Facebook
From Pejsata, 8 Years ago, written in Plain Text.
This paste is a reply to To ostatnie wspomnienie… from Zagubiony - go back
Embed
Viewing differences between To ostatnie wspomnienie… and Untitled
Zag wstał, wypluwając piach Serce waliło mu jak młot, po karku ciekła strużka potu, a lekko poparzone nogi ust. Ile to minęło? Godziny? Dnie? Nie czuł pragnienia ni

zmęczenia, 
każdym kolejnym

manewrem robiły się coraz słabsze i bardziej drżące. I choć oręż Pejsa dawno się połamał a z tarczy 

został mu 
tylko poczucie obowiązku. Obszedł wieżę dookoła, aż znalazł drzwi. Otworzywszy je, 

napotkał Druddigona. Obaj, pokemon i człowiek, patrzyli 
wiór, bestia nie drgnęła ani na siebie krok, skutecznie broniąc dostępu do mostu. Jej 

imponujące, naszpikowane długimi na dłoń zębiskami szczęki z minuty na minutę zdawały się kłapać 

coraz zajadlej a szponiaste łapska zagarniały 
ze smutkiem, ulgą, radością.świstem powietrze, ilekroć adwersarz spróbował się doń 

zbliżyć. Sytuacja była wyraźnie patowa i nic nie mogło wskazywać na to, by którykolwiek z 

przeciwników miał w najbliższym czasie wyjść z tej walki zwycięsko.
 

Znudzony nieco zajściem smok westchnął ciężko i skrzyżował łapy na piersi.

– Dziękuję, Di Twoi poprzednicy przynajmniej udawali, że im zależy – mruknął zniesmaczony. – Jakimż 

głupcem jest Pejs, co to miast u boku swojej drużyny, do walki z Druddigonem staje uzbrojony w taki 

szmelc? – spytał, wskazując szponem na to co zostało z ekwipunku przeciwnika. – A może przybyłeś 

zwyczajnie zakpić ze starego strażnika, hm? 

Było to trafne spostrzeżenie, zwłaszcza, że 
chłopak powoli wypowiedział słowa, kładąc nazwany Pejsem, ze swą lekko przygarbioną 

posturą, wyraźną nadwagą i niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy, nawet dozbrojony i umyty, nie byłby 

w stanie napędzić stracha nikomu, poza kurami i, przy odrobinie szczęścia – niektórymi dziećmi. Mimo 

to, widocznie przez wzgląd na resztki dumy, „rycerz” rzucił się raz jeszcze ku smokowi, dzierżąc w dłoni, 

niby ostatnią deskę ratunku, połamany drzewiec. Ten zaś, zamiast przeszyć pierś bestii, zachrobotał tylko 

o łuskowatą zbroję i ześlizgnął się niezgrabnie na bruk. Zirytowany Druddigon chwycił adwersarza za 

rękę i uniósł go wysoko do góry, przyglądając mu się spode łba. Tamten zaś rozłożył wolną 
dłoń na nosie pokemona – dzielnie 

ją chroniłeś, ale teraz pora ruszać dalej, chodź ze mną. – Młodzieniec minął smoka i ruszył ku schodom.
w geście 

bezradności.
 

Przy pierwszym piętrze zanurzył – Cóż poradzić, panie, kiedy drużynę nocą ukradli, a to co się we wspomnieniu: siedział ostało, starczyło jeno na trybunach i oglądał zmagania 

ojca w finale mistrzostw. Drugie piętro 
łódź i 

tarczę? 
– drugie wspomnienie: żegnał ojca udającego odparł zmieszany, próbując się bezskutecznie uwolnić z uścisku. – Trop za złodziejem urwał się 

niedaleko stąd, to pomyślałem, że może w tamtej wieży znajdę jakieś wskazówki…

Rozbawiony tym co usłyszał, smok upuścił swego niedoszłego pogromcę na ziemię, po czym 

rzucił wieży długie, smutne spojrzenie.

– Czegokolwiek byś nie szukał, młody, za mostem tego nie ma.

– Jak to? – odparł tamtem, podnosząc się z ziemi. – Czego zatem strzeżesz, smoku?

Bestia westchnęła. 

– Widać, że nietutejszy, skoro nie słyszał o Wydrowej Twierdzy – mruknął smok i podniósłszy z 

ziemi nadpalony patyk, począł dłubać nim sobie w zębach. Widząc jednak wymalowane na twarzy 

rozmówcy pytanie, kiwnął tylko łbem w stronę wieży i kontynuował – To, tam, to część zamczyska 

naszego lokalnego księcia, Ethela i jego córki, Kocilinki. Chłopy we wsi powiadają, że była i matka ale 

postradała zmysły i uciekła za morze. A że jest facet nie byle jakim czarnoksiężnikiem, to i na smoczą 

straż może sobie pozwolić. Wszystko, byle chociaż tę małą zołzę zatrzymać u swego boku – mam 

pilnować, żeby nie ruszała się z zamku. 

– Zołzę? – zainteresował się Pejs. 

– Ano, zołzę! – odparł rozgniewany Druddigon. – I to jaką! Miałem ci ja kiedyś żonkę, co to z nią 

we dworze u księcia razem w gościach bawiliśmy, bo mała bardzo chciała zobaczyć smoka. A że to 

przeklęte dziecię burzy uczyło się dopiero prostych zaklęć, to wzięło i moją piękną, białą, filigranową 

Marysię na zielono pomalowało! Całą! Nieodwracalnie! – smok splunął ze złością na bruk. – Tak się tym 

biedula przejęła, że nic li tylko rozłożyła skrzydła i tyle ją widziałem… A że ja 
do Unovy.latania nie urodzony, 

to od razu na Marysi krzyżyk postawiłem. A szkoda. Tak czy owak, książę w ramach rekompensaty dał 

mi etat na moście, przynajmniej do dnia w którym ktoś mnie nie pokona i nie pojmie za żonę Kocilinki. 

– Jak w bajkach? – dopytywał chłopak. – Ręka królewny za głowę smoka? 

– Oszalałeś! Żeby głowę od razu… - wzdrygnęła się bestia. – Do pierwszej krwi! Albo uznaniowo. 

A że socjal dobry i pieniążek się zgadza, to tkwię tu już przeszło od lat dziesięciu. Ale nowa żonka by się 

przydała… Żebym to ja tylko wiedział gdzie szukać. 

Pejs zamyślił się głęboko. Stracił wprawdzie drużynę, godność i resztę gotówki ale jednego nawet 

najbardziej szubrawy złodziejaszek nie mógł mu odebrać – pochodzenia. 

– Przyjacielu, tak się składa, że w mojej wiosce pełno jest ludzi, którzy mogliby ci pomóc. 

Mieszkamy nieopodal smoczych legowisk – to mówiąc, chłopak wydobył z kieszeni lekko uszkodzonego 

pokeballa zaś na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech – Myślę, że się dogadamy! 

I w ten oto sposób książę Ethel wypełnił swój ojcowski obowiązek, wydając córkę za dzielnego 

rycerza, pogromcę smoka, herbu Pejsaty Wróbel, strażnik mostu odnalazł drugą miłość swojego życia, a 

podlotek z pewnej, górskiej wioski w Johto poszerzył grono przyjaciół o dwa zakochane smoki.
 I 

tak krok za krokiem, piętro za piętrem, wspomnienie za wspomnieniem: pierwszy własny pokemon, 

Fennekin; pierwsza odznaka; spotkanie koordynatorki, w której się zakochał; porażka w sali Olimpii; 

jajko, z którego wykluł się Di; podróż do Sinnoh; bieg przez plażę; a potem tylko ból.

Ostatnia izba! Księżniczka! Chłopak musnął ustami śpiącą 
wszyscy żyli długo rzekł do reszty obecnych: „Dziękuję, 

przyjaciele, teraz odpocznijmy”. Pięć pokeballi spadło ze stolika, ożyło. Zag napotkał spojrzenie swego 

pierwszego pokemona – to samo, gdy onegdaj zamykał znamienne drzwi. To ostatnie wspomnienie…

Po raz pierwszy odkąd tu była, nic jej się nie śniło. Nie obudziła się załzawiona ani zlana potem. 

Wraz ze snem Kocilinkę opuściło poczucie osamotnienia, mimo że pierwszy raz od dawna była sama.

Na podłodze leżały porozrzucane pokeballe, nigdzie nie było śladu po przyjaciołach. Nie znalazła 

Happiny zaplątanej w jej włosy. Wokół nie krzątała się Audino, zawsze gotowa, by podejść i pomóc 

wstać. Spod dachowego okna nie zwisał Aipom z plecakiem pełnym jagód. Wnęka izby, o którą opierał 

się Delphox z tęsknym wzrokiem utkwionym w dal, świeciła pustką. Serce łomotało jej w piersi, 

kuśtykając pokonała schody. Przy wyjściu nie spotkała Di… czyżby? Przełknęła ślinę i drżącą dłonią 

sięgnęła klamki. Czekała chwilę, aż Di – jak zwykle – delikatnie, acz stanowczo odepchnie ją od drzwi. 

Nie doczekała się. Między skrzydłami drzwi pojawiła się szpara światła. W końcu, po tak długim 

czasie wyszła z wieży, z więzienia samotności i niepewności. Ile to minęło? Tygodnie? Miesiące? 

– Rycerzu, rycerzu – próbowała wołać słabym, drżącym głosikiem. – Zaguś…

Obok drzwi, o ścianę opierał się zbielały kościotrup w rozszarpanych ubraniach. Wszędzie 

rozpoznałaby tę hawajską koszulę i fedorę. Mdłości i łzy powróciły, gdzieś w oddali dało się słyszeć 

skrzek powietrznych pokemonów. To ostatnie wspomnienie…

To ostatnie wspomnienie… 

Biegli ile sił w nogach, uciekając przed stadem rozsierdzonych wingulli. Pokemony Zaga były na 

skraju wyczerpania, zresztą i tak nie powstrzymałyby dziesiątek dzikich napastników. Na domiar złego 

szalał zbliżający się sztorm, oboje grzęźli w mokrym piachu. Zdawało się – sytuacja bez wyjścia – wtem 

Kocilinka dostrzegła opuszczoną latarnię. Wskazała ukochanemu kierunek, nadzieja powróciła. 

Wingulle nie poprzestały na przepędzeniu ludzi, co i raz któryś nurkował, starając się ugodzić 

dziobem nieszczęśników. Coraz częstsze i agresywniejsze ataki w końcu odniosły sukces. Gdy para 

znalazła się tuż-tuż wejścia latarni, dziewczyna ugodzona w tył kolana padła, obficie krwawiąc. Zag 

ostatkiem sił przerzucił ją i pokeballe do środka budynku. „Audi, zajmij się raną. Di, pilnuj, by Kicia 

zawsze była tu bezpieczna”, usłyszała Kocilinka, nim straciła przytomność. Nie dotarł do niej trzask 

zamykanego skrzydła drzwi ani mrożący krew w żyłach wrzask dobiegający zzań. 

Tej nocy i każdej następnej miała sen – serię przebłysków, tak realnych, jakby faktycznie się 

wydarzyły: Oboje dobiegają do latarni. Zmęczeni zasypiają, wtulając się w siebie. Nad ranem wingulle 

ciągle krążą. Zag szykuje się do wyjścia. Kocilinka nie chce się zgodzić, nie chce zostać sama; ale 

chłopak tak pięknie ubiera argumenty w słowa, że ostatecznie mu ulega. Prawi, że są teraz w wieży, że 

ona jest księżniczką, Di smokiem strażniczym, on zaś dzielnym rycerzem, co udaje się po pomoc, by 

wrócić w chwale. Młodzieniec otwiera drzwi, odwraca się, obdarzając ją uśmiechem i wychodzi. Sen 

kończy się skrzypieniem zamykanych drzwi, przeradzającym się w bliżej nieokreślony odgłos.

***

***
szczęśliwie.

KONIEC

Replies to Untitled rss

Title Name Language When
Untitled Aeras text 8 Years ago.