Serce waliło mu jak młot, po karku ciekła strużka potu, a lekko poparzone nogi z każdym kolejnym manewrem robiły się coraz słabsze i bardziej drżące. I choć oręż Pejsa dawno się połamał a z tarczy został mu tylko wiór, bestia nie drgnęła ani na krok, skutecznie broniąc dostępu do mostu. Jej imponujące, naszpikowane długimi na dłoń zębiskami szczęki z minuty na minutę zdawały się kłapać coraz zajadlej a szponiaste łapska zagarniały ze świstem powietrze, ilekroć adwersarz spróbował się doń zbliżyć. Sytuacja była wyraźnie patowa i nic nie mogło wskazywać na to, by którykolwiek z przeciwników miał w najbliższym czasie wyjść z tej walki zwycięsko. Znudzony nieco zajściem smok westchnął ciężko i skrzyżował łapy na piersi. – Twoi poprzednicy przynajmniej udawali, że im zależy – mruknął zniesmaczony. – Jakimż głupcem jest Pejs, co to miast u boku swojej drużyny, do walki z Druddigonem staje uzbrojony w taki szmelc? – spytał, wskazując szponem na to co zostało z ekwipunku przeciwnika. – A może przybyłeś zwyczajnie zakpić ze starego strażnika, hm? Było to trafne spostrzeżenie, zwłaszcza, że chłopak nazwany Pejsem, ze swą lekko przygarbioną posturą, wyraźną nadwagą i niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy, nawet dozbrojony i umyty, nie byłby w stanie napędzić stracha nikomu, poza kurami i, przy odrobinie szczęścia – niektórymi dziećmi. Mimo to, widocznie przez wzgląd na resztki dumy, „rycerz” rzucił się raz jeszcze ku smokowi, dzierżąc w dłoni, niby ostatnią deskę ratunku, połamany drzewiec. Ten zaś, zamiast przeszyć pierś bestii, zachrobotał tylko o łuskowatą zbroję i ześlizgnął się niezgrabnie na bruk. Zirytowany Druddigon chwycił adwersarza za rękę i uniósł go wysoko do góry, przyglądając mu się spode łba. Tamten zaś rozłożył wolną dłoń w geście bezradności. – Cóż poradzić, panie, kiedy drużynę nocą ukradli, a to co się ostało, starczyło jeno na łódź i tarczę? – odparł zmieszany, próbując się bezskutecznie uwolnić z uścisku. – Trop za złodziejem urwał się niedaleko stąd, to pomyślałem, że może w tamtej wieży znajdę jakieś wskazówki… Rozbawiony tym co usłyszał, smok upuścił swego niedoszłego pogromcę na ziemię, po czym rzucił wieży długie, smutne spojrzenie. – Czegokolwiek byś nie szukał, młody, za mostem tego nie ma. – Jak to? – odparł tamtem, podnosząc się z ziemi. – Czego zatem strzeżesz, smoku? Bestia westchnęła. – Widać, że nietutejszy, skoro nie słyszał o Wydrowej Twierdzy – mruknął smok i podniósłszy z ziemi nadpalony patyk, począł dłubać nim sobie w zębach. Widząc jednak wymalowane na twarzy rozmówcy pytanie, kiwnął tylko łbem w stronę wieży i kontynuował – To, tam, to część zamczyska naszego lokalnego księcia, Ethela i jego córki, Kocilinki. Chłopy we wsi powiadają, że była i matka ale postradała zmysły i uciekła za morze. A że jest facet nie byle jakim czarnoksiężnikiem, to i na smoczą straż może sobie pozwolić. Wszystko, byle chociaż tę małą zołzę zatrzymać u swego boku – mam pilnować, żeby nie ruszała się z zamku. – Zołzę? – zainteresował się Pejs. – Ano, zołzę! – odparł rozgniewany Druddigon. – I to jaką! Miałem ci ja kiedyś żonkę, co to z nią we dworze u księcia razem w gościach bawiliśmy, bo mała bardzo chciała zobaczyć smoka. A że to przeklęte dziecię burzy uczyło się dopiero prostych zaklęć, to wzięło i moją piękną, białą, filigranową Marysię na zielono pomalowało! Całą! Nieodwracalnie! – smok splunął ze złością na bruk. – Tak się tym biedula przejęła, że nic li tylko rozłożyła skrzydła i tyle ją widziałem… A że ja do latania nie urodzony, to od razu na Marysi krzyżyk postawiłem. A szkoda. Tak czy owak, książę w ramach rekompensaty dał mi etat na moście, przynajmniej do dnia w którym ktoś mnie nie pokona i nie pojmie za żonę Kocilinki. – Jak w bajkach? – dopytywał chłopak. – Ręka królewny za głowę smoka? – Oszalałeś! Żeby głowę od razu… - wzdrygnęła się bestia. – Do pierwszej krwi! Albo uznaniowo. A że socjal dobry i pieniążek się zgadza, to tkwię tu już przeszło od lat dziesięciu. Ale nowa żonka by się przydała… Żebym to ja tylko wiedział gdzie szukać. Pejs zamyślił się głęboko. Stracił wprawdzie drużynę, godność i resztę gotówki ale jednego nawet najbardziej szubrawy złodziejaszek nie mógł mu odebrać – pochodzenia. – Przyjacielu, tak się składa, że w mojej wiosce pełno jest ludzi, którzy mogliby ci pomóc. Mieszkamy nieopodal smoczych legowisk – to mówiąc, chłopak wydobył z kieszeni lekko uszkodzonego pokeballa zaś na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech – Myślę, że się dogadamy! I w ten oto sposób książę Ethel wypełnił swój ojcowski obowiązek, wydając córkę za dzielnego rycerza, pogromcę smoka, herbu Pejsaty Wróbel, strażnik mostu odnalazł drugą miłość swojego życia, a podlotek z pewnej, górskiej wioski w Johto poszerzył grono przyjaciół o dwa zakochane smoki. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie. KONIEC