Facebook
From Flying Frog, 6 Years ago, written in Plain Text.
Embed
Download Paste or View Raw
Hits: 232
  1. #opowiescizpsychiatryka #narkotykizawszespoko #narkotyki #detoks
  2.  
  3. PIERWSZA CZĘŚĆ - streszczenie 'przygody' z opioidami. wołam osoby plusujące ten wpis.
  4.  
  5. WSTĘP
  6.  
  7. Opioidy to grupa narkotyków, do których zaliczamy od kodeiny, przez tramal, morfinę, herę, aż po fentanyl. Ja zacząłem jak większość, od kodeiny (thiocodin). Jest ona metabolizowana do morfiny w żołądku, więc to taki jakby przedsmak morfy.
  8.  
  9. POCZĄTKI
  10.  
  11. 1 raz zjadłem paczkę, czyli 150mg kodeiny. Zrobiłem się senny, lekki chillout i tyle, uznałem że nie dla mnie (ja wolę stymulanty). No ale wyczytałem, że to trzeba receptory wyrobić wpierw, aby odczuć pełen potencjał owej kodeiny. Czaicie? Najbardziej uzależniająca grupa substancji, a nie dość, że z początku nic specjalnego, trzeba sie NAPRACOWAĆ wyrabiając receptory, aby działało, a ja kurwa zamiast olać temat uznałem co mi szkodzi, jestem bardzo ciekawy co to mogę poczuć.
  12. No więc brałem kilka dni znikome ilości, aby receptory wyrobić. Pamiętam pierwszy raz jak zarzuciłem 3 paczki thio – uderzenie przyjemnego gorąca, uczucie takie, jakbym właśnie wygrał w totka, myśli bajkowe, marzycielskie rozkminy, każda myśl dawała mi radość. A zjadłem tylko tabletki na kaszel...
  13.  
  14. WPADNIĘCIE W CIĄG
  15.  
  16. Całe życie próbowałem różnych ciekawych smakołyków, feta, koks, mdma, lsd, grzyby itd. Nigdy nic w ciągu, zawsze miałem kontrole, po weekendzie z fetą robiłem miesiąc detoksu na witaminach itp. Ogólnie wszystko brałem okazjonalnie. Więc myślę sobie – w sumie to nic nie myślałem, bo byłem podświadomie pewien, że nic złego stać się nie może, całe życie mam kontrolę, duże doświadczenie, nawet nie zastanawiałem się ile i jak często biorę kodeinę. Pewnego dnia obudziłem się spocony, biegunka, ból wszystkiego, wkurwienie nie wiadomo na co, byłem jakby głodny, ale inaczej. Okazało się, że ostatni raz kodę brałem 3 dni temu. A wcześniej brałem co 2-3 dni. Więc to SKRĘT. Mityczny głód narkotykowy. Uczucie okropne, mocne zmęczenie, niewygodnie w każdej pozycji, leżąc rzucasz się na wszystkie strony bo ciągle niekomfortowo, spać się nie da, jeść też, srasz cieczką co godzine... i ten podświadomy brak czegoś. Wiesz czego... co zrobiłem? Uznałem ‘nie tykaj gówna bo śmierdzi’? nic bardziej mylnego. CZMYCH do apteki, 2 paczki poproszę. Po pol godziny – jak ręką odjął, jakby ktoś ściągnął ze mnie ten kaftan okropności. Po godzinie – błogostan. No i tak sobie leciałem ponad rok, dochodząc do dawki ponad 1g kodeiny (ponad 6 paczek). A po czasie i taka ilość nie dawała tego, co z początku 1 paczka. Ponadto, kodeina ma to do siebie, że jej działanie zależy od ilości enzymu CYP2D6 w żołądku, który przetwarza kodę do morfy. Więc klepa jest trochę losowa – zawsze ‘nakarmi’, ale błogo będzie nie zawsze.
  17. Tutaj dodam, że po jakimś roku zaczęły się patologiczne zachowania. Brak kasy? Pożyczę od kogoś, od matki nawet, na książki, prezent dla qmpla itd. Pierwszy raz zastawiłem w lombardzie złoty pierścionek, który dostałem od ciotki, abym dał go kiedyś ukochanej. Co więcej, byłem w stałym związku od kilku lat już, ‘zabawę’ zacząłem jak byliśmy już razem, cały czas, do samego końca ukrywając to skutecznie.
  18. Ciekawa akcja miała miejsce. Mieszkałem wtedy z rodzicami, często matka wysyłała mnie po zakupy, dając kartę kredytową do płacenia. Więc nic złego, jak sobie za 12zł kupię dwie paczki kodeiny, albo sześć. Abstrahując od kurewstwa, jakim było do zachowanie w stosunku do własnej matki, było ono brzemienne w skutkach. Otóż pewnego razu matka poszła do apteki, w której często kupowałem thiocodin płacąc jej kartą, z jej imieniem i nazwiskiem. Jak matka wróciła do domu, mało co nie wyjebała mnie przez okno. Otóż farmaceutka powiedziała jej, że często tam przychodzę, kupuje psychoaktywne śroki i płacę jej kartą. I że kurwa jestem u nich w aptece na UWAGA UWAGA ‘liście lekomanów’ jaką prowadzą. Nie żartuję. Pomijam reakcje mojej matki, ale ja wtedy rozważałem pozew o złamanie tajemnicy farmaceuty czy jak to się tam nazywa (odpowiednik tajemnicy lekarskiej). Ale uznałem, że nic mi to nie da i odpuściłem.
  19.  
  20. KOLEJNY ETAP
  21.  
  22. Drogo ta zabawa, 50zł co 2-3 dni? HOP na hyperreala. Nienawidzę sobie sam zastrzyków robić, więc morfina odpada, wyżej też wszystko odpada (jedyna granica, jakiej nie przekroczyłem). Ale spoko luz, znalazłem rozwiązanie. MAK ze sklepu. Na hajpie wyczytałem, aż za głowę się chwyciłem. W odpowiednim dziale ludzie dzielą się, jakie marki i jaka seria maku ze sklepu aktualnie ‘działa’ – tzn. Które maki są źle wyczyszczone i posiadają na sobie alkaloidy opioidowe, morfinę i wiele innych opiatów. Wystarczy wypłukać ciepłą wodą i wypić popłuczyny. BAJKA, jak pierwszy raz to zrobiłem, trzymało mnie mocno całą dobę, a drugi dzień chillout. Większość ludzi opioidy usypiają, ‘noddują’ itp. Mnie przeciwnie – pobudzały. Euforia, błogostan, ale zamiast przysypiać, dostawałem KOPA, nagle chciało mi się robić wszystko, obowiązki wykonywałem z uśmiechem, zwykłe czynności dawały radość i euforie. Mak spożywczy. Z supermarketu. Z początku jeździłem po niego 20km autem, z czasem odkryłem wiele źródeł bliżej. Na tym etapie, za jedno ‘ćpanie’ płaciłem ok. 20zł, klepa była mocniejsza, przyjemniejsza i o wiele dłuższa. Same plusy heh, od tego momentu całkowicie mnie już zamroczyło i nie zastanawiałem się już w ogóle nad konsekwencjami. Bo przecież jak coś to przestanę, przecierpię tydzień skręta i luz. Serio tak wtedy myślałem.
  23. Tu dochodzimy do kolejnego poziomu spatologizowania mojej osoby. Np. Jadąc na skręcie po mak, jak już go nabyłem, od razu leciałem do kibla w markecie i tam go płukałem w butli, odsączając do drugiej. Kurwa ludzie ile ja syfu narobiłem, ile kibli zasypałem makiem, ciekawe co sprzątaczki sobie myślały, gdy cyklicznie w jakimś kiblu najebane maku, w koszu kilka pustych paczek i butla z mokrym makiem.
  24.  
  25. ETAP TRZECI – GDZIE JEST KURWA MOJE TRZYSTA BANIEK?!
  26.  
  27. Dochodzimy do momentu, w którym tolerancja wzrosła na tyle, że nie zawsze miałem hajs na mak czy chociażby kodeinę do zaleczenia skręta. Co było do zastawienia w lombardzie zostało zastawione, wszędzie jakieś długi, vivusy i wongo nie chcą już mnie znać (pominąłem skurwiały etap brania chwilówek), a skręt ciśnie srogo. Nigdy nic nie ukradłem, nawet gum do żucia. Do momentu, aż w akcie desperacji wyniosłem w plecaku z supermarketu kilka paczek maku. Akcje przemyślałem, znalazłem na sklepie miejsce bez zasięgu kamer i oczu. Kupowałem dwie wody mineralne najtańsze aby przejść normalnie przez kasy oraz aby mieć w czym wypłukać mak, ubrany elegancko koszula ciemne spodnie, z ryja wyglądam jak typowy informatyk więc akcja była łatwa jak przyjebanie dziecku lizakiem. No i się zaczęło. Wynosiłem tak ten mak do oporu, jak się kończyl to jeszcze bezczelnie prosiłem mercza ściankującego bakalie o zamówienie maku bo się skończył. Najbardziej skurwiały rozdział w moim życiu, nigdy sobie tego nie wybaczę, jak zresztą kiku innych rzeczy do których doprowadziło mnie uzależnienie.
  28. Ciężko było pogodzić pracę z regularnym dostarczaniem opioidów organizmowi. Ciągle byłem porobiony, ale za to wydajny – gorzej jak na skręcie byłem w pracbazie. Udawałem grypę jelitową, migreny, chuje muje dzikie węże. Doszło do tego, że jak pojawiałem się trzeźwy, kumple z roboty mówili ‘co ty taki nie swój dziś’ xD
  29.  
  30. UPADEK
  31.  
  32. Zaczęły się problemy z dostępnością maku. Kodeina już nie smyra, jedynie odkłada skręta w czasie. Miastowi ćpuni maku, których coraz więcej na hajpie, zaczynają walczyć o towar. Biorą po całe kartony z marketu, kto pierwszy ten lepszy. Już jakieś 4 lata leciałem, więc skręt był tak potężny, że nie ma mowy o jakiejkolwiek pracy czy chociażby posprzątaniu pokoju. Potrafiłem na nogach przelecieć wszystkie markety od rana do wieczora w poszukiwaniu działającego maku. Od rodziców rzecz jasna się wyprowadziłem, ale matka dobrze wiedziała (stary miał wyjebane). Tylko matka, nawet najlepszy kumpel nie wiedział. Z kobietą się rozstałem po kilku dobrych latach, nawet mi smutno nie było. Bumelki w pracy, ściemnianie że choroba, że pogrzeb itp. Bo akurat miałem full skręta. No i rok temu w lipcu, pamiętam to jak dziś – budzę się na max skręcie w piątek, NI CHUJA NIE DAM RADY. Otwarłem okno, 6 piętro. Pierdole takie życie, wszystkie szanse straciłem, od bliskich się oddaliłem, oszczędności zero bo wszystko przećpane, z najlepszego ucznia w klasie zostałem zerem, a każda cząstka mego ciała domaga się czegoś, czego nie mam jak dostarczyć. Myśli o rozjebaniu się pod blokiem przynosiły ulgę. Tylko jak to zniesie matka? Jedyna osoba, której na mnie zależy? Ostatnia szansa, idę do lekarza. Rodzinnego. Mówię jak na spowiedzi. I tutaj albo Bóg istnieje albo miałem fart, moja lekarka odpowiedziała szczerością za szczerość:
  33. - wie pan, ja też kiedyś mialam problem. Z benzodiazepinami. Wiem, co pan czuje, wiem jak panu pomóc, ale musi pan się zaprzeć w sobie i być silny, jak drzwi będą zamknięte, to je wywarzyć.
  34. Zapamiętałem to doskonale. Po czym dała mi skierowanie do psychiatryka na detox, ba, od razu tam zadzwoniła z prośbą o miejsce dla mnie (ewidentnie dobrze znała tamten personel). Godzinę później leżałem już na łóżku w psychiatryku. Bez rzeczy, bez kasy, w spodenkach i koszulce. Telefon do matki:
  35. - leżę w szpitalu, poszedłem na detoks
  36. Takiej radości mojej mamy dawno nie widziałem. Od razu przywiozła mi rzeczy, jedzenia w chuj, dwie paczki fajek, co więcej poszła do mojego lekarza dać mu w łapę żeby się mną zajął.
  37.  
  38. W psychiatryku miały miejsce srogie inby, całkiem co innego niż ludzie opisują na mirko, niż na filmach, niż gdziekolwiek. Ale to już w drugiej części...
  39.  
  40. P.S. mocno streściłem, pytajcie o wszystko, szczerze odpowiem.