Zag wstał, wypluwając piach z ust. Ile to minęło? Godziny? Dnie? Nie czuł pragnienia ni zmęczenia, tylko poczucie obowiązku. Obszedł wieżę dookoła, aż znalazł drzwi. Otworzywszy je, napotkał Druddigona. Obaj, pokemon i człowiek, patrzyli na siebie ze smutkiem, ulgą, radością. – Dziękuję, Di – chłopak powoli wypowiedział słowa, kładąc dłoń na nosie pokemona – dzielnie ją chroniłeś, ale teraz pora ruszać dalej, chodź ze mną. – Młodzieniec minął smoka i ruszył ku schodom. Przy pierwszym piętrze zanurzył się we wspomnieniu: siedział na trybunach i oglądał zmagania ojca w finale mistrzostw. Drugie piętro – drugie wspomnienie: żegnał ojca udającego się do Unovy. I tak krok za krokiem, piętro za piętrem, wspomnienie za wspomnieniem: pierwszy własny pokemon, Fennekin; pierwsza odznaka; spotkanie koordynatorki, w której się zakochał; porażka w sali Olimpii; jajko, z którego wykluł się Di; podróż do Sinnoh; bieg przez plażę; a potem tylko ból. Ostatnia izba! Księżniczka! Chłopak musnął ustami śpiącą i rzekł do reszty obecnych: „Dziękuję, przyjaciele, teraz odpocznijmy”. Pięć pokeballi spadło ze stolika, ożyło. Zag napotkał spojrzenie swego pierwszego pokemona – to samo, gdy onegdaj zamykał znamienne drzwi. To ostatnie wspomnienie… Po raz pierwszy odkąd tu była, nic jej się nie śniło. Nie obudziła się załzawiona ani zlana potem. Wraz ze snem Kocilinkę opuściło poczucie osamotnienia, mimo że pierwszy raz od dawna była sama. Na podłodze leżały porozrzucane pokeballe, nigdzie nie było śladu po przyjaciołach. Nie znalazła Happiny zaplątanej w jej włosy. Wokół nie krzątała się Audino, zawsze gotowa, by podejść i pomóc wstać. Spod dachowego okna nie zwisał Aipom z plecakiem pełnym jagód. Wnęka izby, o którą opierał się Delphox z tęsknym wzrokiem utkwionym w dal, świeciła pustką. Serce łomotało jej w piersi, kuśtykając pokonała schody. Przy wyjściu nie spotkała Di… czyżby? Przełknęła ślinę i drżącą dłonią sięgnęła klamki. Czekała chwilę, aż Di – jak zwykle – delikatnie, acz stanowczo odepchnie ją od drzwi. Nie doczekała się. Między skrzydłami drzwi pojawiła się szpara światła. W końcu, po tak długim czasie wyszła z wieży, z więzienia samotności i niepewności. Ile to minęło? Tygodnie? Miesiące? – Rycerzu, rycerzu – próbowała wołać słabym, drżącym głosikiem. – Zaguś… Obok drzwi, o ścianę opierał się zbielały kościotrup w rozszarpanych ubraniach. Wszędzie rozpoznałaby tę hawajską koszulę i fedorę. Mdłości i łzy powróciły, gdzieś w oddali dało się słyszeć skrzek powietrznych pokemonów. To ostatnie wspomnienie… To ostatnie wspomnienie… Biegli ile sił w nogach, uciekając przed stadem rozsierdzonych wingulli. Pokemony Zaga były na skraju wyczerpania, zresztą i tak nie powstrzymałyby dziesiątek dzikich napastników. Na domiar złego szalał zbliżający się sztorm, oboje grzęźli w mokrym piachu. Zdawało się – sytuacja bez wyjścia – wtem Kocilinka dostrzegła opuszczoną latarnię. Wskazała ukochanemu kierunek, nadzieja powróciła. Wingulle nie poprzestały na przepędzeniu ludzi, co i raz któryś nurkował, starając się ugodzić dziobem nieszczęśników. Coraz częstsze i agresywniejsze ataki w końcu odniosły sukces. Gdy para znalazła się tuż-tuż wejścia latarni, dziewczyna ugodzona w tył kolana padła, obficie krwawiąc. Zag ostatkiem sił przerzucił ją i pokeballe do środka budynku. „Audi, zajmij się raną. Di, pilnuj, by Kicia zawsze była tu bezpieczna”, usłyszała Kocilinka, nim straciła przytomność. Nie dotarł do niej trzask zamykanego skrzydła drzwi ani mrożący krew w żyłach wrzask dobiegający zzań. Tej nocy i każdej następnej miała sen – serię przebłysków, tak realnych, jakby faktycznie się wydarzyły: Oboje dobiegają do latarni. Zmęczeni zasypiają, wtulając się w siebie. Nad ranem wingulle ciągle krążą. Zag szykuje się do wyjścia. Kocilinka nie chce się zgodzić, nie chce zostać sama; ale chłopak tak pięknie ubiera argumenty w słowa, że ostatecznie mu ulega. Prawi, że są teraz w wieży, że ona jest księżniczką, Di smokiem strażniczym, on zaś dzielnym rycerzem, co udaje się po pomoc, by wrócić w chwale. Młodzieniec otwiera drzwi, odwraca się, obdarzając ją uśmiechem i wychodzi. Sen kończy się skrzypieniem zamykanych drzwi, przeradzającym się w bliżej nieokreślony odgłos. *** ***