, że problem jest bardziej złożony, niż sądzimy
  11362. nawet my w rządzie.
  11363. – Nie do rozwikłania? – spytała Kitty.
  11364. – Jeżeli nie będziemy mogli liczyć na ostrożność i dobrą wolę
  11365. wszystkich obywateli naszego kraju i naszych przyjaciół za
  11366. granicą, z pewnością nie do rozwiązania.
  11367. – Rosji? – przekomarzała się z nim.
  11368. – Anglii – powiedział wzruszając ramionami.
  11369. – A Ameryki?
  11370. – Nie. Anglia nas rozumie. Ameryka jest zbyt zaplątana
  11371. w swoje własne problemy rasowe. Nie jest zainteresowana
  11372. rozpadem Imperium Brytyjskiego. My jednak zawsze
  11373. wspieraliśmy Anglię – i teraz Anglia będzie nas wspierać.
  11374. – Podziwiam twoją wiarę we wdzięczność potężnych
  11375. narodów. Jednakże sądzę, że w następnym dziesięcioleciu Stany
  11376. Zjednoczone będą coraz silniej popierać ruchy walczące
  11377. o przestrzeganie praw człowieka. Przynajmniej mam taką
  11378. nadzieję – a North American Broadcasting Studios będzie robić
  11379. wszystko, by tak się stało.
  11380. – Twoim obowiązkiem jest przedstawienie rzeczywistości,
  11381. a nie jej zmienianie – powiedział Shasa. – Jesteś dziennikarką,
  11382. a nie Wyrokiem Opatrzności.
  11383. – Jeżeli w to naprawdę wierzysz, jesteś naiwny –
  11384. uśmiechnęła się. – Kreujemy i niszczymy władców.
  11385. Shasa spojrzał na nią tak, jakby ją widział po raz pierwszy.
  11386. – Boże, ty też, tak jak wszyscy inni, bierzesz udział w walce
  11387. o władzę.
  11388. – Bo tylko to się liczy, chłopcze.
  11389. – Jesteś niemoralna.
  11390. – Nie bardziej niż ty.
  11391. – Ależ tak. My jesteśmy gotowi podejmować decyzje i brać
  11392. za nie odpowiedzialność. Ty niszczysz, a następnie, bez żadnych
  11393. wyrzutów sumienia, tak jak dziecko odrzucające zniszczoną
  11394. zabawkę, zajmujesz się jakąś nową sprawą, dzięki której będzie
  11395. można puścić więcej reklam.
  11396. Rozzłościł ją. Jej oczy zwęziły się i rzucały groźne blaski,
  11397. a piegi na policzkach i twarzy stały się bardziej widoczne. Shasę
  11398. podniecała walka z tym przeciwnikiem, twardym i groźnym,
  11399. i chciał, by całkowicie odsłoniła swoje pozycje, by mógł ją
  11400. ostatecznie pokonać.
  11401. – W telewizji amerykańskiej wykreowałaś się na znawcę
  11402. Południowej Afryki tylko z jednego powodu. Nie dlatego, że
  11403. obchodzi cię los czarnej ludności, ale po prostu dlatego, że
  11404. czujesz w powietrzu krew i przemoc. Wyczułaś, że tu właśnie
  11405. wiele się wydarzy i chcesz to sfilmować...
  11406. – Ty bydlaku – warknęła. – Chcę pokoju i sprawiedliwości.
  11407. – Kochanie, pokój i sprawiedliwość nie dają dobrych ujęć.
  11408. Jesteś tu po to, by filmować zabijanie i krzyki, a jeżeli to się nie
  11409. wydarzy odpowiednio szybko, no cóż, postarasz się to
  11410. przyspieszyć.
  11411. Zerwała się z krzesła i podeszła do niego z wargami zbielałymi
  11412. z wściekłości.
  11413. – Przez ostatnią godzinę sączyłeś najokropniejszą rasową
  11414. truciznę, a teraz oskarżasz mnie o niesprawiedliwość... Twierdzisz,
  11415. że jestem agent provocateur odpowiedzialnym za zbliżającą się
  11416. przemoc.
  11417. Podniósł brew i posłał jej ironiczny uśmiech, którym
  11418. rozwścieczał swoich oponentów w parlamencie. Tego było dla
  11419. niej za wiele. Rzuciła się na niego trzęsąc się z wściekłości,
  11420. próbując wydrapać mu jego jedyne oko.
  11421. Shasa złapał ją za nadgarstki i podniósł w górę. Nie
  11422. spodziewała się, że jest taki silny; uniosła kolano, by go kopnąć
  11423. w krocze. Shasa obrócił się szybko i jej cios trafił go w udo.
  11424. – Gdzie taka miła dziewczyna nauczyła się brzydkich
  11425. sztuczek? – spytał. Wykręcił jej ręce, złapał oba nadgarstki
  11426. w lewą rękę i pochylił się nad nią. Trzymając zaciśnięte wargi
  11427. starała się odwrócić twarz od niego, ale odnalazł jej usta
  11428. i pocałował ją, a wolną ręką rozpiął bluzkę i pieścił jej drobne
  11429. piersi. Jej sutki były twarde jak dojrzałe morwy, była równie
  11430. podniecona jak on, ale kopała i szamotała się wściekle.
  11431. Obrócił ją przerzucając jej ciało przez miękkie oparcie
  11432. skórzanego fotela i przytrzymał za kark. Tak wykonywano
  11433. chłostę w szkole Shasy. Kitty krzyczała i kopała, ale on
  11434. wyciągnął pasek z jej dżinsów, ściągnął je, wraz z majtkami, do
  11435. kostek i stanął tuż za nią. Jej białe, krągłe pośladki podniecały
  11436. go do szaleństwa.
  11437. Chociaż nadal walczyła i szarpała się, jednocześnie uniosła
  11438. lekko biodra i wygięła się tak, żeby mu było łatwiej. Dopiero
  11439. gdy w nią wszedł, przestała się opierać i przywarła do niego,
  11440. i poruszając się w tym samym tempie co on, jęczała z wysiłku.
  11441. Bardzo szybko oboje doszli do szczytu. Kitty przekręciła się,
  11442. pociągnęła go na fotel i szepnęła do ucha:
  11443. – No cóż, muszę przyznać, że to bardzo dobry sposób
  11444. przekonywania.
  11445. Shasa zamówił obiad. Po chwili do apartamentu wniesiono
  11446. langustę z rusztu z sosem mornay, a następnie chateaubrianda,
  11447. pieczone ziemniaki i szparagi. Shasa odesłał kelnera i sam
  11448. usługiwał Kitty, gdyż dziewczyna miała na sobie tylko jeden
  11449. z hotelowych ręczników kąpielowych.
  11450. Otwierając butelkę chambertina powiedział:
  11451. – Zarezerwowałem dla nas cztery dni. W ciągu ostatnich
  11452. kilku tygodni udało mi się nabyć pięćdziesiąt tysięcy akrów ziemi
  11453. niedaleko parku Narodowego Krugera, po drugiej stronie rzeki
  11454. Sabi. Starałem się o to od piętnastu lat. Ta ziemia należała do
  11455. wdowy po starym właścicielu ziemskim z Randu i by ją kupić,
  11456. musiałem czekać, aż ta baba przeniesie się do lepszej
  11457. rzeczywistości. To wspaniały, nie tknięty ręką ludzką kawałek
  11458. ziemi, gdzie roi się od zwierzyny. Wspaniałe miejsce na samotny
  11459. weekend. Polecimy tam jutro po śniadaniu i nikt nie będzie
  11460. wiedział, gdzie jesteśmy.
  11461. Zaśmiała się.
  11462. – Kochanie, chyba zwariowałeś. Ja pracuję. Jutro o siódmej
  11463. rano mam umówiony wywiad z przywódcą opozycji, De Yilliers
  11464. Graaffem, więc z pewnością nie będę się włóczyć z tobą po
  11465. bezdrożach, by podpatrywać lwy i tygrysy.
  11466. – Jesteś ekspertem od Afryki, więc powinnaś wiedzieć, że tu
  11467. nie ma tygrysów – rozzłościł się Shasa. – To podstęp.
  11468. Przyjechałem tu taki kawał po nic – powiedział oskarżająco.
  11469. – Po nic? – zaśmiała się znowu. – Mówisz, że to było nic?
  11470. – Oczekiwałem, że tak będzie przez cztery dni.
  11471. – Wywiad z tobą nie jest tyle wart. Masz jeszcze resztę
  11472. nocy, a jutro oboje wracamy do pracy.
  11473. Shasa zdał sobie sprawę, że zbytnio jej ulega. Ostatnim
  11474. razem proponował jej, że się z nią ożeni, i ten pomysł wciąż
  11475. wydawał mu się kuszący. Odkąd poznał Tarę, żadna kobieta
  11476. tak na niego nie działała. Jednym z powodów, dla których jej
  11477. pragnął, było to, że była tak nieosiągalna. Shasa był
  11478. przyzwyczajony do tego, że dostawał to, czego chciał, nawet
  11479. jeżeli była to twarda, bezlitosna mała lisica, z twarzą i ciałem
  11480. dziecka.
  11481. Patrzył, jak je krwisty befsztyk z tą samą zmysłową
  11482. przyjemnością, z jaką się kochała. Siedziała ze skrzyżowanymi
  11483. nogami na skraju fotela i brzeg ręcznika zsunął się, odsłaniając
  11484. jej uda. Widziała, że na nią patrzy, ale nie zrobiła nic, by się
  11485. zakryć.
  11486. – Jedz, kochanie. – Uśmiechnęła się do niego. – Nie
  11487. wszystko naraz.
  11488. Propozycja Tary, że będzie pomagać mu w kampanii
  11489. wyborczej, wzbudziła w Shasy nieufność. Jadąc na pierwsze dwa
  11490. spotkania wyborcze przez przełęcz Sir Lowry i dalej przez góry,
  11491. zostawiał ją w Welteyreden.
  11492. South Boland, jego nowy okręg wyborczy, leżał na dobrych
  11493. ziemiach, pomiędzy morzem a górami, we wschodnim Cape.
  11494. Wyborcy bogaci farmerzy uprawiający zboże i hodujący owce,
  11495. niemal wyłącznie Afrykanerzy, żyli na tych ziemiach od ponad
  11496. trzystu lat. Byli to konserwatywni kalwini, ale nie tak radykalnie
  11497. republikańscy i antyangielscy jak ich pobratymcy ze środka
  11498. kraju, z Oranii i Transwalu.
  11499. Wysłuchali pierwszych przemówień Shasy z uwagą i na koniec
  11500. pożegnali go oklaskami. Jego przeciwnik, kandydat Partii
  11501. Zjednoczonej, był, tak jak Blaine, z krwi i kości człowiekiem
  11502. Smutsa. Utracił mandat poselski w 1948 roku, po przegranej
  11503. z nacjonalistami. Wciąż miał jednak duże poparcie w okręgu
  11504. wśród ludzi, którzy znali Smutsa i walczyli na północy
  11505. z plemieniem Axis.
  11506. Po drugim wiecu Shasy lokalni działacze Partii
  11507. Nacjonalistycznej byli bardzo zaniepokojeni i przestraszeni.
  11508. – Tracimy punkty – powiedział Shasy jeden z nich. –
  11509. Kobiety patrzą podejrzliwie na mężczyznę, który występuje na
  11510. wiecu bez swojej żony. Chcą na nią popatrzeć.
  11511. – Widzi pan, meener Courtney, pan jest trochę za
  11512. przystojny. To się podoba młodszym kobietom, które uważają,
  11513. że pan wygląda jak Errol Flynn, ale starsze tego nie lubią,
  11514. a mężczyznom nie podoba się to, że młode kobiety są w pana
  11515. wpatrzone. Musimy im pokazać, że pan także ma rodzinę.
  11516. – Przyjadę z żoną – obiecał im, ale przygnębiło go to. Jakie
  11517. wrażenie zrobi Tara na tej pobożnej społeczności, gdzie wiele
  11518. kobiet nadal nosiło czepki voortrekker, a mężczyźni uważali, że
  11519. miejscem kobiety jest łóżko albo kuchnia?
  11520. – Jest jeszcze jedna rzecz – odezwał się ostrożnie jeden
  11521. z działaczy partyjnych. – Chcielibyśmy, aby jeden ze znanych
  11522. ludzi, jeden z ministrów stał przy panu na trybunie. Widzi pan,
  11523. ludziom trudno jest uwierzyć, że z pana nazwiskiem
  11524. i przeszłością pańskiej rodziny jest pan prawdziwym nacjonalistą.
  11525. – Chodzi panu o to, że potrzebny jest ktoś, dzięki komu
  11526. nabiorą do mnie szacunku? – powiedział Shasa ukrywając
  11527. uśmiech, a wszyscy odetchnęli.
  11528. – Ja, o to właśnie chodzi.
  11529. – Czy sądzą panowie, że dobrze by było, gdybym na
  11530. piątkowy wiec przyjechał z ministrem De La Reyem, no
  11531. i oczywiście z moją żoną?
  11532. – Znakomicie – ucieszyli się. – Minister De La Rey świetnie
  11533. by się do tego nadawał. Ludziom podobało się, że tak gładko
  11534. poradził sobie z problemami. To twardy, silny człowiek. Jeżeli
  11535. mógłby pan z nim przyjechać, nie mielibyśmy więcej problemów.
  11536. Tara przyjęła propozycje bez komentarzy, a Shasa wykazał
  11537. dużą powściągliwość i nie pouczał jej, jak ma się ubrać
  11538. i zachowywać. Kiedy weszła na trybunę przed ratuszem małego
  11539. miasta Caledon, ubrana w skromną, granatową suknię, z gęstymi,
  11540. kasztanowymi włosami upiętymi w kok w tyłu głowy, Shasa był
  11541. zachwycony.
  11542. Chociaż była ładna i uśmiechała się, wyglądała dokładnie tak,
  11543. jak powinna wyglądać oddana żona. Isabella, w białych
  11544. podkolanówkach i ze wstążkami we włosach, usiadła obok niej.
  11545. Urodzona aktorka, szybko dostosowała się do sytuacji
  11546. i wyglądała tak, jakby oczekiwała na polecenia z nieba. Shasa
  11547. spostrzegł, że organizatorzy kiwają aprobująco głowami
  11548. i wymieniają uśmiechy ulgi.
  11549. Minister De La Rey, występujący w towarzystwie żony
  11550. i rodziny, przedstawił Shasę w gorących słowach. Powiedział
  11551. także, że rząd kierowany przez nacjonalistów nie pozwoli, by
  11552. sterowały nim obce rządy lub komunistyczni agitatorzy,
  11553. zwłaszcza jeżeli byli czarni.
  11554. Manfred potrafił doskonale przemawiać. Wysuwał szczękę,
  11555. patrzył na słuchaczy swoimi żółtymi oczami i groził im palcem.
  11556. Kiedy po jego przemowie zgotowali mu owację, stał wspierając
  11557. się dumnie pod boki.
  11558. Shasa przemawiał inaczej. Był rozluźniony i przyjacielski,
  11559. a kiedy powiedział pierwszy dowcip, wybuchnęli śmiechem.
  11560. W chwilę później zapewnił ich, że rząd będzie jeszcze bardziej
  11561. subsydiował produkty rolne, zwłaszcza wełnę i zboże,
  11562. a jednocześnie będzie rozwijał lokalny przemysł i badał
  11563. możliwości poszerzenia rynków zbytu na krajowe produkty,
  11564. w szczególności na wełnę i zboże. Zakończył stwierdzeniem, że
  11565. wielu obywateli mówiących po angielsku zdało sobie sprawę
  11566. z tego, iż ocalić kraj może tylko silny, bezkompromisowy rząd,
  11567. w związku z czym przewaga nacjonalistów z pewnością wzrośnie.
  11568. Tym razem po jego przemówieniu rozległy się huczne
  11569. brawa. Widać było, że opowiedzieli się jednocześnie za rządem,
  11570. Partią Zjednoczoną i kandydatem ze swojego okręgu. Wszyscy
  11571. mieszkańcy okręgu, w tym także zwolennicy Partii Zjednoczonej,
  11572. przyszli na urządzony przez Shasę bezpłatny piknik na boisku
  11573. rugby. Upieczono dwa całe woły, wypito morze piwa Castle
  11574. i mnóstwo mampoer, lokalnego brandy z moreli.
  11575. Tara siedziała z kobietami. Wyglądała poważnie i łagodnie,
  11576. mówiła mało i pozwalała starszym kobietom, aby traktowały ją
  11577. jak córkę. Shasa krążył wśród ich mężów i rozmawiał ze
  11578. znajomością rzeczy o tak ważnych sprawach, jak choroby zboża
  11579. i owiec. Panowała miła, przyjacielska atmosfera i Shasa po raz
  11580. pierwszy podziwiał staranne planowanie działaczy Partii
  11581. Narodowej i ich oddanie sprawie, przejawiające się w tym, że
  11582. dawali z siebie wszystko. Partia Zjednoczona nigdy tego nie
  11583. osiągnie, ponieważ gdy w grę wchodziła polityka, Anglicy działali
  11584. powoli i byli pewni siebie. Ich stary błąd polegał na tym, że
  11585. nigdy nie chcieli, by sądzono, że bardzo im na czymś zależy.
  11586. Polityka była rodzajem sportu, a każdy dżentelmen wie, że sport
  11587. powinni uprawiać tylko amatorzy.
  11588. Nie ulega wątpliwości, że straciliśmy kontrolę, pomyślał Shasa.
  11589. Ci faceci są zawodowcami i nie możemy się z nimi równać.
  11590. Nagle zdał sobie sprawę, że sytuacja się zmieniła. Oni działali
  11591. dla niego, nie byli wrogami. Stał się częścią sprawnej, dobrze
  11592. naoliwionej maszyny politycznej i świadomość tego nieco go
  11593. odstraszała.
  11594. W końcu Shasa i Tara zaczęli się żegnać. Działacze partyjni
  11595. zadbali o to, by nie przeoczyć żadnego z ważniejszych lokalnych
  11596. dygnitarzy. Zebrani uznali, że rodzina prezentuje się doskonale.
  11597. Na nocleg zatrzymali się u najbogatszego farmera,
  11598. a następnego ranka, w niedzielę, poszli na mszę do
  11599. Holenderskiego Kościoła Reformowanego. Shasa nie był
  11600. w kościele od czasu chrztu Isabelli i nieco się tego obawiał. To
  11601. był następny wielki wiec, gdyż Manfred namówił swojego wujka,
  11602. wielebnego Trompa Biermana, by wygłosił jedno ze swoich
  11603. kazań, z których był znany w całym Cape. Ludzie jechali setki
  11604. mil, by go wysłuchać.
  11605. – Nigdy się nie spodziewałem, że swoim kazaniem będę
  11606. pomagał przeklętemu rooinek – powiedział Manfredowi. – To,
  11607. że się na to zgodziłem, świadczy o tym, że się robię stary, albo
  11608. o tym, że bardzo cię kocham.
  11609. To powiedziawszy wszedł na ambonę, a jego wielka, siwa
  11610. broda wyglądała jak bałwan na wzburzonym morzu. Zaczął
  11611. łajać wiernych z taką siłą, że drżeli i spuszczali oczy, a w ich
  11612. duszach zagościł przejmujący lęk.
  11613. Pod koniec kazania wujek Tromp ściszył nieco głos
  11614. przypominając o zbliżających się wyborach i powiedział, że jeżeli
  11615. ktoś będzie głosować na Partię Zjednoczoną, odda głos na
  11616. samego szatana. Niezależnie od tego, co sądzili o Anglikach, nie
  11617. mieli tu głosować na człowieka, ale partię pobłogosławioną przez
  11618. Wszechmogącego, partię, w której ręce Wszechmogący złożył los
  11619. swojego Volk. Wydawało się, że zaraz powie, iż wrota niebios
  11620. będą zamknięte przed każdym, kto nie postawi krzyżyka przy
  11621. nazwisku Courtney. Kiedy tak patrzył na nich groźnie, tylko
  11622. nieliczni odważyliby się mu sprzeciwić.
  11623. – Kochanie, trudno mi powiedzieć, jak bardzo jestem ci
  11624. wdzięczny za pomoc – powiedział Shasa Tarze, gdy przejeżdżali
  11625. przez górskie przełęcze Hottentots Holland. – Teraz powinno
  11626. pójść jak po maśle.
  11627. – Obserwowanie działania naszego systemu politycznego było
  11628. bardzo interesujące – mruknęła Tara. – Wszyscy dżokeje zsiedli
  11629. z koni, by cię popędzać.
  11630. Dzień wyborów w South Boland był tylko potwierdzeniem
  11631. pewnego zwycięstwa. Kiedy policzono głosy, okazało się, że
  11632. Shasa przyciągnął przynajmniej pięćset głosów wyborców, którzy
  11633. poprzednio głosowali na Partię Zjednoczoną, i ku zadowoleniu
  11634. hierarchii partyjnej poważnie zwiększył przewagę nacjonalistów.
  11635. Gdy nadeszły wyniki z innych regionów kraju, stało się
  11636. oczywiste, że wszędzie działo się podobnie, po raz pierwszy
  11637. w historii wielu mówiących po angielsku obywateli Południowej
  11638. Afryki opuściło partię Smutsa. Nacjonaliści dostali sto trzy
  11639. miejsca w parlamencie, a Partia Zjednoczona pięćdziesiąt trzy.
  11640. Obietnica silnego, bezkompromisowego rządu przynosiła owoce.
  11641. Chcąc uczuć nominację Shasy na nowe stanowisko w rządzie,
  11642. Centaine wyprawiła w Rhodes Hill uroczyste przyjęcie na sto
  11643. pięćdziesiąt osób.
  11644. Gdy tańczyli na parkiecie w takt walca „Fale Dunaju’”,
  11645. powiedziała do Shasy:
  11646. – Cheri, po raz kolejny udało nam się zrobić to, co
  11647. należało, w odpowiednim czasie. Wszystkie nasze marzenia mogą
  11648. się jeszcze ziścić.
  11649. I zaśpiewała cicho pieśń, jaką ułożył stary Buszmen przy
  11650. narodzinach Shasy:
  11651. Wypuszczone przez niego strzały dosięgną gwiazd,
  11652. A kiedy ludzie będą wymawiać jego imię,
  11653. Będzie słyszane daleko i wszędzie, gdzie pójdzie, znajdzie
  11654. dobrą wodę.
  11655. Język Buszmenów, podobny do dźwięku łamanych gałęzi
  11656. i kroków na piasku, wywołał nostalgiczne wspomnienia odległej
  11657. przeszłości, kiedy byli razem na pustyni Kalahari.
  11658. Shasa lubił gmach parlamentu, który przypominał mu
  11659. ekskluzywny klub męski. Podziwiał potężne białe kolumny
  11660. i przestrzenne halle, wzorzyste kafelki na podłogach, boazerie
  11661. i ławy pokryte zieloną skórą. Często zatrzymywał się w labiryncie
  11662. korytarzy, by oglądać malowidła i popiersia słynnych ludzi:
  11663. Merrimana, Louisa Bothy, Cecila Rhodesa. Leandera Starra
  11664. Jamesona i wielu innych bohaterów i awanturników, mężów
  11665. stanu i podróżników: oni tworzyli historię tego kraju.
  11666. – Historia to rzeka, która nie przestaje płynąć. Dzisiejszy
  11667. dzień także należy do historii, a ja stoję u źródła. – I wyobraził
  11668. sobie, że pewnego dnia jego portret zawiśnie tu wśród innych.
  11669. Zaraz go zamówię, pomyślał, gdy jeszcze jestem w sile wieku.
  11670. Na razie zawieszę go w Welteyreden, ale w moim testamencie
  11671. zrobię odpowiedni zapis.
  11672. Jako minister miał teraz swoje biuro w budynku parlamentu
  11673. usytuowane w tych samych pokojach, których używał premier
  11674. Cecil Rhodes, kiedy urzędował w starym budynku parlamentu
  11675. Cape, zanim go rozbudowano. Shasa odnowił pokoje
  11676. i umeblował je na własny koszt. Thesens, firma stolarska
  11677. z Knysny, ułożyła boazerię z drzewa miejscowych dzikich oliwek,
  11678. ze wspaniałymi słojami, o pięknym atłasowym połysku. Na
  11679. boazerii powiesił cztery najpiękniejsze pejzaże Pierneefa, a na
  11680. stole pod nimi umieścił wykonaną z brązu figurkę polującego
  11681. Buszmena Van Wouwa. Chociaż chciał utrzymać styl afrykański,
  11682. na podłodze położył wspaniały, zielony dywan Wiltona i wstawił
  11683. biurko w stylu Ludwika XIV.
  11684. Gdy po raz pierwszy zasiadł w rządowych ławach po
  11685. przeciwnej stronie niż dotychczas, czuł się dość dziwnie.
  11686. Zignorował wrogie spojrzenia byłych kolegów, uśmiechnął się
  11687. tylko widząc nieznaczne mrugnięcie Blaine’a i podczas gdy
  11688. marszałek czytał modlitwę, przyglądał się ludziom, z którymi się
  11689. związał.
  11690. Jego zaduma została wkrótce przerwana. Gdy marszałek
  11691. skończył czytać modlitwę, wstał De Yilliers Graaff, wysoki
  11692. i przystojny przywódca opozycji, by tradycyjnie już zgłosić
  11693. votum nieufności dla rządu. Członkowie rządu, pewni siebie
  11694. i zarozumiali, upojeni zwycięstwem, krzyczeli:
  11695. – Skande! Skandal! Siestog! Hańba!
  11696. Dwa dni później, gdy Shasa wstał, by wygłosić swoje
  11697. pierwsze przemówienie z ław rządowych, w parlamencie
  11698. zapanował zgiełk. Jego dawni towarzysze wyzywali go machając
  11699. biuletynami, tupali i gwizdali, podczas gdy członkowie jego nowej
  11700. partii wykrzykiwali słowa otuchy i zachęty.
  11701. Wysoki i elegancki Shasa zaczął przemawiać uśmiechając się
  11702. szyderczo i przechodząc łatwo z angielskiego na afrikaans.
  11703. W krótkim czasie zdołał uciszyć ławy naprzeciw siebie. Kiedy już
  11704. go słuchali, dokładnie, niczym znający się na rzeczy chirurg,
  11705. analizował ich partię, obnażając słabości i namawiając ich, by się
  11706. nad nimi zastanowili, aż zaczęli się niespokojnie kręcić w ławach.
  11707. Kiedy usiadł, byli wyraźnie przygnębieni. Premier pochylił się
  11708. do przodu i skinął mu, publicznie wyrażając swoje uznanie,
  11709. a większość ministrów, nawet tych, którzy pochodzili z północy
  11710. i byli przychylni jego nominacji, przesłała mu liściki gratulacyjne.
  11711. Manfred De La Rey zaprosił go na lunch dla starszych rangą
  11712. ministrów w salonie członków klubu. To był pomyślny początek.
  11713. Blaine i Centaine przyjechali na weekend do Welteyreden.
  11714. Tak jak zwykle, całe sobotnie popołudnie rodzina spędziła na
  11715. boisku polo. Blaine niedawno zrezygnował z pełnienia funkcji
  11716. kapitana drużyny południowej Afryki.
  11717. – To nieprzyzwoite, by mężczyzna po sześćdziesiątce jeszcze
  11718. grał – wyjaśnił swoją decyzję Shasy.
  11719. – Jesteś lepszy niż większość tych czterdziestoletnich
  11720. młodzików i wiesz o tym.
  11721. – Czy nie byłoby ładnie, gdyby funkcja kapitana została
  11722. w rodzinie? – zasugerował Blaine.
  11723. – Nie mam jednego oka.
  11724. – Daj spokój. Uderzasz piłkę tak samo dobrze jak kiedyś.
  11725. To tylko sprawa częstego treningu.
  11726. – Nie mam na to czasu – zaprotestował Shasa.
  11727. – W życiu jest czas na wszystko, czego się naprawdę chce.
  11728. I Blaine zmuszał go do ćwiczenia, ale w głębi serca wiedział,
  11729. że Shasa stracił zainteresowanie grami i nigdy nie będzie
  11730. kapitanem drużyny narodowej. No, oczywiście, nadal jeździł jak
  11731. centaur, jego ręce były silne i pewne, a gdy ogarnął go zapał,
  11732. miał odwagę lwa, ale dzisiaj potrzebował silniejszego bodźca, by
  11733. krew zaczęła mu żywiej krążyć w żyłach.
  11734. To dziwny paradoks, że człowiek o tylu talentach marnuje je
  11735. wszystkie, nie rozwijając w pełni żadnego, pomyślał Blaine
  11736. i spojrzał na synów Shasy.
  11737. Tak jak zawsze, Sean i Garrick nieproszeni przyłączyli się do
  11738. nich, i chociaż było im daleko do niezwykłej szybkości i wprawy
  11739. starszych, grali jako obrońcy i pomocnicy.
  11740. Sean jeździł tak jak jego ojciec, gdy był w tym samym
  11741. wieku, i patrząc na niego Blaine odczuł ukłucie żalu. Chłopiec
  11742. stanowił z koniem jedną całość, trzymał się doskonale w siodle,
  11743. naturalnie i wprawnie uderzał kijem, ale szybko tracił
  11744. zainteresowanie i robił małe, wynikające z niedbalstwa błędy
  11745. i bardziej niż wprawianiem się w grze, interesował się
  11746. drażnieniem brata, popisywaniem i przewracaniem oczami do
  11747. młodych dziewcząt siedzących na trybunie.
  11748. Zupełnie inaczej było z Garrym. Pomiędzy jego pośladkami
  11749. a siodłem było zawsze tyle wolnego miejsca, że przechodzące
  11750. tamtędy światło słoneczne mogłoby oślepić nawet niewidomego.
  11751. Jednakże Garrick był całkowicie skoncentrowany, morderczo
  11752. wpatrywał się w piłkę przez okulary i uderzał w nią z wdziękiem
  11753. robotnika kopiącego rów, trafiał jednak zadziwiająco często,
  11754. a kiedy mu się to udawało wykonana z korzenia bambusa
  11755. piłeczka leciała nadspodziewanie daleko. Blaine’a zadziwiła taka
  11756. zmiana w jego wyglądzie. Jeszcze niedawno był chudym, małym
  11757. brzdącem, a teraz, jak na dziecko w tym wieku, miał niemal
  11758. groteskowo rozwinięte mięśnie ramion klatki piersiowej i bicepsy.
  11759. Kiedy zsiedli z koni i szli na herbatę muskularny korpus chłopca
  11760. w połączeniu z chudymi nogami nadawał mu śmieszny, małpi
  11761. wygląd. Kiedy zdjął czapkę jeździecką, jego potargane włosy
  11762. były zlepione w odstające kosmyki, i podczas gdy Sean podszedł
  11763. do dziewcząt i zaczął je zabawiać, Garrick trzymał się blisko
  11764. ojca. Blaine’a zaskoczyło także to, że Shasa tak często zwraca
  11765. się bezpośrednio do syna, a nawet pokazuje mu, jak najlepiej
  11766. uchwycić kij i ustawia mu palce na rączce. Kiedy Garrick się
  11767. tego nauczył, klepnął go lekko po ramieniu i powiedział:
  11768. – Właśnie tak, smyku. Któregoś dnia ubierzemy cię
  11769. w zielonozłotą bluzę.
  11770. Miło było patrzeć, jak Garrick cieszy się z tej pochwały
  11771. i Blaine wymienił spojrzenie z Centaine. Niedawno rozmawiali
  11772. o tym, że Shasa zupełnie nie interesuje się synem i że może to
  11773. być dla niego bardzo krzywdzące. Blaine uznał, że obawy
  11774. o Garricka były nieuzasadnione i że powinni się martwić o dwóch
  11775. pozostałych.
  11776. Michael nie jeździł dzisiaj. Stłukł sobie nadgarstek, chociaż
  11777. było to dziwne uszkodzenie, gdyż choć bardzo bolało, nie było
  11778. ani opuchlizny, ani sińca. Rzecz zadziwiająca, jak często
  11779. dokuczał mu nadgarstek, łokieć albo kolano, gdy na horyzoncie
  11780. pojawiała się wizja wysiłku fizycznego. Blaine popatrzył teraz na
  11781. siedzącego razem z Tarą przy stole pod dębami Michaela
  11782. i zmarszczył brwi. Oboje trzymali w rękach tomiki poezji. Żadne
  11783. z nich ani razu nie podniosło wzroku, pomimo że cały czas
  11784. wokół nich galopowały konie i było gwarno, a z boiska dobiegały
  11785. głośne okrzyki. Blaine mocno wierzył w stare przysłowie, że
  11786. u młodego człowieka „w zdrowym ciele zdrowy duch”, i był
  11787. przekonany, że mężczyzna powinien być energiczny i dobrze
  11788. sobie radzić w życiu. Rozmawiał o nim z Tarą, ale choć obiecała,
  11789. że go zachęci do czynniejszego udziału w sporcie i grach, Blaine
  11790. nie zauważył niczego, co by świadczyło o tym, że rozmawiała
  11791. z nim.
  11792. Z tyłu rozległy się śmiechy i piski i Blaine spojrzał za siebie.
  11793. Gdziekolwiek ostatnio pojawił się Sean, zawsze otaczała go
  11794. gromada dziewcząt. Chłopak skupiał ich uwagę tak, jak drzewo
  11795. obsypane owocami przyciąga chmarę hałaśliwych jemiołuszek.
  11796. Blaine nie miał pojęcia, skąd się wzięły te dziewczęta. Były
  11797. wśród nich córki zarządców Shasy oraz Niemca, zajmującego
  11798. się wyrobem wina. Ładna blondyneczka była córką
  11799. amerykańskiego konsula, a dwie małe brunetki córkami
  11800. ambasadora Francji, innych Blaine nie znał – przypuszczalnie
  11801. były córkami polityków i członków korpusu dyplomatycznego,
  11802. którzy zazwyczaj gościli w Welteyreden w sobotnie popołudnia.
  11803. – Nie powinienem się wtrącać – mruknął do siebie Blaine.
  11804. – Ale chyba pomówię z Shasą. Nie ma sensu rozmawiać z Tarą.
  11805. Jest o wiele za łagodna, Blaine rozejrzał się wokół i spostrzegł,
  11806. że Shasa porzucił towarzystwo przy stole pod dębami i podszedł
  11807. do kucyków. Wraz z jednym ze stajennych nachylił się, by
  11808. zbadać przednią pęcinę swojego ulubionego kucyka, silnego
  11809. ogiera Kenyatta. Nazwano go tak, gdyż był czarny
  11810. i niebezpieczny.
  11811. – Dobra okazja – mruknął Blaine i podszedł do Shasy.
  11812. Zastanawiali się, czy nie zabandażować konikowi nogi, gdyż była
  11813. bardzo słaba.
  11814. – Jak sobie Sean radzi w Bishops? – spytał spokojnie
  11815. Blaine, ku zaskoczeniu Shasy.
  11816. – Tara z tobą rozmawiała? – odpowiedział Sasha pytaniem
  11817. na pytanie.
  11818. Sean zdał do szkoły średniej na początku roku, skończywszy
  11819. szkołę podstawową jako przewodniczący samorządu i kapitan
  11820. drużyny sportowej.
  11821. – Ma jakieś kłopoty? – chciał wiedzieć Blaine.
  11822. – Przechodzi trudny okres – wzruszył ramionami Shasa. –
  11823. Wszystko będzie w porządku. Jest bardzo zdolny i w końcu na
  11824. pewno da sobie radę.
  11825. – Co się stało?
  11826. – Nic, czym trzeba by się było przejmować. Zaczął się
  11827. trochę buntować i ma fatalne stopnie. Dałem mu niezłe lanie.
  11828. Tylko z językiem nie ma problemów. Nie martw się, Blaine, da
  11829. sobie radę.
  11830. – Niektórym wiele rzeczy przychodzi zbyt łatwo – zauważył
  11831. Blaine. – Zaczynają traktować życie bardzo swobodnie.
  11832. Blaine spostrzegł, że Shasa skrzywił się lekko, i zdał sobie
  11833. sprawę, że bierze tę uwagę do siebie. To dobrze, pomyślał,
  11834. i z rozmysłem kontynuował:
  11835. – Powinieneś o tym wiedzieć, Shasa. Masz tę samą słabość.
  11836. – Zakładam, że jako jedyny człowiek na świecie masz
  11837. prawo tak do mnie mówić – powiedział wolno Shasa. – Ale nie
  11838. myśl, że mi się to podoba.
  11839. – Spodziewam się, że młody Sean także nie może znieść
  11840. krytyki – powiedział Blaine. – To o nim, a nie o tobie chciałem
  11841. porozmawiać. Jak to się stało, że zaczęliśmy rozmawiać o tobie?
  11842. Ale skoro już tak się stało, pozwól, że stary wyga powie wam
  11843. obu parę słów przestrogi. Po pierwsze, nie lekceważ zachowania
  11844. Seana. Jeżeli teraz czegoś z nim nie zrobisz, pewnego dnia
  11845. możesz mieć poważne kłopoty. Niektórzy ludzie muszą być stale
  11846. pobudzani czymś nowym, gdyż w przeciwnym razie się nudzą.
  11847. Sądzę, że Sean może do nich należeć. Stają się nałogowcami
  11848. podniecenia i niebezpieczeństwa. Uważaj na niego, Shasa.
  11849. – Dziękuję, Blaine – skinął głową Shasa, ale nie odczuwał
  11850. wdzięczności.
  11851. – A ty, Shasa, traktujesz życie jak grę.
  11852. – Bo z pewnością tym właśnie jest – zgodził się Shasa.
  11853. – Jeżeli naprawdę tak sądzisz, to nie powinieneś brać na
  11854. siebie odpowiedzialności, jaką niesie za sobą objęcie stanowiska
  11855. ministra – powiedział cicho Blaine. – Nie, Shasa. Wziąłeś na
  11856. siebie odpowiedzialność za dobrobyt szesnastu milionów ludzi. To
  11857. już nie jest gra, lecz święta misja.
  11858. Zatrzymali się i popatrzyli na siebie.
  11859. – Przemyśl to, Shasa – powiedział Blaine. – Jestem
  11860. przekonany, że nadchodzą trudne i ciężkie czasy, a ty nie
  11861. będziesz grał o wzrost dywidendy firmy – będziesz grał
  11862. o przeżycie narodu, a jeżeli przegrasz, zawali się cały świat, który
  11863. znasz. Nie tylko ty będziesz cierpiał...
  11864. Podbiegła Isabella i Blaine odwrócił się do niej.
  11865. – Dziadku! Dziadku! – zawołała. – Chcę ci pokazać nowego
  11866. kucyka, którego dał mi tatuś.
  11867. Obaj popatrzyli na śliczną dziewczynkę.
  11868. – Nie tylko ty, Shasa, nie tylko ty – powtórzył Blaine i dał
  11869. dziecku rękę.
  11870. – Dobrze, Bella – powiedział. – Chodźmy do stajni.
  11871. Dla Shasy słowa Blaine’a były jak nasiona stepowych traw.
  11872. Gdy przyczepiły się do ubrania, najpierw tylko lekko drapały,
  11873. potem stopniowo wbijały się coraz mocniej w skórę, w końcu
  11874. zadawały prawdziwy ból. Gdy w poniedziałek rano wszedł do
  11875. sali obrad ministrów i jako najmłodszy członek rządu zajął
  11876. swoje miejsce przy końcu stołu, słowa ojca wciąż nie dawały
  11877. mu spokoju.
  11878. Przed rozmową z Blaine’em Shasa traktował obrady rządu
  11879. na równi, powiedzmy, z posiedzeniami pełnego zarządu Courtney
  11880. Mining and Finance. Oczywiście przygotował się starannie,
  11881. oprócz swoich obszernych i spójnych notatek miał także komplet
  11882. wiadomości o każdym ministrze. Blaine pomógł mu w tej pracy,
  11883. a zebrane dane umieszczono w komputerze należącym do firmy
  11884. i stale uaktualniano. Blaine, który niemal całe życie zajmował się
  11885. polityką, był uzdolnionym analitykiem i potrafił wykryć tajemne,
  11886. subtelne nici lojalności i zobowiązań, łączące tę grupę ważnych
  11887. osobistości.
  11888. Najmocniejszym spoiwem wiążącym ich wszystkich było to,
  11889. że wszyscy, oprócz Shasy, należeli do Broederbond, Bractwa,
  11890. znienawidzonej, potajemnej organizacji skupiającej
  11891. najznamienitszych Afrykanerów, której jedynym zadaniem było
  11892. wynoszenie ich interesu ponad interesy innych, w każdy możliwy
  11893. sposób i na wszystkich poziomach, poczynając od polityki,
  11894. poprzez gospodarkę, aż do różnych poziomów wykształcenia
  11895. i administracji. Żaden obcy nie mógł marzyć o zgłębieniu
  11896. struktury tej organizacji, gdyż była okryta zasłoną milczenia,
  11897. jakiej nikt nie ośmieliłby się zerwać. Jednoczyła ich wszystkich,
  11898. niezależnie od tego, czy byli członkami Holenderskiego Kościoła
  11899. Reformowanego, czy nawet jeszcze bardziej skrajnego kościoła
  11900. Dopper, czy też kościoła Hervormde, który w artykule 3
  11901. swojego prawa stwierdzał, że niebo jest zarezerwowane
  11902. wyłącznie dla członków rasy białej. Broederbond jednoczyło
  11903. nawet południowców, nacjonalistów z Cape i twardych ludzi
  11904. z północy.
  11905. Shasa odsunął stos notatek, których już nie potrzebował,
  11906. gdyż ich treść znał na pamięć, i popatrzył na zgromadzonych.
  11907. Spostrzegł, że dwie przeciwstawne grupy w gabinecie usiadły
  11908. naprzeciw siebie niczym wrogie armie. Dla Shasy oczywistymi
  11909. sprzymierzeńcami byli południowcy pod przywództwem doktora
  11910. Theophilusa Dongesa, jednego z najstarszych, członka rządu od
  11911. 1948 roku, kiedy kierowana przez doktora Malana partia objęła
  11912. władzę. Doktorr Donges przewodził partii w Cape i Manfred Le
  11913. La Rey był jednym z jego ludzi. Jednakże stanowili oni mniejszą
  11914. i mniej wpływową grupę. Mieszkańcy Transwalu i Oranii tworzyli
  11915. grupę północy i to właśnie do niej należeli najpotężniejsi politycy
  11916. kraju.
  11917. Dziwna rzecz, że wśród tak wielu znamienitych ludzi Shasa
  11918. skupił uwagę na człowieku, który zasiadał w senacie tyle samo
  11919. czasu, ile on w niższej izbie parlamentu. Zanim został
  11920. senatorem, Yerwoerd był redaktorem gazety Die Transvaler,
  11921. a jeszcze wcześniej profesorem na Stellenbosch University. Shasa
  11922. wiedział, że Manfred De La Rey studiował u niego i że
  11923. Yerwoerd miał na niego wielki wpływ. Teraz byli jednak
  11924. w innych obozach, gdyż Yerwoerd pochodził z północy. Od 1950
  11925. roku był ministrem bantustanów, posiadającym nieograniczoną
  11926. władzę nad czarną ludnością, a jego imię stało się symbolem
  11927. segregacji rasowej na wszystkich poziomach społeczeństwa.
  11928. Jak na człowieka powszechnie znanego z nietolerancji
  11929. rasowej, architekta gmachu apartheidu, zbudowanego
  11930. z wzajemnie się wspierających praw, regulujących każdy aspekt
  11931. życia milionów czarnych obywateli kraju, miał przyjemny wygląd
  11932. i miły sposób bycia. Wstał i wykorzystując specjalnie
  11933. przygotowaną mapę Południowej Afryki, zaczął objaśniać, jak
  11934. zamierza przesiedlać czarną ludność. Mówił cicho i uśmiechał się
  11935. uprzejmie, niemal łagodnie.
  11936. Był wysoki, lekko przygarbiony, a jego kręcone włosy były
  11937. już nieco przyprószone siwizną. Widać było, że jest zupełnie
  11938. szczerze przekonany o absolutnej słuszności swoich wniosków.
  11939. Shasa spostrzegł, że sam poddaje się wpływowi
  11940. przekonywających wywodów Yerwoerda. Chociaż mówił nieco
  11941. zbyt wysokim głosem, a od czasu do czasu w jego monologu
  11942. słychać było ton napięcia, przykuł uwagę zgromadzonych nie
  11943. tylko tym, że święcie wierzył w to, co mówi, ale także swoją
  11944. osobowością. Przemawiał tak umiejętnie, że przekonał nawet
  11945. swoich przeciwników.
  11946. Wszakże jeden mały szczegół zaniepokoił Shasę. Niebieskie
  11947. oczy Yerwoerda były zwężone, tak jakby cały czas patrzył na
  11948. słońce, i choć otaczała je sieć zmarszczek wywołanych
  11949. najprawdopodobniej częstym uśmiechem, były zimne niczym
  11950. oczy żołnierza patrzące znad karabinu maszynowego.
  11951. Gdy usiadł przy błyszczącym stole, Shasa przypomniał sobie
  11952. słowa Blaine’a:
  11953. – Nie, Shasa, to nie jest gra. Wziąłeś na siebie
  11954. odpowiedzialność za dobrobyt szesnastu milionów ludzi. To już
  11955. nie jest gra, ale święta misja.
  11956. Nie zmienił jednak wyrazu twarzy do końca wystąpienia
  11957. Yerwoerda, nawet gdy z jego ust padły słowa:
  11958. – Nikt z nas nie wątpi dzisiaj, że Południowa Afryka to kraj
  11959. białego człowieka. Moja propozycja zmierza do tego, by
  11960. wewnątrz rezerwatów ludność miejscowa miała pewną
  11961. autonomię. Jednakże, jeżeli chodzi o kraj jako całość,
  11962. a zwłaszcza jego europejskie części, my, biali, jesteśmy
  11963. i pozostaniemy jego panami.
  11964. Słychać było ogólny szmer zrozumienia i aprobaty, a dwóch
  11965. spośród zgromadzonych poprosiło o wyjaśnienie pewnych mniej
  11966. istotnych spraw. Ponieważ wystąpienie Yerwoerda było tylko
  11967. sprawozdaniem z działalności jego departamentu, nie odbyło się
  11968. głosowanie i nie podjęto żadnej decyzji.
  11969. – Sądzę, że doktor Yerwoerd omówił temat dokładnie. Jeżeli
  11970. nikt nie ma pytań, możemy przejść do następnego punktu.
  11971. Premier spojrzał na Shasę. Punkt drugi obrad brzmiał:
  11972. Minister górnictwa i przemysłu. Przedstawienie potrzeb
  11973. kapitałowych sektora przemysłu prywatnego w ciągu
  11974. najbliższych dziesięciu lat i projektu, jakimi środkami je
  11975. zaspokoić.
  11976. Tego poranka Shasa miał przemawiać po raz pierwszy do
  11977. całego gabinetu i miał nadzieję, że będzie miał choć część tej
  11978. pewności siebie i siły perswazji, jaką posiadał Yerwoerd.
  11979. Ponieważ przygotował się dogłębnie i szczegółowo, gdy tylko
  11980. zaczął mówić, przestał się denerwować. Na wstępie ocenił, jakie
  11981. będzie zapotrzebowanie gospodarki kraju na kapitał zagraniczny
  11982. w ciągu najbliższej dekady, „by doprowadzić kraj do końca lat
  11983. sześćdziesiątych”, a następnie oszacował, jakich sum można się
  11984. spodziewać z tradycyjnych rynków Wspólnoty Brytyjskiej.
  11985. – Jak panowie widzą, będzie nam brakowało kapitału,
  11986. zwłaszcza w górnictwie, nowej gałęzi przemysłu zajmującej się
  11987. produkcją benzyny z węgla i w przemyśle zbrojeniowym.
  11988. Proponuję, by ten niedobór pokryć w sposób następujący:
  11989. w pierwszym rzędzie powinniśmy popatrzeć na Stany
  11990. Zjednoczone. To ogromny kraj, o jeszcze nie wykorzystanym
  11991. źródle kapitału.
  11992. Zaczął opisywać, jak jego departament zamierza przekonywać
  11993. amerykańskich biznesmenów do tego, że Południowa Afryka jest
  11994. obiecującym rynkiem, i zachęcać tak wielu, jak to możliwe, by ją
  11995. odwiedzili na koszt departamentu; słuchali go w skupieniu.
  11996. W Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii zamierzał także
  11997. powołać promujące kraj stowarzyszenia, skupiające życzliwie do
  11998. nich nastawionych i wpływowych biznesmenów. W tej sprawie
  11999. porozumiał się już z lordem Littletonem, prezesem banków
  12000. handlowych Littleton, który zgodził się być przewodniczącym
  12001. British South Africa Club. Podobne stowarzyszenie, American
  12002. South Africa Club, miało być powołane w Stanach
  12003. Zjednoczonych.
  12004. Wystąpienie Shasy zostało przyjęte bardzo dobrze, co
  12005. skłoniło go do mówienia o tym, czego początkowo nie zamierzał
  12006. poruszać.
  12007. – Przed chwilą doktor Yerwoerd zapoznał nas z projektem
  12008. budowania samorządnych okręgów dla czarnych w obrębie
  12009. kraju. Nie chcę się spierać, że jestem wystarczająco
  12010. kompetentny, by zwrócić panów uwagę na ostateczny koszt,
  12011. finansowy raczej niż ludzki, wprowadzenia go w życie.
  12012. Shasa zaczął płynnie wyliczać potężne przeszkody
  12013. i wynikający z tego spadek produkcji.
  12014. – Będziemy musieli wielokrotnie tworzyć podstawowe
  12015. struktury państwa w różnych częściach kraju i musimy liczyć się
  12016. z tym, że rachunek za to będzie opiewał na miliardy funtów. Te
  12017. pieniądze można korzystniej zainwestować w przedsięwzięcia
  12018. przynoszące zysk. Shasa poczuł na sobie zimne spojrzenie
  12019. Yerwoda przyprawione wrogością. Shasa wiedział, że jest
  12020. autokratyczny, i wyczuł, że działając przeciwko człowiekowi, który
  12021. pewnego dnia może stanąć u steru podejmuje wielkie ryzyko,
  12022. ale twardo kontynuował:
  12023. – Ten projekt ma jeszcze jeden aspekt. Jeżeli
  12024. zdecentralizujemy przemysł, stanie się on mniej efektywny
  12025. i konkurencyjny. W dzisiejszych czasach, gdy wszystkie kraje
  12026. konkurują ze sobą ekonomicznie, osłabimy naszą pozycję.
  12027. Kiedy usiadł, pomyślał, że chociaż być może nikogo nie
  12028. przekonał, będą musieli poważnie i gruntownie zastanowić się
  12029. nad tym, co im powiedział. Kiedy obrady się skończyły, paru
  12030. ministrów, głównie południowców, zostało, by zamienić z nim
  12031. parę słów. Shasa wyczuł, że w czasie tego popołudnia umocnił
  12032. swoją reputację i ugruntował pozycję w rządzie. Wracał do
  12033. Welteyreden bardzo zadowolony z siebie.
  12034. Postawił teczkę na biurku w swoim gabinecie i słysząc głosy
  12035. na zewnątrz wyszedł na taras oświetlony popołudniowym
  12036. słońcem. Tara rozmawiała z dyrektorem szkoły Bishops.
  12037. Zazwyczaj wzywał rodziców krnąbrnych uczniów, gdy tylko
  12038. dowiedział się o ich występkach. Nie odnosiło się to jednak do
  12039. rodziny Courtneyow. Centaine Courtney-Malcomess, jako jedyna
  12040. kobieta, była członkinią zarządu szkoły przez niemal trzydzieści
  12041. lat. Przed wojną jej syn był prymusem, a teraz zasiadał
  12042. w zarządzie razem z matką. Oboje byli głównymi sponsorami
  12043. szkoły – ufundowali między innymi organy, witraże w nowej
  12044. kaplicy i nowe kuchnie przy głównej sali jadalnej. Dyrektor
  12045. szkoły przyjechał więc do Shasy, a nie odwrotnie. Jednakże
  12046. Tara wyglądała na zmartwioną i z ulgą wstała, by powitać męża.
  12047. – Dzień dobry, panie dyrektorze – Shasa uścisnął mu dłoń
  12048. serdecznie, ale poważny wyraz twarzy gościa mroził atmosferę.
  12049. – Dyrektor chce z tobą porozmawiać o Seanie – wyjaśniła
  12050. Tara. – Sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli panowie porozmawiają
  12051. w cztery oczy, więc zostawię panów i każę przynieść dzbanek
  12052. herbaty.
  12053. Tara wyszła, a Shasa spytał pogodnie:
  12054. – Słońce chyli się już ku zachodowi. Czy napije się pan
  12055. whisky, dyrektorze?
  12056. – Nie, panie Courtney, dziękuję.
  12057. Fakt, że zwracając się do niego użył jego nazwiska, a nie
  12058. imienia, był złowieszczy. Shasa spoważniał i zajął sąsiednie
  12059. miejsce.
  12060. – Sean, tak? Co ten mały chuligan znów narozrabiał?
  12061. Tara otworzyła cicho drzwi jadalni, podeszła do okna
  12062. i stanęła za firankami. Po chwili stwierdziła, że ton rozmowy
  12063. prowadzony na tarasie stał się tak poważny, iż mogła mieć
  12064. pewność, że Shasa będzie zajęty co najmniej przez następną
  12065. godzinę. Odwróciła się szybko i wyszła z jadalni, zamknęła za
  12066. sobą drzwi i przeszła korytarzem wykładanym białym
  12067. marmurem, mijając bibliotekę i pokój myśliwski. Drzwi do
  12068. gabinetu Shasy były otwarte, gdyż w Welteyreden zamykano
  12069. jedynie piwnicę z winami.
  12070. Teczka Shasy stała na środku biurka. Otworzyła ją
  12071. i spostrzegła niebieską aktówkę ozdobioną godłem państwa,
  12072. zawierające pisemne sprawozdanie z dzisiejszych obrad.
  12073. Wiedziała, że ponumerowane kopie przekazywano wszystkim
  12074. ministrom po cotygodniowym spotkaniu i spodziewała się, że
  12075. znajdzie ją w teczce.
  12076. Wyjęła aktówkę uważając, by nie przełożyć niczego innego
  12077. w teczce z krokodylowej skóry, i położyła ją na stole obok drzwi
  12078. balkonowych. Było tu lepsze światło, a oprócz tego patrząc przez
  12079. firanki mogła obserwować osłonięty dzikim winem taras, na
  12080. którym siedział Shasa pogrążony w rozmowie z dyrektorem
  12081. szkoły.
  12082. Szybko rozłożyła na stole niebieskie kartki, a następnie wyjęła
  12083. z kieszeni mały aparat fotograficzny i nastawiła go. Aparat był
  12084. rozmiarów zapalniczki. Nie znała go jeszcze zbyt dobrze, a ręce
  12085. trzęsły się jej ze zdenerwowania. Robiła to po raz pierwszy.
  12086. Molly dała jej aparat podczas ich ostatniego spotkania
  12087. i powiedziała, że ich przyjaciele są tak zadowoleni z informacji,
  12088. jakich im dostarczała, że chcą jej ułatwić pracę. Niezręcznie
  12089. manipulowała maleńkimi pokrętłami i naciskała spust. Chcąc
  12090. zabezpieczyć się przed ewentualnymi błędami ustawienia
  12091. ekspozycji lub odległości sfotografowała każdą kartkę dwukrotnie.
  12092. Następnie wsunęła aparat do kieszeni, włożyła papier do
  12093. aktówki i ostrożnie umieściła ją w teczce Shasy, dokładnie jak ją
  12094. znalazła.
  12095. Była tak zdenerwowana, że nagle poczuła, iż musi oddać
  12096. mocz. Pobiegła korytarzem do toalety i ledwie zdążyła. Pięć
  12097. minut później zaniosła na taras herbatę w srebrnym dzbanku
  12098. w stylu królowej Anny. Shasa nie lubił, by Tara, zwłaszcza przy
  12099. gościach, wykonywała czynności należące do służby i normalnie
  12100. zirytowałoby go to. Teraz jednak był zbytnio pogrążony
  12101. w rozmowie z dyrektorem, by to zauważyć.
  12102. – Trudno mi uwierzyć, że to coś więcej niż żywy
  12103. temperament – powiedział Shasa marszcząc brwi. Położył ręce
  12104. na kolanach i wyprostował się na krześle, patrząc dyrektorowi
  12105. prosto w oczy.
  12106. – Próbowałem na to tak spojrzeć. – Dyrektor ze smutkiem
  12107. pokiwał głową. – Mając na względzie specjalne stosunki łączące
  12108. pańską rodzinę ze szkołą, byłem tak wyrozumiały, jak to tylko
  12109. możliwe. Jednakże – przerwał znacząco – nie mamy do
  12110. czynienia z odosobnionym przypadkiem. To nie jest po prostu
  12111. jeden lub drugi młodzieńczy wybryk, ale stan umysłu, sposób
  12112. postępowania budzący najwyższe zaniepokojenie.
  12113. Dyrektor przerwał, by przyjąć filiżankę herbaty, którą podała
  12114. mu Tara ponad stołem.
  12115. – Pani Courtney, proszę mi wybaczyć, to jest dla mnie
  12116. równie bolesne jak dla pani.
  12117. – Wierzę panu. Wiem, że na każdego z chłopców patrzy pan
  12118. jak na własnego syna – powiedziała cicho Tara. Spojrzała na
  12119. Shasę.
  12120. – Mój mąż nie chciał przyjąć do wiadomości istnienia tego
  12121. problemu.
  12122. Zamaskowała swoje małostkowe zadowolenie melancholijnym,
  12123. skromnym uśmiechem. Sean był zawsze ulubieńcem Shasy. Miał
  12124. silną wolę i nie myślał o innych. Nigdy nie mogła zrozumieć
  12125. i zaakceptować okrutnego rysu jego charakteru. Pamiętała, że
  12126. okazywał egoizm i brak wdzięczności, jeszcze zanim zaczął
  12127. mówić. Jako niemowlę często ssał długo jej pierś, a kiedy miał
  12128. już dość, uderzał ją w sutek tak mocno, że sprawiał jej ból.
  12129. Oczywiście, kochała go, ale nie umiała go polubić. Gdy tylko
  12130. nauczył się chodzić, stale trzymał się przy ojcu, włócząc się za
  12131. nim jak szczeniak, a pierwszym słowem, jakie wypowiedział, było
  12132. „tiatia”. Bolało ją to, że to ona nosiła duże i ciężkie dziecko
  12133. w łonie, urodziła je i dawała ssać pierś, a pierwszym słowem,
  12134. jakie wypowiedziało, było „tiatia”. No cóż, był ulubieńcem ojca
  12135. i teraz, gdy patrzyła, jak Shasa zastanawia się, w jaki sposób
  12136. sobie poradzić z tym problemem, odczuwała przewrotną
  12137. przyjemność.
  12138. – Jest urodzonym sportowcem i przywódcą – powiedział
  12139. Shasa. – Jest zdolny, jestem przekonany, że się pozbiera. Gdy
  12140. przyniósł świadectwo pod koniec zeszłego semestru, sprawiłem
  12141. mu niezłe lanie, a dzisiaj, by przywrócić mu właściwy stan
  12142. umysłu, zrobię to samo.
  12143. – W przypadku niektórych chłopców chłosta nie skutkuje lub
  12144. raczej wywołuje skutek przeciwny do zamierzonego. Pański
  12145. Sean patrzy tak na kary cielesne, jak żołnierz na rany,
  12146. odniesione w bitwie – jak na oznaki odwagi i męstwa.
  12147. – Zawsze byłam przeciwna temu, by mąż bił dzieci –
  12148. powiedziała Tara, a Shasa spojrzał na nią groźnie, ale dyrektor
  12149. mówił dalej.
  12150. – Ja także starałem się ukarać Seana chłostą, pani
  12151. Courtney. Wydaje się, że wita tę karę z zadowoleniem, tak jakby
  12152. w jakiś szczególny sposób go wyróżniała.
  12153. – Ale jest dobrym atletą – powtórzył smutno Shasa.
  12154. – Widzę, że podobnie jak ja bym to zrobił, używa pan
  12155. słowa „atleta”, a nie „sportowiec” – skinął głową dyrektor. –
  12156. Sean jak na swój wiek jest bardzo rozwinięty i dojrzały. Jest
  12157. silniejszy niż inni chłopcy w jego grupie i nie ma skrupułów, by
  12158. używać swojej siły po to, by zwyciężyć, nie zawsze zgodnie
  12159. z regułami gry.
  12160. Dyrektor popatrzył na Shasę znacząco.
  12161. – Ma bystry umysł, ale jego stopnie wskazują, że nie
  12162. zamierza używać go w klasie. Zamiast tego stosuje go do mniej
  12163. chwalebnych poczynań.
  12164. Dyrektor przerwał, wyczuwając, że to nie jest dobra chwila,
  12165. by dawać zaślepionemu ojcu konkretne przykłady. Po chwili
  12166. mówił dalej:
  12167. – Tak jak pan zauważył, jest urodzonym przywódcą.
  12168. Niestety, zbiera wokół siebie najgorszych uczniów w szkole.
  12169. Zorganizował ich w bandę, za pomocą której terroryzuje innych
  12170. chłopców. Nawet starsi uczniowie boją się go.
  12171. – Trudno mi w to uwierzyć – powiedział Shasa z ponurym
  12172. wyrazem twarzy.
  12173. – Panie Courtney, mówiąc otwarcie: Sean jest występny
  12174. i mściwy. Oczywiście, będę próbował dopatrzyć się poprawy
  12175. w jego postępowaniu. Jeżeli jednak jej wkrótce nie ujrzę, będę
  12176. musiał podjąć poważną decyzję co do przyszłości Seana
  12177. w Bishops. Panie Courtney, jeżeli do końca roku Sean nie
  12178. zmieni postępowania, będę musiał poprosić, by zabrał go pan
  12179. z Bishops.
  12180. – Mój Boże – westchnął Shasa. – Chyba nie mówi pan
  12181. poważnie?
  12182. – Przykro mi, ale tak.
  12183. Zupełnie nie wiadomo, dlaczego Clare East została
  12184. zatrudniona przez dyrektora w Bishops. Jedynym
  12185. wytłumaczeniem było to, że została przyjęta tylko na sześć
  12186. miesięcy, by zastąpić poprzednią nauczycielkę rysunków, która
  12187. niespodziewanie zrezygnowała z pracy z powodu złego stanu
  12188. zdrowia. Proponowana pensja była tak niska, że zgłosiły się
  12189. tylko dwie kandydatki, obie zupełnie nie nadające się do tej
  12190. pracy.
  12191. Clare przyszła na rozmowę z dyrektorem ubrana tak, jak się
  12192. ubierała w wieku dwudziestu jeden lat, czyli przed sześciu laty.
  12193. Na tę okazję wydobyła z kufra zapomnianą, zapinaną pod samą
  12194. szyje szarozieloną sukienkę, odpowiadającą wyobrażeniom
  12195. dyrektora o ubraniu nauczycielki. Długie, czarne włosy zaplotła
  12196. starannie z tyłu głowy. Postanowiła mu pokazać pejzaże –
  12197. pejzaże morskie i martwe natury. Tego rodzaju tematy
  12198. interesowały ją mniej więcej wtedy kiedy kupiła ową skromną,
  12199. wełnianą sukienkę. W Bishops rysunki nie były jednym
  12200. z głównych przedmiotów, lecz jedynie przedmiotem dodatkowym
  12201. dla uczniów, wykazujących niewielkie zdolności do nauk ścisłych.
  12202. Pracownia znajdowała się w oddzielnym domu, oddalonym od
  12203. głównego budynku szkoły, i kiedy Clare została już nauczycielką,
  12204. mogła dzięki temu korzystać z pewnej swobody i powróciła do
  12205. swojego zwykłego sposobu ubierania się: nosiła szerokie, luźne,
  12206. bardzo wzorzyste i kolorowe spódnice, a do nich meksykańskie
  12207. bluzki, podobne do tych, jakie nosiła w filmie „The Outlaw”
  12208. Jane Rusell. Kiedy chodziła do London School of Arts,
  12209. obejrzała ten film pięć razy i wzorowała się na Jane Rusell,
  12210. choć oczywiście wiedziała, że ma ładniejsze piersi niż słynna
  12211. aktorka: równie duże, lecz bardziej strome i spiczaste.
  12212. Długie włosy czesała inaczej każdego dnia, a kiedy
  12213. prowadziła lekcję, zawsze zrzucała sandały i chodziła po
  12214. pracowni boso, paląc długie, portugalskie papierosy. Dostała ich
  12215. całe mnóstwo od jednego z kochanków.
  12216. Sean zupełnie nie interesował się sztuką. Pojawił się w tej
  12217. klasie w wyniku procesu selekcji naturalnej. Fizyka i chemia
  12218. wymagały zbyt dużo wysiłku, a geografia, kolejny mało ważny
  12219. przedmiot, była jeszcze nudniejsza niż rysunki.
  12220. Sean zakochał się w Clare East, gdy tylko weszła do klasy.
  12221. Kiedy po raz pierwszy zatrzymała się przy jego sztalugach, by
  12222. popatrzeć na kolorowe plamy, namalowane przez Seana na
  12223. arkuszu papieru, zdał sobie sprawę, że jest parę cali niższa niż
  12224. on. Kiedy wyciągnęła rękę, by poprawić jedną z narysowanych
  12225. przez niego linii, spostrzegł, że nie goliła pach. Kępa ciemnych,
  12226. lśniących od potu, poskręcanych włosów wywołała u niego
  12227. najsilniejszą i najboleśniejszą erekcję, jakiej kiedykolwiek
  12228. doświadczył.
  12229. Starał się wywrzeć na niej wrażenie twardym, męskim
  12230. zachowaniem, a kiedy to się nie powiodło, użył w jej obecności
  12231. słowa, jakim zazwyczaj nazywał swoje kucyki do gry w polo.
  12232. Clare East wysłała go z liścikiem do dyrektora, a ten wymierzył
  12233. mu cztery uderzenia laską trzcinową, dodając parę słów
  12234. pouczenia:
  12235. – Musisz się nauczyć, młody człowieku, że nie zezwolę na
  12236. twoje skandaliczne zachowanie i na używanie sprośnych słów,
  12237. zwłaszcza w obecności pań.
  12238. – Bardzo dziękuję, panie dyrektorze.
  12239. Wyrażanie wdzięczności za karę i powstrzymywanie się od
  12240. masowania zbitego miejsca w obecności dorosłego człowieka
  12241. należało do tradycji. Kiedy Sean wrócił do klasy, jego zapał
  12242. wcale nie ostygł; wprost przeciwnie, był tak rozpalony, że
  12243. trudno mu było zachować spokój. Zdał sobie jednak sprawę, że
  12244. musi zmienić taktykę.
  12245. Omówił to ze swoim przyjacielem, Snottem Arbuthnotem, ale
  12246. jego rady niewiele mu pomogły.
  12247. – Zapomnij o tym. Każdy chłopak w szkole onanizuje się
  12248. myśląc o Wielkich Melonach – w przezwisku była aluzja do
  12249. piersi Clare East – ale Tug widział ją w kinie z jakimś
  12250. trzydziestoparoletnim facetem, z brzuchem i własnym
  12251. samochodem. Obrabiali się w tylnym rzędzie jak wściekłe psy.
  12252. Może zamiast niej spotkasz się z Poodle?
  12253. Poodle miała szesnaście lat i chodziła do szkoły do
  12254. Rustenberg, szkoły dla dziewcząt, położonej po drugiej stronie
  12255. ulicy kolejowej. Była młodą damą, której życiowa misja polegała
  12256. na tym, by poznać tylu chłopców, ilu tylko mogła. Chociaż Sean
  12257. nigdy się z nią nie umawiał, kibicowała mu ostatnio podczas
  12258. wszystkich meczów krykieta i przez wspólnego znajomego
  12259. przesłała list, w którym zaproponowała spotkanie w sosnowym
  12260. lesie przy Rondeobosch.
  12261. – Wygląda jak szczeniak – Sean pogardliwie odrzucił tę
  12262. sugestię i zaczął dyskretnie adorować Clare East.
  12263. Pewnego dnia grzebał w jej biurku, szukając czarnych
  12264. portugalskich papierosów, które zaczęły mu bardzo smakować.
  12265. To, że ją kochał, nie znaczyło, że nie miał jej okradać.
  12266. W szufladzie, którą otworzył używając spinacza do papieru,
  12267. znalazł sztywną kartonową teczkę, zawiązaną zielonymi
  12268. tasiemkami. W środku znajdowało się ponad dwadzieścia
  12269. wykonanych ołówkiem rysunków, przedstawiających nagich
  12270. mężczyzn, wszystkie z datą i podpisem Clare East. Po pierwszym
  12271. ukłuciu zazdrości Sean zdał sobie sprawę, że każdy rysunek
  12272. przedstawiał kogoś innego, lecz wszystkie miały jedną wspólną
  12273. cechę. Podczas gdy twarze modeli były tylko naszkicowane, ich
  12274. penisy narysowano z najdrobniejszymi szczegółami, a każdy był
  12275. w pełnym wzwodzie.
  12276. To, co odkrył, było odpowiednikiem kolekcji skalpów. Panna
  12277. East miała wyszukany smak, ale w swojej diecie, bardziej nawet
  12278. niż czosnku i wina, potrzebowała mężczyzn. Jej sekretna teczka
  12279. tak Wymownie o tym świadczyła, że nadzieje Seana znów
  12280. odżyły i tego wieczoru namówił Michaela oferując mu pięć
  12281. szylingów, by w jego bloku rysunkowym namalował portret
  12282. Clare.
  12283. Michael był w niższej klasie i udało mu się przypatrzyć
  12284. modelowi nie zwracając uwagi Clare, a ukończona praca
  12285. przekroczyła oczekiwania Seana. Pokazał jej portret, a gdy
  12286. uczniowie wychodzili już po następnej lekcji, powiedziała:
  12287. – Sean, czy mógłbyś chwilę zostać?
  12288. Kiedy pracownia opustoszała, otworzyła jego blok na swoim
  12289. portrecie.
  12290. – Czy to ty namalowałeś? – spytała. – Jest naprawdę
  12291. dobry.
  12292. Pytanie było bardzo niewinne, ale różnica pomiędzy
  12293. portretem a mrocznymi kompozycjami Seana była tak wyraźna,
  12294. że nawet on zdał sobie sprawę, że niebezpiecznie będzie
  12295. przyznać, iż to jego dzieło.
  12296. – Chciałem powiedzieć, że to ja – przyznał otwarcie – ale
  12297. nie mogę pani skłamać. Zapłaciłem bratu, żeby to dla mnie
  12298. zrobił.
  12299. – Dlaczego, Sean?
  12300. – Chyba dlatego, że bardzo panią lubię – wymamrotał
  12301. i zaskoczona Clare zobaczyła, że się rumieni. Była wzruszona. Aż
  12302. do tej chwili nie lubiła tego chłopca. Był zuchwały, zaczepny
  12303. i miał zły wpływ na klasę. Była pewna, że to właśnie on
  12304. podkrada jej papierosy.
  12305. Ta nieoczekiwana wrażliwość zaskoczyła ją i nagle zdała sobie
  12306. sprawę, że jego napuszone zachowanie miało na celu zwrócenie
  12307. jej uwagi. Stała się dla niego życzliwa i przez następne dni
  12308. i tygodnie uśmiechając się do niego lub nieco dłużej poprawiając
  12309. efekty jego wysiłków twórczych, okazywała, że mu przebaczyła.
  12310. W zamian za to Sean zaczął podrzucać jej do biurka małe
  12311. prezenty, potwierdzając tym samym podejrzenia, że otwierał je
  12312. już wcześniej. Jednakże kradzieże papierosów skończyły się
  12313. i przyjmowała dary z owoców i kwiatów bez komentarza,
  12314. a jedynie uśmiechała się i kiwała głową, przechodząc koło jego
  12315. sztalug.
  12316. Pewnego piątkowego popołudnia otworzyła szufladę i znalazła
  12317. w niej niebieskie, emaliowane pudełko ze złotym napisem
  12318. „Garrard’s” na wieczku. Stojąc tyłem do klasy otworzyła je,
  12319. a gdy zdała sobie sprawę, że znajduje się w niej broszka
  12320. z białego złota, wzdrygnęła się i niemal upuściła pudełko. Nawet
  12321. Clare, która nie znała się na kamieniach, spostrzegła od razu,
  12322. że wielki szafir, otoczony gwiaździście małymi diamentami, jest
  12323. cennym klejnotem. Clare zakręciło się w głowie z chciwości. Ta
  12324. broszka musiała być warta setki funtów, więcej pieniędzy niż
  12325. kiedykolwiek miała naraz w ręku, więcej niż jej obecna, nędzna
  12326. roczna pensja.
  12327. Sean zabrał klejnot z toaletki swojej matki i dopóki wszystko
  12328. się nie uciszyło, ukrył go w stropie pomieszczenia na siodła za
  12329. stajniami. Shasa, którego rozgniewało takie nadużycie zaufania,
  12330. przesłuchał wszystkich służących. Jak dotąd żaden z jego
  12331. pracowników nie ukradł nic oprócz alkoholu. Kiedy prowadzone
  12332. przez niego dochodzenie zakończyło się fiaskiem, Shasa wezwał
  12333. policję. Na szczęście dla Seana okazało się, że jedna
  12334. z młodszych pokojówek została kiedyś skazana na sześć
  12335. miesięcy za kradzież u pracodawcy. Oczywiście została uznana za
  12336. winną i sąd w Wenberg skazał ją na osiemnaście miesięcy, gdyż
  12337. okoliczności przestępstwa zaostrzył jeszcze fakt, że uparcie
  12338. odmawiała zwrócenia skradzionej broszki. Ponieważ miała już
  12339. ponad dwadzieścia jeden lat, wysłano ją do więzienia kobiecego
  12340. w Pollsmoor.
  12341. Sean odczekał jeszcze dziesięć dni, by zapomniano o tej
  12342. sprawie, i dopiero wtedy podarował prezent wybrance. Broszka
  12343. bardzo kusiła Clare. Zdawała sobie sprawę, że musiała być
  12344. skradziona, ale z drugiej strony miała, jak zawsze, poważne
  12345. kłopoty finansowe. To był jedyny powód, dla którego zatrudniła
  12346. się w szkole. Wspomniała z nostalgią minione lata wypełnione
  12347. ucztowaniem, piciem, malowaniem i miłością, zanim wpadła
  12348. w obecne kłopoty. Broszka mogła je rozwiązać. Nie miała
  12349. wyrzutów sumienia, ale przerażała ją perspektywa, że może
  12350. zostać skazana za kradzież. Wiedziała, że jej wolna dusza
  12351. artystki uschłaby za kratami więzienia.
  12352. Ukradkiem włożyła broszkę do szuflady, ale przez resztę
  12353. lekcji nie mogła odzyskać spokoju. Zapalała jednego papierosa
  12354. od drugiego i trzymała się z dala od końca pracowni, gdzie Sean
  12355. udawał niewiniątko, pracując niezwykle pilnie nad sztalugami.
  12356. Nie musiała mu mówić, by został po ostatnim dzwonku.
  12357. Podszedł do jej biurka.
  12358. – Czy podoba się pani? – spytał cicho, gdy Clare wyjęła
  12359. pudełko z szuflady i położyła je na środku biurka.
  12360. – Nie mogę tego przyjąć, Sean – powiedziała. – Wiesz
  12361. o tym dobrze.
  12362. Nie chciała go pytać, skąd je ma. Nie chciała wiedzieć.
  12363. Mimowolnie wyciągnęła rękę, by dotknąć pudełka po raz
  12364. ostatni. Emaliowana powierzchnia przypominała w dotyku dopiero
  12365. co złożone jajko, była gładka i ciepła.
  12366. – Wszystko w porządku – powiedział cicho Sean. – Nikt nie
  12367. wie. Myślą, że wziął ją ktoś inny. To zupełnie bezpieczne.
  12368. Czyżby to dziecko przejrzało ją tak łatwo? Popatrzyła na
  12369. niego. Czyżby jedna zdeprawowana dusza rozpoznała drugą?
  12370. Zezłościło ją to, że przejrzał, odkrył jej chciwość. Zdjęła rękę
  12371. z pudełka i położyła na kolanach.
  12372. Zaczerpnęła powietrza i już miała powtórzyć odmowę, gdy
  12373. Sean powstrzymał ją, otwierając swój blok rysunkowy
  12374. i wyciągając trzy luźne arkusze. Położył je na stole, obok
  12375. niebieskiego emaliowanego pudełka. Wciągnęła ze świstem
  12376. powietrze. To były rysunki z teczki z aktami, z jej podpisem.
  12377. – Wziąłem je, to uczciwa wymiana – powiedział Sean, a ona
  12378. popatrzyła na niego, jakby widziała go po raz pierwszy.
  12379. Sean był młody tylko wiekiem. W muzeum w Atenach
  12380. zachwyciła ją marmurowa rzeźba bożka Pana, przedstawionego
  12381. w postaci młodego chłopca. Nad pięknym młodzianem stał
  12382. demon tak kuszący, jak sam grzech. Clare East nie była
  12383. nauczycielką z powołania i nie odczuwała instynktownej niechęci
  12384. do deprawowania młodych. Po prostu nie pomyślała o tym
  12385. wcześniej. Miała ostry apetyt seksualny i próbowała już niemal
  12386. wszystkiego, także partnerek swojej płci, lecz te eksperymenty
  12387. nie powiodły się i porzuciła je dawno temu. Poznała, w sensie
  12388. biblijnym, bardzo wielu mężczyzn różniących się wymiarami,
  12389. budową i kolorem skóry. Brała ich i porzucała z pewnego
  12390. rodzaju przymusem, szukając nieuchwytnego spełnienia, które,
  12391. jak się wydawało, zawsze się jej wymykało. Często się bała,
  12392. była naprawdę przerażona, że osiągnęła już ten stopień
  12393. zaspokojenia, kiedy przyjemność nie może być świeża
  12394. i zmysłowa.
  12395. Teraz miała okazję do nowej i podniecającej perwersji,
  12396. rozbudzającej w niej pożądanie, które – jak sądziła – utraciła
  12397. na zawsze. Zachwycił ją przewrotny i grzeszny urok tego
  12398. chłopca.
  12399. Nigdy jej nie płacono, a ten chłopak chciał za nią zapłacić
  12400. cenę, jakiej była warta królewska kurtyzana. Nigdy jej nie
  12401. szantażowano, a on groził jej tymi niemądrymi rysunkami.
  12402. Wiedziała, co by się stało, gdyby wpadły w ręce dyrekcji szkoły,
  12403. a nie miała wątpliwości, że Sean wykonałby nie wypowiedzianą
  12404. głośno groźbę. Wspomniał już, że obciążył kradzieżą broszki
  12405. kogoś niewinnego. Najbardziej jednak dręczyło ją to, że nie
  12406. miała dziecka. Spojrzała na niego z ciekawością. Miał jasną,
  12407. czystą skórę, przyjemnie połyskującą młodością, złote włoski na
  12408. rękach i gładkie policzki. Golił się już, był wyższy niż ona,
  12409. a w jego chłopięcej figurze rysowały się ramiona i wąskie biodra
  12410. mężczyzny. Miał długie, kształtne ręce i nogi. Dziwne, że nigdy
  12411. dotąd nie zauważyła muskułów jego rąk. Oczy Seana były
  12412. zielone jak szmaragdy lub creme de menthe w kryształowej
  12413. czarce, a jego źrenice otoczone drobnymi brązowozłotymi
  12414. gwiazdeczkami. Gdy z rozmysłem pochyliła się do przodu
  12415. i bluzka rozchyliła się ukazując krągłość jej piersi, zobaczyła, że
  12416. oczy chłopca lekko się powiększają. Ostrożnie wzięła emaliowane
  12417. pudełko.
  12418. – Dziękuję, Sean – szepnęła chrapliwie. – To wspaniały
  12419. prezent, jest mi bardzo miło.
  12420. Sean zebrał pikantne rysunki i włożył je do swojego bloku,
  12421. jako gwarancję ich cichej umowy.
  12422. – Dziękuję, panno East – powiedział szorstkim głosem, jak
  12423. ona. – Tak się cieszę, że się pani podoba.
  12424. Obserwowanie jego podniecenia sprawiło, że i ona zaczęła
  12425. odczuwać, jak z wolna w dolnej części ciała narasta znany ucisk.
  12426. Z wyrachowanym okrucieństwem wstała, skazując go na
  12427. nieznośne męki oczekiwania. Instynktownie wiedziała, że
  12428. wszystko to zaplanował. Nie będzie musiała nic więcej robić,
  12429. gdyż sprytny chłopiec zadba o miejsce i czas, a to oczekiwanie
  12430. podniecało ją.
  12431. Nie musiała długo czekać. Choć spodziewała się czegoś
  12432. niezwykłego, zaskoczył ją liścik zostawiony przez niego na
  12433. biurku.
  12434. Droga Panno East,
  12435. Mój syn, Sean, mówi, że nie może Pani znaleźć
  12436. odpowiedniego mieszkania. Rozumiem, jakie to musi być
  12437. trudne, zwłaszcza w lecie, gdy wydaje się, że cały świat
  12438. przyjeżdża na nasz mały półwysep. Tak się składa, że na
  12439. terenie mojej posiadłości urządziłam domek, który w chwili
  12440. obecnej stoi pusty. Jeżeli spodoba się Pani, będzie mi miło,
  12441. gdy zechce Pani w nim zamieszkać. Opłata będzie
  12442. symboliczna. Sądzę, że gwinea na tydzień zadowoli naszego
  12443. zarządcę. Domek jest spokojny, cichy, a z jego okien roztacza
  12444. się wspaniały widok na Constantia Berg i False Bay, który
  12445. z pewnością ucieszy oko artysty. Sean mówi z uznaniem
  12446. o Pani pracach i oczekuję z niecierpliwością, by je zobaczyć.
  12447. Szczerze oddana Tara Courtney.
  12448. Clare East płaciła pięć gwinei na tydzień za jeden nędzny
  12449. pokoik na tyłach stacji kolejowej, obok torów. Kiedy sprzedała
  12450. szafirową broszkę za trzysta funtów, co – jak sądziła – było
  12451. ułamkiem jej wartości, postanowiła spłacić swój dług wraz
  12452. z odsetkami. Jednakże, podobnie jak w przypadku większości jej
  12453. dobrych intencji, zwalczyła ów impuls i zamiast tego kupiła
  12454. używanego morrisa minor.
  12455. Pojechała do Welteyreden rankiem następnej soboty. Instynkt
  12456. podpowiedział jej, by nie próbowała ukryć swojej artystycznej
  12457. natury, tak więc obie z Tarą od pierwszego spotkania rozpoznały
  12458. w sobie pokrewne dusze. Tara wysłała ciężarówkę z kierowcą, by
  12459. przywiózł trochę nędznych mebli i stos ukończonych płócien,
  12460. a następnie osobiście pomogła jej wprowadzić się do domku.
  12461. W czasie rozpakowywania rzeczy Clare pokazała Tarze kilka
  12462. swoich obrazów, zaczynając od pejzaży i obrazów
  12463. marynistycznych. Reakcja Tary była dość obojętna, więc raz
  12464. jeszcze kierując się instynktem, Clare zdjęła zasłonę z jednego
  12465. ze swoich obrazów abstrakcyjnych, kubistycznej kompozycji
  12466. różnych odcieni niebieskiego i czerwonego i pokazała je Tarze.
  12467. – Boże, wspaniałe! – wyszeptała Tara. – Takie gwałtowne
  12468. i bezkompromisowe. Zachwycające!
  12469. Kilka wieczorów później Tara przyszła ścieżką wśród sosen,
  12470. niosąc mały koszyk. Clare siedziała na werandzie domku na
  12471. skórzanej poduszce, boso, ze skrzyżowanymi nogami, trzymając
  12472. na kolanach blok do rysowania.
  12473. Podniosła wzrok.
  12474. – Miałam nadzieję, że przyjdziesz.
  12475. Tara usiadła przy niej i wyjęła z koszyka butelkę najlepszego,
  12476. piętnastoletniego wina Shasy.
  12477. Rozmawiały swobodnie, pijąc wino i patrząc na słońce
  12478. zachodzące za góry, a Clare rysowała.
  12479. – Dobrze jest mieć przyjaciela – powiedziała Tara pod
  12480. wpływem nastroju chwili. – Nie możesz sobie wyobrazić, jak tu
  12481. czasem jest samotnie.
  12482. – A tylu tu gości i odwiedzających! – zaśmiała się Clare.
  12483. – To nie są prawdziwi ludzie – powiedziała Tara. – To
  12484. mówiące lalki, napuszone i wypchane pieniędzmi.
  12485. Wyjęła z kieszeni płaską, srebrną papierośnicę i otworzyła ją.
  12486. W środku znajdowały się arkusiki papieru ryżowego i zeschnięte,
  12487. żółte liście.
  12488. – Palisz? – spytała nieśmiało.
  12489. – Kochanie, ocaliłaś mi życie! – wykrzyknęła Clare. – Proszę
  12490. cię, skręć od razu jednego. Nie mogę się doczekać.
  12491. Przekazywały sobie skręta, a w pewnej chwili leniwej rozmowy
  12492. Clare zauważyła:
  12493. – Rozejrzałam się w okolicy. Tu jest tak pięknie. Mały raj
  12494. na ziemi.
  12495. – Raj może być strasznie nudny – uśmiechnęła się Tara.
  12496. – Znalazłam wodospad, a przy nim mały domek letni.
  12497. – To miejsce na piknik. Służba nie może tam chodzić, więc
  12498. jeżeli chcesz popływać nago, nie musisz się obawiać. Nikt cię
  12499. nie zaskoczy.
  12500. Clare nie widziała Seana na terenie posiadłości, odkąd się tu
  12501. wprowadziła. Spodziewała się, że spragniony wrażeń, przyjdzie
  12502. do niej pierwszego dnia i była nieco rozżalona, że tak się nie
  12503. stało. Po kilku kolejnych dniach była rozbawiona tym
  12504. zwlekaniem. Miał instynkt znacznie bardziej doświadczonego
  12505. mężczyzny, urodzonego flirciarza, i czekała na niego z coraz
  12506. większym podnieceniem. Potem zaczęło ją to denerwować. Nie
  12507. była przyzwyczajona do przedłużających się okresów celibatu
  12508. i marzenia erotyczne zakłócały jej sen.
  12509. Wiosenne, przesycone balsamiczną wonią wieczory wydłużały
  12510. się i Clare przypomniała sobie sugestię Tary, by odwiedzić staw
  12511. przy wodospadzie. Każdego popołudnia po skończeniu zajęć
  12512. w szkole jechała do Welteyreden, nakładała kostium kąpielowy,
  12513. szorty i lekką bluzkę, a następnie szła na przełaj przez winnice
  12514. do stóp wzgórza. Zapewnienia Tary sprawdziły się. Nad stawem
  12515. nigdy nie było nikogo, tylko słowiki zakłócały ciszę, i Clare
  12516. szybko zdejmowała kostium.
  12517. Pewnego dnia, gdy odwiedzała to miejsce po raz trzeci, stała
  12518. pod wodospadem, a długie, mokre włosy oblepiały jej ciało.
  12519. Nagle zdała sobie sprawę, że ktoś ją obserwuje. Zanurzyła się
  12520. szybko aż po szyję i rozejrzała czujnie dookoła.
  12521. Sean siedział na mokrych kamieniach, tuż przy niej. Łoskot
  12522. wodospadu zagłuszył jego kroki. Przypatrywał się jej z uwagą,
  12523. a podobieństwo do bożka Pana było w tym dzikim i pięknym
  12524. miejscu jeszcze bardziej uchwytne. Sean miał na sobie tylko
  12525. szorty i koszulkę bawełnianą. Lekko rozchylone wargi odsłaniały
  12526. jego białe, równe zęby. Podniósł rękę i odgarnął na bok
  12527. opadający na oczy kosmyk włosów.
  12528. Clare powoli wstała, wynurzając się aż do bioder, a jej ciało
  12529. lśniło ociekając wodą. Zobaczyła, że spojrzał na jej piersi,
  12530. przejechał językiem po wargach i skrzywił się, jakby z bólu.
  12531. Chcąc przezwyciężyć jego powagę, zgięła palec i skinęła na
  12532. niego. Szum wodospadu nie pozwalał na rozmowę.
  12533. Sean wstał, zaczął rozpinać koszulę, ale po chwili zawahał
  12534. się. Spostrzegła, że w końcu stracił pewność siebie i jego
  12535. zmieszanie rozbawiło ją i podnieciło. Skinęła zachęcająco głową
  12536. i znów kiwnęła palcem. Uspokoił się, zdjął koszulę i odrzucił ją
  12537. na bok, a następnie rozpiął pasek i pozwolił, by szorty opadły
  12538. do kostek.
  12539. Zaczerpnęła głęboko powietrza i poczuła, jak twardnieją jej
  12540. mięśnie po wewnętrznej stronie ud. Nie potrafiła określić, czego
  12541. oczekiwała, ale widok wystającego z kępki włosów na
  12542. podbrzuszu długiego, białego, nabrzmiałego członka zaskoczył ją.
  12543. Także tutaj był niemal w pełni rozwinięty, a fakt, że nie był
  12544. jeszcze zupełnie dojrzałym mężczyzną, podniecał ją.
  12545. Stał nagi tylko przez chwilę, po czym zanurkował i wynurzył
  12546. się tuż koło niej. Woda spływała mu po twarzy, uśmiechał się
  12547. jak skrzat.
  12548. Clare natychmiast zanurkowała, a Sean popłynął za nią. Był
  12549. dobrym pływakiem, poruszał się w wodzie jak młoda wydra
  12550. i dogonił ją na środku stawu.
  12551. Walczyli ze sobą wzburzając wodę, śmiejąc się i łapiąc
  12552. z trudem oddech. Nurkowali i wypływali na powierzchnię. Clare
  12553. była zdziwiona, że jego ciało jest tak silne i twarde i chociaż
  12554. walczyła z nim ze wszystkich sił, zdobywał przewagę. Zaczynała
  12555. się już męczyć, zwolniła ruchy i pozwoliła mu się objąć. Zimna
  12556. woda i wysiłek sprawiły, że nie był już tak podniecony, ale
  12557. poczuła, że znów twardnieje i próbując instynktownie dostać się
  12558. do niej przesuwa biodrami po jej brzuchu. Zarzuciła mu ręce
  12559. na szyję i przycisnęła jego twarz do piersi. Ciało chłopca
  12560. wygięło się, zastygło na chwilę i myślała, że dla niego już się to
  12561. skończyło. Nie chcąc do tego dopuścić, sięgnęła ręką i ścisnęła
  12562. go mocno i boleśnie.
  12563. Gdy zaskoczony atakiem odskoczył od niej, odwróciła się
  12564. i zwinnie dopłynęła do brzegu. Wyszła na brzeg i pobiegła, naga
  12565. i mokra, do letniego domku. Złapała ręcznik, wytarła twarz
  12566. i trzymając go przed sobą odwróciła się, by popatrzeć na niego
  12567. właśnie w chwili, gdy dobiegł do domku. Sean, wściekły,
  12568. z wypiekami na twarzy, stał w drzwiach. Ciężko dysząc patrzyli
  12569. na siebie.
  12570. Po chwili wolno opuściła ręcznik i rzuciła go na kanapę.
  12571. Podeszła do niego kręcąc biodrami.
  12572. – No dobrze, panie Sean. Wiemy już, że pędzlem niczego
  12573. dobrego nie zrobisz. Zobaczymy, czy można cię nauczyć czegoś
  12574. innego.
  12575. Sean był jak czyste płótno, na którym mogła kreślić swoje
  12576. własne wzory, choćby najbardziej dziwaczne.
  12577. Były takie rzeczy, przed którymi inni jej kochankowie cofali
  12578. się, oraz takie akty, o jakich tylko marzyła i nigdy nie miała
  12579. odwagi, by je zasugerować partnerowi. Teraz mogła w końcu
  12580. porzucić wszelkie skrępowanie. Wydawało się, że Sean odgaduje
  12581. jej intencje. Wystarczyło, by rozpoczęła jakiś nowy eksperyment,
  12582. podprowadziła go kawałek, a on podchwytywał go z zadziwiającą
  12583. zachłannością i doprowadzał do zakończenia, jakiego nie mogła
  12584. czasem w pełni przewidzieć, a które zupełnie ją oszołamiało.
  12585. Jego siła i pewność siebie rosły z każdym ich spotkaniem. Po
  12586. raz pierwszy odnalazła coś, co po pewnym czasie nie zaczynało
  12587. jej nudzić. Stopniowo jej myśli opanował letni domek stojący
  12588. obok stawu i nie mogła doczekać wieczoru, by się w nim
  12589. znaleźć. W szkole musiała się powstrzymywać ze wszystkich sił,
  12590. by nie dotknąć Seana. Podczas lekcji nie stawała blisko ani nie
  12591. patrzyła wprost na niego, gdyż nie była pewna swoich reakcji.
  12592. Potem Sean rozpoczął nową serię niebezpiecznych zabaw.
  12593. Zostawał po lekcjach na kilka minut. Musieli to robić bardzo
  12594. szybko, ale ryzyko, że zostaną odkryci, bardzo ich podniecało.
  12595. Pewnego razu, gdy będąc już bardzo blisko celu, byli tak
  12596. podnieceni, iż myślała, że za chwilę dostanie ataku serca, wszedł
  12597. woźny. Sean stał wyprostowany za jej biurkiem, a ona klęczała
  12598. przed nim. Chwycił ją za włosy i przycisnął jej twarz do siebie.
  12599. – Szukam panny East – powiedział woźny, stojąc
  12600. w drzwiach. Był emerytem, miał niemal siedemdziesiąt lat, ale
  12601. z próżności nie nosił okularów. – Czy ona jest tutaj? – spytał
  12602. Seana, patrząc na niego zmrużonymi oczami krótkowidza.
  12603. – Dzień dobry, panie Brownlee. Panna East poszła już do
  12604. pokoju nauczycielskiego – powiedział Sean spokojnie, trzymając
  12605. Clare za włosy, tak że nie mogła się od niego odsunąć. Woźny
  12606. zamruczał coś niezrozumiale i odwrócił się, by wyjść z pracowni.
  12607. Wtem, ku jej przerażeniu, Sean zawołał: – Och, panie
  12608. Brownlee, czy coś jej przekazać? – spytał.
  12609. Rozmawiał z woźnym jeszcze minutę, która straszliwie się
  12610. dłużyła, podczas gdy ona, osłonięta biurkiem, nie mogła
  12611. przerwać swojej czynności.
  12612. Kiedy zastanawiała się nad tym, wiedziała, że całkowicie ją
  12613. zdominował. Dostrzegła w nim okrucieństwo i skłonność do
  12614. przemocy, a jasne było, że wraz z upływem czasu jego siła
  12615. fizyczna wzrośnie tak jak trawa na pustyni, gdy spadnie deszcz.
  12616. Jego smukłe mięśnie przekształcały się w twarde muskuły.
  12617. Wydawało się, że wręcz na jej oczach pierś chłopca staje się
  12618. coraz szersza i pokrywa się ciemnymi, kręconymi włosami.
  12619. Chociaż czasami wciąż opierała mu się i walczyła z nim, za
  12620. każdym razem podporządkowywał ją sobie coraz łatwiej
  12621. i zmuszał do jednej z przekazanych mu przez nią sztuczek,
  12622. które on następnie nieco wzbogacił, nadając im swój własny,
  12623. nieco sadystyczny odcień.
  12624. Te upokorzenia spodobały się Clare i zaczęła go z rozmysłem
  12625. prowokować, aż wreszcie odniosła sukces, jakiego się nie
  12626. spodziewała. Zdarzyło się to w jej domku. Spotkali się tam po
  12627. raz pierwszy, gdyż zawsze istniało niebezpieczeństwo, że
  12628. niespodziewanie może przyjść tu w odwiedziny Tara, ale oboje
  12629. byli już zaślepieni szaleństwem.
  12630. Clare odczekała, aż był bardzo podniecony. Oczy mu
  12631. błyszczały, wargi zacisnął w ekstazie. Odwróciła się i poruszyła,
  12632. a kiedy z niej spadł, uklękła przy nim i zaśmiała się szyderczo.
  12633. Rozzłościł się, ale uspokoiła go. Kilka minut później zrobiła
  12634. to samo, ale tym razem ścisnęła go mocno, tak jak podczas
  12635. ich pierwszego wieczoru.
  12636. W kilka chwil później leżała na łóżku oszołomiona
  12637. i półprzytomna. Wokół oczu ukazała się już fioletowa opuchlizna,
  12638. usta zostały zmiażdżone, a z nosa ciekła krew. Sean stał nad
  12639. nią. Był blady jak ściana i wciąż potrząsał z wściekłości
  12640. pokrwawionymi, zaciśniętymi pięściami. Chwycił ją za włosy,
  12641. ukląkł nad nią i zmusił, by go wzięła rozbitymi, pokrwawionymi
  12642. ustami. Nie było wątpliwości, że jest jej panem.
  12643. Clare nie była trzy dni w szkole, gdyż musiała poczekać, aż
  12644. zejdzie jej najgorsza opuchlizna i zbledną siniaki. Gdy przyszła
  12645. prowadzić zajęcia, założyła ciemne okulary. Przechodząc obok
  12646. jego sztalug, otarła się o niego jak kotka i Sean został po
  12647. lekcjach.
  12648. Sean nie mógł już dłużej ukrywać swojego podboju, ale
  12649. Snotty Arbuthnot nie chciał mu wierzyć.
  12650. – Jeżeli sądzisz, że w to uwierzyłem, to znaczy, że ci się
  12651. poprzestawiało w głowie – zaśmiał się. – Człowieku, czy sądzisz,
  12652. że jestem tak naiwny? Ty i Wielkie Melony – chyba
  12653. w marzeniach!
  12654. – Dobrze, udowodnię ci to.
  12655. – Nie próbuj mnie wykołować.
  12656. – Już ty się nie martw – zapewnił go twardo Sean.
  12657. W sobotę po południu Sean ukrył Snotty’ego w krzakach
  12658. przy końcu stawu, a chcąc mu umożliwić jak najlepszą ocenę
  12659. dał mu lornetkę, którą dostał od swojej babci na czternaste
  12660. urodziny.
  12661. – Zdejmijmy koc z tapczanu – zaproponował Clare, kiedy
  12662. przyszła do letniego domku. – Położymy go na trawie, na
  12663. brzegu. Na słońcu będzie cieplej.
  12664. Zgodziła się skwapliwie.
  12665. Kiedy spotkali się następnego dnia przed bramą szkoły,
  12666. Snotty Arbuthnot ledwie zdołał wykrztusić z siebie parę słów.
  12667. – Do diabła, człowieku, nigdy mi się nie śniło, że ludzie to
  12668. robią. Człowieku, to było niewiarygodne. Kiedy ona – no wiesz
  12669. – wtedy, kiedy ona – myślałem, że nie wytrzymam.
  12670. – Mówiłem prawdę? – spytał Sean. – Czy też kłamałem?
  12671. – Człowieku, to było niesamowite, fantastyczne. Sean,
  12672. wieczorem zasmarowałem całe prześcieradło, założę się, że ty
  12673. nie. Proszę, Sean, proszę cię, pozwól mi popatrzeć jeszcze raz.
  12674. – Następnym razem będziesz musiał zapłacić – powiedział
  12675. Sean. Chociaż występowanie przed publicznością odpowiadało
  12676. jego ekshibicjonistycznym potrzebom, rzucając tę propozycję
  12677. Sean sądził, że spotka się z odmową. Jednak Snotty spytał bez
  12678. wahania:
  12679. – Ile, Sean? Podaj swoją cenę! Sean popatrzył na niego
  12680. badawczo.
  12681. Zgodnie ze swoimi zasadami, odziedziczonymi po matce,
  12682. Shasa dawał swoim synom bardzo niewielkie kieszonkowe.
  12683. – Muszą poznać wartość pieniędzy – powtarzał maksymę
  12684. rodzinną.
  12685. Nawet Snotty, którego ojciec był chirurgiem, dostawał
  12686. czterokrotnie więcej niż wynosiło groszowe kieszonkowe Seana.
  12687. Z obejrzanego w kinie filmu George’a Rafta Sean zapożyczył ideę
  12688. ochraniania, za odpowiednią opłatą, młodszych i to ponad
  12689. dwukrotnie powiększyło jego dochód. Jednakże zawsze strasznie
  12690. mu brakowało gotówki, a Snotty miał pieniądze, by zapłacić.
  12691. – Dwa funty – zasugerował Sean, wiedząc, że tyle właśnie
  12692. wynosi tygodniowe kieszonkowe kolegi. Snotty uśmiechnął się
  12693. szeroko:
  12694. – Zgoda!
  12695. Jednakże dopiero wtedy, gdy rankiem następnej soboty
  12696. Snotty wcisnął mu do ręki dwa pogniecione banknoty, Sean
  12697. zdał sobie w pełni sprawę z możliwości finansowych, jakie się
  12698. przed nim otwierały.
  12699. Była niewielka szansa, by Clare zorientowała się, że jest na
  12700. scenie. Krzaki były gęste, szum wodospadu zagłuszał wszystkie
  12701. mimowolne szepty lub chichoty, a niezależnie od tego, gdy Clare
  12702. raz zaczęła, była głucha i ślepa na wszystko inne. Sean
  12703. mianował Snotty’ego sprzedawcą biletów i organizatorem. Jego
  12704. wynagrodzeniem był wolny wstęp na wszystkie sobotnie
  12705. przedstawienia. Z niechęcią zdecydowali, że ograniczą liczbę
  12706. uczestników każdego widowiska do dziesięciu, ale nawet to
  12707. oznaczało dochód w wysokości osiemnastu funtów tygodniowo.
  12708. Trwało to przez trzy miesiące, co samo w sobie graniczyło
  12709. z cudem, gdyż po wykupieniu biletów na pierwsze przedstawienie
  12710. cała szkoła była rozgorączkowana.
  12711. Przedstawienia cieszyły się taką sławą, że Snotty żądał, by
  12712. mu płacono z góry, lecz nawet pomimo to wszystkie miejsca
  12713. były zarezerwowane aż do ferii. Połowa uczniów, chcąc zapłacić
  12714. dwa funty za bilet, tak oszczędzała, że gwałtownie spadła
  12715. sprzedaż w sklepiku szkolnym. Snotty starał się namówić Seana
  12716. na dodatkowe przedstawienie w środku tygodnia lub
  12717. przynajmniej na zwiększenie sobotniej puli, kiedy pierwsze
  12718. pogłoski dotarły do pokoju nauczycielskiego.
  12719. Nauczyciel historii przechodząc korytarzem usłyszał, jak
  12720. dwóch zadowolonych widzów omawia ostatni spektakl. Dyrektor
  12721. szkoły nie mógł uwierzyć w to, co mu przekazano. To było
  12722. zupełnie niedorzeczne. Wiedział jednak, że do jego obowiązków
  12723. należy porozmawianie na osobności z panną East, choćby tylko
  12724. po to, by ją uprzedzić o krążących o niej oburzających plotkach.
  12725. W piątek po południu, po zajęciach, w najmniej odpowiednim
  12726. czasie, poszedł do budynku, w którym mieściła się pracownia
  12727. plastyczna. Clare porzuciła już środki bezpieczeństwa, gdyż
  12728. chłopiec zupełnie ją opętał. Była z Seanem w magazynku
  12729. z farbami i zanim się zorientowali, że wszedł dyrektor, minęło
  12730. kilka sekund.
  12731. Shasy wydawało się, że wszystko stało się w jednej chwili.
  12732. Wiadomość o wyrzuceniu Seana z Bishops spadła na
  12733. Welteyreden jak grom z jasnego nieba. Shasa był akurat
  12734. w Johannesburgu na obradach Izby Górniczej, kiedy wywołano
  12735. go do telefonu. Dyrektor nie chciał jednak podawać szczegółów
  12736. przez telefon, więc Shasa natychmiast poleciał do Kapsztadu
  12737. i prosto z lotniska udał się do szkoły.
  12738. Shasę oszołomiło i rozwścieczyło to, co usłyszał od dyrektora,
  12739. i kipiąc ze wściekłości popędził jaguarem wokół Góry Stołowej
  12740. do Welteyreden.
  12741. Od samego początku nie podobała mu się kobieta, którą
  12742. Tara sprowadziła do domku. Miała w sobie wszystko to, czym
  12743. gardził: duże, przelewające się piersi, była głupio pretensjonalna,
  12744. choć sama uważała się za artystkę i to niezwykle awangardową.
  12745. Jej obrazy, malowane z dziecinnej perspektywy ostrymi kolorami,
  12746. były okropne, a brak talentu i smaku starała się zatuszować
  12747. portugalskimi papierosami, sandałami i spódnicami w jaskrawe
  12748. wzory. Postanowił, że upora się z nią najpierw.
  12749. Jednakże Clare już wyjechała, pozostawiając straszny bałagan
  12750. w domku. Shasę rozwścieczyło to jeszcze bardziej. Skierował się
  12751. do domu, wpadł do hallu i krzyknął do Tary:
  12752. – Gdzie jest ten mały drań? Obedrę mu tyłek ze skóry!
  12753. Pozostała trójka dzieci, przerażona i podniecona, wyglądała
  12754. ponad poręczą galeryjki na drugim piętrze. Isabella miała tak
  12755. wielkie oczy, że wyglądała jak jedna z maskotek Walta Disneya.
  12756. – W tej chwili marsz do swoich pokojów. To dotyczy także
  12757. ciebie, młoda damo! – krzyknął Shasa w kierunku schodów.
  12758. Dzieci rozbiegły się i zniknęły. Po chwili zastanowienia Shasa
  12759. zawołał za nimi:
  12760. – I powiedzcie swojemu bratu, że chcę go zaraz widzieć
  12761. w pokoju myśliwskim.
  12762. Popędzili ścigając się korytarzem prowadzącym do skrzydła,
  12763. w którym znajdowały się ich pokoje, gdyż każde chciało
  12764. dostarczyć przerażające wezwanie. Pokój myśliwski był
  12765. w Welteyreden odpowiednikiem dziedzińca, gdzie wykonywano
  12766. wszystkie egzekucje.
  12767. Garrick dobiegł pierwszy i zastukał w zamknięte drzwi pokoju
  12768. Seana.
  12769. – Tata chce cię zaraz widzieć! – krzyknął.
  12770. – W pokoju myśliwskim – dodał Michael, a Isabella, która od
  12771. początku została daleko z tyłu, zapiszczała nie mogąc złapać
  12772. tchu:
  12773. – Chce ci obedrzeć tyłek ze skóry!
  12774. Była zaczerwieniona, drżała z przejęcia i miała ogromną
  12775. nadzieję, że Sean pokaże jej swój tyłek po spełnieniu groźby
  12776. przez ojca. Nie mogła sobie wyobrazić, jak będzie wyglądał,
  12777. i zastanawiała się, czy tata da do wyprawienia skórę i położy ją
  12778. na podłodze, tak jak skóry zebr i lwów, w pokoju myśliwskim.
  12779. To było prawdopodobnie najbardziej ekscytujące wydarzenie
  12780. w jej życiu.
  12781. – W hallu Tara próbowała uspokoić Shasę. Odkąd się
  12782. pobrali, tak rozwścieczonego widziała go tylko dwa lub trzy
  12783. razy, wtedy gdy narażony był na szwank honor i reputacja
  12784. rodziny. Jej wysiłki nie odniosły jednak skutku. Spojrzał na nią
  12785. wściekle i powiedział:
  12786. – Do diabła, kobieto, to przede wszystkim twoja wina. To ty
  12787. nalegałaś na to, by sprowadzić tę kurwę do Welteyreden.
  12788. Gdy Shasa skierował się do pokoju myśliwskiego, jego głos
  12789. niósł się po schodach i słychać go było tam, gdzie Sean zbierał
  12790. siły, by odebrać karę. Szybki bieg wypadków tak go zaskoczył,
  12791. że aż do tej chwili nie potrafił jasno myśleć. Schodząc teraz po
  12792. schodach pospiesznie układał linię obrony. Przeszedł obok
  12793. matki, która wciąż stała na środku hallu, na podłodze
  12794. z ułożonych w szachownicę białych i czarnych marmurowych
  12795. kwadratów.
  12796. – Starałam się pomóc, kochanie – szepnęła, dodając mu
  12797. odwagi uśmiechem.
  12798. Nigdy nie byli sobie bliscy, ale teraz gniew Shasy sprawił, że
  12799. stali się sprzymierzeńcami.
  12800. – Dziękuję, mamo.
  12801. Zapukał do drzwi pokoju myśliwskiego i otworzył je, gdy
  12802. usłyszał krzyk ojca. Zamknął je ostrożnie za sobą, stanął
  12803. wyprostowany obok leżącej na środku podłogi skóry lwa.
  12804. Lanie w Welteyreden odbywało się wedle ustalonego rytuału.
  12805. Na wykładanym suknem stole do czyszczenia broni leżało pięć
  12806. szpicrut, różniących się od siebie długością, wagą i giętkością.
  12807. Sean wiedział, że ojciec będzie starannie wybierał odpowiedni na
  12808. tę okazję egzemplarz i że dzisiaj niemal na pewno będzie to ten
  12809. długi i giętki, z fiszbinu. Mimowolnie popatrzył na stojący obok
  12810. kominka wyściełany skórą fotel, na którym będzie musiał się
  12811. wyciągnąć, trzymając rękami za jego nogi. Shasa był znanym
  12812. graczem w polo, miał przeguby jak stalowe sprężyny, i przy jego
  12813. uderzeniach nawet lanie dyrektora szkoły wydawało się
  12814. pudrowaniem.
  12815. Po chwili Sean opanował strach, podniósł brodę i spojrzał
  12816. spokojnie na ojca. Shasa stał przy kominku ze splecionymi
  12817. z tyłu rękami kołysząc się na boki.
  12818. – Wylano cię z Bishops – powiedział.
  12819. Chociaż podczas swojego długiego przemówienia dyrektor nie
  12820. wspomniał o tym Seanowi, ta wiadomość nie zaskoczyła go.
  12821. – Tak, ojcze.
  12822. – Trudno mi uwierzyć w to, co mi o tobie powiedziano. Czy
  12823. to prawda, że robiłeś z siebie przedstawienie z tą – z tą kobietą?
  12824. – Tak, ojcze.
  12825. – I że pozwoliłeś swoim przyjaciołom oglądać siebie?
  12826. – Tak, ojcze.
  12827. – I że za tę przyjemność żądałeś od nich pieniędzy?
  12828. – Tak, ojcze.
  12829. – Funta na głowę?
  12830. – Nie, ojcze.
  12831. – Co to znaczy – nie?
  12832. – Dwa funty na głowę.
  12833. – Jesteś Courtneyem – to, co robisz, dotyczy bezpośrednio
  12834. wszystkich członków rodziny. Czy zdajesz sobie z tego sprawę?
  12835. – Tak, ojcze.
  12836. – Przestań to powtarzać. W imię wszystkiego, co święte, jak
  12837. mogłeś to zrobić!
  12838. – Ona to zaczęła. Gdyby nie ona, nawet bym o tym nie
  12839. pomyślał, Shasa popatrzył na syna i nagle jego gniew
  12840. wyparował. Pamiętał, jak będąc prawie w tym samym wieku,
  12841. stał skruszony przed Centaine. Nie zbiła go, ale wysłała na
  12842. kąpiel dezynfekcyjną i poniżające badania lekarskie. Pamiętał tę
  12843. dziewczynę, zuchwałą, małą nierządnicę, starszą tylko o rok lub
  12844. dwa od niego, z burzą spalonych słońcem włosów i nieśmiałym
  12845. uśmiechem – i prawie sam się uśmiechnął. Drażniła go
  12846. i prowokowała, doprowadzała do szaleństwa, ale pomimo to
  12847. poczuł dziwne ukłucie nostalgii. To była jego pierwsza kobieta –
  12848. mógł zapomnieć o stu innych, ale nie o niej.
  12849. Sean dostrzegł, jak w oczach ojca zanika gniew i wyczuł, że
  12850. właśnie teraz powinien wykorzystać zmianę nastroju.
  12851. – Zdaję sobie sprawę, że naraziłem rodzinę na skandal
  12852. i wiem, że muszę ponieść karę.
  12853. Wiedział, że ojcu się to spodoba, lubił powtarzać:
  12854. – Musisz znieść karę jak mężczyzna.
  12855. Spostrzegł, że wyraz twarzy ojca jeszcze bardziej łagodnieje.
  12856. – Wiem, to było bardzo głupie i zanim otrzymam karę,
  12857. chciałbym tylko powiedzieć, że jest mi przykro. Musisz się mnie
  12858. wstydzić.
  12859. To nie było całkiem prawdziwe i Sean instynktownie o tym
  12860. wiedział. Ojciec gniewał się na niego za to, że go złapano, ale
  12861. w głębi duszy był raczej dumny z tego, że jego syn udowodnił
  12862. swoją męskość.
  12863. – Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko to, że
  12864. nie mogłem się oprzeć. Ona mnie doprowadzała do szału. Nie
  12865. mogłem myśleć o niczym innym – jak tylko o tym, co chciała,
  12866. żebym jej robił.
  12867. Shasa doskonale go rozumiał. Mając już niemal czterdzieści
  12868. lat wciąż miał takie problemy. Jak to powiedziała Centaine? „To
  12869. krew de Thiry, wszyscy musimy z tym żyć”.
  12870. Chrząknął cicho poruszony uczciwością i otwartością syna. To
  12871. był piękny chłopiec, prosty, wysoki i silny, przystojny i męski, nie
  12872. było wątpliwości, że ta kobieta na niego nastawała. Nie mógł
  12873. być naprawdę zły, pomyślał Shasa, może trochę nieposłuszny,
  12874. nieco zbyt zarozumiały, nieco zbyt chciwy życia – ale nie
  12875. naprawdę zły. Jeżeli baraszkowanie z ładną dziewczyną jest
  12876. śmiertelnym grzechem, nie ma zbawienia dla żadnego z nas,
  12877. pomyślał.
  12878. – Zamierzam sprawić ci lanie, Sean – powiedział głośno.
  12879. – Tak, wiem.
  12880. Ani śladu lęku, żadnych jęków. Nie, do diabła, to dobry
  12881. chłopak. Syn, z którego można być dumnym.
  12882. Shasa podszedł do stołu i wziął długą fiszbinową szpicrutę,
  12883. najdoskonalszą broń w swoim arsenale, a Sean, wcale o to nie
  12884. proszony, podszedł do fotela i przyjął przepisową pozycję.
  12885. Szpicruta świsnęła w powietrzu i boleśnie uderzyła Seana, ale
  12886. nagle Shasa westchnął z niesmakiem i odrzucił ją na stół.
  12887. – Kij jest dla dzieci, a ty już nie jesteś dzieckiem, lecz
  12888. mężczyzną – powiedział. – Wstawaj.
  12889. Sean nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Chociaż to
  12890. pierwsze uderzenie piekło tak, jakby go pogryzło całe gniazdo
  12891. skorpionów, nie zmienił obojętnego wyrazu twarzy i nie starał
  12892. się rozmasować siedzenia.
  12893. – I co my z tobą zrobimy? – zastanawiał się Shasa,
  12894. a przeczucie podpowiadało Seanowi, by nic nie mówić.
  12895. – Musisz skończyć szkołę – powiedział spokojnie Shasa. –
  12896. Musimy po prostu znaleźć kogoś, kto cię przyjmie.
  12897. Okazało się to trudniejsze, niż Shasa początkowo sądził.
  12898. Próbował szkół SACS i szkoły dla chłopców w Rondebosch,
  12899. a następnie w Wynberg. Dyrektorzy znali sprawę Seana. W tym
  12900. czasie był najbardziej znanym uczniem na Przylądku Dobrej
  12901. Nadziei.
  12902. W końcu został przyjęty do Costello’s Academy,
  12903. przepełnionej szkoły mieszczącej się w zrujnowanym pałacu
  12904. wiktoriańskim na obrzeżach Rondebosch; tu nie robiono
  12905. żadnych problemów. Pierwszego dnia pobytu w szkole Seana
  12906. mile zaskoczył fakt, że był powszechnie znaną osobistością.
  12907. W przeciwieństwie do ekskluzywnej szkoły dla chłopców, którą
  12908. właśnie opuścił, do Costello’s Academy chodziły także
  12909. dziewczęta, a doskonałe wyniki w nauce i wysoki poziom moralny
  12910. nie były warunkami wstępnymi przyjęcia.
  12911. Sean odnalazł tu ostoję duchową i zaczął wyszukiwać
  12912. najbardziej obiecujących kolegów i organizować ich w bandę,
  12913. która w ciągu roku podporządkowała sobie całą szkołę.
  12914. Następnie wybrał spośród uczennic kilka najurodziwszych
  12915. i usłużnych młodych dam. Jak zauważył jego ojciec i dyrektor
  12916. poprzedniej szkoły – Sean był urodzonym przywódcą.
  12917. Manfred De La Rey stał na baczność na trybunie. Jako
  12918. minister nosił prosty, ciemny garnitur w prążki i czarny filcowy
  12919. kapelusz, a w butonierce mały stroik z goździków i liści paprotki
  12920. – oficjalny strój nacjonalistów.
  12921. Orkiestra policyjna grała w żywym, marszowym rytmie
  12922. melodię ludową Die Kaapse Nooi, „Dziewczyna z Kapsztadu”,
  12923. a szeregi kadetów z karabinami FN na ramionach energicznym
  12924. krokiem mijały trybunę. Każdy pluton w momencie zrównania
  12925. się z podium patrzył na prawo, gdzie stał Manfred, salutując
  12926. w odpowiedzi.
  12927. Prezentowali się wspaniale w zgrabnych, błękitnych
  12928. mundurach z błyszczącymi mosiężnymi guzikami, w których
  12929. odbijało się oślepiające białe światło słoneczne. Widok tych
  12930. muskularnych, młodych mężczyzn, pełnych prawdziwej godności,
  12931. zapału i patriotyzmu, doskonale wyszkolonych i gotowych na
  12932. wszystko, napawał Manfreda poczuciem bezbrzeżnej dumy.
  12933. Wciąż stał na baczność, gdy kolejne formacje robiły przed
  12934. nim zwrot, a następnie ustawiały się przodem do trybuny na
  12935. rozległym placu defiladowym, gotowe do przeglądu. Rozległy się
  12936. ostatnie werble i orkiestra ucichła. Generał policji wyglądał
  12937. imponująco w galowym mundurze z kompletem odznaczeń na
  12938. piersi. Podszedł do mikrofonu i w kilku zwięzłych zdaniach
  12939. przedstawił ministra, po czym wycofał się, oddając mu głos.
  12940. Manfred przygotował swoje przemówienie niezwykle
  12941. starannie, ale nim je rozpoczął, nie potrafił się powstrzymać, by
  12942. nie spojrzeć w kierunku Heidi, która siedziała w pierwszym
  12943. rzędzie, przeznaczonym dla gości honorowych. Ona także miała
  12944. dziś swój dzień. W kapeluszu z szerokim rondem, ozdobionym
  12945. monumentalną konstrukcją ze sztucznych róż, wspaniale
  12946. harmonizującym z jej twarzą o regularnych, germańskich rysach,
  12947. wyglądała jak złotowłosa walkiria. Niewiele było kobiet
  12948. dostatecznie wysokich i urodziwych, by mogły nosić podobne
  12949. nakrycia głowy, nie narażając się na śmieszność. Dla Heidi było
  12950. ono wprost stworzone. Przechwyciła spojrzenie Manfreda
  12951. i uśmiechnęła się.
  12952. Co za kobieta, pomyślał. Zasługuje na to, żeby być pierwszą
  12953. damą w tym kraju, i ja tego dopilnuję. Pewnego dnia tak się
  12954. stanie, może szybciej, niż myśli.
  12955. Odwrócił się do mikrofonu i przybrał stosowny wyraz twarzy.
  12956. Wiedział, że jest świetnym mówcą i lubił skupiać na sobie
  12957. spojrzenia tysięcy par oczu. Na podium czuł się swobodnie, był
  12958. opanowany, rozluźniony i umiał bez reszty zawładnąć
  12959. słuchaczami.
  12960. – Zdecydowaliście się pracować w służbie swego Volk i swego
  12961. kraju – zaczął. Przemawiał w afrikans i odwołanie się do Volk
  12962. było całkiem naturalne, jako że do policji werbowano prawie
  12963. wyłącznie Afrykanerów. Taka była polityka Manfreda De La
  12964. Reya. Gwarancję skuteczności działania sił bezpieczeństwa
  12965. stanowiła, według niego, obecność w jej szeregach najbardziej
  12966. odpowiedzialnych przedstawicieli społeczeństwa, do głębi
  12967. świadomych nadciągającego zagrożenia. Pragnął teraz ostrzec
  12968. pełną poświęcenia młodzież przed tym, co ją czeka.
  12969. – Będziecie musieli wykazać całą swoją odwagę i hart ducha,
  12970. by pokonać ciemne moce, które są zwrócone przeciw nam.
  12971. Podziękujmy Stwórcy, Bogu naszych ojców, za to, że po bitwie
  12972. nad Blood River zawarł z nimi przymierze, na mocy którego
  12973. otacza nas swoją opieką i wskazuje właściwą drogę. Jeżeli
  12974. ofiarujemy Mu naszą wierność i uczciwość, cześć i zaufanie,
  12975. sprawi, że ta droga będzie zawsze gładka i prosta.
  12976. Zakończył swoje przemówienie aktem wiary, która wyniosła
  12977. Afrykanerów z nędzy i ucisku na należne im miejsce na ziemi:
  12978. Wierz w swego Boga,
  12979. Wierz w swój Naród,
  12980. Wierz w siebie.
  12981. Jego głos, stukrotnie wzmocniony, rozbrzmiewał donośnie na
  12982. placu apelowym i Manfred, patrząc na rozjaśnione twarze
  12983. kadetów, czuł nieomal namacalnie łaskawą obecność istoty
  12984. wyższej.
  12985. Nadszedł moment dekoracji. Rozległy się głośne komendy
  12986. i błękitne szeregi stanęły na baczność. Dwaj oficerowie wystąpili
  12987. do przodu i zajęli miejsca po obu stronach Manfreda. Jeden
  12988. z nich trzymał aksamitną poduszkę, na której leżały medale
  12989. i odznaczenia.
  12990. Drugi oficer odczytywał z listy kolejne nazwiska wyróżnionych
  12991. przywołując ich do podium. Jeden po drugim występowali ze
  12992. swoich szeregów dziarskim krokiem i zatrzymywali się przed
  12993. okazałą postacią Manfreda. Każdemu ściskał dłoń i przypinał do
  12994. piersi medal.
  12995. Wreszcie nadeszła chwila, w której Manfred o mało nie pękł
  12996. z dumy. Przez plac apelowy maszerował ku niemu ostatni
  12997. z wyróżnionych kadetów – najwyższy, najzgrabniejszy i najlepszy
  12998. ze wszystkich. W pierwszym rzędzie gości Heidi pochlipywała
  12999. cicho ze szczęścia i nie kryjąc się z tym, ocierała łzy koronkową
  13000. chusteczką.
  13001. Lothar De La Rey stanął sztywno na baczność przed swoim
  13002. ojcem. Bez cienia uśmiechu popatrzyli sobie w oczy, ich twarze
  13003. były surowe i oficjalne, ale przepływał pomiędzy nimi
  13004. niewidzialny prąd uczucia, tak silny, że wszelkie słowa czy
  13005. uśmiechy stawały się zbyteczne.
  13006. Manfred niechętnie zerwał tę nić milczącego porozumienia,
  13007. odwracając się do stojącego obok pułkownika, który wręczył
  13008. mu szpadę. Grawerowana pochwa zalśniła srebrem i złotem,
  13009. kiedy Manfred ujął szpadę i ponownie zwrócił się do syna.
  13010. – Oto szpada honorowa – powiedział. – Noś ją z godnością.
  13011. Postąpił naprzód i zawiesił Lotharowi wspaniałą broń u pasa.
  13012. Podali sobie ręce w uroczystym milczeniu, ale tym krótkim,
  13013. powściągliwym uściskiem zapewnili się wzajemnie
  13014. o nieprzemijającej miłości, ojcowskiej dumie i synowskim
  13015. posłuszeństwie.
  13016. Stał na baczność, salutując, podczas gdy orkiestra grała
  13017. hymn narodowy:
  13018. Pod błękitną strażą nieba,
  13019. Pośród głębin naszych mórz...
  13020. Na tym zakończył się uroczysty apel. Kadeci rozproszyli się
  13021. po placu, próbując odnaleźć w tłumie gości swoich bliskich.
  13022. Słychać było podniecone damskie głosy i radosne śmiechy.
  13023. Rodziny padały sobie w ramiona, wymieniając długie, gorące
  13024. uściski.
  13025. Lothar De La Rey stał między rodzicami ze szpadą u boku,
  13026. cierpliwie ściskając setki rąk i odpowiadając skromnie na nie
  13027. kończącą się litanię przesadnie wylewnych gratulacji. Manfred
  13028. i Heidi uśmiechali się promiennie. Nie potrafili już dłużej
  13029. ukrywać przepełniającego ich szczęścia ani dumy.
  13030. – Dobra robota, Lothie! – Do Lothara przepchał się
  13031. wreszcie jeden z jego kolegów. Podali sobie ręce, uśmiechając się
  13032. szeroko. – Nie ma wątpliwości, kto był najlepszy.
  13033. – Po prostu miałem szczęście – bagatelizował swój sukces
  13034. Lothar, zmieniając temat. – Wiesz już, dokąd cię wysyłają,
  13035. Hannes?
  13036. – Ja, bracie. Gdzieś na wybrzeże, do Natalu. A ciebie? Może
  13037. będziemy razem?
  13038. – Nic z tego – Lothar potrząsnął głową – jadę na jakiś
  13039. mały posterunek w osiedlu czarnych koło Yereeniging. Nazywa
  13040. się Sharpeville.
  13041. – Sharpeville? To rzeczywiście pech – Hannes pokiwał
  13042. głową z udanym współczuciem – nigdy o czymś takim nie
  13043. słyszałem.
  13044. – Ani ja. Pewnie nikt o tym nie słyszał – powiedział Lothar
  13045. z rezygnacją – i nigdy nie usłyszy.
  13046. 24 sierpnia 1958 roku premier Johannes Gerhardus
  13047. Strijdom, „Lew z Warterbergu”, zmarł na atak serca. Stał na
  13048. czele rządu zaledwie cztery lata, ale jego odejście uczyniło
  13049. wyłom w granitowym monolicie nacjonalizmu Afrykanerów.
  13050. Rzucili się do pracy jak termity umacniające zagrożony kopiec.
  13051. W kilka godzin po tym, jak podano do publicznej
  13052. wiadomości, że premier nie żyje, Manfred De La Rey,
  13053. w towarzystwie dwóch starszych posłów Partii Narodowej Cape,
  13054. wszedł do biura Shasy.
  13055. – Musimy zrobić wszystko, żeby wyeliminować tych z północy
  13056. – oświadczył bez ogródek – i wprowadzić naszego człowieka.
  13057. Shasa skinął głową z rezerwą. Przez większość członków
  13058. rządu był nadal uważany za outsidera. Wiedział, że
  13059. w zbliżających się wyborach nowego przywódcy jego zdanie nie
  13060. będzie decydujące, ale chciał zobaczyć, jak Manfred wyłoży mu
  13061. swoją strategię, i wyciągnąć z tego wnioski.
  13062. – Zaproponowali już Yerwoerda – kontynuował Manfred. –
  13063. Wprawdzie dotychczas robił karierę głównie w senacie i ma
  13064. niewielkie doświadczenie w parlamencie, ale cieszy się opinią
  13065. twardego i rozsądnego faceta. Ludziom podoba się to, w jaki
  13066. sposób radzi sobie z czarnymi. Sprawił, że „Yerwoerd”
  13067. i apartheid znaczy to samo. Wiadomo, że jeżeli dojdzie do
  13068. władzy, nie pozwoli na mieszanie ras, a Afryka Południowa
  13069. będzie już na zawsze własnością białych.
  13070. – Ja – zgodził się jeden z posłów – ale jest zbyt brutalny.
  13071. Trzeba wiedzieć, jak postępować i co mówić, żeby nikogo nie
  13072. obrazić. Nasz człowiek też jest silny. Donges zgłosił projekt
  13073. Ustawy o Rasowej Segregacji Rezydencjonalnej i o Odrębnej
  13074. Reprezentacji Parlamentarnej. Nikt nie może zarzucić mu, że
  13075. jest kafferboetie, że popiera czarnuchów. Ale przy tym ma
  13076. więcej klasy, działa bardziej finezyjnie.
  13077. – Tym z północy nie zależy na finezji. Nie chcą
  13078. premiera-arystokraty, ubierającego wszystko w piękne słówka,
  13079. chcą rządów silnej ręki. A Yerwoerd to urodzony mówca, ma
  13080. lepsze gadane niż sam diabeł i nie boi się roboty. Poza tym,
  13081. jeżeli ktoś jest tak znienawidzony przez angielską prasę jak on,
  13082. to wiadomo, że nie może być z gruntu zły – roześmiał się,
  13083. patrząc na Shasę, ciekawy, jak to przyjmie. Cały czas pamiętał,
  13084. że jest dla nich kimś obcym, rooinek, i nie zamierzał dostarczać
  13085. im okazji do złośliwej satysfakcji. Uśmiechnął się swobodnie
  13086. i przyznał: – Yerwoerd jest cwany jak stary pawian i szybki jak
  13087. kobra. Będziemy się musieli napracować, jeśli chcemy, żeby
  13088. przegrał.
  13089. Wszyscy pracowali nad tym w pocie czoła. Zdaniem Shasy
  13090. Donges był najbardziej umiarkowany i altruistycznie nastawiony
  13091. spośród trzech kandydatów, którzy zdecydowali się ubiegać
  13092. o najwyższy urząd w państwie, jakkolwiek przedłożył
  13093. w parlamencie projekty ustaw, inspirowane polityką segregacji.
  13094. Sam doktor Hendrik Yerwoerd przyjmując nominację
  13095. powiedział:
  13096. – Nie mam prawa odmówić, jeśli słyszę rozpaczliwe
  13097. wezwanie mego narodu.
  13098. 2 września 1958 roku Partia Narodowa spotkała się na
  13099. zjeździe, by wybrać swojego przywódcę. Głosowało stu
  13100. siedemdziesięciu ośmiu nacjonalistów – posłów do parlamentu
  13101. i senatorów. Krótki staż Yerwoerda w parlamencie, uważany
  13102. początkowo za jego słabość, okazał się plusem. Yerwoerd przez
  13103. lata grał w senacie pierwsze skrzypce. Swoją pozycję w Wyższej
  13104. Izbie zawdzięczał silnej osobowości i talentom oratorskim. Potulni
  13105. i bezwolni senatorowie, którzy umożliwili partii rządzącej
  13106. przeforsowanie rasistowskich ustaw, poczuli się ważni i głosowali
  13107. na Yerwoerda jak jeden mąż.
  13108. Donges zwyciężył w pierwszym głosowaniu, eliminując
  13109. kandydata z Oranii, „Blackie’ego” Swarta. Jednak podczas drugiej
  13110. tury, kiedy rywalizował bezpośrednio z Yerwoerdem, północ
  13111. zwarła szeregi, co przesądziło o wygranej Yerwoerda stosunkiem
  13112. głosów dziewięćdziesiąt osiem do siedemdziesięciu pięciu.
  13113. Premier Hendrik Frensch Yerwoerd, przemawiając tego
  13114. wieczoru przez radio do narodu, nie omieszkał zaznaczyć, że
  13115. funkcję tę powierzył mu sam Wszechmogący Bóg.
  13116. – To on zdecydował, że lud Południowej Afryki wkroczy
  13117. w nowe czasy pod moją władzą.
  13118. Blaine i Centaine przyjechali z Rhodes Hill do Welteyreden.
  13119. Zgodnie z tradycją cała rodzina zbierała się zawsze wokół radia
  13120. w błękitnym salonie, by słuchać wszystkich najważniejszych
  13121. doniesień. Tutaj wspólnie wysłuchiwali przemówień i obwieszczeń,
  13122. które obracały losy znanego im świata o sto osiemdziesiąt stopni,
  13123. dowiadywali się o śmierci królów i umiłowanych przywódców,
  13124. i o tym, kto po nich przejął władzę. O tym, że wybuchały wojny,
  13125. zawierano pokój, i że nad japońskimi miastami wyrósł wysoko
  13126. w niebo szatański grzyb.
  13127. Teraz siedzieli w skupieniu, słuchając wysokiego, napiętego,
  13128. ale starannie modulowanego głosu nowego premiera, zżymając
  13129. się na powtarzane przez niego frazesy.
  13130. – Z całą mocą pragnę wszystkich zapewnić, że moim
  13131. głównym celem jest i będzie realizacja demokratycznych założeń
  13132. naszego ustroju, jako że są to fundamentalne zdobycze
  13133. zachodniej cywilizacji – obwieścił Yerwoerd. – Wszyscy
  13134. obywatele o odmiennych zapatrywaniach zachowają pełną
  13135. swobodę wyrażania swoich poglądów.
  13136. – Pod warunkiem, że te poglądy przejdą przez sito cenzury
  13137. rządu, Holenderskiego Kościoła Reformowanego i kliki Partii
  13138. Narodowej – mruknął Blaine z niezwykłym u niego sarkazmem.
  13139. Centaine trąciła go łokciem.
  13140. – Cicho bądź, chcę spokojnie posłuchać.
  13141. Yerwoerd sięgnął po kolejną kwestię z żelaznego repertuaru,
  13142. ubolewając nad tym, że wrogowie państwa z rozmysłem
  13143. opacznie interpretują jego politykę rasową. Nie on wprowadził
  13144. pojęcie apartheidu. Były już przed nim światłe i przewidujące
  13145. umysły, które dostrzegły, że w złożonym, wielonarodowym
  13146. społeczeństwie istnieje konieczność umożliwienia poszczególnym
  13147. rasom nieskrępowanego, indywidualnego rozwoju.
  13148. – Jako minister do spraw Bantu byłem od 1950 roku
  13149. odpowiedzialny za konsekwentne wdrażanie tej polityki –
  13150. jedynej polityki, która gwarantuje każdemu obywatelowi i każdej
  13151. grupie prawo do zachowania odrębności ze względu na ich
  13152. rasową przynależność. Nie zboczymy ani o cal z obranej drogi.
  13153. Do tej chwili Tara, słuchając Yerwoerda, uderzała nerwowo
  13154. stopą o podłogę. Teraz jednak zerwała się z miejsca
  13155. i wybuchnęła.
  13156. – Przepraszam na chwilę, źle się czuję. Pójdę na taras
  13157. zaczerpnąć świeżego powietrza. – I wybiegła z pokoju. Centaine
  13158. rzuciła Shasy badawcze spojrzenie, ale on uśmiechnął się tylko
  13159. i wzruszył ramionami. Właśnie zamierzał jakoś to skomentować,
  13160. kiedy wysoki, wypełniający cały pokój głos w radiu ponownie
  13161. przykuł ich uwagę.
  13162. – Chciałbym teraz poruszyć temat szczególnie bliski, jeśli nie
  13163. najbliższy naszym sercom. Mam na myśli świętą ideę stworzenia
  13164. republiki. Zdaję sobie sprawę, jak wielu anglojęzycznych
  13165. mieszkańców Afryki Południowej, którzy słuchają mnie
  13166. dzisiejszego wieczora, odczuwa głęboką lojalność wobec korony
  13167. brytyjskiej. Wiem również, że to poczucie lojalności uniemożliwia
  13168. im trzeźwą ocenę sytuacji, nie pozwala dostrzec jej
  13169. najistotniejszych aspektów. Przywiązanie do modelu
  13170. monarchistycznego nazbyt często przyczyniało się do rozłamu
  13171. w naszym społeczeństwie, pogłębiało przepaść między
  13172. obywatelami anglojęzycznymi i Afrykanerami właśnie wtedy, kiedy
  13173. potrzebna im była jedność. W dobie dekolonizacji wzrastają
  13174. aspiracje czarnej ludności, powstają nowe państwa. Stanowią
  13175. one zagrożenie dla Afryki Południowej, którą znamy i kochamy.
  13176. Afrykanerzy i Anglicy nie mogą sobie pozwolić na dalsze spory.
  13177. Muszą stanąć ramię przy ramieniu jak przyjaciele, zjednoczyć
  13178. swoje siły dla dobra przyszłej, białej republiki.
  13179. – Mój Boże – westchnął Blaine. – To coś nowego. Do tej
  13180. pory mówiło się tylko o republice Afrykanerów i nikt nie
  13181. traktował tego serio, a już na pewno nie Afrykanerzy. Ale tym
  13182. razem on mówi poważnie. Wsadził kij w mrowisko. Pamiętam
  13183. dobrze spór o flagę w latach dwudziestych. W porównaniu
  13184. z zamieszaniem, jaki wywoła jego koncepcja republiki, to były
  13185. dziecinne igraszki. – Przerwał, by wysłuchać ostatnich słów
  13186. Yerwoerda.
  13187. Kiedy premier skończył, Shasa przeszedł przez pokój
  13188. i wyłączył radio. Odwrócił się i stał zgarbiony, z rękami głęboko
  13189. w kieszeniach, studiując twarze obecnych. Wszyscy wyglądali na
  13190. wstrząśniętych i zagubionych. Od stu pięćdziesięciu lat ten kraj
  13191. należał do Brytyjczyków. Byli z tego dumni i dawało im to
  13192. ogromne poczucie bezpieczeństwa. Teraz wszystko miało się
  13193. zmienić. Przyszłość napawała ich lękiem. Nawet Shasa czuł się
  13194. dziwnie niepewnie, jakby coś mu odebrano.
  13195. – On nie mówił poważnie, po prostu podlizywał się swoim
  13196. wyborcom. Zawsze w takich sytuacjach wygłaszają slogany na
  13197. temat republiki – powiedziała z nadzieją Centaine, ale Blaine
  13198. potrząsnął głową.
  13199. – Na razie niewiele o nim wiemy. Możemy tylko wyciągnąć
  13200. wnioski na podstawie tego, co napisał, będąc redaktorem
  13201. Transvalera, oraz tego, z jaką energią i determinacją zabrał się
  13202. do wprowadzania w życie polityki segregacji. I jeszcze jedno. Dał
  13203. się poznać jako ktoś, kto mówi dokładnie to, co myśli, i kto
  13204. usunie każdą przeszkodę, która stanie mu na drodze. – Wziął
  13205. Centaine za rękę. – Mylisz się, moja droga. On mówił
  13206. poważnie.
  13207. Spojrzeli na Shasę i Centaine spytała w imieniu ich obojga:
  13208. – Co zamierzasz zrobić, cheri?
  13209. – Nie jestem pewien, czy w ogóle będę miał jakiś wybór. On
  13210. nie cierpi opozycji, a ja go zwalczałem. Namawiałem posłów,
  13211. żeby głosowali na Dongesa. Jest całkiem prawdopodobne, że
  13212. w poniedziałek, kiedy Yerwoerd ogłosi skład nowego rządu, nie
  13213. będzie mnie na jego liście.
  13214. – Powrót na daleką ławę to trudna rzecz – zauważył
  13215. Blaine.
  13216. – Zbyt trudna – przytaknął Shasa. – I nie zamierzam tego
  13217. robić.
  13218. – Ależ cheri! – wykrzyknęła Centaine. – Nie zamierzasz
  13219. chyba zrezygnować z miejsca w parlamencie – po tym
  13220. wszystkim, co przeszliśmy. Pracowaliśmy ciężko przez lata, żeby
  13221. spełniły się nasze nadzieje.
  13222. – Wszystkiego dowiemy się w poniedziałek – Shasa wzruszył
  13223. ramionami, chcąc ukryć bezmiar goryczy i rozczarowania. Krótko
  13224. miał w ręku prawdziwą władzę, dostatecznie długo jednak, by
  13225. docenić jej smak. Zdawał sobie ponadto sprawę, jak wiele miał
  13226. jeszcze krajowi do zaoferowania, ile jego projektów właśnie
  13227. dojrzało do realizacji. Nie mógł znieść myśli, że cały plon jego
  13228. wysiłków i ambicji pójdzie na marne, nim zdąży zakosztować
  13229. pierwszych owoców. Jednak nie wątpił ani przez chwilę, że
  13230. Yerwoerd wykluczy go ze swojego rządu.
  13231. – „Jeżeli potrafisz przeżyć triumf i klęskę” – zacytowała
  13232. Centaine z ledwie dostrzegalnym drżeniem w głosie i roześmiała
  13233. się pogodnie. – A teraz, cheri, otwórzmy szampana. To jedyny
  13234. sposób na te dwa szalbierstwa Kiplinga.
  13235. Shasa wszedł do swojego biura w parlamencie i z żalem
  13236. rozejrzał się dookoła. Przez pięć ostatnich lat to miejsce
  13237. należało do niego. Teraz będzie musiał spakować swoje książki,
  13238. obrazy i zabrać meble. Boazerię i dywany zostawi w prezencie
  13239. narodowi. Kiedyś miał nadzieję, że pozostawi po sobie trochę
  13240. więcej. Skrzywił się i po raz ostatni usiadł za biurkiem, próbując
  13241. odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie popełnił błąd, i czego by
  13242. jeszcze dokonał, gdyby mógł. Zadzwonił telefon i Shasa podniósł
  13243. słuchawkę, zanim zdążyła to zrobić sekretarka, siedząca
  13244. w pokoju obok.
  13245. – Tu sekretariat premiera – powiedział głos w słuchawce.
  13246. W pierwszej chwili Shasa skojarzył tę informację z osobą
  13247. zmarłego, a nie jego następcy. – Jeśli to możliwe, premier
  13248. chciałby się jak najszybciej z panem zobaczyć.
  13249. – Oczywiście, już idę – odpowiedział Shasa. – A więc nie
  13250. odmówi sobie przyjemności dokonania egzekucji osobiście,
  13251. pomyślał, odkładając słuchawkę.
  13252. Yerwoerd kazał mu czekać tylko dziesięć minut. Kiedy Shasa
  13253. wszedł do gabinetu, podniósł się zza biurka z przeprosinami.
  13254. – Proszę mi wybaczyć, mam dzisiaj sporo spraw. – Shasa
  13255. uśmiechnął się słysząc tę prawie naiwną aluzję. Nie był to
  13256. wymuszony uśmiech. Yerwoerd miał rzeczywiście ogromną
  13257. charyzmę i roztaczał przed Shasą wszystkie swoje uroki. Okrążył
  13258. biurko i ujął go pod ramię w geście poufałości, ciągnąc miękkim,
  13259. kojącym głosem, zupełnie niepodobnym do wysokiego,
  13260. zgrzytliwego tonu, którego używał w publicznych wypowiedziach:
  13261. – Ale z panem muszę koniecznie porozmawiać, tak zresztą
  13262. jak ze wszystkimi członkami mojego nowego gabinetu.
  13263. Shasa odwrócił się gwałtownie, uwalniając ramię z uścisku
  13264. Yerwoerda. Stali teraz twarzą w twarz, mierząc się wzrokiem.
  13265. – Nie przydzieliłem jeszcze teki ministra górnictwa
  13266. i przemysłu, ale nie wyobrażam sobie nikogo bardziej
  13267. odpowiedniego na to stanowisko niż pan. Doceniam pańską
  13268. pracę w poprzednim rządzie. Widać, że zna się pan na tym,
  13269. o czym pan mówi.
  13270. – Nie potrafię ukryć, jak bardzo jestem zaskoczony, panie
  13271. premierze – powiedział cicho Shasa. Yerwoerd zachichotał.
  13272. – Czasami lubię być nieobliczalny.
  13273. – Ale dlaczego? – zapytał Shasa. – Dlaczego ja? Yerwoerd
  13274. w charakterystyczny sposób przechylił głowę, udając, że nie
  13275. rozumie, ale Shasa był nieustępliwy.
  13276. – Wiem, że ceni pan szczerość, panie premierze, dlatego
  13277. powiem otwarcie: nie ma pan żadnego powodu, by mnie lubić
  13278. lub uważać za sprzymierzeńca.
  13279. – To prawda – zgodził się Yerwoerd. – Ale ja nie
  13280. potrzebuję pochlebców. Mam już ich wystarczająco wielu.
  13281. Podejmując tę decyzję, kierowałem się wyłącznie
  13282. przeświadczeniem, że od pańskich umiejętności zależy przyszły
  13283. dobrobyt naszego kraju, i że nie ma nikogo, kto mógłby pana
  13284. zastąpić. Jestem pewien, że nasza współpraca ułoży się
  13285. pomyślnie.
  13286. – Czy to już wszystko, panie premierze?
  13287. – Jak pan słusznie zauważył, lubię szczerość. A więc to
  13288. jeszcze nie wszystko. Słyszał pan zapewne, od czego zacząłem
  13289. sprawowanie swojej funkcji. W pierwszych słowach zaapelowałem
  13290. do dwóch grup, tworzących białą ludność naszego kraju,
  13291. o zbliżenie. Zaapelowałem do Burów i Brytyjczyków o to, by
  13292. zapomnieli o dawnych antagonizmach i ramię przy ramieniu
  13293. zaczęli budować republikę. Jak by to wyglądało, gdybym zaraz
  13294. po tym zdymisjonował jedynego Anglika w rządzie?
  13295. Roześmieli się obaj i Shasa potrząsnął głową – Nie będę
  13296. popierał pana koncepcji, dotyczących republiki – ostrzegł
  13297. Yerwoerda i na moment pochwycił rozbrzmiewające w jego
  13298. beztroskim śmiechu chłodne, nieustępliwe nuty. Miał do
  13299. czynienia z człowiekiem, który nigdy nie ugnie się przed żadną
  13300. opozycją. Śmiech Yerwoerda przerodził się w chichot.
  13301. – W takim razie będę musiał pana przekonać, że się pan
  13302. myli. A tymczasem spełni pan rolę mojego sumienia – jak się
  13303. nazywa ta postać z bajki Disneya?
  13304. – Z której?
  13305. – Tej o pajacyku Pinokio – dobrze mówię? Jak nazywał się
  13306. świerszcz?
  13307. – Gadający Świerszcz – powiedział Shasa.
  13308. – Właśnie. Będzie pan moim Gadającym Świerszczem.
  13309. Przyjmuje pan to stanowisko?
  13310. – Obaj wiemy, że nie mam prawa odmówić, panie
  13311. premierze – odrzekł Shasa myśląc cynicznie: To ciekawe, z jaką
  13312. łatwością motywujemy poczuciem obowiązku decyzje, które
  13313. podyktowała ambicja.
  13314. Tego wieczora jedli poza domem. Shasa ubrał się i poszedł
  13315. do pokoju Tary, żeby jak najszybciej przekazać jej nowiny.
  13316. Obserwowała w lustrze jego odbicie, kiedy tłumaczył, dlaczego
  13317. przyjął propozycję Yerwoerda. Minę miała poważną i uroczystą,
  13318. ale w jej głosie usłyszał ledwo wyczuwalny odcień pogardy, gdy
  13319. powiedziała:
  13320. – Cieszę się wraz z tobą. Wiem, jak bardzo ci na tym
  13321. zależało. Mam nadzieję, że będziesz miał mnóstwo pracy i nawet
  13322. nie zauważysz mojej nieobecności.
  13323. – Wyjeżdżasz? – zdziwił się.
  13324. – Zawarliśmy pewną umowę, Shasa. Że będę mogła
  13325. wyjechać na jakiś czas, jeśli poczuję taką potrzebę. Oczywiście
  13326. wrócę. To także było w naszej umowie.
  13327. Wyglądał na uspokojonego.
  13328. – Dokąd wyjeżdżasz i na jak długo?
  13329. – Do Londynu – odpowiedziała. – Nie będzie mnie przez
  13330. kilka miesięcy. Chcę zrobić kurs archeologii na uniwersytecie
  13331. w Londynie.
  13332. Próbowała ukryć przed nim swoje dzikie, trudne do
  13333. opanowania podniecenie. Tego popołudnia, zaraz po tym, jak
  13334. ogłoszono skład nowego gabinetu, dostała wiadomość od Molly.
  13335. Moses nareszcie ją wezwał. Zarezerwowała już bilety dla siebie,
  13336. Benjamina i Miriam na statek „Pendennis Castle” do
  13337. Southampton. Chciała zabrać dziecko i pokazać je ojcu.
  13338. Każdy rejs statku pocztowego był radosnym wydarzeniem,
  13339. świętowanym przez wszystkich mieszkańców macierzystego portu.
  13340. Na pokładzie było gwarno i tłoczno. Pomiędzy smukłym
  13341. kadłubem statku a nabrzeżem rozpościerała się wielobarwna
  13342. pajęczyna, utkana z serpentyn i papierowych chorągiewek, które
  13343. powiewały na południowo-wschodnim wietrze. Stojący na brzegu
  13344. zespół murzyńskich śpiewaków rywalizował z orkiestrą ze statku,
  13345. która grała na pokładzie spacerowym. Po odśpiewaniu starej,
  13346. ulubionej przez mieszkańców Przylądka „Alabamy” zaintonowano
  13347. „God be with you till we meet again”.
  13348. Shasa nie uczestniczył w pożegnaniu. Musiał polecieć do
  13349. Walvis Bay, żeby uporać się z jakimś nieprzewidzianym
  13350. problemem w fabryce konserw. Nie było także Seana, który tego
  13351. dnia miał egzaminy w Costello’s Academy. Tarę odprowadzali na
  13352. statek tylko Blaine, Centaine oraz trójka pozostałych dzieci.
  13353. Stali pośród tłumu zbici w gromadkę, każdy z papierową
  13354. chorągiewką w ręce, machając do Tary, która spoglądała na
  13355. nich z pokładu pierwszej klasy. Statek odbił od nabrzeża,
  13356. rozległo się buczenie syren, a zerwane serpentyny poszybowały
  13357. w dół, osiadając na ciemnej powierzchni wody. Holowniki
  13358. zatoczyły olbrzymi łuk, aż znieruchomiały u wejścia do zatoki.
  13359. Wprawiona w ruch gigantyczna śruba spieniła wodę za rufą
  13360. i wyprowadziła statek na fale Zatoki Stołowej.
  13361. Tara zbiegła lekko po schodach do swojej kabiny. Nie
  13362. protestowała zbytnio, kiedy Shasa nalegał, by odwołała
  13363. pierwotną rezerwację i popłynęła pierwszą klasą zamiast
  13364. turystyczną.
  13365. – Moja droga, na tym statku z całą pewnością będą nasi
  13366. znajomi. Co sobie pomyślą na widok mojej żony, podróżującej
  13367. czwartą klasą?
  13368. – Nie czwartą, Shasa. Turystyczną.
  13369. – Wszystko poniżej pierwszej klasy to czwarta klasa –
  13370. odpowiedział. Teraz była mu wdzięczna za ten odruch
  13371. snobizmu, bo w luksusowej prywatnej kabinie mogła mieć Bena
  13372. tylko dla siebie. Z kolorowym dzieckiem wzbudziłaby na ogólnym
  13373. pokładzie niezdrową sensację. Shasa miał słuszność. Na statku
  13374. było pełno wścibskich oczu. Życzliwi donieśliby mu o wszystkim
  13375. szybciej niż gołębie pocztowe. Na szczęście dobroduszna Miriam
  13376. Afrika zgodziła się przebrać za służącą i zagrać na czas podróży
  13377. rolę pokojówki Tary. Mąż Miriam niechętnie przystał na jej
  13378. wyjazd do Anglii i rozłąkę z rodziną, ale Tara wynagrodziła mu
  13379. to hojnie. Miriam wsiadła na statek z dokumentami
  13380. stwierdzającymi, że Ben jest jej dzieckiem.
  13381. Tara przez całą podróż prawie nie opuszczała swojej kabiny.
  13382. Odrzuciła zaproszenie do kapitańskiego stołu, unikała przyjęć,
  13383. nie poszła na bal maskowy. Nie mogła nacieszyć się obecnością
  13384. dziecka Mosesa. Jej miłość była jak głód, którego nie sposób
  13385. zaspokoić.
  13386. Nawet gdy Benjamin zasypiał w swojej koi, wyczerpany jej
  13387. czułością i troską, krążyła wokół niego bezustannie, szepcząc:
  13388. – Kocham cię. Jesteś moim największym skarbem, zaraz po
  13389. tatusiu.
  13390. W ogóle nie myślała o pozostałych dzieciach, nawet
  13391. o Michaelu. Wszystkie posiłki jadała z Benjaminem w kabinie,
  13392. niemal zazdrośnie walcząc z Miriam o każdą chwilę opieki nad
  13393. nim. Dopiero późnym wieczorem i z wielkimi oporami pozwalała
  13394. jej zabrać dziecko na dół, do kabiny turystycznej.
  13395. Podróż minęła szybko. Wreszcie któregoś dnia Tara zeszła
  13396. z pomostu w dokach Southampton, trzymając Benjamina za
  13397. rękę, i razem wsiedli do pociągu, który miał ich zawieźć do
  13398. Londynu.
  13399. Wynajęła, także za namową Shasy, apartament w hotelu
  13400. „Dorchester”, z widokiem na park. Zatrzymywali się tutaj
  13401. wszyscy członkowie rodziny. Dla Miriam i dziecka wzięła
  13402. pojedynczy pokój od podwórka, za który zapłaciła gotówką,
  13403. z własnej kieszeni, aby Shasa nie znalazł tej pozycji na wyciągu
  13404. z jej konta bankowego.
  13405. Kiedy przyszła się zameldować, w recepcji czekała już na nią
  13406. wiadomość od Mosesa. Rozpoznała jego charakter pisma. Stojąc
  13407. w drzwiach do apartamentu rozerwała kopertę i poczuła bolesny
  13408. skurcz rozczarowania. List był bardzo oficjalny:
  13409. Droga Taro!
  13410. Przykro mi, że nie zdołałem się z Tobą zobaczyć. Niestety,
  13411. muszę wziąć udział w ważnych rozmowach z naszymi
  13412. przyjaciółmi w Amsterdamie. Skontaktuję się z Tobą zaraz po
  13413. powrocie.
  13414. Szczerze oddany Moses Gama
  13415. Suchy ton listu i doznany zawód pogrążyły Tarę w czarnej
  13416. rozpaczy. Jedynie obecność Miriam i dziecka dodawała jej
  13417. otuchy. Dni oczekiwania spędzali wspólnie zwiedzając parki
  13418. i ogrody zoologiczne, spacerując bez końca nad Tamizą lub
  13419. penetrując piękne aleje i kręte uliczki Londynu. Tara robiła dla
  13420. Benjamina zakupy w sklepach Marksa & Spencera oraz C & A,
  13421. celowo omijając Harrodsa i Selfridges, do których lubił zaglądać
  13422. Shasa.
  13423. Zapisała się na uniwersytet, na kurs archeologii afrykańskiej.
  13424. Nie była pewna, czy Shasa nie zechce skontrolować jej
  13425. poczynań. Także ze względu na niego zmusiła się do złożenia
  13426. grzecznościowej wizyty Wysokiemu Komisarzowi do spraw Afryki
  13427. Południowej. Ubrana w nobliwą garsonkę, ze skromnym
  13428. sznurem pereł na szyi, pojechała taksówką do jego siedziby
  13429. przy Trafalgar Square. Nie udało się jej uniknąć zaproszenia na
  13430. lunch, który pod względem doboru potraw win
  13431. i współbiesiadników stanowił wierną kopię posiłków
  13432. w Welteyreden. Tara z pogodną twarzą wysłuchiwała opowieści
  13433. siedzącego obok redaktora Daily Telegraph, ale jej wzrok raz po
  13434. raz wędrował ku widocznej za oknem wysokiej kolumnie
  13435. Nelsona i otaczającej ją chmarze gołębi. Spełniła już swój
  13436. obowiązek i chciała być wolna tak jak one. W końcu udało jej
  13437. się wymknąć. Z trudem zdążyła do hotelu, żeby wykąpać Bena.
  13438. Kupiła mu w sklepie zabawkarskim Hamleya plastikową
  13439. łódeczkę-holownik. Był to bardzo udany prezent. Siedząc
  13440. w wannie Ben chichotał uszczęśliwiony, kiedy holownik pływał
  13441. wokół niego.
  13442. Tara ze śmiechem wycierała ręce. W tym momencie do
  13443. łazienki weszła Miriam.
  13444. – Taro, masz gościa.
  13445. – Kto to taki? – zapytała Tara, nie podnosząc się z klęczek.
  13446. – Nie podał nazwiska – odparła Miriam z kamienną twarzą.
  13447. – Dokończę kąpać Bena.
  13448. Tara zawahała się. Nie miała ochoty ani na chwilę go
  13449. opuszczać.
  13450. – No dobrze, idę – powiedziała i wyszła z ręcznikiem do
  13451. przedpokoju. W drzwiach zatrzymała się gwałtownie.
  13452. Szok był tak silny, że cała krew odpłynęła jej z twarzy.
  13453. Poczuła zawrót głowy i zachwiała się. Musiała chwycić się
  13454. framugi, by nie upaść.
  13455. – Moses – wyszeptała, wpatrując się w niego.
  13456. Miał na sobie długi, brązowy, wojskowy trencz. Na
  13457. ozdobionych epoletami ramionach widniały ślady deszczu. Krój
  13458. płaszcza jeszcze uwydatniał jego potężną budowę. Zdążyła
  13459. zapomnieć, jak bardzo jest przystojny. Nie uśmiechnął się, tylko
  13460. spoglądał na nią swoim charakterystycznym, uważnym
  13461. wzrokiem, od którego serce zamierało jej w piersi.
  13462. – Moses – powtórzyła i zrobiła chwiejnie krok w jego stronę.
  13463. – Boże, gdybyś wiedział, co się ze mną działo przez te
  13464. wszystkie lata, odkąd widziałam cię po raz ostatni.
  13465. – Taro – jego głos przyprawiał całe jej ciało o drżenie. –
  13466. Moja żono – powiedział i wyciągnął do niej ramiona. Rzuciła się
  13467. naprzód. Moses chwycił ją w objęcia i mocno przytulił. Przywarła
  13468. kurczowo do jego piersi, rozkoszując się bijącym od niego
  13469. silnym, męskim zapachem, który przypominał podniecającą woń
  13470. afrykańskiej roślinności rozgrzanej słońcem. Przez dłuższą chwilę
  13471. trwali tak w całkowitym bezruchu i milczeniu, tylko od czasu do
  13472. czasu ciałem Tary wstrząsały dreszcze, a z jej gardła wydobywał
  13473. się mimowolnie cichy jęk.
  13474. W końcu Moses odsunął ją od siebie delikatnie i ujął jej
  13475. twarz w dłonie, by spojrzeć w oczy.
  13476. – Myślałem o tobie codziennie – powiedział.
  13477. Tara nieoczekiwanie wybuchnęła płaczem. Łzy spływały jej
  13478. po policzkach i zatrzymywały się w kącikach ust. Całując ją
  13479. Moses czuł na języku metaliczny smak soli.
  13480. Miriam przyprowadziła im Benjamina. Chłopiec był wykąpany
  13481. i ubrany w nową, błękitną piżamę. Przyglądał się ojcu poważnie.
  13482. – Witam cię, synu – szepnął Moses. – Gdy urośniesz,
  13483. będziesz silny i piękny jak twoja ojczyzna.
  13484. Tara po raz pierwszy w życiu widziała ich razem i jej serce
  13485. niemal pękało ze szczęścia i dumy.
  13486. Choć różnili się kolorem skóry – u Benjamina był to jasny
  13487. odcień przypominający karmel lub mleczną czekoladę, podczas
  13488. gdy u Mosesa przeważały barwy brązu i bursztynu, typowe dla
  13489. Afrykanów – Tara dostrzegała między nimi wyraźne
  13490. podobieństwo w kształcie głowy, układzie szczęk i brwi. Obaj
  13491. mieli szeroko rozstawione oczy, takie same uszy i nosy, i byli dla
  13492. niej najpiękniejszymi istotami na świecie.
  13493. Tara wprowadziła się do mieszkania Mosesa niedaleko
  13494. Bayswater Road, ale zatrzymała apartament w hotelu
  13495. „Dorchester” na wypadek, gdyby Shasa próbował się z nią
  13496. skontaktować. Wiedziała też, że korespondencja z uniwersytetu
  13497. oraz wszystkie zaproszenia z Przedstawicielstwa Południowej
  13498. Afryki będą przychodziły na adres hotelu.
  13499. Mieszkanie należało do cesarza Etiopii i było przeznaczone
  13500. dla jego służby dyplomatycznej, ale Hajle Sellasje oddał je do
  13501. dyspozycji Mosesa na tak długo, jak okaże się to konieczne.
  13502. Był to wielki, ciemny, chaotycznie urządzony apartament.
  13503. Podłogę i ściany pokrywały ręcznie tkane etiopskie dywany
  13504. i kilimy, podczas gdy pośród mebli przeważały zniszczone
  13505. kanapy i klubowe fotele w stylu zachodnim. Dekorację stanowiły
  13506. afrykańskie wyroby artystyczne – figurki rzeźbione w hebanie,
  13507. skrzyżowane na ścianach obosieczne miecze, somalijskie tarcze
  13508. z brązu, ikony i krzyże koptyjskie z rodzimego srebra
  13509. wysadzanego kamieniami półszlachetnymi. Wszystko razem
  13510. tworzyło przedziwną mieszankę.
  13511. Afrykańskim obyczajem spali na podłodze, na cienkim
  13512. materacu z włókna kokosowego. Moses używał nawet małego
  13513. drewnianego wałka zamiast poduszki, ale Tara nie mogła się do
  13514. tego przyzwyczaić. Benjamim spał z Miriam w sypialni na końcu
  13515. korytarza.
  13516. Miłość fizyczna była dla Mosesa Gamy czynnością równie
  13517. naturalną jak jedzenie, picie czy sen. Jego cudowna sprawność
  13518. i troska o doznania Tary stanowiły dla niej niewyczerpane źródło
  13519. przyjemności. Bardziej niż czegokolwiek na świecie pragnęła
  13520. kolejnego dziecka. W trakcie stosunku całą siłę woli wkładała
  13521. w to, by jak najszerzej rozewrzeć wejście do macicy i niczym
  13522. rozwinięty pąk kwiatu przyjąć jego nasienie. Kiedy Moses
  13523. zasypiał, Tara jeszcze długo leżała z udami ściśniętymi i kolanami
  13524. uniesionymi do góry, bojąc się uronić choćby kroplę
  13525. drogocennego płynu i wyobrażając sobie, że jej ciało wchłania
  13526. go i wsysa głęboko w siebie jak gąbka lub mech.
  13527. Jednak chwile, które spędzali we dwoje, wydawały się Tarze
  13528. o wiele za krótkie. Drażniło ją, że w mieszkaniu bez przerwy
  13529. kręci się tłum obcych ludzi. Nienawidziła dzielić się Mosesem
  13530. z kimkolwiek, chciała go mieć wyłącznie dla siebie. Rozumiał to
  13531. doskonale, ale kiedy stawała się nieprzyjemna i posępna wobec
  13532. gości, upominał ją surowo.
  13533. – Moje życie to walka, Taro. Wszystko inne będzie zawsze
  13534. na drugim miejscu. Nawet moje sprawy osobiste, moje
  13535. najskrytsze pragnienia tracą znaczenie w obliczu misji, którą
  13536. mam do spełnienia. Jeśli chcesz być ze mną, musisz myśleć tak
  13537. samo.
  13538. Żeby złagodzić brutalność tych słów, wziął ją w ramiona,
  13539. zaniósł na materac i kochał się z nią dopóty, dopóki nie zaczęła
  13540. szlochać i rzucać się na poduszce, obezwładniona rozkoszą.
  13541. Wtedy powiedział:
  13542. – Daję ci z siebie więcej, niż mógłbym dać komukolwiek
  13543. innemu na świecie. Postaraj się to docenić i nie żądaj więcej.
  13544. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie nam stracić nawet to, co
  13545. mamy. Dlatego proszę cię, Taro, żyj dniem dzisiejszym i kochaj
  13546. mnie, póki możesz, bo kto wie, czy w ogóle czeka nas jakieś
  13547. jutro.
  13548. – Wybacz mi, Mosesie – szepnęła. – Byłam taka
  13549. małostkowa. Już nigdy nie sprawię ci zawodu.
  13550. Od tej chwili postanowiła poskromić swoją zazdrość i wejść
  13551. w jego świat. Przestała uważać pojawiających się w mieszkaniu
  13552. ludzi za wrogów i intruzów. Zaczęła traktować ich jak
  13553. towarzyszy, nieodłączny składnik ich życia i walki. Dopiero wtedy
  13554. zauważyła, że stanowią fascynujący odłam rasy ludzkiej.
  13555. Większość pochodziła z Afryki. Byli wśród nich wysmukli
  13556. członkowie kenijskiego plemienia Kikuyu, młodzi podopieczni
  13557. Jomo Kenyatty, bojownicy z ugrupowania Mau Mau. Raz nawet
  13558. odwiedził ich wieczorem Hastings Banda – maleńki człowieczek
  13559. o wielkim sercu i umyśle. Przychodzili Rodezyjczycy z plemion
  13560. Shona i Shangaan, a także ludzie z Xhosa i Zulusowie, urodzeni
  13561. w Afryce Południowej, podobnie jak przybysze z plemienia
  13562. Mosesa, z kraju Ovambo. Wszyscy oni utworzyli niedawno
  13563. wspólny ruch niepodległościowy pod nazwą Organizacja
  13564. Ludności Afryki Południowo-Zachodniej i chcieli, aby Moses
  13565. udzielił im poparcia, co też chętnie uczynił. Tara z trudem
  13566. mogła uwierzyć, że Moses pochodzi z jednego, konkretnego
  13567. plemienia. Wydawało się jej, że cała Afryka należy do niego –
  13568. znał prawie wszystkie języki, którymi się posługiwali, rozumiał
  13569. ich wszystkie, nierzadko sprzeczne ze sobą, nadzieje i obawy.
  13570. Gdyby na miano Afrykanina zasługiwał tylko jeden człowiek na
  13571. ziemi, byłby to Moses Gama.
  13572. Na Bayswater Road przychodzili także hindusi, muzułmanie
  13573. i mieszkańcy krajów północnych, Etiopii, Sudanu i Afryki
  13574. Środkowej. Niektórzy z nich żyli nadal w szponach kolonializmu,
  13575. inni, świeżo wyzwoleni spod tyranii, rwali się do walki, chcąc
  13576. pomóc swym cierpiącym afrykańskim pobratymcom.
  13577. Pojawiali się również biali – robotnicy mówiący z silnym
  13578. akcentem, rodem z fabryk i kopalń Liverpoolu i północnej Anglii
  13579. oraz cudzoziemcy, którzy żarliwością i zapałem pokrywali
  13580. niedostatki swojej angielszczyzny – patrioci z Polski, Wschodnich
  13581. Niemiec i innych krajów sowieckiego bloku, czasem nawet
  13582. z samej Rosji. Łączyło ich wszystkich umiłowanie wolności
  13583. i nienawiść do ciemięzców.
  13584. Shasa otworzył Tarze nieograniczony kredyt w swoim
  13585. londyńskim banku, z czego korzystała teraz z mściwą satysfakcją,
  13586. wydając jego pieniądze na alkohole i różne przysmaki. Znosiła
  13587. do domu sole, skarpie i homary, najdroższą polędwicę
  13588. i najdelikatniejszą jagnięcinę.
  13589. Po raz pierwszy w życiu sprawiało jej przyjemność
  13590. zamawianie najszlachetniejszych marek burgunda i innych win,
  13591. o których przedtem słyszała tylko z ust Shasy podczas
  13592. wystawnych kolacji i jego napuszonych wykładów na ten temat.
  13593. Zanosiła się radosnym śmiechem na widok tych wszystkich ludzi
  13594. uważanych przez niego za „ciemną masę” i stanowiących
  13595. zagrożenie dla jego najświętszych ideałów, którzy teraz wypijali
  13596. łapczywie te wspaniałości, jakby to była coca-cola.
  13597. Od bardzo dawna nie zajmowała się gotowaniem. Szef
  13598. kuchni w Welteyreden czułby się upokorzony, gdyby odważyła
  13599. się wtrącać w jego sprawy. Teraz cieszyła się, mogąc pracować
  13600. w kuchni wraz z innymi kobietami. Hinduski nauczyły ją
  13601. przygotowywać przepyszne odmiany curry, Arabki – przyrządzać
  13602. jagnię na kilkanaście różnych sposobów. Każdy posiłek stawał
  13603. się świętem i zarazem wielką przygodą. Do domu schodzili się
  13604. zarówno biedni studenci, jak i przywódcy rewolucyjnych rządów
  13605. i zniewolonych narodów, przebywający na wygnaniu, by przy
  13606. jedzeniu dyskutować wspólnie o swoich planach. Idee, które
  13607. wymieniali, szły do głowy i oszałamiały szybciej niż wypite wino.
  13608. W centrum całego zamieszania znajdował się zawsze Moses
  13609. Gama. Jego przytłaczająca obecność i majestatyczna, zamyślona
  13610. postawa wyraźnie inspirowały pozostałych i ukierunkowywały
  13611. odpowiednio ich energię. Tara zdawała sobie sprawę, że Moses
  13612. stara się zbudować między nimi więź, opartą na lojalności
  13613. i przyjaźni, więź, która zjednoczy ich przed następnym etapem
  13614. walki. Była nieprawdopodobnie dumna z niego i trochę także
  13615. z siebie, szczęśliwa, że ma swój mały udział w tym wielkim
  13616. przedsięwzięciu. Po raz pierwszy poczuła się ważna i użyteczna.
  13617. Jej dotychczasowe życie było płytkie i jałowe. Dzięki Mosesowi,
  13618. który dopuścił ją do swoich spraw, stała się nareszcie w pełni
  13619. dojrzałym człowiekiem. Choć wydawało się to niemożliwe,
  13620. podczas tych kilku czarownych miesięcy jej miłość do niego
  13621. wyogromniała jeszcze po stokroć.
  13622. Czasami wyruszali w podróż, kiedy Mosesa zapraszało jakieś
  13623. ważne ugrupowanie lub kiedy musiał się spotkać
  13624. z przedstawicielami któregoś z obcych mocarstw. Byli w Sheffield
  13625. i w Oxfordzie, gdzie Moses przemawiał do dwóch przeciwnych
  13626. żywiołów działających na arenie politycznej – Brytyjskiej Partii
  13627. Komunistycznej i związku studentów – zwolenników Partii
  13628. Konserwatywnej. Kiedyś polecieli na weekend do Paryża, żeby
  13629. zobaczyć się z przedstawicielami francuskiego departamentu
  13630. spraw zagranicznych. W miesiąc później wyjechali razem aż do
  13631. Moskwy. Tara podróżowała z paszportem brytyjskim i dzięki
  13632. temu przez całe dnie mogła zwiedzać miasto w towarzystwie
  13633. przewodnika z radzieckiego biura podróży „Intourist”, podczas
  13634. gdy Moses prowadził tajne rozmowy w siedzibie czwartego
  13635. departamentu, którego okna wychodziły na Prospekt Gorkiego.
  13636. Kiedy wrócili do Londynu, Moses wraz z grupą przyjaciół –
  13637. wygnańców z Południowej Afryki – zorganizował zbiorowy
  13638. protest na Trafalgar Square, dokładnie naprzeciw głównego
  13639. wejścia do okazałego gmachu Przedstawicielstwa, ozdobionego
  13640. kolumnadą i szeregiem rzeźbionych zwierzęcych głów. Tara nie
  13641. mogła uczestniczyć w demonstracji. Moses ostrzegł ją, że będą
  13642. fotografowani z budynku przez teleskopowe obiektywy i zabronił
  13643. jej wystawiać się na pożarcie rasistowskim agentom. Jej
  13644. działalność była zbyt ważna dla sprawy. Zamiast tego wykonała
  13645. ironiczne i przewrotne posunięcie, telefonując do Wysokiego
  13646. Komisarza, który zaprosił ją znów na lunch. Wygodny fotel
  13647. w jego wspaniałym biurze, wykładanym boazerią z wonnego,
  13648. egzotycznego drewna, był świetnym punktem obserwacyjnym.
  13649. Tara widziała Mosesa, stojącego pod transparentem z napisem:
  13650. „Apartheid to zbrodnia przeciwko ludzkości” i przemawiającego
  13651. do pięciusetosobowej grupy demonstrantów. Żałowała jedynie, że
  13652. szum wiatru oraz uliczny hałas zagłuszają jego słowa. Powtórzył
  13653. je dla niej raz jeszcze tego wieczora, gdy leżeli razem z swojej
  13654. sypialni na materacu. Ich treść przyprawiała ją o dreszcze.
  13655. Pewnego pięknego wiosennego poranka trzymając się za ręce
  13656. spacerowali po Hyde Parku. Benjamin rzucał pływającym po
  13657. Serpentine kaczkom okruchy bułki. Po drodze na Speaker’s
  13658. Corner przyglądali się jeźdźcom galopującym po Rotten Row
  13659. i podziwiali wiosenne bujnie kwitnące ogrody.
  13660. Na trawnikach leżały tłumy rozleniwionych ludzi w niedbałych
  13661. pozach. Korzystając z pierwszych, niecodziennych o tej porze
  13662. roku promieni słońca wielu mężczyzn zdjęło koszule, zaś
  13663. dziewczęta podwinęły wysoko spódnice, odsłaniając uda.
  13664. Zakochani obejmowali się bezwstydnie i Moses zmarszczył brwi.
  13665. Publiczne demonstrowanie intymnych uczuć obrażało jego
  13666. afrykańską moralność.
  13667. Kiedy doszli na Speaker’s Corner, ominęli wojowniczych
  13668. homoseksualistów i irlandzkich republikanów, którzy przemawiali
  13669. stojąc na odwróconych skrzyniach po mleku, i przyłączyli się do
  13670. grupy czarnych mówców. Mosesa natychmiast rozpoznano, był
  13671. już znaną postacią w tych kręgach. Pół tuzina mężczyzn i kobiet
  13672. – kolorowych emigrantów z Południowej Afryki zbliżyło się, by
  13673. go powitać i podzielić się z nim czym prędzej wielką nowiną:
  13674. – Uniewinnili ich...
  13675. – Wszystkich wypuszczono...
  13676. – Nokwe, Makgatho, Nelson Mandela – wszyscy są na
  13677. wolności!
  13678. – Sędzia Rumpff uwolnił ich od zarzutu zdrady stanu...
  13679. Moses Gama stanął w miejscu jak wryty i popatrzył groźnie
  13680. na otaczających go synów i córki Afryki, którzy tańczyli i śmiali
  13681. się radośnie w bladych promieniach angielskiego słońca.
  13682. – Nie wierzę w to – warknął gniewnie i ktoś podsunął mu
  13683. wymiętoszony egzemplarz Observera.
  13684. – Przeczytaj sam! To prawda!
  13685. Moses chwycił gazetę i łapczywym wzrokiem przebiegł artykuł
  13686. znajdujący się na pierwszej stronie. Z ponurą i zaciętą twarzą
  13687. wcisnął pismo gwałtownym ruchem do kieszeni i przepchnął się
  13688. przez skupionych wokół niego ludzi. Jego wielka, dystyngowana
  13689. postać oddalała się szybko asfaltową alejką. Tara i Benjamin
  13690. musieli biec, by za nim nadążyć.
  13691. – Zaczekaj na nas, Moses.
  13692. Nawet za nią nie spojrzał, ale jego nieruchome, ściągnięte
  13693. usta i charakterystyczny ruch ramion zdradzały autentyczną
  13694. furię.
  13695. – O co chodzi, Mosesie? Co cię tak zdenerwowało?
  13696. Powinniśmy się cieszyć, że nasi przyjaciele są wolni. Odezwij się
  13697. do mnie, proszę!
  13698. – Naprawdę nie rozumiesz? – zapytał. – Czy jesteś aż tak
  13699. tępa, że nie widzisz, co się stało?
  13700. – Przykro mi, ale nie rozumiem...
  13701. – Wychodząc z tego umocnili niebywale swoją pozycję,
  13702. zwłaszcza Mandela. A miałem nadzieję, że do końca życia będzie
  13703. gnił w więzieniu, albo jeszcze lepiej, że wkrótce zadynda na
  13704. szubienicy.
  13705. – Moses! – Tara była wstrząśnięta. – Jak możesz tak
  13706. mówić? Przecież Nelson Mandela to nasz towarzysz.
  13707. – Póki żyję, Nelson Mandela jest moim największym
  13708. rywalem. Afryką Południową może władać tylko jeden człowiek
  13709. – on albo ja.
  13710. – Nie wiedziałam.
  13711. – Bardzo mało jeszcze wiesz, kobieto. I nie musisz wiedzieć
  13712. więcej. Musisz się tylko nauczyć bezwzględnego posłuszeństwa
  13713. wobec mnie.
  13714. Drażniła go i irytowała swoimi wiecznymi humorami
  13715. i napadami zazdrości, coraz częściej czuł odrazę do jej
  13716. miękkiego, białego ciała i coraz trudniej przychodziło mu
  13717. symulowanie miłosnych uniesień. Z utęsknieniem oczekiwał chwili,
  13718. kiedy będzie się mógł jej wreszcie pozbyć, ale wiedział, że na
  13719. to jeszcze za wcześnie.
  13720. – Wybacz mi, Mosesie, jeśli byłam niemądra i niepotrzebnie
  13721. cię zdenerwowałam.
  13722. Szli dalej w milczeniu, ale gdy znaleźli się znów w pobliżu
  13723. Serpentine, Tara spytała nieśmiało:
  13724. – Co zamierzasz teraz zrobić?
  13725. – Muszę upomnieć się o swoje prawa i zająć należne mi
  13726. miejsce na czele naszego ludu. Nie pozwolę, by Mandela mnie
  13727. ubiegł.
  13728. – Co zamierzasz zrobić? – powtórzyła.
  13729. – Muszę wrócić do Afryki.
  13730. – Proszę, nie! – Z trudem złapała oddech. – Nie możesz
  13731. tam jechać. To zbyt niebezpieczne, Mosesie. Aresztują cię, ledwie
  13732. zdążysz postawić stopę na afrykańskiej ziemi.
  13733. – Nie – zaprzeczył. – Nie stanie się tak, jeśli mi pomożesz.
  13734. Zamierzam się nadal ukrywać i dlatego będziesz mi potrzebna.
  13735. – Oczywiście, kochany, zrobię, co tylko zechcesz. Ale powiedz
  13736. mi, na co liczysz, podejmując tak straszliwe ryzyko?
  13737. Udało mu się powstrzymać kolejny wybuch gniewu i spojrzeć
  13738. na nią.
  13739. – Czy pamiętasz miejsce, gdzie się poznaliśmy
  13740. i rozmawialiśmy ze sobą po raz pierwszy?
  13741. – Na korytarzu w gmachu parlamentu – odparła
  13742. natychmiast. – Nigdy tego nie zapomnę. Skinął głową.
  13743. – Zapytałaś mnie, co tam robię, a ja obiecałem, że pewnego
  13744. dnia ci to wyjaśnię. Ten dzień właśnie nadszedł.
  13745. Moses mówił przez następną godzinę cichym,
  13746. przekonywającym tonem. Tara słuchała go w napięciu, jej
  13747. emocje wzrastały i opadały na przemian, wahając się pomiędzy
  13748. szalonym entuzjazmem i przemożnym lękiem.
  13749. – Pomożesz mi? – spytał na koniec.
  13750. – Tak się o ciebie boję!
  13751. – Zrobisz to?
  13752. – Nie ma takiej rzeczy, której potrafiłabym ci odmówić –
  13753. szepnęła. – Po prostu nie ma.
  13754. Tydzień później Tara zadzwoniła do Rhodes Hill, do
  13755. Centaine. Zdumiało ją, jak wyraźnie słychać z tej odległości.
  13756. Rozmawiała z każdym z dzieci po kolei. Sean odpowiadał
  13757. monosylabami i z wyraźną ulgą przekazał słuchawkę Garry’emu.
  13758. Po pierwszym roku spędzonym w szkole handlowej Garry stał
  13759. się bardzo poważny i pedantyczny, wyrażał się jak młody
  13760. staruszek, a jedyną nowiną, którą miał do przekazania, było to,
  13761. że Shasa zezwolił mu wreszcie na zatrudnienie się na pół etatu
  13762. w Courtney Mining and Finance, w charakterze gońca.
  13763. – Ojciec płaci mi dziennie dwa funty i dziesięć szylingów –
  13764. oznajmił z dumą – i już niedługo będę miał własne biuro
  13765. i tabliczkę ze swoim nazwiskiem na drzwiach.
  13766. Kiedy przyszła kolej na Michaela, odczytał Tarze przez
  13767. telefon swój wiersz o morzu i rybitwach. Wiersz był naprawdę
  13768. dobry, a jej zachwyty szczere.
  13769. – Tak bardzo cię kocham – szepnął Michael. – Wracaj
  13770. szybko do domu.
  13771. Isabella była rozdrażniona.
  13772. – Jaki prezent mi przywieziesz? – zapytała. – Tatuś kupił
  13773. mi złoty medalion z prawdziwym brylantem.
  13774. Tara odetchnęła, kiedy jej córka oddała wreszcie słuchawkę
  13775. Centaine.
  13776. – Nie martw się o Bellę – uspokajała ją Centaine. –
  13777. Miałyśmy małą sprzeczkę i nasza mademoiselle dostała troszkę
  13778. po nosie.
  13779. – Chciałabym przywieźć dla Shasy coś na powitanie –
  13780. zwierzyła jej się Tara. – Znalazłam przepiękny średniowieczny
  13781. ołtarz przerobiony na skrzynię. Pomyślałam, że wyglądałby
  13782. wspaniale w jego gabinecie w parlamencie. Czy mogłabyś
  13783. zmierzyć wysokość tej ściany po prawej stronie jego biurka, od
  13784. ziemi do obrazów Pierneefa, które tam wiszą? Chciałabym mieć
  13785. pewność, że ołtarz się zmieści.
  13786. Po głosie można było poznać, że Centaine jest trochę
  13787. zaintrygowana. Tara nigdy nie interesowała się antykami.
  13788. – Oczywiście, że zmierzę – zgodziła się z powątpiewaniem. –
  13789. Ale pamiętaj, że Shasa ma bardzo konserwatywny gust. Na
  13790. twoim miejscu starałabym się uniknąć czegoś zbyt... – zawahała
  13791. się lekko nie chcąc kwestionować dobrego smaku swojej
  13792. synowej – zbyt rzucającego się w oczy.
  13793. Tara zignorowała tę uwagę.
  13794. – Zadzwonię do ciebie jutro wieczorem, żebyś mogła
  13795. przedyktować mi te dane.
  13796. Dwa dni później Tara w towarzystwie Mosesa pojawiła się
  13797. ponownie w sklepie z antykami na Kensington High Street.
  13798. Razem zrobili skrupulatne pomiary ołtarza od zewnątrz i od
  13799. środka. Było to prawdziwe dzieło sztuki, z wiekiem wyłożonym
  13800. mozaiką z kamieni półszlachetnych. Na jego rogach czuwały
  13801. figurki wyobrażające apostołów, wyrzeźbione z kości słoniowej
  13802. oraz rzadkich gatunków drewna i ozdobione płatkami złota. Na
  13803. kasetonach przedstawiono mękę Chrystusa, od biczowania aż po
  13804. śmierć na krzyżu. Dopiero po starannym obejrzeniu ołtarza
  13805. Moses skinął głową z aprobatą.
  13806. – Tak, to się świetnie nadaje.
  13807. Tara wręczyła sprzedawcy czek na sześć tysięcy funtów.
  13808. – Dla Shasy miernikiem wartości artystycznej jest cena –
  13809. wyjaśniła Mosesowi, kiedy czekali na jego przyjaciół, którzy mieli
  13810. zająć się transportem. – Nie odmówi postawienia w swoim
  13811. biurze czegoś, co kosztowało sześć tysięcy funtów.
  13812. Sprzedawca z bólem serca oddawał skrzynię w ręce trzech
  13813. młodych Murzynów, którzy przyjechali rozklekotaną furgonetką,
  13814. wezwani przez Mosesa.
  13815. – To bardzo delikatny i cenny mebel, prawdziwe dzieło
  13816. mistrza – protestował. – Byłbym dużo spokojniejszy, gdyby
  13817. państwo powierzyli pakowanie i załadunek jakiejś doświadczonej
  13818. firmie. Mogę polecić...
  13819. – Proszę się nie martwić. Od tej chwili ja za to
  13820. odpowiadam – zapewniła go Tara.
  13821. – To taka piękna rzecz – powiedział jeszcze. – Przysięgam
  13822. pani, że umarłbym ze zgryzoty, gdyby ktoś ją choć zadrasnął.
  13823. Stał z opuszczonymi żałośnie rękami, kiedy wynosili ołtarz
  13824. i ładowali go do furgonetki.
  13825. Tydzień później Tara odleciała do Kapsztadu.
  13826. Nazajutrz po tym, jak skrzynia szczęśliwie przeszła przez
  13827. kontrolę celną w dokach Kapsztadu, Tara zaaranżowała w biurze
  13828. Shasy małe, elitarne przyjęcie. Chciała zrobić mu niespodziankę
  13829. i pokazać prezent. Premier nie mógł przyjść, ale zjawiło się
  13830. trzech ministrów, Blaine, Centaine i około tuzina innych gości.
  13831. Wszyscy tłoczyli się w gabinecie, popijając szampana i podziwiając
  13832. ołtarz.
  13833. Tara usunęła spod ściany georgiański, palisandrowy stolik
  13834. i na jego miejscu ustawiła skrzynię. Shasa częściowo domyślał
  13835. się, co go czeka. Centaine dyskretnie uchyliła rąbka tajemnicy,
  13836. a dodatkową wskazówkę stanowił ostatni wyciąg z jego konta
  13837. w Lloyds Bank.
  13838. – Sześć tysięcy funtów! – Shasa był przerażony. – Tyle
  13839. kosztuje nowy rolls!
  13840. – Co, u licha, ta przeklęta kobieta sobie myśli? Przecież to
  13841. idiotyczne, żeby kupowała mu ekstrawaganckie prezenty za jego
  13842. własne pieniądze. Znając jej gust, miał jak najgorsze przeczucia.
  13843. Kiedy wszedł do biura, ołtarz był jeszcze zasłonięty kapą
  13844. z weneckiej koronki. Shasa przyglądał mu się pełen obaw,
  13845. podczas gdy Tara wygłaszała zgrabną mówkę na temat tego,
  13846. jakim Shasa jest wspaniałym mężem i ojcem, i jak wiele ona,
  13847. Tara, mu zawdzięcza.
  13848. Ceremonialnym gestem ściągnęła ze skrzyni koronkową
  13849. płachtę. Wszyscy obecni mimowolnie wydali z siebie pełne
  13850. podziwu westchnienie. Figurki z kości słoniowej z wiekiem
  13851. nabrały szlachetnej, żółtej barwy, a warstewka złota okrywała je
  13852. iście królewską patyną. Goście podeszli bliżej, żeby dokładnie
  13853. obejrzeć ołtarz, i Shasa poczuł, że jego bezsensowna niechęć
  13854. wobec prezentu gwałtownie topnieje. Nigdy by się nie
  13855. spodziewał po Tarze tak wspaniałego wyboru. Zamiast
  13856. przeładowanego ozdobami szkaradzieństwa miał przed sobą
  13857. autentyczne i piękne dzieło sztuki, a ponadto – wyśmienitą lokatę
  13858. kapitału. W tych sprawach instynkt zawodził go niezwykle
  13859. rzadko.
  13860. – Mam nadzieję, że ci się podoba? – zapytała Tara
  13861. z zaskakującą niepewnością w głosie.
  13862. – Jest niezrównany – odparł szczerze.
  13863. – Nie uważasz, że powinien raczej stać pod oknem?
  13864. – Sądzę, że wygląda doskonale tu, gdzie go postawiłaś –
  13865. powiedział, po czym, zniżając głos, żeby nikt go nie usłyszał,
  13866. dokończył: – Czasami mnie zaskakujesz, moja droga. Jestem
  13867. naprawdę wzruszony twoją troskliwością.
  13868. – Ty też postąpiłeś bardzo ładnie, pozwalając mi wyjechać
  13869. do Londynu – odparła.
  13870. – Mógłbym wyrwać się dziś po południu z posiedzenia
  13871. i wrócić do domu wcześniej – zaproponował, zerkając w dół, na
  13872. jej dekolt.
  13873. – Och, wolałabym nie – odpowiedziała pośpiesznie, zdziwiona
  13874. natychmiastową reakcją swego ciała na tę propozycję. –
  13875. Wieczorem będę na pewno wykończona. Tyle wrażeń...
  13876. – A więc nasza umowa obowiązuje nadal w całej
  13877. rozciągłości? – zapytał.
  13878. – Myślę, że tak będzie najrozsądniej. A ty?
  13879. Prosto z Londynu Moses poleciał do Delhi, gdzie odbył kilka
  13880. przyjacielskich rozmów z Indirą Gandhi, przewodniczącą
  13881. indyjskiej Partii Kongresowej. Udzieliła mu gorącego poparcia,
  13882. wyraziła uznanie dla jego misji i obiecała wszelką pomoc.
  13883. W Bombaju wszedł na pokład trampowego parowca
  13884. pływającego pod banderą liberyjską i dowodzonego przez
  13885. polskiego kapitana. Zaciągnął się jako majtek na rejs do
  13886. Lourenco Marques w Portugalskim Mozambiku. Statek zawinął
  13887. po drodze do portu Victoria na Seszelach, żeby zostawić
  13888. ładunek ryżu, po czym popłynął prosto do Afryki.
  13889. W Lourenco Marques Moses pożegnał jowialnego polskiego
  13890. kapitana i zszedł na ląd w towarzystwie pięciu innych członków
  13891. załogi, którzy wybierali się do dzielnicy słynącej z licznych
  13892. burdeli. Łącznik czekał na Mosesa w obskurnym nocnym klubie.
  13893. Był jednym z czołowych działaczy podziemnej organizacji
  13894. wyzwoleńczej, która dopiero niedawno rozpoczęła zbrojną walkę
  13895. z portugalskim kolonializmem.
  13896. Zamówili wielkie, soczyste krewetki, które były specjalnością
  13897. tego lokalu, młode i cierpkie wino portugalskie. Przy jedzeniu
  13898. przedyskutowali stopień zaawansowania działalności i przyrzekli
  13899. sobie nawzajem wsparcie w przyszłej walce.
  13900. Kiedy skończyli, agent dał znak jednej z dziewcząt siedzących
  13901. przy barze. Przysiadła się do nich i po kilku minutach figlarnego
  13902. przekomarzania wzięła Mosesa za rękę i tylnym wyjściem
  13903. wyprowadziła z sali. Jej pokój znajdował się po drugiej stronie
  13904. podwórka.
  13905. Agent dołączył do nich po krótkiej chwili. Dziewczyna została
  13906. na czatach, żeby w razie potrzeby ostrzec ich przed
  13907. niespodziewanym nalotem miejscowej policji. Mężczyzna wręczył
  13908. Mosesowi przygotowane dokumenty podróżne, niewielki tobołek
  13909. z używaną odzieżą i sumę eskudów wystarczającą, by zdołał
  13910. przedostać się przez granicę i dotrzeć do złotonośnych rejonów
  13911. Witwatersrandu.
  13912. Następnego popołudnia Moses wmieszał się w ponad
  13913. stuosobowy tłum robotników na dworcu kolejowym. Mozambik
  13914. był ważnym źródłem siły roboczej, a pieniądze zarobione przez
  13915. jego mieszkańców w kopalniach złota w znacznym stopniu
  13916. napędzały miejscową gospodarkę. Moses, ubrany tak jak
  13917. wszyscy i z prawdziwymi dokumentami w kieszeni, niczym się nie
  13918. różnił od ludzi drepczących po peronie. Bez kłopotów wsiadł do
  13919. wagonu trzeciej klasy; znudzony portugalski urzędnik nie
  13920. obdarzył go nawet jednym spojrzeniem.
  13921. Późnym popołudniem pociąg opuścił rejon wybrzeża,
  13922. wydostał się ze strefy dusznego tropikalnego upału i wjechał
  13923. w górzyste lasy niskiego veldu. Wczesnym rankiem następnego
  13924. dnia zbliżali się już do przejścia granicznego w Komatipoort.
  13925. Kiedy pociąg turkocząc przetaczał się wolno po niskim, żelaznym
  13926. moście, Moses miał wrażenie, że przekracza nie rzekę, lecz
  13927. ogromny ocean. Miotały nim sprzeczne uczucia: śmiertelny
  13928. strach na przemian z radosnym oczekiwaniem. Wracał do domu,
  13929. ale dla niego i dla jego ludu dom ten był jednocześnie
  13930. więzieniem.
  13931. Czuł się obco i dziwnie, słysząc znów język afrykanerski –
  13932. szorstki, gardłowy, jeszcze wstrętniejszy dla ucha przez to, że
  13933. mówili nim ciemięzcy. Tutejsi urzędnicy w niczym nie
  13934. przypominali leniwych i nieudolnych Portugalczyków. Przerażająco
  13935. sprawni i dociekliwi, skrupulatnie przestudiowali papiery Mosesa,
  13936. zadając mu mnóstwo obcesowych pytań w tym znienawidzonym
  13937. języku. Ale Moses zdążył już przybrać barwy ochronne
  13938. typowego Afrykanina – miał puste oczy i twarz całkowicie
  13939. pozbawioną wyrazu. Była to po prostu jeszcze jedna czarna
  13940. twarz, podobna do miliona innych, i wróg dał się oszukać.
  13941. Hendrick Tabaka początkowo nie rozpoznał zgarbionego,
  13942. ociężałego przybysza, który wszedł do jego sklepu w osiedlu
  13943. Drake’s Farm. Moses miał na sobie luźne, znoszone ubranie
  13944. i starą czapkę golfową nasuniętą na oczy. Dopiero kiedy się
  13945. wyprostował i podniósł daszek, Hendrick skoczył na równe nogi
  13946. i wydał zdumiony okrzyk. Potem chwycił brata za ramię
  13947. i rozglądając się nerwowo na boki szybko pociągnął go w stronę
  13948. zaplecza i wepchnął do maleńkiej izdebki, która służyła mu jako
  13949. biuro.
  13950. – To miejsce jest stale obserwowane – wyszeptał ze
  13951. wzburzeniem. – Czyś już zupełnie postradał rozum, że zjawiasz
  13952. się tutaj w biały dzień?
  13953. Dopiero gdy znaleźli się na zapleczu, bezpiecznie zamknięci
  13954. od wewnątrz, Hendrick odzyskał wreszcie spokój i objął Mosesa
  13955. na powitanie:
  13956. – Część mojej duszy odeszła wraz z tobą i wraz z tobą
  13957. szczęśliwie powróciła. – Przez cienką, obitą skórą nosorożca
  13958. ścianę oddzielającą biuro od sklepu zawołał syna. – Raleigh,
  13959. przyjdź tu natychmiast!
  13960. Chłopak przez chwilę wpatrywał się ze zdumieniem
  13961. w sławnego stryja, po czym ukląkł przed nim i umieścił na
  13962. swojej głowie jego stopę, składając w ten sposób hołd wielkiemu
  13963. wodzowi. Moses z uśmiechem podniósł go na nogi, uściskał
  13964. i wypytał dokładnie o szkołę i studia.
  13965. – Idź teraz do matki – polecił chłopcu ojciec. – Powiedz,
  13966. żeby przygotowała posiłek. Całego kurczaka, dużo
  13967. kukurydzianego budyniu i galon mocnej, słodkiej herbaty. Twój
  13968. stryj jest głodny.
  13969. Siedzieli zamknięci w biurze do późnej nocy. Musieli omówić
  13970. mnóstwo spraw. Hendrick zdał Mosesowi szczegółową relację,
  13971. jak idą ich wszystkie interesy, jak rozwija się tajny związek
  13972. zawodowy górników i organizacja Buffaloes. Na koniec przekazał
  13973. mu nowiny o rodzinie i najbliższych przyjaciołach.
  13974. W końcu opuścili biuro i przeszli do domu. Tam Hendrick
  13975. wziął Mosesa za ramię i zaprowadził do małej sypialni, zawsze
  13976. przygotowanej na wypadek jego wizyty. W środku, na niskim
  13977. łóżku, siedziała Victoria, czekając cierpliwie na tę chwilę. Kiedy
  13978. Moses wszedł, podniosła się, zbliżyła do niego i tak samo jak
  13979. przedtem chłopiec padła przed nim na twarz i umieściła jego
  13980. stopę na swojej głowie.
  13981. – Jesteś moim słońcem – wyszeptała. – Od kiedy cię nie
  13982. ma, żyję pogrążona w ciemnościach.
  13983. – Posłałem jednego z naszych, żeby ją przyprowadził ze
  13984. szpitala – wyjaśnił Hendrick.
  13985. – Mądrze zrobiłeś – Moses schylił się i podniósł młodą
  13986. Zuluskę z kolan. Onieśmielona dziewczyna stała ze spuszczoną
  13987. głową.
  13988. – Wrócimy do naszej rozmowy jutro rano. – Hendrick
  13989. Tabaka delikatnie zamknął za sobą drzwi. Moses wsunął palec
  13990. wskazujący pod brodę Vicky i uniósł jej twarz, by móc na nią
  13991. popatrzeć.
  13992. Była jeszcze piękniejsza niż w jego wspomnieniach –
  13993. afrykańska madonna o twarzy jak czarny księżyc. Pomyślał
  13994. przez moment o kobiecie, którą zostawił w Londynie, i wzdrygnął
  13995. się z obrzydzeniem porównując jej wilgotne, białe ciało, miękkie
  13996. i sflaczałe, z gładką, lśniącą skórą dziewczyny stojącej przed nim,
  13997. twardą i chłodną w dotyku niczym polerowany onyks. Jego
  13998. nozdrza poruszyły się, reagując na ostrą, afrykańską, piżmową
  13999. woń, jakże inną od mdłego, kwaśnego zapachu białej kobiety,
  14000. nieudolnie maskowanego przez nią kwiatowymi perfumami. Kiedy
  14001. Vicky podniosła wzrok i uśmiechnęła się, białka jej oczu
  14002. i nieskazitelne jak kość słoniowa zęby rozbłysły jak kość
  14003. słoniowa w ślicznej, ciemnej twarzy.
  14004. Zaspokoiwszy pierwszą namiętność ułożyli się pod ciężką
  14005. derką ze skór antylop i resztę nocy spędzili rozmawiając.
  14006. Moses wysłuchał przechwałek na temat bohaterskich
  14007. wyczynów Vicky podczas jego nieobecności. Wraz z innymi
  14008. kobietami pomaszerowała do Pretorii, żeby wręczyć petycję
  14009. nowemu ministrowi do spraw Bantu, który zastąpił na tym
  14010. stanowisku obecnego premiera, doktora Yerwoerda.
  14011. Nie udało im się jednak dotrzeć do siedziby ministra. Drogę
  14012. zagrodziła im policja, aresztując główne organizatorki marszu.
  14013. Vicky spędziła w więzieniu trzy dni i trzy noce. Swoje
  14014. upokarzające przeżycia relacjonowała z takim poczuciem humoru,
  14015. że gdy chichocząc zaczęła przytaczać absurdalne dialogi z sędzią,
  14016. Moses zawtórował jej śmiechem. W końcu zarzuty o udział
  14017. w nielegalnym zgromadzeniu oraz podburzanie do publicznych
  14018. zamieszek oddalono, a Vicky i pozostałe kobiety zostały zwolnione
  14019. z aresztu.
  14020. – Ale teraz jestem już zaprawiona w boju – śmiała się. –
  14021. Umoczyłam swoją włócznię we krwi, tak jak wojownicy starego
  14022. króla Zulusów, Chaki.
  14023. – Jestem z ciebie dumny – pochwalił ją Moses. – Ale
  14024. prawdziwa walka dopiero się zaczyna – dodał i odsłonił przed
  14025. Vicky zaledwie część tego, co czekało ich wszystkich
  14026. w najbliższej przyszłości. Obserwowała jego twarz w żółtym,
  14027. migotliwym świetle lampy, chłonęła chciwie każde słowo. Jej
  14028. oczy błyszczały.
  14029. Nim wreszcie zapadli w sen, przez małe, pojedyncze okno
  14030. zaczął się już przedostawać pierwszy brzask. Vicky zamruczała
  14031. z wargami wtulonymi w jego nagą pierś:
  14032. – Jak długo zostaniesz tym razem, mój panie?
  14033. – Krócej niżbym chciał.
  14034. Spędził w Drake’s Farm jeszcze trzy doby. Vicky była z nim
  14035. każdej nocy.
  14036. Na wieść o tym, że Moses Gama wrócił, w domu zaczęli się
  14037. pojawiać liczni goście, głównie młodzi zapaleńcy z Umkhonto we
  14038. Sizwe, wojownicy rwący się do walki.
  14039. Niektórzy ze starszych członków Kongresu, przybyli, aby
  14040. porozmawiać z Mosesem, opuszczali dom poważnie zaniepokojeni
  14041. tym, co usłyszeli. Nawet Hendrick Tabaka był zdenerwowany.
  14042. Jego brat się zmienił. Hendrick nie potrafił dokładnie określić,
  14043. na czym polegała ta zmiana, ale widział ją wyraźnie. Moses
  14044. zrobił się niecierpliwy i wybuchowy. Przyziemne problemy
  14045. związane z prowadzeniem interesów, codzienna praca w komitecie
  14046. związku zawodowego i kierowanie działalnością Buffaloes
  14047. przestały go interesować.
  14048. – Zachowuje się jak ktoś, kto zapatrzył się w odległy
  14049. wierzchołek wysokiej góry i nie dostrzega niczego, co jest niżej.
  14050. Bez przerwy mówi o jakichś obcych ludziach z dalekich krajów,
  14051. a ja się pytam: cóż mądrego oni mogą powiedzieć na temat
  14052. naszej sytuacji? – gderał zwierzając się matce bliźniaków,
  14053. jedynej osobie, której naprawdę ufał. – Gardzi zarobionymi
  14054. i zaoszczędzonymi przez nas pieniędzmi twierdząc, że po
  14055. rewolucji nie będą już miały żadnej wartości, że wszystko
  14056. będzie należeć do ludu. – Hendrick przerwał na chwilę, żeby
  14057. pomyśleć o wszystkim, co posiadał, o swoich sklepach
  14058. i nielegalnych lokalach z wyszynkiem, o piekarniach i trzodach
  14059. w rezerwatach, o pieniądzach, które zgromadził na książeczce
  14060. oszczędnościowej w banku białego człowieka, a także o gotówce
  14061. schowanej w wielu sekretnych miejscach, między innymi
  14062. zakopanej pod podłogą w pokoju, w którym teraz siedział
  14063. popijając świeże piwo uwarzone przez ulubioną żonę. – Nie
  14064. jestem wcale pewien, czy chciałbym, żeby wszystko należało do
  14065. ludu – mruknął w zamyśleniu. – Lud jest jak bydło – leniwy,
  14066. bezwolny i głupi. Niby czym zasłużył sobie na to, żeby przejąć
  14067. wszystko, na co pracowałem w pocie czoła przez tyle długich
  14068. lat?
  14069. – Może to choroba. Może twój wielki brat ma robaki
  14070. w swoich wnętrznościach – zasugerowała kobieta. – Przyrządzę
  14071. mu muti, to oczyści jego jelita i rozjaśni mu umysł.
  14072. Hendrick ze smutkiem potrząsnął głową. Szczerze wątpił, czy
  14073. nawet najbardziej zabójczy środek przeczyszczający, sporządzony
  14074. według przepisu jego żony zdoła wyplenić te mroczne idee
  14075. z mózgu brata.
  14076. To prawda, że kiedyś, dawno temu, rozmawiali o wielu
  14077. dziwnych rzeczach, wspólnie snuli szalone plany. Moses był
  14078. wówczas młody, a takie pomysły stanowią przecież przywilej
  14079. młodości. Jednak teraz skronie Hendricka przyprószył szron
  14080. dojrzałej mądrości, jego brzuch był syty i okrągły, dom zapełnił
  14081. się synami, a zagrody – stadami bydła. Nigdy dotąd Hendrick
  14082. nie zastanawiał się nad tym poważnie, lecz niewątpliwie posiadł
  14083. wszystko, czego potrzeba człowiekowi do szczęścia. Prawda, że
  14084. nie był wolny, ale też nie do końca zdawał sobie sprawę z tego,
  14085. czym w istocie jest wolność. Chociaż głęboko kochał brata i czuł
  14086. przed nim respekt, miał poważne wątpliwości, czy jest gotów
  14087. zaryzykować utratę wszystkiego, co zdobył, w imię tego mglistego
  14088. pojęcia.
  14089. – Musimy spalić i zrównać z ziemią cały ten zbrodniczy
  14090. system – powiedział Moses, a Hendrick zaczął podejrzewać, że
  14091. brat uznaje także jego sklepy i piekarnie za część owego
  14092. systemu.
  14093. – Musimy sprowokować ludzi, przemienić nasz kraj
  14094. w dzikiego, wspaniałego, nieposkromionego ogiera, który swoimi
  14095. kopytami stratuje ciemięzców. – Pod wpływem tych słów
  14096. Hendrick z niepokojem wyobraził sobie, jak on sam wraz ze
  14097. swoim bezpiecznym światem ginie miażdżony z równą
  14098. bezwzględnością.
  14099. – Gniew ludu to rzecz piękna i święta. Musimy spowodować,
  14100. by wreszcie się wyzwolił – mówił dalej Moses, a Hendrick
  14101. pomyślał o tłumach plądrujących bezkarnie jego zasobne
  14102. w towar sklepy. Był już kiedyś świadkiem buntu Zulusów
  14103. w Durbanie, dobrze pamiętał, że wszyscy uczestnicy zamieszek
  14104. w pierwszym rzędzie rabowali hinduskie sklepy, żeby zaopatrzyć
  14105. się w nowe ubrania i radia.
  14106. – Policja to wróg ludu. Ona także zginie w płomieniach. –
  14107. Słysząc to Hendrick przypomniał sobie wydarzenia z listopada
  14108. zeszłego roku, kiedy przez Drake’s Farm przetoczyła się fala
  14109. krwawych zamieszek pomiędzy zwalczającymi się ugrupowaniami
  14110. Zulu i Xhosa, w wyniku których zginęło czterdzieści osób. Tylko
  14111. policja zdołała ich rozdzielić i powstrzymać dalszy rozlew krwi.
  14112. Także dzięki policji sklepy Hendricka ocalały przed rabunkiem
  14113. w trakcie rozruchów. Zastanawiał się teraz, kto w przyszłości
  14114. będzie pilnował, by odwieczni przeciwnicy nie powyrzynali się
  14115. nawzajem, i jak będzie wyglądało codzienne życie w osiedlach,
  14116. jeżeli policja zostanie wyeliminowana, a każdy zechce ustanawiać
  14117. swoje własne prawa.
  14118. Jednak pomimo tych refleksji Hendrick Tabaka wstydził się
  14119. przed sobą owej zdradzieckiej ulgi, którą poczuł trzy dni
  14120. później, kiedy Moses opuścił Drake’s Farm i przeniósł się do
  14121. domu w Rivonii. W gruncie rzeczy sam delikatnie zasugerował
  14122. bratu, że jego dłuższe pozostawanie w osiedlu pociąga za sobą
  14123. poważne niebezpieczeństwo. Prawie wszyscy mieszkańcy wiedzieli
  14124. o jego powrocie, tłumy nierobów całymi dniami gromadziły się
  14125. pod domem w nadziei, że choć na chwilę ujrzą uwielbianego
  14126. przywódcę, Mosesa Gamę. Nie trzeba było dużo czasu, by
  14127. policja dowiedziała się o tym za pośrednictwem swoich
  14128. informatorów.
  14129. Młodzi członkowie Umkhonto we Sizwe przez następne
  14130. tygodnie ochoczo służyli Mosesowi jako łącznicy, organizując
  14131. tajne zebrania, na których spotykały się małe grupki najbardziej
  14132. zbuntowanych i wojowniczych uczestników ruchu. Kiedy
  14133. wysłuchali, co Moses ma im do powiedzenia, tłumiony dotąd
  14134. sprzeciw wobec konserwatywnych i pokojowo nastawionych
  14135. przywódców Kongresu przerodził się w gotowość do
  14136. natychmiastowej rebelii.
  14137. Moses odszukał kilku członków Kongresu, którzy pomimo
  14138. podeszłego wieku mieli radykalne poglądy i rwali się do walki.
  14139. Spotkał się także potajemnie z przywódcami komórek
  14140. organizacyjnych Buffaloes, nie informując o tym Hendricka
  14141. Tabaki, ponieważ czuł, że nastawienie brata uległo zmianie, że
  14142. jego polityczny zapał, który zresztą nigdy nie dorównywał
  14143. płomiennej pasji Mosesa, wyraźnie osłabł. Po raz pierwszy
  14144. w życiu Moses przestał ufać mu bez zastrzeżeń. Hendrick był
  14145. jak zbyt długo używany topór – jego ostrze stępiło się
  14146. i zmatowiało. Moses zdał sobie sprawę, że powinien znaleźć na
  14147. jego miejsce kogoś nowego i skuteczniejszego.
  14148. – Walkę muszą kontynuować młodzi – powiedział do Vicky.
  14149. – Tacy jak Raleigh, a także ty. Teraz wszystko jest w waszych
  14150. rękach.
  14151. Na każdym spotkaniu zarówno sam przemawiał, jak
  14152. i uważnie przysłuchiwał się temu, co mówią inni. Wyłapywał
  14153. ledwo dostrzegalne zmiany w układzie sił, które nastąpiły
  14154. podczas jego wieloletniego pobytu za granicą. Dopiero teraz
  14155. zaczynał rozumieć, jak znacznie zmniejszyła się strefa jego
  14156. wpływów. W gronie liderów Afrykańskiego Kongresu
  14157. Narodowego i w oczach całego narodu pozostał daleko w tyle za
  14158. Mandelą.
  14159. – Zrobiłem poważny błąd schodząc do podziemia
  14160. i wyjeżdżając z kraju – zadumał się. – Gdybym pozostał tutaj
  14161. i zajął swoje miejsce na ławie oskarżonych, obok Mandeli
  14162. i pozostałych...
  14163. – Ryzyko było zbyt wielkie – usprawiedliwiła go Vicky. –
  14164. Jeśli rozprawa potoczyłaby się inaczej, jeśli sądziłby ich nie
  14165. Rumpff, ale ktoś inny spośród Burów, mogliby wszyscy zawisnąć
  14166. na szubienicy. A gdybyś i ty zawisnął razem z nimi, nasza
  14167. sprawa przepadłaby wraz z waszą śmiercią. Nie wolno ci zginąć,
  14168. mój mężu, bo kiedy ciebie zabraknie, będziemy wszyscy jak
  14169. dzieci bez ojca.
  14170. – A jednak Mandela stanął przed sądem – warknął
  14171. gniewnie Moses. – I wykorzystał to jako okazję do
  14172. zaprezentowania światu swojej osobowości. Miliony ludzi, które
  14173. przedtem nie miały pojęcia o jego istnieniu, codziennie oglądały
  14174. jego twarz w gazetach i cytowały jego słowa – Moses potrząsnął
  14175. głową. – Dwa proste słowa: Amandla i Ngawethu – i słuchał go
  14176. cały kraj.
  14177. – Ciebie także wszyscy znają, mój panie. I twoje słowa
  14178. również. Moses spiorunował ją wzrokiem.
  14179. – Nie próbuj mi schlebiać, kobieto. Oboje wiemy, że w czasie
  14180. procesu, kiedy siedzieli w więzieniu, a ja byłem na wygnaniu,
  14181. mianowali Mandelę swoim oficjalnym przywódcą. Nawet stary
  14182. Luthuli dał mu swoje błogosławieństwo. Kiedy go uniewinnili,
  14183. zaczął ostro działać. Wiem, że podróżuje po całym kraju
  14184. w pięćdziesięciu różnych przebraniach, umacniając swoją pozycję.
  14185. Muszę się z nim spotkać, stawić mu czoło i odebrać jak
  14186. najszybciej władzę, póki jeszcze nie jest za późno. Inaczej
  14187. przestanę się liczyć i wszyscy o mnie zapomną.
  14188. – Co zamierzasz zrobić, mój panie? W jaki sposób chcesz go
  14189. wysadzić z siodła? Zajechał już bardzo daleko. Czy potrafimy go
  14190. powstrzymać?
  14191. – Mandela ma jeden słaby punkt. Jest zbyt uległy, zbyt
  14192. pojednawczy wobec Burów. Muszę to wykorzystać.
  14193. Moses mówił cicho, ale w jego oczach płonęła taka
  14194. zawziętość, że Victorię przeszedł mimowolny dreszcz. Zaraz
  14195. potem jednak z wysiłkiem odegnała od siebie ponure wizje,
  14196. które pojawiły się w jej umyśle pod wpływem tych słów. On
  14197. jest moim mężem, powtarzała sobie żarliwie. Jest moim panem
  14198. i władcą, więc cokolwiek mówi lub robi, musi być słuszne
  14199. i prawe.
  14200. Konfrontacja odbyła się w kuchni domu w Puck’s Hill. Na
  14201. niebie wisiały ciężkie, ołowiane, burzowe chmury, przez co
  14202. w pomieszczeniu panował siny, nienaturalny półmrok i Marcus
  14203. Archer musiał zapalić elektryczne lampy, które wisiały nad
  14204. długim stołem osadzone w mosiężnych, pseudozabytkowych
  14205. żyrandolach.
  14206. Potężny grzmot rozdarł ciszę i przetoczył się po niebie
  14207. niczym huk artylerii. Za oknami błyskawice wybuchały co chwila
  14208. oślepiająco białym światłem. Z okapu spływał deszcz tworząc na
  14209. szybach srebrzystą, falującą zasłonę. Zgromadzeni w kuchni,
  14210. zamiast normalnie rozmawiać, musieli do siebie krzyczeć, by
  14211. usłyszeć się nawzajem poprzez gniewne odgłosy natury.
  14212. Stanowili naczelne dowództwo Umkhonto we Sizwe – było ich
  14213. w sumie dwunastu, wszyscy z wyjątkiem Archera i Joe Cicero
  14214. czarni, ale tak naprawdę w tej grupie liczyło się tylko dwóch –
  14215. Moses Gama i Nelson Mandela. Pozostali siedzieli w milczeniu,
  14216. zadowalając się rolami obserwatorów, podczas gdy ci dwaj jak
  14217. potężne czarnogrzywe lwy walczyli ze sobą o to, kto zostanie
  14218. przywódcą stada.
  14219. – Jeżeli zgodzę się na twoje propozycje – Mandela stał za
  14220. stołem pochylony do przodu, wsparty zaciśniętymi pięściami
  14221. o blat – utracimy poparcie całego świata.
  14222. – Zgodziłeś się już ze mną co do konieczności zbrojnego
  14223. powstania, do którego przekonywałem cię przez te wszystkie
  14224. lata – Moses odchylił się na drewnianym, kuchennym krześle
  14225. balansując na jego dwóch tylnych nogach. – Ale zignorowałeś
  14226. moje wezwanie do walki i zamiast tego trwonisz nasze siły
  14227. w żałosnych, nic nie znaczących demonstracjach, które Burowie
  14228. z uśmiechem pogardy rozpędzają na cztery wiatry.
  14229. – Nasze akcje pomogły ludziom się zjednoczyć – krzyknął
  14230. Mandela. Od czasu, gdy widzieli się po raz ostatni, zapuścił
  14231. krótką, gęstą brodę, dzięki czemu wyglądał teraz jak prawdziwy
  14232. rewolucjonista, i Moses musiał w duchu przyznać, że prezentował
  14233. się świetnie – wysoki, emanujący pewnością siebie mężczyzna,
  14234. potężny i groźny przeciwnik.
  14235. – Pomogły ci również zwiedzić więzienie białego człowieka –
  14236. powiedział Moses szyderczo. – Dosyć już tych dziecinnych
  14237. igraszek. Pora uderzyć bez litości w samo serce wroga.
  14238. – Przecież doszliśmy do porozumienia – Mandela nadal stał.
  14239. – Dobrze wiesz, że zaakceptowałem, choć niechętnie, używanie
  14240. siły...
  14241. Teraz Moses zerwał się na równe nogi tak gwałtownie, że
  14242. jego krzesło odskoczyło do tyłu i grzmotnęło w ścianę.
  14243. – Niechętnie! – przechylił się nad stołem, aż jego oczy
  14244. znalazły się zaledwie o kilka cali od oczu Mandeli. – Owszem,
  14245. jesteś niechętny jak stara baba i bojaźliwy jak dziewica. To, co
  14246. proponujesz, nazywasz używaniem siły – wysadzenie
  14247. w powietrze paru słupów telegraficznych albo centrali
  14248. telefonicznej? – głos Mosesa był pełen miażdżącej wzgardy. –
  14249. Następnym razem wysadzisz publiczny szalet i będziesz czekał,
  14250. aż Burowie przyczołgają się pokornie na kolanach, żeby
  14251. negocjować z tobą warunki. Jesteś naiwny, mój przyjacielu,
  14252. chodzisz z głową w chmurach i śnisz słodkie sny na jawie.
  14253. Ludzie, z którymi grasz, są twardzi. Tylko w jeden sposób
  14254. możesz zwrócić ich uwagę – musisz zadać im cios i sprawić, by
  14255. poczuli zapach własnej krwi.
  14256. – Atakujemy wyłącznie cele nieożywione – powiedział
  14257. Mandela. – Nie będziemy zabijać ludzi. Nie jesteśmy
  14258. mordercami.
  14259. – Jesteśmy wojownikami – Moses mówił teraz ciszej, ale
  14260. jego głos nie stracił przez to na sile. Jego słowa zdawały się
  14261. rozświetlać ponure wnętrze kuchni. – Walczymy o wolność
  14262. naszego ludu. Nie możemy sobie pozwolić na skrupuły, za
  14263. pomocą których usiłujesz nas powstrzymać.
  14264. Po tych słowach wśród młodych mężczyzn siedzących przy
  14265. końcu stołu zapanowało gwałtowne ożywienie. Joe Cicero
  14266. uśmiechnął się nieznacznie, ale jego oczy pozostały puste
  14267. i niezgłębione, a w twarzy czaiło się okrucieństwo.
  14268. – Nasze akty przemocy powinny mieć wyłącznie charakter
  14269. symboliczny – próbował wyjaśnić Mandela, ale Moses przerwał
  14270. mu lekceważąco.
  14271. – Symbole! Nie mamy już czasu na symboliczne akty.
  14272. W Kenii wojownicy Mau Mau złapali dzieci białych osadników,
  14273. powiesili je głowami w dół i rozpłatali maczetami ostrymi jak
  14274. brzytwy, tnąc między nogami, a to, co zostało, wrzucili do dołów
  14275. kloacznych. Tak się zmusza białych do podjęcia dialogu. Tylko
  14276. takie symbole są w stanie zrozumieć.
  14277. – Nigdy nie pogrążymy się w takim barbarzyństwie –
  14278. zaprotestował stanowczo Mandela. Moses pochylił się jeszcze
  14279. bardziej w jego stronę i ich spojrzenia się spotkały. Przez chwilę
  14280. mierzyli się wzrokiem, Moses myślał intensywnie. Zmusił
  14281. przeciwnika, żeby jasno określił swoje stanowisko. Sprowokował
  14282. go do złożenia jednoznacznej deklaracji w obecności wojowniczo
  14283. nastawionego dowództwa naczelnego. Wiadomość o tym, że
  14284. Mandela odmówił udziału w bezpośredniej walce, rozejdzie się
  14285. szybko, dotrze do członków Ligi Młodych, do młodych zuchów
  14286. Buffaloes i do wszystkich, którzy tworzyli silną grupę popierającą
  14287. Mosesa.
  14288. Postanowił nie naciskać Mandeli mocniej, jeszcze nie teraz.
  14289. Wiedział, że w przeciwnym razie może tylko stracić część tego,
  14290. co już udało mu się zyskać. Nie chciał ryzykować i dawać mu
  14291. okazji do wyjaśnienia, że w przyszłości byłby jednak skłonny
  14292. użyć bardziej radykalnych metod. Udało mu się sprawić, że
  14293. Nelson Mandela wyszedł w oczach wojowników na pacyfistę,
  14294. a sam, dla kontrastu, okazał im własną, nieposkromioną żądzę
  14295. walki.
  14296. Odsunął się z pogardą od Mandeli, zaśmiał się cicho, ale
  14297. znacząco, i posłał mężczyznom siedzącym w końcu stołu krótkie,
  14298. wymowne spojrzenie, potrząsając głową jak ktoś, kto traci
  14299. cierpliwość w dyskusji z upartym i niezbyt rozgarniętym dzieckiem.
  14300. Potem usiadł z założonymi rękami, opuścił brodę na piersi
  14301. i wyłączył się z dalszej rozmowy, zastygając na krześle jakby
  14302. w zadumie. Swoją przytłaczającą osobowością i demonstracyjnym
  14303. milczeniem torpedował wszelkie wysiłki Mandeli, który
  14304. proponował ograniczony sabotaż instytucji państwowych.
  14305. Mandela ofiarowywał im tylko zręczne slogany, ale Moses
  14306. wiedział, że dopóki słowa nie zamienią się w czyny, ludzie nie
  14307. zaakceptują Mandeli jako swojego prawdziwego wodza.
  14308. Ja im pokażę, co to znaczy czyn – zrobię coś, co nie
  14309. pozostawi w ich sercach ani cienia wątpliwości, pomyślał
  14310. z ponurym i nieubłaganym wyrazem twarzy.
  14311. Motocykl był prezentem od ojca – wielki Harley Davidson
  14312. z siedzeniem jak kowbojskie siodło i dźwignią zmiany biegów
  14313. obok srebrzystego baku. Sean nie wiedział dokładnie, czemu
  14314. Shasa mu go podarował. Jego końcowe oceny w Costello’s
  14315. Academy nie uzasadniały aż takiej rodzicielskiej hojności. Być
  14316. może Shasa odetchnął z ulgą, że Sean w ogóle zdołał dobrnąć
  14317. do końca szkoły. Z drugiej strony mógł uznać, że chłopakowi
  14318. potrzeba teraz przede wszystkim zachęty, lub też w ten sposób
  14319. chciał się pozbyć poczucia winy, które miał wobec swojego
  14320. najstarszego syna. Sean nie zamierzał analizować tego zbyt
  14321. głęboko. Była to wspaniała maszyna, lśniąca od chromu i lakieru
  14322. z pięknymi, rubinowymi reflektorami, dostatecznie ekstrawagancka
  14323. aby przyciągnąć wzrok każdej młodej dziewczyny w okolicy.
  14324. Sean wycisnął z harleya już dobrze ponad sto mil na godzinę
  14325. na prostym odcinku drogi za lotniskiem.
  14326. Teraz jednak motocykl drżał łagodnie między jego kolanami,
  14327. a gdy dotarli na szczyt wzgórza, Sean zgasił światła, po czym,
  14328. kiedy ciężka maszyna poddała się sile grawitacji, zredukował
  14329. bieg i zjechali bezgłośnie w dół. Poruszali się w kompletnych
  14330. ciemnościach. Ulice na tym eleganckim przedmieściu były
  14331. nieoświetlone, a każda z działek otaczających ogromne domy
  14332. miała powierzchnię małej farmy.
  14333. U podnóża góry Sean skierował harleya na pobocze.
  14334. Przedostali się przez płytki rów do kępy drzew rosnących po
  14335. drugiej stronie. Za drzewami stanęli i Sean unieruchomił
  14336. motocykl.
  14337. – W porządku? – zapytał swojego towarzysza. Nie był
  14338. zaprzyjaźniony z Rufusem na tyle, by móc go zaprosić do
  14339. Welteyreden i przedstawić rodzinie. Łączyła ich tylko wspólna
  14340. miłość do motocykli. Rufus był niższy od Seana co najmniej
  14341. o cztery cale, chudy i na pierwszy rzut oka niepozorny. Miał
  14342. ziemistą cerę, zupełnie jakby jego skóra nasiąknęła pyłem dróg
  14343. i olejem napędowym, oraz osobliwy, irytująco nieśmiały sposób
  14344. bycia, polegający na ustawicznym spuszczaniu głowy i unikaniu
  14345. wszelkiego kontaktu wzrokowego. Minęło trochę czasu, nim
  14346. Sean się zorientował, że szczupłe ciało Rufusa składa się
  14347. z twardych muskułów, że chłopak jest szybki i zwinny jak chart,
  14348. a jego skamlący głos i rozbiegane spojrzenie skrywają błyskotliwą
  14349. inteligencję dziecka ulicy oraz zuchwałe poczucie humoru. Po
  14350. tym odkryciu Rufus szybko awansował w gangu Seana do rangi
  14351. jego głównego zastępcy.
  14352. Od czasu, gdy Sean bez specjalnego wyróżnienia ukończył
  14353. Akademię, ojciec nalegał, by rozpoczął praktykę zawodową
  14354. celem wejścia w przyszłości do grona członków Instytutu
  14355. Dyplomowanych Księgowych. Rewidenci spółki Courtney Mining
  14356. and Finance, firma Rifkin & Markovitch nie bez pewnych obaw
  14357. ulegli naciskom Shasy i przyjęli Seana jako praktykanta. Praca
  14358. nie okazała się aż taką zmorą, jak przewidywał Sean. Bez
  14359. skrupułów posługiwał się swoim nazwiskiem i nieodpartym
  14360. urokiem, żeby uzyskać dostęp do najatrakcyjniejszych zajęć –
  14361. przede wszystkim interesowała go kontrola ksiąg tych firm,
  14362. które zatrudniały głównie płeć piękną. Żaden z wieloletnich
  14363. partnerów Shasy w interesach nie miał odwagi donieść mu, co
  14364. wyprawia jego ukochany syn. Zyski spółki sięgały ćwierć miliona
  14365. funtów rocznie.
  14366. Sean nigdy nie spóźniał się do pracy więcej niż godzinę.
  14367. Jego złote gogle i olśniewający uśmiech zręcznie skrywały kaca
  14368. lub niedospanie. Rano, nie przeciągając struny, fundował sobie
  14369. krótki odpoczynek, flirtował niezobowiązująco z którąś
  14370. z maszynistek lub urzędniczek, po czym jechał na lunch do
  14371. Mount Nelson lub do Kevina Grove’a. Wypady te kończyły się
  14372. dostatecznie wcześnie, by mógł jeszcze wrócić do biura
  14373. i wręczyć swojemu przełożonemu przekonywający raport
  14374. z wykonanej pracy. Od tego momentu był wolny i jechał do
  14375. Weltevreden, żeby przez godzinę pograć w squasha albo w polo.
  14376. Kolacje zwykle jadał w domu, ponieważ wychodziło to taniej
  14377. niż na mieście. Choć Shasa dorzucał mu sporo do skromnej
  14378. pensji, którą wypłacała firma Rifkin & Markovitch, Sean był bez
  14379. przerwy w tarapatach finansowych. Po kolacji mógł wreszcie
  14380. zrzucić z siebie smoking i czarną muszkę. Przebierał się
  14381. w skórzaną kurtkę motocyklową, podkute buty i zaczynało się
  14382. jego drugie życie – jakże inne od tego, które prowadził za
  14383. dnia, niebezpieczne i podniecające, w towarzystwie barwnych
  14384. i fascynujących ludzi, niezaspokojonych kobiet i wiernych
  14385. kompanów, życie, które polegało na wiecznym prowokowaniu
  14386. ryzyka i było szaloną przygodą – tak jak tego wieczora.
  14387. Rufus rozpiął suwak swojej skórzanej kurtki i uśmiechnął się
  14388. do Seana. Był ubrany od stóp do głów na czarno – kurtka,
  14389. golf, spodnie i czapeczka.
  14390. – Jestem silny, zwarty i gotowy, jak powiedział biskup do
  14391. pewnej aktorki.
  14392. Dalsza dyskusja była zbędna. Robili razem podobny numer
  14393. już cztery razy i plan mieli dopracowany w najdrobniejszych
  14394. szczegółach. Mimo to w świetle gwiazd twarz Rufusa była blada
  14395. i napięta. To przedsięwzięcie miało być najbardziej brawurowe
  14396. z dotychczasowych. Sean odczuwał jednocześnie strach
  14397. i podniecenie – mieszankę, pobudzającą jego krew do szybszego
  14398. krążenia, wywołującą rozkoszny, pierwotny dreszcz
  14399. i dostarczającą niespożytej energii.
  14400. Tylko dlatego to robił – żeby poczuć raz jeszcze nieopisaną
  14401. euforię, której zawsze doznawał w obliczu niebezpieczeństwa.
  14402. Wiedział, że na razie to dopiero przygrywka – przyjemność
  14403. rosła i obezwładniała go coraz bardziej, w miarę jak wzrastał
  14404. stopień ryzyka. Często się zastanawiał, gdzie może być kres tej
  14405. rozkoszy – szczytowy punkt, ponad który nie można się już
  14406. wznieść. Wiedział, że w przeciwieństwie do swoich doznań
  14407. seksualnych, które były intensywne, lecz bardzo ulotne,
  14408. w dziedzinie niebezpieczeństwa nie zdołał się nawet zbliżyć do
  14409. tej ostatecznej granicy emocji. Zadawał sobie pytanie, co
  14410. mogłoby ją stanowić. Zabicie człowieka gołymi rękami? Zabicie
  14411. w ten sam sposób leżącej pod nim kobiety w trakcie zespolenia,
  14412. w chwili, gdy będzie osiągała orgazm? Na samą myśl o czymś
  14413. takim miał za każdym razem bolesną erekcję, ale wiedział, że
  14414. dopóki nie nadarzy się stosowna okazja, muszą mu wystarczyć
  14415. słabsze przeżycia, takie jak to, które czekało go teraz.
  14416. – Szluga? – Rufus podsunął mu metalowe pudełko
  14417. z papierosami, ale Sean potrząsnął głową. Nie chciał, by
  14418. cokolwiek, alkohol czy nikotyna, stępiło jego doznania. Pragnął
  14419. czerpać z każdej chwili maksimum przyjemności.
  14420. – Wypal pół i idź za mną – polecił Rufusowi i zniknął
  14421. bezszelestnie między drzewami.
  14422. Szedł ścieżką wzdłuż niskiego brzegu strumienia. W miejscu,
  14423. gdzie było płytko, przedostał się na drugą stronę, stąpając
  14424. lekko po kamieniach wystających z wody. Zbliżył się do
  14425. wysokiego ogrodzenia z drucianej siatki i przykucnął. Nie musiał
  14426. długo czekać. Po kilku sekundach z mroku po przeciwnej
  14427. stronie ogrodzenia wyłonił się wilkowaty kształt. Na widok
  14428. Seana pies natychmiast skoczył do przodu i rzucił się na grubą
  14429. siatkę.
  14430. – Cześć, Prince – powiedział cicho Sean, pochylając się
  14431. w stronę zwierzęcia i nie okazując śladu strachu. – Daj spokój,
  14432. mały, przecież mnie znasz.
  14433. Pies w końcu go rozpoznał. Zdążył szczeknąć tylko raz, nie
  14434. dość głośno, by zaalarmowało to domowników. Sean powoli
  14435. wsunął palce w otwory siatki, przemawiając do niego łagodnym,
  14436. kojącym głosem. Pies obwąchał mu rękę i zaczął przyjaźnie
  14437. machać ogonem na powitanie. Sean umiał się świetnie dogadać
  14438. ze wszystkimi żywymi stworzeniami, nie tylko z ludźmi. Wilczur
  14439. polizał jego palce.
  14440. Sean cicho zagwizdał i Rufus wgramolił się na brzeg zaraz
  14441. za nim. Pies natychmiast zesztywniał, sierść zjeżyła mu się na
  14442. grzbiecie. Warknął głucho, ale Sean powiedział do niego
  14443. szeptem: – Nie wygłupiaj się, Prince. Przecież Rufus to
  14444. przyjaciel.
  14445. Przekonanie tych dwóch do zawarcia znajomości zajęło
  14446. Seanowi następne pięć minut. Wreszcie przynaglany przez niego
  14447. Rufus ostrożnie wetknął palce przez siatkę. Pies obwąchał jego
  14448. rękę i zamerdał ogonem – Idę pierwszy – powiedział Sean
  14449. i wspiął się na ogrodzenie. Na górze było zabezpieczone
  14450. potrójnym drutem kolczastym, ale Sean sprawnie przedostał się
  14451. na drugą stronę najpierw przekładając nogi, wyginając ciało
  14452. w łuk jak gimnastyk i miękko zeskakując na ziemi? Pies stanął
  14453. na tylnych łapach, a przednie oparł mu na piersi. Sean
  14454. przytrzymał go, pieszcząc jego łeb, podczas gdy Rufus z jeszcze
  14455. większą zręcznością pokonał ogrodzenie.
  14456. – Chodźmy – szepnął Sean. Skierowali się w stronę domu,
  14457. a pies spokojnie podreptał za nimi. Skradali się szybko, kucając
  14458. co parę kroków i przemykając się cały czas w cieniu ozdobnych
  14459. krzewów, aż dopadli ściany. Przywarli do niej płasko i skryli się
  14460. pod osłoną gęstego bluszczu.
  14461. Był to dwupiętrowy dworek, niemal równie okazały jak
  14462. Welteyreden. Należał do jednej z najznakomitszych rodzin na
  14463. Przylądku. Westonowie przyjaźnili się blisko z Courtneyami, Mark
  14464. Weston chodził z Shasą do jednej szkoły, potem ukończyli ten
  14465. sam Wydział Inżynierii na Uniwersytecie, byli nawet razem
  14466. w grupie. Jego żona Marjorie była rówieśnicą Tary. Mieli dwie
  14467. nastoletnie córki, z których starszą Sean pozbawił dziewictwa rok
  14468. temu, po czym porzucił bez słowa wyjaśnienia.
  14469. Niedojrzała siedemnastolatka przeżyła załamanie nerwowe.
  14470. Tak długo odmawiała przyjmowania posiłków, groziła
  14471. samobójstwem i płakała w poduszkę, że rodzice zmuszeni byli
  14472. zabrać ją ze szkoły. Marjorie wezwała Seana do siebie na
  14473. poważną rozmowę. Zamierzała udzielić mu nagany za to, co się
  14474. stało, po czym namówić go, by zobaczył się z dziewczyną
  14475. i spróbował jakoś załagodzić sytuację. Spotkanie zaaranżowała
  14476. bez wiedzy córki w dniu, kiedy Mark przebywał służbowo
  14477. w Johannesburgu, co zdarzało się dość często.
  14478. Zamknęła się z Seanem na parterze, w pokoju do szycia.
  14479. Było czwartkowe popołudnie – służba miała wychodne, młodsza
  14480. córka nie wróciła jeszcze ze szkoły, a starsza, Veronica, siedziała
  14481. jak zwykle na górze, w swojej sypialni, cierpiąc i usychając
  14482. z tęsknoty za Seanem.
  14483. Marjorie poklepała miejsce obok siebie na sofie.
  14484. – Proszę, podejdź tu i usiądź przy mnie. – Chciała za
  14485. wszelką cenę odbyć tę rozmowę w przyjaznej atmosferze.
  14486. Dopiero gdy Sean znalazł się blisko niej, zdała sobie sprawę,
  14487. jak szalenie jest atrakcyjny, bardziej nawet niż jego ojciec,
  14488. chociaż Shasa Courtney zawsze ogromnie się jej podobał.
  14489. Przyłapała się na tym, że w trakcie rozmowy z Seanem jej
  14490. oddech stał się trochę nierówny, ale dopiero kiedy położyła
  14491. dłoń na jego odsłoniętym przedramieniu i wyczuła napięte
  14492. mięśnie pod gładką, młodą skórą, dotarło do niej, co się
  14493. naprawdę dzieje.
  14494. Sean posiadał wrodzony i nieomylny instynkt podrywacza,
  14495. odziedziczony zapewne po ojcu. Nigdy dotąd nie myślał o matce
  14496. Veroniki w ten sposób. Na Boga, była przecież w tym samym
  14497. wieku, co jego własna matka! Ale od czasu przygody z Clare
  14498. East czuł wyraźny – pociąg do dojrzałych kobiet, a Marjorie
  14499. Weston dzięki pływaniu i grze w tenisa miała nadal szczupłą,
  14500. zgrabną, wysportowaną sylwetkę, zaś kurze łapki w kącikach
  14501. oczu i pierwsze zmarszczki na szyi ukrywała skrzętnie pod
  14502. opalenizną. Podczas gdy Veronica była trzpiotowata i bezmyślna,
  14503. matka emanowała zrównoważeniem i doświadczoną kobiecością,
  14504. a na dodatek miała te same fiołkowe oczy, które najpierw
  14505. zachwyciły go u jej córki, i równie wspaniałe, gęste, ciemne
  14506. włosy, tylko jeszcze bardziej wypielęgnowane.
  14507. Sean wyraźnie wyczuł jej podniecenie – zauważył rumieniec
  14508. przebijający spod opalenizny, przyśpieszony oddech i piersi
  14509. falujące gwałtownie pod sweterkiem z angory i sznurem pereł;
  14510. jego nozdrza wychwyciły też subtelną zmianę w zapachu jej
  14511. ciała. Była to różnica niedostrzegalna dla przeciętnego
  14512. mężczyzny, ale Sean odczytywał ją niczym zaproszenie
  14513. wydrukowane starannie na tłoczonym papierze, a jego własne
  14514. podniecenie wzrosło dodatkowo, kiedy uświadomił sobie
  14515. perwersyjność sytuacji.
  14516. Podwójna zdobycz, pomyślał, matka i córka... coś takiego
  14517. jeszcze mi się nie zdarzyło.
  14518. Nie musiał się specjalnie wysilać, po prostu zdał się na swój
  14519. niezawodny instynkt.
  14520. – Żadna z twoich córek nie będzie nigdy równie pociągająca
  14521. jak ty – zaczął. – Właśnie z tego powodu musiałem zerwać
  14522. z Ronny. Nie potrafiłem już dłużej znosić faktu, że jestem blisko
  14523. ciebie, ale nie wolno mi robić z tobą tego... – Pochylił się nad
  14524. nią i pocałował ją rozchylonymi wargami.
  14525. Marjorie była przekonana, że całkowicie panuje nad sytuacją
  14526. – aż do momentu, gdy poczuła jego usta na swoich. Nie padło
  14527. między nimi już ani jedno słowo. Dopiero kiedy Sean ukląkł
  14528. przed nią, obiema rękami rozwierając szeroko jej kolana,
  14529. Marjorie leżąc bezwładnie na sofie z fałdzistą spódnicą zadartą
  14530. do góry i skręconą wokół talii, wybuchnęła łamiącym się
  14531. głosem:
  14532. – Chryste, to się nie dzieje naprawdę! Ja chyba oszalałam.
  14533. Teraz siedziała u podnóża schodów w atłasowym szlafroku.
  14534. Pod spodem była naga i co kilka sekund wstrząsały nią
  14535. gwałtowne dreszcze. Noc była ciepła, a dom pogrążony
  14536. w ciemnościach. Dziewczęta spały na górze, Mark znowu
  14537. wyjechał w interesach. Dziś miała szansę zobaczyć się z Seanem
  14538. po prawie dwutygodniowej przerwie i jej ciało drżało nie
  14539. z zimna, lecz z niecierpliwości. Zgodnie z umową, o dziewiątej
  14540. wieczorem wyłączyła alarm przeciwwłamaniowy, ale Sean był już
  14541. spóźniony prawie o pół godziny. Może coś go zatrzymało i nie
  14542. zamierzał wcale przyjść. Wzdrygnęła się żałośnie na tę myśl
  14543. i ciasno oplotła ramionami kolana. Nagle od strony francuskich
  14544. okien, które wychodziły na patio z basenem, usłyszała ciche
  14545. pukanie. Zerwała się na nogi i pobiegła przez ciemny pokój.
  14546. Mocując się z klamką poczuła, że jej serce bije jak szalone.
  14547. Sean wszedł do środka i chwycił ją w ramiona. Był tak
  14548. wysoki i potężny, że dosłownie miażdżył jej ciało w swoim
  14549. uścisku. Żaden mężczyzna na świecie nigdy nie całował jej
  14550. w ten sposób – władczo i gwałtownie, a zarazem z taką wprawą.
  14551. Czasami zastanawiała się, kto go tego nauczył, i wtedy czuła
  14552. przypływ bolesnej zazdrości. Pragnęła go tak mocno. Dreszcze
  14553. pożądania wstrząsały nią raz po raz i mąciły jej umysł do tego
  14554. stopnia, że ledwo mogła utrzymać się na nogach i byłaby
  14555. upadła, gdyby Sean jej nie podtrzymał. Wreszcie szarpnął za
  14556. pasek jej szlafroka, rozwiązał węzeł, po czym wsunął dłoń
  14557. pomiędzy rozchylone poły. Marjorie wsparła się o niego,
  14558. rozstawiając szerzej nogi, by ułatwić mu dostęp. Kiedy poczuła,
  14559. że Sean wsuwa w nią palec wskazujący, wydała stłumiony jęk
  14560. i mocno naparła ciałem na jego rękę.
  14561. – Cudownie – zaśmiał się cicho do jej ucha. – Zupełnie jak
  14562. rzeka Zambezi w czasie powodzi.
  14563. – Ciii... – szepnęła. – Obudzisz dziewczęta. – Marjorie
  14564. zawsze uważała się za kobietę z klasą, elegancką i wyrafinowaną,
  14565. jednak brutalna bezpośredniość słów Seana rozpaliła ją do
  14566. szaleństwa. – Zamknij drzwi – rozkazała mu schrypniętym,
  14567. drżącym głosem. – Chodźmy na górę.
  14568. Puścił ją i odwrócił się do drzwi. Docisnął je tak, że się
  14569. zatrzasnęły, po czym przekręcił klucz i niemal w tym samym
  14570. momencie wykonał nim odwrotny ruch.
  14571. – W porządku – zwrócił się do Marjorie. – Wszystko
  14572. załatwione.
  14573. Pocałowali się znów. Gorączkowo przesunęła dłońmi po jego
  14574. ciele i sięgnęła w dół. Pod cienką tkaniną spodni wyczuła
  14575. pulsującą twardość. Wreszcie oderwała się od niego.
  14576. – Boże, nie mogę się już doczekać. – Wzięła go za rękę
  14577. i pociągnęła na marmurowe schody. Pokoje dziewcząt
  14578. znajdowały się we wschodnim skrzydle i Marjorie zamknęła na
  14579. klucz ciężkie, mahoniowe drzwi prowadzące do małżeńskiej
  14580. sypialni. Tutaj nikt nie mógł ich zaskoczyć.
  14581. Nie musiała już dłużej panować nad sobą.
  14582. Marjorie Weston była mężatką od ponad dwudziestu lat
  14583. i miała w tym czasie mniej więcej tylu kochanków. Niektórzy
  14584. z nich pojawiali się w jej życiu zaledwie na jedną, szaloną noc,
  14585. z innymi wiązała się na dłużej. Był też jeden romans, który
  14586. trwał z przerwami niemal przez całe te dwadzieścia lat –
  14587. dziwny, zwariowany układ, nieustanny ciąg odejść i powrotów,
  14588. długich okresów rozłąki przeplatanych wybuchami szalonej
  14589. namiętności. Jednak żaden mężczyzna nie dorównywał temu
  14590. chłopakowi urodą ani umiejętnościami, seksualną wydolnością ani
  14591. diabelską wręcz inwencją w tej dziedzinie – nawet Shasa
  14592. Courtney, który był właśnie ową najdłuższą przygodą w jej
  14593. życiu. Syn wykazywał się równie bezbłędną intuicją
  14594. w odgadywaniu jej pragnień.
  14595. Wiedział kiedy ma być szorstki i gwałtowny, kiedy zaś
  14596. delikatny i czuły, ale pod innymi względami znacznie przewyższał
  14597. ojca. Nigdy nie była w stanie go wyczerpać lub powstrzymać
  14598. choć na chwilę. Miał w sobie jakiś rys okrucieństwa, głęboko
  14599. zakorzenionego zła, które chwilami ją przerażało. Poza tym
  14600. odczuwała coś na kształt kazirodczej rozkoszy przyjmując go
  14601. w siebie ze świadomością, że przedtem robiła to samo z jego
  14602. ojcem.
  14603. Tej nocy Sean również jej nie zawiódł. Kiedy była już bliska
  14604. pierwszego szczytowania, sięgnął nagle do nocnego stolika.
  14605. – Zadzwoń do męża – polecił, wciskając jej do ręki
  14606. słuchawkę telefonu.
  14607. – Chyba postradałeś zmysły! – Straciła na chwilę oddech. –
  14608. Co mam mu powiedzieć?
  14609. – Zrób to – powiedział i Marjorie uświadomiła sobie, że jeśli
  14610. odmówi, Sean trzaśnie ją w twarz. Już się to kiedyś zdarzyło.
  14611. Wciąż trzymając go między udami, obróciła się niezdarnie na
  14612. łóżku i wykręciła numer hotelu „Carlton” w Johannesburgu.
  14613. Kiedy zgłosił się recepcjonista, powiedziała:
  14614. – Poproszę z panem Markiem Westonem, apartament 1750.
  14615. – Łączę panią – odparł głos w słuchawce. Mark odebrał po
  14616. trzecim sygnale.
  14617. – Witaj, kochanie – powiedziała i wtedy leżący na niej Sean
  14618. zaczął się znowu poruszać. – Nie mogłam zasnąć, więc
  14619. pomyślałam, że do ciebie zadzwonię. Przepraszam, jeśli cię
  14620. obudziłam.
  14621. Rozpoczęła walkę z Seanem, który próbował zmusić ją do
  14622. westchnienia lub krzyku, podczas gdy ona sama robiła
  14623. wszystko, by jej głos w rozmowie z Markiem brzmiał naturalnie.
  14624. W końcu Sean ją pokonał i wydała z siebie krótki, mimowolny
  14625. jęk.
  14626. – Co to było? – zapytał ostro Mark.
  14627. – Zrobiłam sobie filiżankę czekolady, ale jest trochę za
  14628. gorąca. Sparzyłam się w usta.
  14629. Zauważyła teraz, jak bardzo ta sytuacja podnieciła również
  14630. Seana. Jego twarz nie była już piękna, lecz czerwona
  14631. i obrzmiała, a rysy wydawały się grube i pospolite. Czuła, jak
  14632. jego męskość rośnie i twardnieje w niej coraz bardziej,
  14633. popychając ją nieuchronnie do punktu kulminacyjnego. Wreszcie
  14634. zaczęła tracić kontrolę nad sobą i gwałtownie zakończyła
  14635. rozmowę. – Dobranoc Mark, śpij dobrze. – Z trzaskiem
  14636. odłożyła słuchawkę na widełki, dokładnie w momencie, kiedy jej
  14637. gardło zaczęło eksplodować krzykiem.
  14638. Potem leżeli przez pewien czas nieruchomo, próbując
  14639. odzyskać oddech, ale gdy Sean chciał zsunąć się z niej, napięła
  14640. silniej mięśnie ud i przytrzymała go w uścisku. Wiedziała, że jeśli
  14641. zdoła go zmusić do pozostania w niej, po kilku minutach będzie
  14642. znów gotowy.
  14643. Na zewnątrz przed frontem domu zaszczekał pies.
  14644. – Czy tam ktoś jest? – zapytała Marjorie.
  14645. – Nie, to tylko Prince próbuje nam przeszkodzić –
  14646. zamruczał sennie Sean; w rzeczywistości nasłuchiwał bacznie,
  14647. choć zaplanowali wszystko w najdrobniejszych szczegółach i miał
  14648. pewność, że Rufus jest zbyt dobry, by dać się nakryć. Obaj
  14649. wiedzieli dokładnie, po co tu przyszli.
  14650. Żeby uczcić pierwszy miesiąc ich znajomości, Marjorie kupiła
  14651. Seanowi komplet wiktoriańskich, platynowych spinek do
  14652. kołnierzyka i mankietów, wysadzanych onyksami i brylantami.
  14653. W pewne czwartkowe popołudnie zaprosiła go do domu
  14654. i wprowadziła do wykładanego boazerią gabinetu Marka na
  14655. parterze. Na biurku stała fotografia Marjorie z dziewczętami,
  14656. oprawiona w srebrną ramkę, w rogu której wygrawerowana była
  14657. kombinacja szyfru, otwierającego ścienny sejf Westonów.
  14658. Marjorie na oczach Seana sprawdziła cyfry, po czym odsunęła
  14659. część regału z książkami zakrywającą sejf i obracając zamkiem
  14660. wybrała kombinację.
  14661. Przyniosła mu prezent zostawiając drzwi do sejfu otwarte.
  14662. Żeby zademonstrować swoją wdzięczność, Sean podciągnął jej
  14663. spódnicę, zsunął w dół brzoskwiniowe, atłasowe majteczki, po
  14664. czym posadził ją na brzegu mężowskiego biurka, uniósł jej
  14665. kolana i umieścił jej stopy w rogach oprawionego w skórę
  14666. bibularza. Kochając się z nią na stojąco spoglądał ponad jej
  14667. ramieniem i oceniał zawartość sejfu.
  14668. Kiedyś słyszał opowieść swego ojca o należącej do Marka
  14669. Westona kolekcji złotych monet angielskich
  14670. i południowoafrykańskich. Z tego, co zrozumiał, był to jeden
  14671. z dziesięciu najcenniejszych na świecie zbiorów tego typu, jakie
  14672. znajdowały się w prywatnych rękach. Poza dwunastoma
  14673. grubymi, oprawnymi w skórę klaserami, w których znajdowały
  14674. się monety, Sean zauważył na środkowej półce sejfu księgi
  14675. rachunkowe oraz niewielką kasetkę na męską biżuterię, zaś na
  14676. górnej – ciasno ułożone pliki starych banknotów w banderolach
  14677. i duży płócienny worek z nadrukiem „Standard Bank Ltd.”,
  14678. z całą pewnością zawierający srebro. Na oko w sejfie leżało co
  14679. najmniej pięć tysięcy funtów w samej gotówce.
  14680. Sean wyjaśnił Rufusowi dokładnie, gdzie ma szukać
  14681. kombinacji szyfru, jak otworzyć fałszywą półkę z książkami
  14682. i czego się za nią spodziewać.
  14683. Teraz świadomość obecności Rufusa na dole i ryzyka
  14684. związanego z ewentualnym odkryciem całego podstępu
  14685. podniecała Seana tak mocno, że w pewnej chwili Marjorie
  14686. wyrwało się spontaniczne wyznanie:
  14687. – Ty nie jesteś człowiekiem. Jesteś maszyną.
  14688. W końcu zostawił ją w wielkim łóżku, leżącą niczym
  14689. woskowa lalka, która roztopiła się na słońcu. Jej ciało było
  14690. miękkie i zwiotczałe, gęsta grzywa włosów pociemniała i wilgotna
  14691. od potu, wargi wyczerpane namiętnością, opuchnięte
  14692. i bezkształtne. Spała jak katatoniczka.
  14693. Sean był wciąż niezaspokojony i podekscytowany. Wychodząc
  14694. zajrzał do gabinetu Marka Westona. Fałszywa część regału była
  14695. odsunięta, drzwi od sejfu szeroko otwarte, rejestry i księgi
  14696. rachunkowe zrzucone na podłogę w bezładny stos. Sean poczuł
  14697. ciężką woń własnego ciała i ogarnęła go kolejna fala
  14698. erotycznego podniecenia. Znów miał pełną erekcję.
  14699. Wiedział, że szaleństwem było pozostawać w tym domu
  14700. choćby minutę dłużej i ta świadomość uczyniła jego pożądanie
  14701. wręcz nieznośnym. Spojrzał w górę marmurowych schodów
  14702. i dopiero wtedy wpadł na pomysł. Pokój Veroniki znajdował się
  14703. we wschodnim skrzydle, drugie drzwi z korytarza. Nagle
  14704. obudzona mogła zacząć krzyczeć. W każdym razie pewnie
  14705. nienawidziła go tak bardzo, że zaczęłaby krzyczeć rozpoznawszy
  14706. go. Z drugiej strony – kto wie, może zareagowałaby inaczej?
  14707. Ryzyko graniczyło z obłędem. Sean uśmiechnął się do siebie
  14708. w ciemnościach, zawrócił i zaczął się wspinać po schodach.
  14709. Wąska srebrzysta smuga księżycowego blasku przedostawała
  14710. się przez szparę w zasłonach i oświetlała włosy Veroniki wijące
  14711. się na poduszce. Sean pochylił się nad nią i ręką zakrył jej
  14712. usta. Obudziła się przerażona i próbowała się wyrwać.
  14713. – To ja – szepnął. – Nie bój się, Ronny, to ja. Przestała
  14714. walczyć, wyraz lęku zniknął z jej wielkich, fiołkowych oczu
  14715. i wyciągnęła do niego ramiona. Kiedy zdjął dłoń z jej ust,
  14716. powiedziała:
  14717. – Ach, Sean, w głębi duszy zawsze wiedziałam, że nadal
  14718. mnie kochasz.
  14719. Rufus był wściekły.
  14720. – Myślałem, że dałeś się nakryć! Człowieku, co ty tam
  14721. wyprawiałeś przez tyle czasu?
  14722. – Ciężko pracowałem. – Sean kopnął starter i harley
  14723. zawarczał budząc się do życia. Kiedy wjechali na drogę, poczuł,
  14724. że ciężkie sakwy przytroczone do siodełka przechylają maszynę
  14725. na boki, ale szybko ją wyczuł i odzyskał równowagę.
  14726. – Nie pędź tak, chłopie – ostrzegł siedzący za nim Rufus
  14727. pochylając się do przodu. – Obudzisz całą dolinę! –
  14728. W odpowiedzi usłyszał tylko głośny, pełen euforii śmiech Seana
  14729. przebijający się przez wściekłe podmuchy wiatru, kiedy pędzili
  14730. pod górę z prędkością stu mil na godzinę.
  14731. Sean zaparkował harleya przy drodze do Kraaifontein.
  14732. Zsunęli się niezdarnie po zboczu i przycupnęli na dnie
  14733. biegnącego poniżej suchego kanału, żeby w świetle latarki
  14734. podzielić łup.
  14735. – Mówiłeś, że będzie pięć kawałków – jęknął oskarżycielsko
  14736. Rufus. – Stary, przecież tu jest najwyżej stówa!
  14737. – Widocznie staruszek Weston zapłacił niedawno swoim
  14738. niewolnikom. – Sean zachichotał beztrosko, dzieląc niewielki stos
  14739. banknotów. Większą kupkę popchnął w kierunku Rufusa. –
  14740. Bierz, mały. Potrzebujesz ich bardziej niż ja.
  14741. W kasetce z biżuterią znaleźli spinki do mankietów i do
  14742. kołnierzyka, szpilkę do krawata z brylantem, który Sean ocenił
  14743. na pełne pięć karatów, emblematy masońskie, komplet
  14744. miniaturowych odznaczeń – Mark Weston zdobył Krzyż
  14745. Wojenny pod El Alamein i cały szereg różnych medali – a także
  14746. złoty zegarek firmy Patek Philip i kilka innych osobistych
  14747. przedmiotów.
  14748. Rufus szybko przejrzał je fachowym okiem i powiedział:
  14749. – Zegarek ma wygrawerowane inicjały. Wszystkie te rzeczy
  14750. są trefne, nie dadzą się upłynnić, to zbyt niebezpieczne. Musimy
  14751. się ich zaraz pozbyć.
  14752. Otworzyli klasery z monetami. Pięć z nich zawierało wyłącznie
  14753. suwereny.
  14754. – Dobra,– mruknął Rufus. – Tę drobnicę mogę opchnąć,
  14755. ale takie, jak te – nie ma mowy. Gorący towar, można sobie
  14756. poparzyć palce! – Z lekceważeniem wyciągał z klaserów ciężkie
  14757. monety o nominałach pięciu funtów lub pięciu gwinei,
  14758. z wizerunkami monarchów brytyjskich.
  14759. Wysadziwszy przyjaciela w Szóstej Dzielnicy zamieszkanej
  14760. przez kolorowych, pod nielegalną knajpą z alkoholem, gdzie
  14761. Rufus przed wyprawą zostawił swój motocykl, Sean pojechał
  14762. samotnie krętą szosą opasującą stromy masyw Chapman’s
  14763. Peak. Zaparkował harleya na brzegu urwiska. Pięćset stóp
  14764. poniżej miejsca, w którym stał, zielone fale Atlantyku rozbijały
  14765. się o skały. Jedną po drugiej Sean rzucał ciężkie, złote monety
  14766. ze szczytu daleko w morze, prztykając palcami tak, że każda
  14767. najpierw leciała do góry, lśniła przez chwilę w słabym blasku
  14768. budzącego się świtu, po czym opadając znikała w cieniu skalnej
  14769. ściany. Nie widział, kiedy gdzieś tam w dole uderzała
  14770. o powierzchnię wody. Wreszcie skończył z monetami i w ślad za
  14771. nimi cisnął puste klasery, których karty zatrzepotały na wietrze.
  14772. Potem rzucił w przepaść zegarek i szpilkę z brylantem. Medale
  14773. zostawił na sam koniec. Poczuł mściwą satysfakcję na myśl, że
  14774. najpierw przeleciał żonę i córkę Marka Westona, a teraz topi
  14775. w morzu jego cenne odznaczenia.
  14776. Wsiadł na harleya i zawrócił w dół wijącą się, spadzistą
  14777. drogą. Przesunął gogle na czoło, pozwalając, by wiatr smagał
  14778. mu twarz i wyciskał z oczu strumienie łez, które spływały na
  14779. boki po jego skroniach. Jechał brawurowo, brał zakręty prawie
  14780. kładąc lśniącą maszynę na boku, tak że podnóżki tarły
  14781. o nawierzchnię i wzniecały snopy iskier.
  14782. – Niewielki zarobek, jak na całą noc pracy – powiedział
  14783. sam do siebie. Wiatr porywał ze sobą słowa, ledwo zdążyły
  14784. wydobyć się z jego ust. – Chryste, ale ten dreszcz emocji!
  14785. Kiedy stało się jasne, że zarówno Sean, jak i Michael na
  14786. wszelkie próby wtajemniczenia ich w zawiłą strukturę rodzinnego
  14787. imperium reagują nikłym i kiepsko udawanym entuzjazmem lub
  14788. wręcz jawną obojętnością, Shasa nie potrafił dojść do ładu
  14789. z własnymi emocjami. Był zdumiony i całkowicie zbity z tropu.
  14790. Nie mieściło mu się w głowie, jak ktokolwiek, tym bardziej
  14791. wybitnie inteligentny młody człowiek, a konkretnie – jego własny
  14792. syn, może oprzeć się fascynacji z imponującą i skomplikowaną
  14793. machiną, która jest źródłem bogactwa i potęgi, stanowi ciągle
  14794. wyzwanie i hojnie wynagradza zwycięzców. Uznał, że to jego
  14795. wina. Nie zadbał we właściwym momencie, by synowie zaczęli
  14796. utożsamiać się z firmą, niesłusznie założywszy, że jest to
  14797. zrozumiałe samo przez się. Przeoczył pewne sprawy i teraz
  14798. poniósł klęskę.
  14799. Dla niego samego spółka stanowiła sens życia. Każdego dnia
  14800. pierwszą myśl po przebudzeniu i ostatnią przed zaśnięciem
  14801. poświęcał temu, jak pomnożyć jej majątek i zabezpieczyć jej
  14802. egzystencję. Dlatego nie dawał za wygraną. Cierpliwie
  14803. i gruntownie tłumaczył synom, w czym rzecz, ale czuł się jak
  14804. ktoś, kto próbuje objaśnić ślepemu kolory. Wtedy w miejsce
  14805. zdumienia pojawił się gniew.
  14806. – Niech to diabli! – wybuchnął któregoś dnia, siedząc
  14807. z Centaine na stoku, w jej ulubionym zakątku z widokiem na
  14808. ocean. – Ich to w ogóle nie obchodzi!
  14809. – Garry’ego też nie? – spytała spokojnie Centaine.
  14810. – Och, Garry! – Shasa prychnął lekceważąco. –
  14811. Gdziekolwiek się obrócę, potykam się o niego. Plącze się pod
  14812. nogami jak szczeniak.
  14813. – Zdaje się, że dostał od ciebie własne biuro na trzecim
  14814. piętrze – zauważyła łagodnie.
  14815. – Owszem, jedną starą, rozlatującą się szafkę – powiedział
  14816. Shasa. – To miał być żart, ale widać ten gałgan potraktował to
  14817. serio. Nie miałem sumienia...
  14818. – Garrick większość rzeczy traktuje serio – stwierdziła
  14819. Centaine – w przeciwieństwie do reszty twoich synów. To
  14820. bardzo poważny chłopak.
  14821. – Daj spokój, Garry?
  14822. – Ucięłam sobie z nim niedawno dłuższą pogawędkę.
  14823. Powinieneś zrobić to samo. Myślę, że parę rzeczy by cię
  14824. zaskoczyło. Wiedziałeś, że był jednym z trzech najlepszych
  14825. uczniów na swoim roku?
  14826. – Oczywiście, że wiedziałem, ale przecież on dopiero od
  14827. roku studiuje zarządzanie. Nie ma sensu przywiązywać do tego
  14828. zbyt wielkiej wagi.
  14829. – Czyżby? – spytała niewinnie Centaine. Shasa
  14830. nieoczekiwanie zamilkł i pogrążył się w myślach.
  14831. W następny piątek zajrzał do małej dziupli na końcu
  14832. korytarza, która służyła Garry’emu, zatrudnionemu w Courtney
  14833. Mining na okres wakacji, jako biuro. Na widok ojca Garry
  14834. poderwał się służbiście z miejsca i poprawił okulary na nosie.
  14835. – Cześć, prymusie! Co porabiasz? – zagadnął Shasa,
  14836. obrzucając wzrokiem biurko zasłane formularzami.
  14837. – Przeprowadzam kontrolę – Garry, kompletnie zaskoczony,
  14838. próbował zebrać myśli. Niepokoiło go i onieśmielało nagłe
  14839. zainteresowanie ojca jego pracą, a jednocześnie pragnął za
  14840. wszelką cenę to zainteresowanie podtrzymać i uzyskać aprobatę.
  14841. – Czy wiesz, że w zeszłym miesiącu na same materiały biurowe
  14842. wydaliśmy ponad sto funtów? – Tak strasznie chciał zrobić na
  14843. ojcu wrażenie, że z przejęcia zaczął się znów jąkać, ostatnio
  14844. zdarzało mu się to tylko w chwilach wyjątkowego
  14845. podekscytowania. Shasa wsunął się do mikroskopijnego pokoiku.
  14846. Ledwo starczało w nim miejsca dla nich obu.
  14847. – Weź głęboki oddech, prymusie. Staraj się mówić wolno.
  14848. Opowiedz mi o wszystkim.
  14849. Do obowiązków Garry’ego należało między innymi
  14850. zaopatrywanie całego biura w papier. Na półkach piętrzyły się
  14851. ryzy papieru maszynowego i pudełka z kopertami.
  14852. – Według moich wyliczeń możemy bez problemu
  14853. zredukować koszty do osiemdziesięciu funtów miesięcznie. W ten
  14854. sposób oszczędzamy dwadzieścia.
  14855. – Pokaż – Shasa przycupnął na brzegu biurka i zagłębił się
  14856. w analizie problemu. Robił to z takim namaszczeniem, jakby
  14857. chodziło o rozbudowę nowej kopalni. – Masz rację –
  14858. potwierdził wreszcie po zapoznaniu się z danymi przedstawionymi
  14859. przez Garry’ego. – Upoważniam cię do wdrożenia nowego
  14860. systemu kontroli wydatków w firmie. – Shasa wstał. – Dobra
  14861. robota – dodał.
  14862. Garry rozpromienił się ze szczęścia. Shasa odwrócił się
  14863. w stronę drzwi, żeby ukryć uśmieszek rozbawienia. Przystanął
  14864. jednak i spojrzał na syna ponownie.
  14865. – Byłbym zapomniał. Lecę jutro do Walvis Bay. Spotykam
  14866. się w terenie z architektami i inżynierami, żeby omówić kwestię
  14867. rozbudowy fabryki konserw. Może masz ochotę wybrać się ze
  14868. mną?
  14869. Straciwszy zaufanie do własnego głosu, Garry ograniczył się
  14870. w odpowiedzi do energicznego skinienia głową.
  14871. Shasa pozwolił Garry’emu usiąść za sterami. Garry miał
  14872. licencję pilota od dwóch miesięcy, ale wciąż jeszcze brakowało
  14873. mu kilku godzin w powietrzu, by uzyskać uprawnienia do
  14874. pilotażu maszyn dwusilnikowych. O rok starszy Sean zdobył
  14875. licencję za pierwszym podejściem, gdy tylko osiągnął
  14876. pełnoletniość. Latał dokładnie tak samo, jak strzelał czy jeździł
  14877. konno – efektownie, ale zbyt beztrosko. Należał do tych pilotów,
  14878. którzy mają wrodzony talent i dużo szczęścia – zdają się na
  14879. własną intuicję i boską opatrzność. Garry wręcz przeciwnie –
  14880. był pilotem metodycznym, skrupulatnym, zdyscyplinowanym
  14881. i w rezultacie, co Shasa musiał niechętnie przyznać, dużo
  14882. lepszym od Seana. Sporządził plan lotu z taką pieczołowitością,
  14883. jakby to był konspekt jego pracy doktorskiej. Przed startem tak
  14884. długo sprawdzał wszystkie wskaźniki, że Shasa dosłownie wił się
  14885. na siedzeniu obok i tylko nadludzkim wysiłkiem woli udało mu
  14886. się powstrzymać i nie krzyknąć: „Garry, na litość boską,
  14887. ruszajmy wreszcie!”
  14888. Powierzenie samolotu Garry’emu było dowodem wielkiego
  14889. zaufania ze strony Shasy. W razie jakichkolwiek problemów
  14890. zamierzał natychmiast przejąć stery, ale szybko się przekonał, że
  14891. dotychczasowa cierpliwość i powściągliwość opłaciły się
  14892. z nawiązką. W oczach Garry’ego dostrzegł iskierki niekłamanej
  14893. radości, kiedy chłopak pruł w górę piękną maszyną i przez
  14894. warstwę srebrzystych obłoków wyprowadzał ją na błękitne,
  14895. afrykańskie niebo, gdzie połączyło ich obu rzadkie uczucie
  14896. całkowitej, wzajemnej harmonii.
  14897. Kiedy znaleźli się w Walvis Bay, obecność Garry’ego była dla
  14898. Shasy czymś, tak naturalnym, że niemal przestał ją zauważać.
  14899. Zdążył już przyzwyczaić się do tego, że średni syn bez przerwy
  14900. depcze mu po piętach i chociaż specjalnie się nad tym nie
  14901. zastanawiał, jego ciągła bliskość stała się dla niego nie tylko
  14902. oczywista, ale też i bardzo pomocna. Garry zdawał się uprzedzać
  14903. wszystkie życzenia ojca, czy to podając mu ogień, czy
  14904. podsuwając papier i ołówek, by mógł naszkicować architektowi
  14905. swój projekt. Był przy tym dyskretny i małomówny, nie zadawał
  14906. głupich pytań ani nie wtrącał przemądrzałych czy żartobliwych
  14907. uwag.
  14908. Fabryka konserw w szybkim tempie zbliżała się do czołówki
  14909. przedsiębiorstw współtworzących imperium Courtneyów. Przez
  14910. trzy sezony z rzędu odławiali cały dozwolony kontyngent sardeli,
  14911. po czym nieoczekiwanie nastąpił znaczny rozwój. Manfred De
  14912. La Rey w prywatnej rozmowie zasugerował Shasy, że jeśli
  14913. spółka wyemituje dziesięć tysięcy dodatkowych akcji w imieniu
  14914. pewnej osoby w Pretorii, wszyscy mogą na tym skorzystać.
  14915. Trzymając Manfreda za słowo, Shasa puścił akcje w obieg
  14916. zgodnie z instrukcją. W dwa miesiące później Departament
  14917. Rolnictwa i Rybołówstwa zrewidował wysokość ich kontyngentu,
  14918. niemal ją podwajając. Uzyskali zgodę na odławianie dwustu
  14919. tysięcy ton sardeli rocznie.
  14920. Przez trzysta lat Afrykanerzy nie mieli dostępu do wielkich
  14921. interesów – Shasa uśmiechnął się cynicznie, kiedy dotarły do
  14922. niego pomyślne wieści. Ale błyskawicznie nadrabiają zaległości.
  14923. Weszli do gry nie przebierając w środkach. Żydzi i Anglicy
  14924. powinni mieć się na baczności i zacząć lepiej pilnować tego, co
  14925. już zdobyli. Naród dochodzi do głosu. – Shasa pogrążył się
  14926. znowu w planach dotyczących rozbudowy fabryki.
  14927. Dopiero późnym popołudniem skończył konferować
  14928. z architektami, ale o tej porze roku do zmierzchu brakowało
  14929. jeszcze kilku godzin.
  14930. – Co powiesz na przejażdżkę do Pelican Point? –
  14931. zaproponował Garry’emu. Wzięli jednego z firmowych
  14932. land-roverów i ruszyli wzdłuż zatoki, po twardym, wilgotnym
  14933. piasku. Zalatywało siarką i rybimi odpadami, ale widok był
  14934. piękny – w oddali złociste wydmy i nagie, posępne szczyty gór
  14935. wznosiły się ku niebu w milczącym majestacie, zaś chmary
  14936. flamingów na atłasowych wodach zatoki miały tak cudowną,
  14937. intensywnie różową barwę, że wydawały się wręcz nierealne.
  14938. – A więc – zagadnął Shasa, kiedy mknęli land-roverem po
  14939. plaży, a wiatr rozwiewał im włosy – czy dowiedziałeś się dzisiaj
  14940. czegoś nowego?
  14941. – Dowiedziałem się, że kiedy chce się pociągnąć kogoś za
  14942. język i pozwolić mu się wygadać, należy milczeć, przybierając
  14943. sceptyczny wyraz twarzy – odparł Garry.
  14944. Shasa zaskoczony zerknął na syna. Rzeczywiście, była to
  14945. taktyka postępowania, którą wypracował już dawno temu, ale
  14946. nigdy nie przypuszczał, że ktoś tak młody i niedoświadczony
  14947. może ją w jednej chwili rozszyfrować.
  14948. – Nie odzywając się ani słowem zmusiłeś architekta do
  14949. przyznania, że nie ma jeszcze jasnej koncepcji, gdzie najlepiej
  14950. byłoby usytuować kotłownię – ciągnął Garry. – Nawet ja się
  14951. zorientowałem, że rozwiązanie, które zaproponował, to
  14952. kosztowny kompromis.
  14953. – Tak uważasz? – zapytał Shasa. Spędził cały dzień na
  14954. dyskusjach, nim doszedł do identycznego wniosku, ale nie miał
  14955. najmniejszego zamiaru się do tego przyznawać. – Czy to
  14956. znaczy, że masz lepszy pomysł?
  14957. – Nie jestem pewien, ojcze – odparł Garry. Wyrażał swoje
  14958. opinie w sposób niezwykle pedantyczny, co początkowo Shasę
  14959. irytowało, ale z czasem zaczęło mu się wydawać dość zabawne,
  14960. tym bardziej że były to na ogół opinie warte wysłuchania. –
  14961. Ale może zamiast instalować po prostu kolejny kocioł, warto by
  14962. pomyśleć o nowym systemie Pattersona.
  14963. – A co ty wiesz na temat tego systemu? – zapytał Shasa
  14964. ostro. Sam usłyszał o nim dopiero niedawno. Nagle zdał sobie
  14965. sprawę, że spiera się z synem jak z równorzędnym partnerem.
  14966. Okazało się, że Garry przestudiował już wszystkie broszury
  14967. reklamowe i oferty handlowe dotyczące nowego wynalazku i teraz
  14968. przytaczał z pamięci konkretne dane. Widać było, że starannie
  14969. przemyślał wszystkie wady i zalety tradycyjnej metody
  14970. przetwórstwa i produkcji konserw.
  14971. Dyskutując zawzięcie, dotarli do końca piaszczystego łuku
  14972. zatoki i zatrzymali się pod latarnią morską, na pustej, białej
  14973. plaży, która wąskim pasem ciągnęła się aż po horyzont. Ocean
  14974. w tym miejscu był dziki i wzburzony. Zimna, przejrzysta woda
  14975. miała piękny, zielony kolor, a o brzeg uderzały co chwila
  14976. spienione fale.
  14977. Szybko zdjęli ubrania i nadzy wypłynęli w morze nurkując
  14978. głęboko pod każdą wściekle atakującą falą. Wreszcie, po długiej
  14979. i szalonej kąpieli, wrócili zmęczeni na brzeg. Ich ciała były sine
  14980. z zimna, ale śmiali się radośnie jak dzieci.
  14981. Kiedy stanęli przy samochodzie, by się wytrzeć, Shasa
  14982. obrzucił syna uważnym, krytycznym spojrzeniem. Niesforne
  14983. włosy Garry’ego, choć ociekające słoną wodą, sterczały mu
  14984. sztywno na głowie jak kolce. Był krótkowidzem, więc bez
  14985. okularów wyglądał trochę głupkowato i bezradnie. Tors miał
  14986. potężny, jego klatka piersiowa przypominała solidną beczkę,
  14987. a gęstwina ciemnego owłosienia skrywała niczym kolczuga twarde
  14988. wypukłości mięśni na brzuchu.
  14989. Patrząc na niego, trudno uwierzyć, że jest jednym
  14990. z Courneyów. Gdybym nie znał Tary, pomyślałbym, że zrobiła
  14991. w tajemnicy jakiś skok w bok – Shasa wiedział doskonale, że
  14992. Tara byłaby zdolna do wielu rzeczy, ale na pewno nie do
  14993. wiarołomstwa. Ten chłopiec nie odziedziczył absolutnie nic po
  14994. swoich przodkach, dumał dalej. Nagle zerknął nieco niżej
  14995. i uśmiechnął się pod nosem.
  14996. – No cóż, Garry, nie jest tak źle – powiedział. – Dostałeś
  14997. w spadku przynajmniej jeden z naszych rodowych skarbów.
  14998. Masz takiego kutasa, że sam stary generał Courtney
  14999. z pewnością przewraca się w grobie z zawiści.
  15000. Garry pośpiesznie okrył się ręcznikiem i sięgnął do
  15001. land-rovera po slipy, ale słowa ojca sprawiły mu przyjemność.
  15002. Dotychczas traktował tę część swojego ciała z dużą
  15003. podejrzliwością. Było to dla niego obce, tajemnicze stworzenie,
  15004. obdarzone wolną wolą, żyjące własnym życiem i robiące
  15005. wszystko, by go ośmieszyć oraz upokorzyć w najbardziej
  15006. nieoczekiwanej i nieodpowiedniej chwili. Pamiętał kilka takich
  15007. koszmarnych momentów – na przykład, gdy w szkole handlowej
  15008. stał na podium przed całą klasą wygłaszając swój referat i nagle
  15009. dziewczęta siedzące w pierwszych ławkach zaczęły chichotać, albo
  15010. kiedy odwiedził pokój maszynistek w Centaine House
  15011. i zawstydzony musiał salwować się ucieczką, ponieważ „obcy”
  15012. nagle zaczął zdradzać bardzo wyraźne zainteresowanie
  15013. otoczeniem. Ale skoro ojciec wyrażał się o tym wybryku natury
  15014. z szacunkiem, sugerując także coś więcej niż aprobatę ze strony
  15015. ducha legendarnego generała, Garry doszedł do wniosku, że
  15016. pora zrewidować swój stosunek do tego czegoś i zawrzeć z nim
  15017. rozejm.
  15018. Następnego ranka polecieli do H’ani Mine. W tej kopalni
  15019. odbyli praktykę wszyscy trzej młodzi Courtneyowie, tak jak
  15020. przed wieloma laty ich ojciec. Shasa wymagał, by przeszli
  15021. wszystkie szczeble górniczego rzemiosła, począwszy od wiercenia
  15022. i podkładania ładunków wybuchowych w głębokiej, amfiteatralnej
  15023. niecce kopalni, a skończywszy na pracy w sortowniach, gdzie
  15024. cenne kamienie wyłuskiwano z okruchów błękitnej ziemi.
  15025. Zarówno Sean, jak i Michael mieli po uszy tej przymusowej
  15026. harówki. Po zakończeniu stażu żaden z nich nigdy więcej nie
  15027. pojawił się w H’ani Mine. Garry był wyjątkiem. Wydawało się,
  15028. że zapałał do tego dzikiego, odległego, górzystego zakątka
  15029. równie silną miłością, co Shasa i Centaine. Upierał się, by
  15030. towarzyszyć ojcu w trakcie każdej inspekcji. Po kilku latach znał
  15031. na wylot wszystkie tajniki funkcjonowania kopalni, a od czasu do
  15032. czasu chętnie podejmował pracę na poszczególnych odcinkach.
  15033. Tak więc wieczorem, ostatniego dnia wizyty w H’ani, Shasa
  15034. i Garry stali razem na brzegu ogromnego dołu. Słońce znikało
  15035. powoli nad pustynią, a oni obaj wpatrywali się w ciemną czeluść.
  15036. – I pomyśleć, że to wszystko wzięło się właśnie stąd –
  15037. powiedział cicho Garry. – Wszystko, co ty i babcia zbudowaliście
  15038. do tej pory. Ta świadomość powoduje, że człowiek czuje się
  15039. dziwnie mały – trochę tak jak w kościele. – Milczał przez
  15040. dłuższą chwilę, po czym dodał: – Kocham to miejsce. Szkoda,
  15041. że musimy już wracać.
  15042. Shasę głęboko poruszyły te słowa, ponieważ zabrzmiały jak
  15043. echo jego własnych myśli. Garry jako jedyny spośród trzech
  15044. jego synów zdawał się rozumieć i podzielać niemal religijne
  15045. uczucie grozy, którego Shasa doznawał, ilekroć patrzył na tę
  15046. potężną wyrwę w ziemi i myślał o bogactwie, którego była
  15047. źródłem. Ich źródłem. Tylko Garry potrafił to należycie ocenić.
  15048. Shasa objął syna ramieniem, ale nie umiał znaleźć
  15049. odpowiednich słów, by wyrazić swoje wzruszenie. Powiedział po
  15050. prostu:
  15051. – Wiem, co czujesz, prymusie, ale pora jechać do domu.
  15052. W poniedziałek muszę przedstawić w Izbie swój budżet.
  15053. Zamierzał wprawdzie powiedzieć coś zupełnie innego, ale
  15054. miał pewność, że Garry i tak go zrozumiał. Po raz pierwszy
  15055. połączyło ich tak silne pokrewieństwo dusz. Idąc krętą ścieżką
  15056. w ciemnościach, czuli się sobie bliscy jak nigdy przedtem.
  15057. W tym roku budżet Ministerstwa Górnictwa i Przemysłu
  15058. został niemal podwojony i Shasa spodziewał się ostrego ataku ze
  15059. strony opozycji. Nigdy nie wybaczyli mu zmiany partii. Sytuacja
  15060. ta działała na niego jeszcze bardziej mobilizująco. Gotów do
  15061. starcia, wstał i poszukał wzrokiem przewodniczącego, po czym
  15062. odruchowo spojrzał na galerię dla gości.
  15063. Centaine siedziała w samym środku pierwszego rzędu.
  15064. Zjawiała się zawsze, jeśli w Izbie przemawiał Shasa lub Blaine.
  15065. Miała mały, płaski kapelusik nasunięty nisko na czoło,
  15066. ozdobiony filuternie i jakby od niechcenia jednym żółtym piórem
  15067. rajskiego ptaka. Kiedy napotkała spojrzenie Shasy, uśmiechnęła
  15068. się dodając mu otuchy skinieniem głowy.
  15069. Obok Centaine dostrzegł Tarę i to dla odmiany było dość
  15070. zaskakujące. Nie pamiętał już, kiedy ostatnim razem przyszła
  15071. tutaj, by go posłuchać. „Nasza umowa nie przewiduje, że mam
  15072. umierać z nudów” – oznajmiła mu kiedyś. Mimo to siedziała tu
  15073. dzisiaj i wyglądała niezwykle elegancko w gustownym,
  15074. słomkowym kapeluszu z różową wstążką i białych rękawiczkach
  15075. do łokcia. Dotknęła ronda w żartobliwym salucie. Shasa
  15076. zdziwiony uniósł brew, po czym powędrował wzrokiem w stronę
  15077. galerii dla dziennikarzy, która znajdowała się wysoko nad
  15078. tronem przewodniczącego. Siedzieli tam, z ołówkami w pogotowiu,
  15079. wysłannicy wszystkich anglojęzycznych gazet. Shasa był ich
  15080. ulubioną ofiarą, ale wszystkie oszczerstwa rzucane przez prasę
  15081. pod jego adresem, zamiast mu szkodzić, zdawały się jeszcze
  15082. umacniać jego pozycję w Partii Narodowej; poprzez swoją
  15083. małostkowość i subiektywizm napaści te uwydatniały także zalety
  15084. Shasy jako kompetentnego i biegłego ministra.
  15085. Shasa uwielbiał burzliwe i chaotyczne debaty w parlamencie,
  15086. cały ten bałagan, dlatego, teraz jego jedyne oko zapłonęło
  15087. żądzą walki. Przybrał charakterystyczną dla siebie, niedbałą
  15088. pozę, wcisnął obie ręce do kieszeni i rozpoczął wystąpienie.
  15089. Rzucili się na niego natychmiast, ujadając jak wściekłe psy.
  15090. Zewsząd dobiegały okrzyki niedowierzania i oburzenia:
  15091. – Wstyd, sir! To skandal!
  15092. Jego ironiczny uśmieszek doprowadzał ich do furii
  15093. i prowokował dalsze ekscesy, które Shasa jak zwykle pogardliwie
  15094. ignorował, nie dając się ani na chwilę zbić z pantałyku.
  15095. Stopniowo zapanował nad sytuacją i zaczął odpowiadać
  15096. swoim przeciwnikom w tym samym tonie, płacąc szyderstwem
  15097. za szyderstwo. Jego koledzy uśmiechali się z podziwem
  15098. i zachęcali głośno Shasę do jeszcze bardziej kąśliwych uwag,
  15099. wołając:
  15100. Hoor, hoor – „Brawo, brawo!”
  15101. Kiedy przyszło do głosowania, zgodnie z przewidywaniami,
  15102. jego partia udzieliła mu silnego poparcia i w rezultacie
  15103. proponowany przez niego budżet został zatwierdzony
  15104. większością głosów. Tym wystąpieniem jeszcze raz potwierdził
  15105. swoją klasę. Udowodnił, że już dawno przestał być szeregowym
  15106. członkiem gabinetu. Doktor Yerwoerd przesłał mu liścik:
  15107. Miałem rację stawiając na pana. Dobra robota.
  15108. Centaine uchwyciła na moment jego wzrok i złączyła dłonie
  15109. w triumfalnym geście, który wykonuje bokser po zwycięstwie
  15110. nad przeciwnikiem, ale w jej interpretacji był to gest iście
  15111. królewski i po kobiecemu wytworny. Potem Shasa zauważył, że
  15112. miejsce obok Centaine jest puste. Domyślił się, że Tara wyszła
  15113. w trakcie debaty i uśmiech na jego twarzy zgasł. Sam się
  15114. zdziwił, jak bardzo go to rozczarowało. Wolałby, żeby Tara była
  15115. do końca świadkiem jego triumfu.
  15116. Zbliżał się następny punkt programu, który go nie dotyczył.
  15117. Pod wpływem impulsu Shasa wstał i opuścił salę. Szerokimi
  15118. schodami dostał się na górę i poszedł długim korytarzem,
  15119. wyłożonym boazerią, do swojego biura. Znalazłszy się już
  15120. niemal przed głównym wejściem, zatrzymał się nagle, po czym,
  15121. znów wiedziony jakimś impulsem, minął je, skręcił za róg
  15122. i podszedł do nie rzucających się w oczy ani nie opatrzonych
  15123. żadnym napisem drzwi na końcu korytarza.
  15124. Było to tylne wyjście z biura – wygodna droga ucieczki
  15125. przed nieproszonymi gośćmi. Korzystając z niego omijało się
  15126. frontową poczekalnię. Drzwi były pomysłem starego Cecila
  15127. Johna Rhodesa, który potrzebował ich w zgoła odwrotnym celu
  15128. – by móc przyjmować szczególnych gości w całkowitej
  15129. tajemnicy. Oba zastosowania okazały się dla Shasy równie
  15130. przydatne. Od czasu do czasu używał tych drzwi premier lub
  15131. Manfred De La Rey, ale głównie korzystały z nich kobiety,
  15132. których wizyty u Shasy niezwykle rzadko miały charakter
  15133. służbowy.
  15134. Zamiast jak zwykle hałaśliwie wepchnąć klucz do zamka,
  15135. Shasa wsunął go po cichu i tak samo obrócił, po czym
  15136. brutalnie pchnął drzwi otwierając je na oścież. Boazeria po ich
  15137. wewnętrznej stronie zastała tak precyzyjnie dopasowana do
  15138. boazerii zdobiącej cały pokój, że mało kto domyślał się ich
  15139. istnienia. Tara, odwrócona do Shasy plecami, pochylała się nad
  15140. skrzynią ołtarza. Była jedną z tych osób, które nie wiedziały nic
  15141. o drzwiach. Poza podarowaniem Shasy ołtarza prawie w ogóle
  15142. nie interesowała się wystrojem ani umeblowaniem biura.
  15143. Dopiero po paru sekundach zorientowała się, że nie jest
  15144. sama. Zareagowała z przesadną gwałtownością. Błyskawicznie
  15145. odskoczyła od skrzyni, wykonała półobrót i stanęła oko w oko
  15146. z Shasą, ale kiedy zobaczyła, że to on, na jej twarzy zamiast
  15147. ulgi odmalowała się panika. Tara zbladła i zaczęła się bezładnie
  15148. tłumaczyć.
  15149. – Chciałam sobie tylko na niego popatrzeć – powiedziała
  15150. pośpiesznie. – To taka misterna robota... Jest piękny. Już
  15151. zdążyłam zapomnieć, jak bardzo.
  15152. Shasa natychmiast zauważył, że Tara zachowuje się jak
  15153. winowajca przyłapany na gorącym uczynku, ale nie mógł pojąć,
  15154. co wywołało z jej strony aż tak silną reakcję – miała przecież
  15155. prawo przebywać w jego biurze, dysponowała nawet własnym
  15156. kluczem do frontowych drzwi, a poza tym sama ofiarowała mu
  15157. ten ołtarz w prezencie, mogła więc go podziwiać, kiedy tylko
  15158. chciała.
  15159. Milcząc wpatrywał się w nią oskarżycielsko. Miał nadzieję, że
  15160. sprowokuje ją w ten sposób do dalszych wyjaśnień, ale Tara
  15161. odsunęła się od skrzyni, okrążyła biurko Shasy i stanęła przy
  15162. oknie.
  15163. – Byłeś dzisiaj w świetnej formie, tam na dole –
  15164. skomentowała. Głos miała wciąż lekko zdyszany, ale na jej
  15165. twarz powróciły już rumieńce. Powoli odzyskiwała zimną krew.
  15166. Zresztą jak zawsze.
  15167. – Czy dlatego wyszłaś przed końcem? – spytał. Zamknął za
  15168. sobą drzwi i energicznym krokiem podszedł do skrzyni.
  15169. – Ach, wiesz przecież, jak męczą mnie wszelkie liczby. Pod
  15170. koniec już się zgubiłam i przestałam cokolwiek rozumieć.
  15171. Shasa uważnie przypatrywał się ołtarzowi. Czego ona tu
  15172. chciała? – zastanawiał się gorączkowo. Skrzynia wyglądała na
  15173. nietkniętą. Rzeźba z brązu przedstawiająca Buszmena stała na
  15174. swoim miejscu, więc Tara z pewnością nie otwierała wieka.
  15175. – Tak, to prawdziwe dzieło sztuki – powiedział głaszcząc
  15176. narożną figurkę wyobrażającą świętego Łukasza.
  15177. – Nie miałam pojęcia, że w boazerii są ukryte drzwi. – Tara
  15178. najwyraźniej usiłowała za wszelką cenę odwrócić uwagę Shasy
  15179. od skrzyni, ale jej wysiłki spotęgowały tylko jego ciekawość. –
  15180. Nieźle mnie przestraszyłeś. Shasa nie podjął tematu i nadal
  15181. pieścił palcami wieko pokryte mozaiką.
  15182. – Powinienem zaprosić tutaj doktora Findlaya z National
  15183. Gallery – kontynuował. – Jest ekspertem w dziedzinie
  15184. średniowiecznej i renesansowej sztuki sakralnej.
  15185. – Ach, byłabym zapomniała! Obiecałam zawiadomić Tricię,
  15186. kiedy tylko się pojawisz. – Głos Tary brzmiał już niemal
  15187. desperacko. – Ma dla ciebie pilną wiadomość.
  15188. Tara podbiegła do drzwi łączących gabinet Shasy
  15189. z sekretariatem i otworzyła je.
  15190. – Tricio, pan Courtney już przyszedł. Sekretarka Shasy
  15191. zajrzała do gabinetu.
  15192. – Czy zna pan pułkownika Louisa Nela? – spytała. –
  15193. Próbował skontaktować się z panem przez cały ranek.
  15194. – Nel? – Shasa nadal przyglądał się skrzyni. – Nel? Nie,
  15195. chyba nie przypominam sobie nikogo takiego.
  15196. – Ale on twierdzi, że pana zna. Mówił, że pracowaliście
  15197. razem w czasie wojny.
  15198. – Boże drogi, ależ oczywiście! – Shasa przestał wreszcie
  15199. interesować się ołtarzem. – To dawne czasy... Ale faktycznie,
  15200. znam go bardzo dobrze. Wtedy nie był jeszcze pułkownikiem.
  15201. – Jest teraz szefem oddziału CID na Przylądku Dobrej
  15202. Nadziei – poinformowała go Tricia. – Prosił, żeby zatelefonował
  15203. pan do niego możliwie jak najszybciej. Twierdzi, że to bardzo
  15204. pilne, „sprawa życia i śmierci” – tak się wyraził.
  15205. – Mogę sobie wyobrazić – uśmiechnął się Shasa. – Pewnie
  15206. chce pożyczyć ode mnie pieniądze. – Proszę połącz mnie z nim,
  15207. Trish.
  15208. Usiadł za biurkiem i przyciągnął do siebie telefon. Wskazał
  15209. Tarze kanapę, ale ona potrząsnęła głową.
  15210. – Umówiłam się na lunch z Sally i Jenny – powiedziała
  15211. kierując się w stronę drzwi. Z jej twarzy znikło wreszcie napięcie,
  15212. ale Shasa nawet nie zwrócił na to uwagi. Patrzył w zamyśleniu
  15213. przez okno na wierzchołki dębów i odległe zbocza Signal Hill.
  15214. Nie zauważył ani nie usłyszał, kiedy Tara wyślizgnęła się
  15215. z gabinetu i cicho zamknęła za sobą drzwi.
  15216. Pod wpływem telefonu Nela w pamięci Shasy odżyły
  15217. wydarzenia sprzed niemal dwudziestu lat. Czy to możliwe, że
  15218. minęło już tyle czasu, zadumał się. Tak, możliwe, Boże, jak to
  15219. szybko zleciało.
  15220. Dwadzieścia lat temu Shasa był młodym dowódcą eskadry
  15221. i walczył z Włochami w Abisynii. W jednym ze starć stracił oko
  15222. i odesłano go z frontu do domu. Bezczynność podziałała na
  15223. niego fatalnie. Uznał, że jest kaleką i ciężarem dla swojej
  15224. rodziny oraz przyjaciół, a jego życie już się skończyło. Zaczął
  15225. pić, izolował się od wszystkich i popadał w coraz głębszą
  15226. depresję. Ze stanu całkowitej apatii wyrwał go wreszcie Blaine
  15227. Malcomess. Odnalazł go i po męsku, w cierpkich słowach,
  15228. podsumował jego postępowanie, a następnie zaproponował mu
  15229. zajęcie – pomoc w tropieniu i unieszkodliwianiu członków
  15230. Ossewa Brandwag, czyli Straży Wozów – tajnego ugrupowania
  15231. wojowniczych Afrykanerów-nacjonalistów, którzy robili wszystko,
  15232. by udaremnić plany wojenne Brytyjczyków i feldmarszałka Jana
  15233. Christiana Smutsa.
  15234. Wtedy właśnie rozpoczęła się bliska współpraca Shasy
  15235. z Louisem Nelem. Wspólnie demaskowali liderów pronazistowskiej
  15236. konspiracji, zbierali dowody, przygotowywali nakazy aresztowania
  15237. i internowania. Rozpracowując siatkę Ossewa Brandwag Shasa
  15238. wszedł w układ z tajemniczym informatorem – kobietą, która
  15239. kontaktowała się z nim wyłącznie telefonicznie i przedsiębrała
  15240. nadzwyczajne środki ostrożności, by utrzymać swoją tożsamość
  15241. w sekrecie. Shasa do dziś nie wiedział, kim była, nie wiedział
  15242. nawet, czy jeszcze żyje.
  15243. Informatorka ta wyjawiła mu szczegóły dotyczące
  15244. zaplanowanej przez Ossewa Brandwag kradzieży broni
  15245. z zakładów zbrojeniowych w Pretorii, dzięki czemu mogli zadać
  15246. wywrotowcom decydujący cios. Potem ta sama osoba ostrzegła
  15247. ich przed Białym Mieczem. Powiedziała, że istnieje zuchwały
  15248. spisek, mający na celu zamordowanie feldmarszałka Smutsa
  15249. i zamach stanu. Po wyeliminowaniu Smutsa spiskowcy planowali
  15250. przejąć, korzystając z powstałego zamieszania, kontrolę nad
  15251. wojskiem, ogłosić Południową Afrykę republiką i połączyć swe
  15252. siły z Hitlerem oraz innymi państwami Osi.
  15253. Shasa zdołał udaremnić ten spisek dosłownie w ostatniej
  15254. chwili, nadludzkim wręcz wysiłkiem i niestety – kosztem życia
  15255. swojego własnego dziadka. Morderca zastrzelił sir Garricka
  15256. Courtneya biorąc go omyłkowo za feldmarszałka Smutsa. Poza
  15257. wieloletnią, gorącą przyjaźnią łączyło ich jeszcze fizyczne
  15258. podobieństwo.
  15259. Shasa już od wielu lat nie wracał pamięcią do tamtych
  15260. niebezpiecznych czasów. Teraz wszystko stanęło mu jak żywe
  15261. przed oczami. W oczekiwaniu na dzwonek telefonu przeżywał od
  15262. nowa każdą minutę swojej szaleńczej wspinaczki stromym
  15263. zboczem Table Mountain, kiedy usiłował dogonić i ostrzec
  15264. dziadka i Smutsa, nim dotrą na szczyt, gdzie czekał już na nich
  15265. morderca. Shasa przypomniał sobie to potworne uczucie
  15266. bezradności, które opadło go na dźwięk wystrzału,
  15267. zwielokrotniony przez echo odbijające się od skał, kiedy
  15268. zrozumiał, że przybył za późno. Przypomniał sobie też swoje
  15269. przerażenie i ból na widok dziadka leżącego na drodze z raną,
  15270. która tworzyła w jego klatce piersiowej ogromną wyrwę,
  15271. i klęczącego obok zrozpaczonego starego feldmarszałka.
  15272. Shasa ruszył w pogoń za zabójcą. Znając okolicę jak własną
  15273. kieszeń, pobiegł skrótami i odciął mu drogę ucieczki. Walczyli
  15274. zajadle, na śmierć i życie. Biały Miecz okazał się silniejszy –
  15275. zdołał wyrwać się i uciec, ale przedtem Shasa wpakował mu
  15276. w pierś kulę ze swojej beretty. Plan obalenia rządu Smutsa nie
  15277. powiódł się, ale morderca zniknął i nigdy nie udało się postawić
  15278. go przed sądem. Shasa jeszcze raz poczuł dręczący ból na
  15279. wspomnienie tamtej ohydnej zbrodni. Bardzo kochał dziadka, na
  15280. jego cześć dał średniemu synowi imię Garrick.
  15281. Wreszcie telefon zadzwonił. Shasa niecierpliwie chwycił
  15282. słuchawkę.
  15283. – Louis? – zapytał.
  15284. – Shasa! – Tak, to był ten sam głos. – Dawno się nie
  15285. widzieliśmy, co?
  15286. – Miło cię słyszeć.
  15287. – Wiem, dlatego wolałbym mieć dla ciebie trochę lepsze
  15288. wieści. Przykro mi.
  15289. – Co się stało? – Shasa natychmiast spoważniał.
  15290. – Nie przez telefon. Jak szybko mógłbyś zjawić się u mnie,
  15291. na Caledon Square?
  15292. – Za dziesięć minut – powiedział Shasa i odłożył słuchawkę.
  15293. Tyle czasu wystarczało, żeby dotrzeć pieszo z Izby Zgromadzeń
  15294. do kwatery głównej CID. Zaintrygowany Shasa szedł żwawym
  15295. krokiem.
  15296. Incydent z Tarą i ołtarzem zupełnie wyleciał mu z pamięci.
  15297. Teraz próbował zgadnąć, cóż za złe wieści ma dla niego Louis
  15298. Nel.
  15299. Sierżant przy wejściu został uprzedzony i rozpoznał Shasę
  15300. natychmiast.
  15301. – Pułkownik oczekuje pana, panie ministrze. Wyślę kogoś,
  15302. żeby wskazał panu drogę do jego gabinetu – powiedział
  15303. i skinieniem przywołał jednego z policjantów.
  15304. Louis Nel urzędował w samej koszuli. Powitał Shasę
  15305. w drzwiach, po czym usadził go w jednym z wygodnych
  15306. klubowych foteli.
  15307. – Masz ochotę na drinka?
  15308. – Dla mnie jest jeszcze za wcześnie – odparł Shasa,
  15309. przyjmując tylko papierosa.
  15310. Nel był szczupły, jak zawsze, ale utracił już większość
  15311. włosów, zaś te, które pozostały, były śnieżnobiałe. Miał głębokie
  15312. cienie pod oczami, a z jego ust bardzo szybko zniknął powitalny
  15313. uśmiech, wargi ściągnęły się na powrót w cienką, nerwową linię.
  15314. Wyglądał jak ktoś, kto jest przepracowany, ma dużo zmartwień
  15315. i źle sypia.
  15316. Biorąc pod uwagę wiek, mógłby już chyba pójść na
  15317. emeryturę, pomyślał Shasa.
  15318. – Jak się miewa twoja żona? – spytał. Spotkał ją raz, może
  15319. dwa razy w życiu, ale nie pamiętał ani jej imienia, ani jak
  15320. wyglądała.
  15321. – Rozwiedliśmy się pięć lat temu.
  15322. – Przykro mi z tego powodu – powiedział Shasa. Louis
  15323. wzruszył ramionami.
  15324. – Wtedy mnie również było przykro. – Pochylił się do
  15325. przodu. – A co u ciebie? Masz trzech synów i córkę, zgadza się?
  15326. – O, widzę, że zrobiłeś już wywiad na mój temat –
  15327. uśmiechnął się Shasa, ale Louis nie zareagował na żart ani nie
  15328. zmienił posępnego wyrazu twarzy, tylko ciągnął dalej:
  15329. – Twój najstarszy syn ma na imię Sean – to też się
  15330. zgadza, prawda? Shasa skinął głową. Teraz on również
  15331. spoważniał, bo tknęło go jakieś złe przeczucie.
  15332. – Chcesz mówić ze mną na temat Seana? – zapytał
  15333. spokojnie. Louis nieoczekiwanie wstał i podszedł do okna. Nie
  15334. patrząc na Shasę powiedział:
  15335. – Rozmawiam z tobą nieoficjalnie. Nie mamy takiego
  15336. zwyczaju, ale ze względu na szczególne okoliczności
  15337. postanowiłem zrobić wyjątek. Nasza wspólna przeszłość, pozycja,
  15338. którą obecnie zajmujesz... – odwrócił się od okna. –
  15339. Prawdopodobnie w ogóle nie zainteresowałbym się całą sprawą,
  15340. w każdym razie jeszcze nie na tym etapie śledztwa, gdyby nie
  15341. pewne detale, które przykuły moją uwagę.
  15342. Słowo „śledztwo” podziałało na Shasę jak sygnał alarmowy.
  15343. Chciał jak najszybciej usłyszeć, co Louis ma mu do
  15344. zakomunikowania i mieć to już za sobą. Zapanował jednak nad
  15345. wzburzeniem i cierpliwie czekał, przygotowany na najgorsze.
  15346. – Mieliśmy ostatnio całą serię włamań do najbogatszych
  15347. domów w okolicy. To głośna sprawa, na pewno czytałeś o tym
  15348. w gazetach. Prasa nazywa złodzieja „przylądkowym
  15349. dżentelmenem-włamywaczem”.
  15350. – Oczywiście, że czytałem. Wśród poszkodowanych jest kilku
  15351. moich bliskich przyjaciół – Simpsonowie, Westonowie. Mark
  15352. Weston stracił swoją słynną kolekcję złotych monet.
  15353. – A pani Simpson swoje słynne szmaragdy – dodał Louis. –
  15354. Kolczyki z tego kompletu odzyskaliśmy podczas nalotu na
  15355. siedzibę pewnego pasera w Szóstej Dzielnicy. Dostaliśmy cynk od
  15356. naszego informatora. Strzał w dziesiątkę. Znaleźliśmy u faceta całe
  15357. tony skradzionych rzeczy. To kolorowy. Jako przykrywkę
  15358. prowadził sklep z artykułami elektrycznymi, ale prawdziwy handel
  15359. odchodził na zapleczu. Gość siedział u nas dwa tygodnie, aż
  15360. w końcu zaczął sypać. Podał nam całą listę swoich dostawców.
  15361. Jest na niej między innymi taki jeden przyjemniaczek, niejaki
  15362. Rufus Constantine. Mówi ci coś to nazwisko?
  15363. Shasa przecząco pokręcił głową.
  15364. – Co to ma wspólnego z moim synem?
  15365. – Zaraz do tego dojdę. To właśnie Constantine opchnął
  15366. paserowi te szmaragdy, a także kilka innych przedmiotów
  15367. skradzionych twoim przyjaciołom. Przyskrzyniliśmy go
  15368. i zaprosiliśmy do nas na rozmowę. To kawał twardziela, ale
  15369. znaleźliśmy sposób, żeby zmiękł. Wyśpiewał nam wszystko. Nie
  15370. sądzę, żeby spodobał ci się tekst jego piosenki.
  15371. – Sean? – zapytał krótko Shasa. Louis skinął głową.
  15372. – Przykro mi, ale wygląda na to, że jest szefem świetnie
  15373. zorganizowanej szajki.
  15374. – Nie wierzę. To do niego nie pasuje.
  15375. – Obawiam się, że nie masz racji. Twój syn nigdy nie
  15376. cieszył się najlepszą opinią.
  15377. – Owszem, ma na koncie kilka nieodpowiedzialnych
  15378. wybryków – przyznał Shasa. – Ale to już przeszłość.
  15379. Ustatkował się i wziął solidnie do roboty. A poza tym, dlaczego
  15380. miałby dać się wciągnąć w coś takiego? Przecież nie dla
  15381. pieniędzy. Ma ich dosyć.
  15382. – Z tego co wiem, pracownicy biurowi na stażu nie zarabiają
  15383. zbyt dużo.
  15384. – Dorzucam mu spore kieszonkowe. – Shasa jeszcze raz
  15385. potrząsnął głową z niedowierzaniem. – Nie, to niemożliwe.
  15386. Zresztą Sean nie jest włamywaczem. Nie ma o tym pojęcia.
  15387. – Oczywiście, że nie. On tylko nadaje robotę. Resztę odwala
  15388. Rufus i jego pomagierzy.
  15389. – Co rozumiesz przez „nadawanie roboty”?
  15390. – O ile się nie mylę, Sean jako twój syn jest wszędzie mile
  15391. widzianym gościem.
  15392. – Tak sądzę – powiedział Shasa ostrożnie.
  15393. – Z relacji Rufusa wynika, że Sean bierze pod lupę każdy
  15394. dom, w którym bywa. Szacuje zamożność gospodarzy
  15395. i potencjalną wartość posiadanej przez nich gotówki oraz
  15396. kosztowności. Uważnie studiuje rozkład domu i rozmieszczenie
  15397. takich elementów jak ścienne sejfy czy skrytki. Jeśli uzna, że
  15398. sprawa jest warta zachodu, typuje którąś kobietę z rodziny –
  15399. matkę lub córkę – i nawiązuje z nią romans, by mieć pretekst
  15400. do częstszych wizyt oraz poznać szczegóły, na przykład
  15401. kombinację szyfru. Wreszcie aranżuje skok. Podczas kolejnej
  15402. schadzki, gdy on zabawia wybrankę swego serca w sypialni na
  15403. górze, wspólnik, zgodnie z wcześniej ustalonym planem, zakrada
  15404. się do domu.
  15405. Shasa w milczeniu słuchał tych rewelacji.
  15406. – System sprawdza się doskonale – ciągnął Louis. – W kilku
  15407. przypadkach poszkodowane damy nie zameldowały nam nawet
  15408. o kradzieży, ponieważ bardziej niż na odzyskaniu biżuterii
  15409. zależało im na ocaleniu własnej reputacji i uniknięciu
  15410. mężowskiego gniewu.
  15411. – Czy jedną z tych dam nie była przypadkiem Marge
  15412. Weston? – zapytał Shasa zimno.
  15413. – Z naszych informacji wynika, że tak.
  15414. – A to sukinsyn! – wyrwało się Shasy. Choć był
  15415. wstrząśnięty, nie miał już cienia wątpliwości co do tego, że
  15416. Louis zrelacjonował mu fakty, nie domysły. Wszystko ułożyło
  15417. się nagle w logiczną całość. Marge i Sean! Shasa po prostu nie
  15418. potrafił znieść myśli, że Sean uwiódł jedną z jego kochanek.
  15419. – Tym razem posunął się za daleko – wycedził.
  15420. – Zgadzam się z tobą – odparł Louis. – Za daleko co
  15421. najmniej o milę. Nawet jeśli nie był jeszcze nigdy karany, grozi
  15422. mu pięć albo sześć lat.
  15423. Zraniona duma na chwilę odebrała Shasy zdolność
  15424. logicznego myślenia i przewidywania konsekwencji prawnych tego,
  15425. co usłyszał, ale pod wpływem ostatniego zdania błyskawicznie
  15426. odzyskał zimną krew. Nie potrafił wyobrazić sobie najstarszego
  15427. syna na ławie oskarżonych, a tym bardziej – skazanego na
  15428. wieloletnie więzienie. Spontaniczny gniew ustąpił chłodnej analizie
  15429. sytuacji.
  15430. – Przygotowaliście już akt oskarżenia? – zapytał Louisa. –
  15431. Jest nakaz aresztowania?
  15432. – Na razie nie – powiedział Louis z lekkim ociąganiem. –
  15433. Dostaliśmy te informacje dopiero przed kilkoma godzinami.
  15434. Podszedł do swojego biurka i jakby od niechcenia wziął do
  15435. ręki niebieską teczkę zawierającą akta.
  15436. – Co mam robić? – zapytał Shasa spokojnie. – Czy da
  15437. radę jeszcze coś zdziałać w tej sprawie?
  15438. – Ja zrobiłem już wszystko co mogłem – oznajmił Louis. –
  15439. A nawet więcej, niż mogłem i powinienem. Nie mam prawa
  15440. opóźniać śledztwa ani tym bardziej udzielać ci poufnych
  15441. informacji na temat jego przebiegu. Ale nie potrafiłem zataić ich
  15442. przed tobą. Nie wybaczyłbym sobie tego. Znamy się od wielu
  15443. lat, Shasa, ale nigdy nie zapomnę jak wiele zrobiłeś, by
  15444. udaremnić spisek Białego Miecza. Ryzykuję wyłącznie przez
  15445. wzgląd na ciebie i na pamięć tamtych czasów. Już i tak bardzo
  15446. poważnie nadstawiłem karku.
  15447. Przerwał i wziął głęboki oddech. Shasa w milczeniu czekał na
  15448. dalszy ciąg.
  15449. – Powtarzam, nie mogę zrobić nic więcej ponad to, co już
  15450. zrobiłem. Ani ja, ani nikt inny. Nie na tym etapie. – Louis
  15451. położył szczególny nacisk na trzy ostatnie słowa, po czym
  15452. dodał, pozornie bez związku: – W przyszłym miesiącu odchodzę
  15453. na emeryturę. Ktoś inny zajmie moje miejsce.
  15454. – Ile mam czasu? – zapytał Shasa nie tracąc czasu na
  15455. zbędne komentarze. Rozumieli się bez słów.
  15456. – Mogę posiedzieć nad tymi aktami jeszcze przez kilka
  15457. godzin, powiedzmy do piątej po południu. Potem muszę nadać
  15458. sprawie bieg. Shasa wstał.
  15459. – Jesteś prawdziwym przyjacielem.
  15460. – Odprowadzę cię na dół – powiedział Louis. Shasa
  15461. odezwał się ponownie dopiero w windzie, kiedy udało mu się
  15462. uspokoić i zebrać myśli.
  15463. – Już od dawna nie myślałem o Białym Mieczu – zagadnął,
  15464. chcąc zmienić na chwilę temat. – Aż do dzisiaj. To wszystko
  15465. wydaje mi się tak odległe, choć przecież dotyczyło mnie
  15466. osobiście.
  15467. – Ja nigdy nie przestałem o tym myśleć – odparł cicho
  15468. Louis. – Ten człowiek był mordercą. Gdyby powiodła się jego
  15469. zbrodnicza misja, bylibyśmy dziś w o wiele gorszej sytuacji. Ten
  15470. kraj również.
  15471. – Ciekawe, co się z nim stało – rozmyślał głośno Shasa. –
  15472. Kim był wtedy i kim jest teraz? A może już od dawna nie żyje?
  15473. – Mam powody, by w to wątpić – odparł Louis. – Kilka lat
  15474. temu chciałem jeszcze raz przejrzeć akta tamtej sprawy... –
  15475. urwał, kiedy winda zatrzymała się na parterze. W milczeniu
  15476. przeszli przez hall. Na dworze świeciło słońce. Przystanęli na
  15477. schodach przed głównym wejściem.
  15478. – No i? – ponaglił Shasa. – Co z tymi aktami?
  15479. – Nie ma żadnych akt – odpowiedział spokojnie Louis.
  15480. – Nie rozumiem.
  15481. – Po prostu. Ani śladu sprawy Białego Miecza – powtórzył
  15482. Louis. – Ani w rejestrach policyjnych, ani w kartotekach
  15483. Departamentu Sprawiedliwości, ani w centralnym archiwum.
  15484. Oficjalnie ktoś taki w ogóle nie istniał.
  15485. – To niemożliwe. – Shasa wpatrywał się w Louisa
  15486. z niedowierzaniem. – Te akta muszą gdzieś być. Przecież obaj
  15487. mieliśmy je w rękach setki razy. Były takie grube – pokazał
  15488. palcami. – Nie mogły tak po prostu zniknąć.
  15489. – Ale znikły. Daję ci słowo, że sprawdziłem wszędzie. –
  15490. Louis wyciągnął rękę na pożegnanie. – Pamiętaj, do piątej.
  15491. Gdyby ktoś chciał do mnie zatelefonować, do piątej czekam
  15492. w biurze. Ale ani minuty dłużej.
  15493. – Nigdy ci tego nie zapomnę – powiedział Shasa ściskając
  15494. mu dłoń.
  15495. Odwrócił się i zerknął na zegarek. Do południa brakowało
  15496. kilku minut. Szczęśliwym trafem był umówiony na lunch
  15497. z Manfredem De La Reyem. Punktualnie o dwunastej znalazł się
  15498. z powrotem w parlamencie. Na dźwięk odległego armatniego
  15499. wystrzału, który oznaczał południe, wszyscy obecni w głównym
  15500. hallu, łącznie z oddźwiernym, odruchowo sprawdzili zegarki.
  15501. Shasa od razu skręcił w stronę jadalni, chociaż wiedział, że
  15502. jest o wiele za wcześnie. Nie licząc ubranych na biało kelnerów,
  15503. sala była zupełnie pusta. Poszedł do baru i zamówił gin. Do
  15504. spotkania z Manfredem zostało jeszcze prawie pół godziny. Co
  15505. parę sekund niecierpliwie spoglądał na zegarek, ale zdawał sobie
  15506. sprawę, że szukanie Manfreda w ogromnym labiryncie
  15507. parlamentu nie jest najlepszym pomysłem. O tej porze cały
  15508. gmach tętnił życiem, a Manfred mógł być dosłownie wszędzie.
  15509. Żeby zabić czas, Shasa zajął się pielęgnowaniem i podsycaniem
  15510. swojej wściekłości.
  15511. Co za gnojek, rozmyślał. Przez tyle lat robił ze mnie durnia,
  15512. a ja na to pozwalałem. Nie docierało do mnie, co się dzieje.
  15513. Przymykałem na wszystko oczy. Może nie chciałem znać
  15514. prawdy, bo bałem się, że jej nie zniosę? On jest całkowicie
  15515. pozbawiony skrupułów. Zepsuty do szpiku kości. Nagle
  15516. przypomniało mu się coś jeszcze.
  15517. Przecież Marge Weston mogłaby być jego matką! Ciekawe,
  15518. iloma kobietami musiałem się z nim podzielić? Dla tego
  15519. sukinsyna nie ma chyba nic świętego!
  15520. Manfred De La Rey zjawił się parę minut przed czasem.
  15521. Kroczył przez salę rozdając na prawo i lewo szerokie uśmiechy,
  15522. uściski dłoni i porozumiewawcze mrugnięcia. Zachowywał się jak
  15523. rasowy polityk, w związku z czym dotarcie do Shasy zajęło mu
  15524. dłuższą chwilę. Shasa siedział przy barze jak na szpilkach, ale
  15525. z kamienną twarzą. Nie chciał, by ktokolwiek domyślił się
  15526. kipiących w nim emocji.
  15527. De La Rey zamówił piwo. Nigdy nie pijał niczego
  15528. mocniejszego. Shasa odczekał, aż Manfred pociągnie pierwszy
  15529. łyk, i najspokojniej jak mógł powiedział:
  15530. – Mam problem. Bardzo poważny problem.
  15531. Twarz Manfreda nadal promieniała niewymuszonym
  15532. uśmiechem. Był zbyt przebiegły, aby zdradzić swoje myśli
  15533. i uczucia w obecności całego tłumu adwersarzy i potencjalnych
  15534. wrogów. Ale jego oczy momentalnie stały się zimne, przenikliwe
  15535. i jasne jak u bazyliszka.
  15536. – Nie tutaj – rzucił i pociągnął Shasę do toalety. Stanęli
  15537. obok siebie nad rynną urynału. Cichym, lecz napiętym głosem
  15538. Shasa wyjaśnił, o co chodzi. Kiedy skończył mówić, Manfred stał
  15539. ze spuszczoną głową zaledwie przez kilka sekund, wpatrując się
  15540. w białe wnętrze urynału. Wyprostował się i powiedział krótko:
  15541. – Daj mi ten numer.
  15542. Shasa pośpiesznie wetknął mu do ręki wizytówkę Louisa
  15543. Nela.
  15544. – Muszę skorzystać ze specjalnej linii w moim biurze.
  15545. Spotkajmy się znowu w barze za kwadrans. – Manfred zasunął
  15546. rozporek i wyszedł z toalety.
  15547. Wrócił już po dziesięciu minutach i dołączył do Shasy, który
  15548. zabawiał rozmową czterech wpływowych posłów. Kiedy wszyscy
  15549. dopili swoje drinki, Shasa zaproponował przejście do jadalni. Po
  15550. drodze Manfred wziął go mocno pod ramię i uśmiechając się
  15551. dwuznacznie, jakby opowiadał słony dowcip, szepnął mu do
  15552. ucha:
  15553. – Załatwione, ale chłopak ma się wynieść z tego kraju
  15554. w ciągu dwudziestu czterech godzin. I nie chcę go tu widzieć
  15555. z powrotem. Umowa stoi?
  15556. Shasa skinął głową.
  15557. – Jestem ci bardzo wdzięczny – powiedział. Zobowiązanie,
  15558. które złożył i musiał wypełnić, ciążyło mu teraz dużo bardziej
  15559. niż świadomość skandalicznych wyczynów Seana. Wiedział, że
  15560. właśnie zaciągnął wielki dług i kiedyś będzie go musiał spłacić,
  15561. prawdopodobnie z odsetkami.
  15562. Harley Seana stał przed halą sportową, którą Shasa kazał
  15563. wybudować dwa lata temu i podarował synom jako wspólny
  15564. prezent na Gwiazdkę. Była tam sala gimnastyczna, kort do
  15565. squasha, kryty basen o wymiarach półolimpijskich oraz szatnie.
  15566. Shasa z daleka usłyszał twarde, rytmiczne dźwięki odbijanej piłki
  15567. i skierował się od razu na galerię dla widzów.
  15568. Sean grał z jednym ze swoich bliskich kolegów. Był w białych
  15569. satynowych spodenkach, ale bez koszulki. Miał też białe
  15570. tenisowe pantofle, a na czole – białą opaskę. Jego opalony,
  15571. złocisto-brązowy tors lśnił od potu.
  15572. Chłopak był nieprawdopodobnie piękny, jakby dopiero co
  15573. wyskoczył z ram swojego wyidealizowanego, romantycznego
  15574. portretu. Poruszał się z leniwą gracją polującego lamparta, ale
  15575. ten wdzięk i lekkość były złudne; uderzał w małą, czarną piłkę
  15576. z tak potworną siłą, że każde odbicie brzmiało jak huk
  15577. karabinowego wystrzału.
  15578. Kiedy zobaczył Shasę, błysnął radośnie w jego kierunku
  15579. równymi, białymi zębami. Napotkawszy spojrzenie zielonych,
  15580. roziskrzonych oczu syna, Shasa poczuł nagle w okolicach serca
  15581. bolesne szarpnięcie. Pomimo gniewu nie pogodził się jeszcze
  15582. z myślą, że za chwilę muszą się rozstać, być może na zawsze.
  15583. W przebieralni Shasa bezceremonialnie pożegnał partnera
  15584. Seana:
  15585. – Muszę pilnie pomówić z synem. Na osobności. Kiedy
  15586. zostali sami, powiedział bez wstępów:
  15587. – Masz na karku policję. Wiedzą o tobie wszystko. –
  15588. Przerwał, czekając na jakąś reakcję, ale spotkał go zawód. Sean
  15589. spokojnie wycierał twarz i szyję ręcznikiem.
  15590. – Przepraszam, ojcze, ale chyba nie bardzo rozumiem,
  15591. o czym mówisz. Cóż takiego wie policja na mój temat? – spytał
  15592. niewinnie. Jego opanowanie wyprowadziło Shasę z równowagi.
  15593. – Przestań wreszcie grać ze mną w kotka i myszkę. Wiedzą
  15594. dosyć, żeby wsadzić cię za kratki na dziesięć lat.
  15595. Sean wstał z ławki upuszczając ręcznik. Teraz był już
  15596. poważny.
  15597. – Kto mnie sypnął?
  15598. – Rufus Constantine.
  15599. – Nędzny skurwiel. Przy najbliższej okazji skręcę mu kark!
  15600. Aż do tego momentu Shasa żywił irracjonalną nadzieję, że
  15601. być może jednak Sean jest niewinny. Ale syn nie zadał sobie
  15602. nawet trudu, by czemukolwiek zaprzeczyć i to pozbawiło Shasę
  15603. reszty złudzeń.
  15604. – Ja też z rozkoszą skręciłbym komuś kark! – odparował.
  15605. – Co teraz zrobimy? – zapytał Sean całkowicie ignorując tę
  15606. groźbę. Jego bezczelność po raz kolejny zbiła Shasę z tropu.
  15607. – My? – wykrztusił wreszcie. – Co ci przyszło do głowy?
  15608. Miałbym narażać na szwank swoje dobre imię, żeby ratować
  15609. skórę pospolitego złodzieja?
  15610. – Nie. Żeby ratować honor rodziny – wyjaśnił Sean
  15611. z niezmąconym spokojem. – Nie pozwolisz nigdy na to, żebym
  15612. stanął przed sądem. To zaszkodziłoby naszej reputacji o wiele
  15613. bardziej. Wiem, że do tego nie dopuścisz.
  15614. – Pomyślałeś o wszystkim zawczasu, prawda? – spytał
  15615. sarkastycznie Shasa. Ponieważ Sean zbył to wzruszeniem
  15616. ramion, dodał: – Nie powinieneś używać takich słów jak honor
  15617. czy przyzwoitość. Nie masz pojęcia, co znaczą.
  15618. – To tylko słowa – odparł Sean. – Puste słowa. A ja nie
  15619. lubię gadać. Lubię, kiedy coś się dzieje.
  15620. – Nie znam sposobu, żeby ci udowodnić, jak bardzo się
  15621. mylisz – szepnął Shasa. – Najchętniej pozwoliłbym ci zgnić
  15622. w celi pełnej szczurów, ale nie mogę.
  15623. Jego furia sięgnęła zenitu i poczuł, że musi się wyładować
  15624. w brutalnej, męskiej walce. Mimowolnie zacisnął pięści, gotów do
  15625. pierwszego ciosu. Sean natychmiast przybrał postawę obronną,
  15626. ale w jego oczach czaiła się żądza mordu. Shasa wydał setki
  15627. funtów na jego treningi, załatwił mu najlepszych instruktorów
  15628. w Afryce. Każdy z nich przyznawał w końcu, że nie jest w stanie
  15629. go niczego więcej nauczyć. Walka była żywiołem i drugą naturą
  15630. Seana. Bił się instynktownie. W kraju bardzo szybko zabrakło
  15631. mu przeciwników. Shasa, uszczęśliwiony, że chłopak znalazł
  15632. wreszcie coś, co go naprawdę interesuje i w czym się spełnia,
  15633. jeszcze przed rozpoczęciem przez Seana stażu w firmie wysłał
  15634. go do Japonii. Przez trzy miesiące Sean trenował pod okiem
  15635. mistrza walk wschodnich.
  15636. Shasa nieoczekiwanie uświadomił sobie, na co się porywa.
  15637. Stał przed nim młody, wojowniczy, wysportowany i gotowy na
  15638. wszystko mężczyzna, zawodnik w szczytowej formie. Poczuł
  15639. nagle, że każda kość w jego własnym ciele ma dokładnie
  15640. czterdzieści jeden lat. Zdał sobie także sprawę, że syn będzie
  15641. chciał zabawić się jego kosztem, maksymalnie go upokorzyć.
  15642. Drapieżny wyraz oczu Seana mówił sam za siebie. Shasa
  15643. rozluźnił pięści i zrobił krok do tyłu.
  15644. – Spakuj się – powiedział nie podnosząc głosu. –
  15645. Wyjeżdżasz stąd. Na zawsze.
  15646. Polecieli samolotem na północ. Wylądowali tylko na moment
  15647. w Johannesburgu, żeby uzupełnić zapas paliwa, po czym
  15648. dopiero w Messynie, niedaleko granicy z Rodezją.
  15649. Shasa był właścicielem trzydziestu procent udziałów
  15650. w tamtejszej kopalni miedzi. Skontaktował się przez radio
  15651. z lotniskiem. Kiedy wylądowali, przy pasie startowym czekał już
  15652. na nich ford pikap. Shasa usiadł za kierownicą. Mogli
  15653. wprawdzie minąć granicę i polecieć dużo dalej – do Salisbury
  15654. lub Loureneo Marques – ale wolał, by ich rozstanie miało
  15655. charakter symboliczny i ostateczny. Wymyślił sobie, że jeśli Sean
  15656. przekroczy granicę na własnych nogach, będzie to bardzo
  15657. podniosły i oczyszczający akt. Na razie jednak, kiedy pokonywali
  15658. ostatnie mile suchego, rozgrzanego veldu, zbliżając się
  15659. nieubłaganie do mostu na rzece Limpopo, nastrój Seana nie
  15660. wydawał się zbyt uroczysty. Chłopak siedział obok w niedbałej
  15661. pozie, z rękami w kieszeniach, opierając jedną stopę na desce
  15662. rozdzielczej.
  15663. – Zastanawiałem się – powiedział ugrzecznionym,
  15664. bezosobowym tonem, jak na lekcji konwersacji – co
  15665. powinienem teraz zrobić. Doszedłem do wniosku, że najlepiej
  15666. będzie, jeśli zatrudnię się w jednej z firm organizujących safari –
  15667. w Rodezji, Kenii albo w Mozambiku. Zaraz po odbyciu stażu
  15668. postaram się o koncesję i zostanę wolnym strzelcem. Myśliwi
  15669. zarabiają kupę forsy, a poza tym nie wyobrażam sobie
  15670. ciekawszego życia. Pomyśl tylko – polowanie od rana do nocy!
  15671. Shasa obiecywał sobie, że przez całą drogę będzie
  15672. zachowywał się chłodno i z rezerwą. Prawie mu się to udało.
  15673. Odkąd opuścili Kapsztad, odezwał się najwyżej dwa-trzy razy
  15674. i to bardzo zwięźle. Ale brak jakichkolwiek oznak skruchy ze
  15675. strony Seana i jego awanturnicze, totalnie beztroskie, egoistyczne
  15676. plany na przyszłość zirytowały go do tego stopnia, że
  15677. w ostatniej chwili był zmuszony wprowadzić istotne zmiany
  15678. w misternym scenariuszu pożegnania.
  15679. – Z tego, co słyszałem, nie wytrzymałbyś nawet tygodnia bez
  15680. kobiety – zauważył złośliwie. Na twarzy Seana pojawił się
  15681. lubieżny uśmiech.
  15682. – Dam sobie radę, ojcze. Tam będzie na pęczki tego
  15683. towaru. Część napiwku dostaje się w naturze. Na safari
  15684. przyjeżdżają starzy, nadziani faceci i zazwyczaj przywożą ze sobą
  15685. swoje córki albo najnowsze, bardzo młode żony...
  15686. – Na litość boską, Sean! Jesteś kompletnie amoralny!
  15687. – Uważam to za komplement.
  15688. – A twoje plany co do zdobycia koncesji i założenia własnej
  15689. firmy? W jaki sposób zamierzasz tego dokonać bez pieniędzy?
  15690. Sean wyglądał na zaskoczonego.
  15691. – Tato, jesteś przecież jednym z najbogatszych ludzi
  15692. w Afryce. Nie chciałbyś mieć własnej firmy i polować sobie ile
  15693. dusza zapragnie? Miałem nadzieję, że rozkręcimy ten interes
  15694. wspólnie.
  15695. Przez moment Shasa wbrew sobie czuł silną pokusę, żeby
  15696. powiedzieć „tak”. Sam już od jakiegoś czasu rozważał
  15697. sensowność takiego przedsięwzięcia. Jego przewidywania
  15698. dotyczące ewentualnych zysków zgadzały się dokładnie z tym, co
  15699. mówił Sean. Dziewicze piękno Afryki i jej dzika, niepowtarzalna
  15700. fauna były wspaniałym towarem, który można było
  15701. rozreklamować i sprzedać jak wszystko inne, robiąc na tym
  15702. fortunę. Problem polegał na znalezieniu człowieka godnego
  15703. zaufania – fachowca rozumiejącego specyfikę tej branży, który
  15704. mógłby z powodzeniem poprowadzić taką firmę, Shasa odwlekał
  15705. realizację tego planu, ponieważ dotychczas nie znalazł nikogo
  15706. odpowiedniego...
  15707. Do licha, przywołał się do porządku. Spłodziłem potwora.
  15708. Przed egzekucją zdążyłby jeszcze sprzedać używany samochód
  15709. sędziemu, który skazał go na śmierć.
  15710. Złapał się na tym, że wciąż czuje wobec syna bezkrytyczny
  15711. podziw i w głębi duszy jest z niego dumny. Wziął się jednak
  15712. w garść i powiedział twardo:
  15713. – Sean, widzę, że ty nadal nic nie rozumiesz. Nasze drogi
  15714. rozchodzą się definitywnie.
  15715. Znajdowali się u celu. Przed nimi roztaczał się widok na
  15716. rzekę Limpopo, ale wbrew temu co pisał Kipling, jej wody nie
  15717. były ani oleiste, ani szarozielone. Normalnie rzeka miała pół mili
  15718. szerokości, ale teraz, w porze suszy, środkiem koryta snuł się
  15719. zaledwie wąski, niemrawy strumień. Długi betonowy most
  15720. prowadził prosto na północ. W dole rozpościerały się połacie
  15721. pomarańczowego piasku, porośnięte gdzieniegdzie kępkami
  15722. rachitycznych trzcin.
  15723. Przejechali przez most w całkowitym milczeniu. Shasa
  15724. zatrzymał samochód po drugiej stronie, przed barierką.
  15725. Posterunek straży granicznej mieścił się w małym kwadratowym
  15726. budynku krytym falistą blachą. Shasa nie wyłączył silnika. Sean
  15727. wygramolił się z forda i obszedł go od tyłu, żeby wyjąć swoją
  15728. walizkę. Potem wrócił i stanął przy otwartym oknie od strony
  15729. Shasy. Schylił się i powiedział:
  15730. – Mylisz się, tato. Nasze drogi nigdy się nie rozejdą. Jestem
  15731. częścią ciebie i zbyt mocno cię kocham, by do tego dopuścić.
  15732. Nikogo ani niczego nie kocham na tym świecie i nigdy nie
  15733. kochałem. Poza tobą.
  15734. Shasa próbował doszukać się w jego twarzy choćby śladu
  15735. fałszu, ale niczego takiego nie znalazł. Pod wpływem impulsu
  15736. wyciągnął rękę i przygarnął Seana do siebie. Nie planował tego,
  15737. przeciwnie, chciał do końca zachować twarz. Skapitulował
  15738. jednak po raz drugi i sięgnął do wewnętrznej kieszeni
  15739. marynarki, skąd wyciągnął gruby plik banknotów oraz kilka
  15740. kopert. Miał je przygotowane, choć przyrzekał sobie solennie, że
  15741. nie zrobi z nich użytku i zostawi Seana bez grosza przy duszy.
  15742. – Masz tu parę funtów na przetrwanie – powiedział
  15743. burkliwie. – I trzy listy polecające do moich znajomych
  15744. w Salisbury. Może zechcą ci pomóc.
  15745. Sean niedbale wetknął listy i pieniądze do kieszeni, po czym
  15746. wziął do ręki walizkę.
  15747. – Dziękuję, ojcze. Nie zasłużyłem na to.
  15748. – Zgadza się – odparł Shasa. – Ale nie rób sobie
  15749. wyrzutów, więcej nie będzie. Nic i nigdy. Skończyłem z tobą,
  15750. Sean. Właśnie wypłaciłem ci pierwszą i zarazem ostatnią część
  15751. twojego rodzinnego majątku.
  15752. Sean posłał ojcu jeden ze swoich najbardziej olśniewających
  15753. uśmiechów. Przez całe lata każdy taki uśmiech był dla Shasy
  15754. jak wschód słońca lub mały cud. Znów targnęły nim
  15755. wątpliwości. Na przekór oczywistym faktom pomyślał, że to
  15756. jednak niemożliwe, by Sean był z gruntu zły.
  15757. – Napiszę do ciebie, ojcze. Zobaczysz, któregoś dnia
  15758. będziemy się obaj śmiać z tej całej historii. Kiedy znów
  15759. będziemy razem.
  15760. Wlokąc za sobą walizkę Sean minął barierkę. Kiedy zniknął
  15761. w baraku odprawy celnej, Shasę ogarnęło uczucie nieznośnej
  15762. pustki i bezradności. Nie mógł pogodzić się z myślą, że tyle lat
  15763. jego troski i czułości poszło na marne.
  15764. Shasa z rozbawieniem zauważył, z jaką łatwością Isabella
  15765. oduczyła się szczebiotania. Już po dwóch tygodniach nauki
  15766. w Rustenberg Girl’s Senior School mówiła i wyglądała jak
  15767. prawdziwa dama. Najwyraźniej zarówno nauczycielki, jak
  15768. i koleżanki ze szkoły okazały się odporne na jej paplaninę.
  15769. Nadal jednak stosowała stare sztuczki w postaci przymilania
  15770. się lub dąsów, gdy chciała zjednać sobie ojca i coś uzyskać.
  15771. Teraz przycupnęła obok niego na brzeżku fotela i pieszcząc siwe
  15772. włosy na jego skroniach zagruchała:
  15773. – Mam najpiękniejszego tatę na świecie. – Nie kłamała.
  15774. Srebrne skronie Shasy wspaniale harmonizowały z resztą
  15775. gęstych, ciemnych włosów i opaloną twarzą o męskich rysach,
  15776. wciąż nietkniętych przez czas. – Mam najcudowniejszego
  15777. i najukochańszego tatę na świecie.
  15778. – A ja mam najbardziej podstępną i jędzowatą córkę pod
  15779. słońcem – odgryzł się.
  15780. Isabella roześmiała się uszczęśliwiona. Czuł jej dziecięcą
  15781. jeszcze, słodką woń przywodzącą na myśl sennego, opitego
  15782. mlekiem kotka. Kiedy była w pobliżu, serce topniało mu jak
  15783. wosk. Wyczuwając zbliżające się niebezpieczeństwo, postanowił
  15784. wzmocnić fortyfikacje.
  15785. – Córkę, która ma dopiero czternaście lat... – dodał surowo.
  15786. – Piętnaście – poprawiła go Isabella.
  15787. – Czternaście i pół – odparował.
  15788. – Prawie piętnaście – nalegała.
  15789. – Niespełna piętnastoletnią córkę, która jest dla mnie zbyt
  15790. wielkim skarbem, bym pozwolił jej przebywać poza domem po
  15791. dziesiątej wieczorem...
  15792. – Mój groźny, kudłaty niedźwiedź – szepnęła mu do ucha
  15793. obejmując go mocno i przytulając jedwabisty policzek do jego
  15794. twarzy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego córka jest już
  15795. kobietą.
  15796. Zawsze podziwiał pełne i kształtne piersi Tary. Nadal budziły
  15797. w nim pożądanie. Isabella odziedziczyła piękny biust po matce
  15798. i Shasa przez ostatnie kilka miesięcy z dumą i ciekawością
  15799. obserwował jego gwałtowny rozkwit. Teraz jędrne i ciepłe
  15800. krągłości dotykały ramienia Shasy.
  15801. – Czy będą tam jacyś chłopcy? – zapytał wrogo. Isabella
  15802. natychmiast dostrzegła lukę w barykadzie.
  15803. – Chłopcy mnie nie interesują – odparła, po czym mocno
  15804. zacisnęła powieki na wypadek, gdyby Pan Bóg zesłał piorun
  15805. chcąc ją ukarać za tak bezczelne kłamstwo. Ostatnio myślała
  15806. prawie wyłącznie o chłopcach, wypełniali nawet jej sny.
  15807. Zajmowały ją zwłaszcza szczegóły męskiej anatomii – do tego
  15808. stopnia, że Michael i Garry zabronili jej wstępu do swoich pokoi
  15809. bez pukania. Podglądała braci przy każdej nadarzającej się
  15810. okazji, z jawną fascynacją, która zaczęła wprawiać ich
  15811. w zakłopotanie.
  15812. – Kto cię odwiezie i przywiezie? Chyba nie myślisz, że matka
  15813. będzie czekać na ciebie do północy? Ja będę wtedy
  15814. w Johannesburgu – powiedział Shasa.
  15815. Isabella otworzyła oczy.
  15816. – Stephen może pojechać.
  15817. – Stephen? – powtórzył Shasa ostro.
  15818. – To nowy szofer mamy. Jest bardzo miły i krystalicznie
  15819. uczciwy. Sama tak mówi.
  15820. Shasa nie wiedział nawet, że Tara zatrudniła szofera. Zawsze
  15821. prowadziła sama, ale jakiś czas temu jej ukochany, wysłużony
  15822. packard rozpadł się ostatecznie i Shasa namówił ją na
  15823. chevroleta. Widocznie szofer pojawił się przy okazji nowego
  15824. samochodu. Wprawdzie mogła to z nim skonsultować, ale
  15825. przyzwyczaił się już do tego, że pewne decyzje dotyczące spraw
  15826. domowych Tara podejmuje samodzielnie. Przez kilka ostatnich
  15827. lat bardzo oddalili się od siebie.
  15828. – Nie zgadzam się – powiedział stanowczo. – Nie życzę
  15829. sobie, żebyś włóczyła się samochodem po nocy bez opieki.
  15830. – Przecież Stephen będzie ze mną – zaoponowała błagalnie
  15831. Isabella.
  15832. Shasa zignorował jej protesty. Nie wiedział nic o nowym
  15833. szoferze, z żyjątkiem tego, że jest mężczyzną oraz że jest
  15834. czarny.
  15835. – Mam inny pomysł. Jeśli dostanę pisemną gwarancję od
  15836. rodziców którejś z twoich koleżanek – oczywiście od kogoś,
  15837. kogo znam – że przyjadą po ciebie i odstawią cię z powrotem
  15838. przed północą – wtedy zgoda, możesz pójść.
  15839. – Ach, tatusiu! – Isabella obsypała go pocałunkami, po
  15840. czym zeskoczyła z fotela i wykonała kilka triumfalnych piruetów
  15841. wokół gabinetu. Shasa z przyjemnością obserwował jej mały,
  15842. zgrabny tyłeczek w koronkowych majteczkach i długie, smukłe
  15843. nogi widoczne spod rozkloszowanej spódnicy.
  15844. Mam chyba... – pomyślał, po czym szybko się poprawił:
  15845. Mam na pewno najpiękniejszą córkę na świecie.
  15846. Isabella zatrzymała się raptownie i przybrała wyjątkowo
  15847. nieszczęśliwy wyraz twarzy.
  15848. – Byłabym zapomniała! – jęknęła żałośnie.
  15849. – Cóż znowu? – Shasa rozparł się wygodnie w fotelu
  15850. z nieprzejednaną miną, powstrzymując śmiech.
  15851. – Patty i Lenora mają na pewno nowe sukienki. Będę
  15852. wyglądała przy nich jak wieśniaczka!
  15853. – Wieśniaczka! To by dopiero było! Nie możemy chyba na
  15854. to pozwolić, prawda?
  15855. Isabella rzuciła się do fotela i znów objęła Shasę mocno za
  15856. szyję.
  15857. – Czy to znaczy, że mam sobie sprawić nową sukienkę,
  15858. tatku? Warkot samochodu na podjeździe przerwał ich idyllę.
  15859. – Mamusia przyjechała! – Isabella zeskoczyła z kolan ojca
  15860. i pociągnęła go za rękę do okna. – Powiemy jej o przyjęciu
  15861. i o sukience, prawda, tatku?
  15862. Nowy chevrolet zatrzymał się naprzeciw frontowych schodów.
  15863. Najpierw wysiadł szofer – wysoki, postawny, barczysty
  15864. mężczyzna w popielatej liberii i czapce ze skórzanym daszkiem.
  15865. Otworzył tylne drzwi i pomógł wysiąść Tarze. Poklepała go
  15866. przyjaźnie po ramieniu. Było to irytujące, ale typowe dla Tary,
  15867. która zdaniem Shasy zbytnio spoufalała się ze służbą.
  15868. Weszła na schody i zniknęła mu z pola widzenia. Szofer
  15869. usiadł z powrotem za kierownicą i ruszył wolno w kierunku
  15870. garaży. Przejeżdżając pod oknem gabinetu Shasy zerknął
  15871. przelotnie w górę.
  15872. Jego twarz przesłaniał do połowy daszek czapki, ale Shasa
  15873. dostrzegł coś dziwnie znajomego w linii jego szczęki i podbródka,
  15874. a także w zarysie potężnych ramion.
  15875. Zmarszczył brwi próbując sobie przypomnieć, gdzie i kiedy
  15876. mógł spotkać tego człowieka, niestety bez rezultatu. Musiało to
  15877. być bardzo dawno, a może wziął go za kogoś innego? W tym
  15878. momencie usłyszał za plecami podejrzanie słodki głos Isabelli:
  15879. – Mamusiu, ja i tatuś mamy ci coś ważnego do powiedzenia!
  15880. Shasa odwrócił się od okna. W myślach przygotowywał się
  15881. do odparcia nieuchronnego ataku ze strony Tary. Wiedział, że
  15882. za chwilę po raz kolejny oskarży go o zbytnie faworyzowanie
  15883. córki i uleganie wszystkim jej zachciankom.
  15884.